Fałszywe analizy DNA

Fałszywe analizy DNA


Te dwie informacje jakie okazały się właśnie na łamach naukowych periodyków nie wydają się na pierwszy rzut oka niczym nadzwyczajnym. Co więcej zdają się nie mieć ze sobą wiele wspólnego

Przy bliższej analizie otwierają nam jednak wgląd w całkiem nowe aspekty genetyki i potwierdzają te tezy, jakie już wielokrotnie postulowałem.

W pierwszym artykule chodzi o ciekawą obserwacje dokonaną przez Vincenta C. T. Hanlona,
Sarah P. Otto i Sally N. Aitken.


Naukowcy ci wpadli na niecodzienny pomysł sprawdzenia tego, czy występują różnice genetyczne pomiędzy DNA z komórek drzewa z początkowego okresu jego życia a DNA komórek powstałych współcześnie.

To pytanie tylko z pozoru wydaje się niewinne.

W gruncie rzeczy jest ono wyzwaniem dla obowiązującej w biologii doktryny o niezmienności cech genetycznych w trakcie życia organizmu. Wprawdzie dopuszcza się istnienie zmienności ekspresji genów, ale w zasadzie zmiany genetyczne, pomijając zmiany chorobotwórcze, są negowane.
Tak więc postawienie takiego pytania jest już samo z siebie wyzwaniem dla kontrolującej naukę mafii.

Do eksperymentu wybrano świerki Sitka w wieku 220 do 500 lat i stwierdzono, że DNA tych komórek, mimo że należących do tego samego organizmu, może się różnić w około 100 tys. miejsc.

Jest to zaskakująco wysoki stopień mutacji i w ramach obowiązujących teorii niewytłumaczalny.

Oczywiście i w tym wypadku naukowcy znaleźli wykręt, który nie podważa całkowicie fundamentów obowiązujących w nauce.

Niestety nie jest tak całkiem koszerne podejście, bo odwołuje się do idei znienawidzonego przez współczesną naukę rosyjskiego naukowca Łysenki.

Wprawdzie wiele tez Łysenki nie znalazło potwierdzenia, ale zasadnicza idea sprowadzająca się do tego, że organizmy są w stanie przekazać swoje nowo-powstałe cechy na kolejne pokolenie, okazała się nie tylko trafna, ale w ostatnich latach stała się najbardziej płodną ścieżką genetyki, otwierając przed nauką nieznane wcześniej horyzonty.

Wyniki zaprezentowane w powyższym artykule zostały zinterpretowane jako efekt tzw. somatycznych mutacji. Taka interpretacja jest wprawdzie niewykluczona, ale w tym przypadku w znacznej części fałszywa.

Dlaczego tak jest, w zrozumieniu tego pomoże nam kolejny artykuł. Ukazał się on na łamach periodyku „Nature”, czołowego czasopisma blokującego rozwój nauki w świecie.


Ceny na czytanie artykułów naukowych są tak horrendalne, ze normalny człowiek nie może sobie na to pozwolić. I oto właśnie chodzi. Nauka ma pozostać hermetycznie zamknięta przed ciekawością plebsu. Jeszcze by się okazało, ze ten nie chce uwierzyć w te ich bajki na słowo i żąda twardych dowodów.

Skorzystajmy więc z innych źródeł, z których możemy się dowiedzieć, że chodzi w tym przypadku o znalezisko najstarszych szczątków Homo sapiens w Europie.


Sensacja polega na tym, że ich wiek oszacowano na 210 tys lat, a tym samym są czterokrotnie starsze niż dotychczas przyjmowany wiek pojawienia się Homo sapiens w Europie.

Ciekawe jest jeszcze to, że w kompleksie jaskiń Apidima na Peloponezie znaleziono również inne szczątki ludzkie i te należały do Neandertalczyka żyjącego przed 170 tys. lat.

Te dwa znaleziska trudno jest wytłumaczyć, bo trzeba by założyć, że Homo sapiens pojawił się w Europie znacznie wcześniej niż w innych miejscach na kuli ziemskiej, aby następnie zniknąć z Europy na 150 tys. lat, ustępując miejsca Neandertalczykowi.

Taka interpretacja jest psychologicznie ciężka do akceptacji, bo podważa wyższość człowieka współczesnego nad Neandertalczykiem.

Oczywiście nie ma w tym znalezisku nic nadzwyczajnego, jeśli uwzględnić tę interpretację ewolucji, jaką już przedstawiłem w moich wcześniejszych artykułach.







Również i omawiane znalezisko potwierdza moje tezy.

Jeśli spojrzymy na przebieg zjawisk klimatycznych w tamtych czasach to stwierdzimy, że ten tak zwany Homo sapiens żył w okresie interglacjalnym, a konkretnie o okresie interstadiału lubawskiego.



Neandertalczyk natomiast żył w okresie kolejnego spadku temperatury i wzrostu zasięgu lądolodu w stadiale Warty.


Te zmiany klimatyczne są związane z drastycznymi zmianami poziomu Tła Grawitacyjnego, co powoduje wykształcenie się rożnych form morfologicznych człowieka.


To że w badaniach genetycznych nie znajdujemy potwierdzenia tej jedności wynika z tego, że metody badan genetycznych są niewłaściwe i fałszują rzeczywista budowę naszego DNA.

W trakcie maszynowej replikacji kopalnego DNA dochodzi do podmiany poszczególnych nukleotydów, na skutek różnic w wielkości współczesnych i kopalnych atomów.

To zjawisko potwierdza nam omówiony na początku artykuł o genetyce drzew.

Również tam występuje to zjawisko i tzw. mutacje są w znacznej większości tylko wynikiem niedokładności metod replikacji DNA.

W rzeczywistości człowiek współczesny i neandertalczyk są jednym i tym samym gatunkiem, a współcześni Europejczycy bezpośrednimi potomkami Neandertalczyków.



Miałeś chamie złoty róg

Miałeś chamie złoty róg

Przed mniej więcej dziesięciu laty postawiłem tezę, że obecny paradygmat w fizyce jest fałszywy i że w rozważaniach o zasadach budowy wszechświata i funkcjonujących w nim procesów, pominięto najważniejszy aspekt.

Ten mianowicie, że nie czas jest decydującym parametrem procesów fizycznych, ale oscylująca nieciągła przestrzeń.

Przekonanie nauki, że przestrzeń jest czymś stałym i niezmiennym, natomiast czas czymś postępowo zmiennym, jest z gruntu fałszywe.

W rzeczywistości jest odwrotnie, gorzej nawet. W rzeczywistości coś takiego jak czas fizycznie nie istnieje i jest tylko iluzją spowodowaną naszą niemożnością postrzegania tego, że wszechświat zmienia się w sposób skokowy.

Tak obrazowo można to porównać do muzyki zapisanej w sposób analogowy i cyfrowy.
Obecna fizyka wierzy w to, że wszechświat jest analogowy, tak naprawdę procesy fizyczne najlepiej przybliża nam porównanie z zapisem cyfrowym. Tak na marginesie potwierdza to również idea fizyki kwantowej, mimo że użyty w niej opis, to tylko zwykły matematyczny bełkot.

Nieciągła budowa przestrzeni spowodowana jest przez jej podział na miriady pojedynczych niewyobrażalnie małych jednostek.

Ten warunek to jednak za mało i aby nasz model odwzorował nam wiernie własności wszechświata. Musimy jeszcze przyjąć, że pojedyncze jednostki przestrzeni, które nazwałem wakuolami, muszą jeszcze dodatkowo trójwymiarowo oscylować.

Jeśli na jednej osi wakuola taka osiąga największą swoją rozciągłość, to w kolejnym kierunku osiąga minimum, natomiast prostopadle do wyznaczonej przez te kierunki płaszczyzny, swoją pośrednią rozciągłość.

Konsekwencje takiego modelu budowy wszechświata pozwalają nam na wytłumaczenie w sposób spójny i konsystentny wszystkich znanych nam obserwacji fizycznych.

Co więcej pozwala nam to na wyciągniecie całego szeregu wniosków wyjaśniających zjawiska przyrodnicze nie tylko na Ziemi ale i w kosmosie.

Przez następne 10 lat poświeciłem mój „czas“ na wyszukanie tych konsekwencji i postawiłem cały szereg tez tłumaczących zjawiska fizyczne w bardzo szerokim zakresie nauk przyrodniczych.

Nie będę przytaczał tu wszystkich tych artykułów, bo ilość ich jest już w międzyczasie bardzo pokaźna, ale chciałbym zwrócić uwagę czytelników na dwa moje osiągnięcia, z których jestem szczególnie dumny.

Po pierwsze, jest to wytłumaczenie budowy materii oraz jedności materii i przestrzeni i ich wzajemnej transformacji,


oraz wytłumaczenia zjawisk kwantowych na zasadzie geometrii pojedynczych „fotonów“.


Oczywiście przy okazji wyjaśniłem też cały szereg innych zjawisk w przyrodzie i jeśli kogoś to zainteresuje, to znajdzie on te artykuły w internecie, musi jednak zadać sobie trochę wysiłku, ponieważ artykuły te podlegają niestety cenzurze, bo lewactwo i ciemnogród, które opanowały środki masowego przekazu, robią wszystko aby utrudnić upowszechnienie moich idei w społeczeństwie.

Jednym z ciekawszych wniosków wynikających z mojej „teorii wszystkiego” jest to, że oscylujące wakuole tworzą pole oscylującej przestrzeni, którego charakterystyka zależna jest od zjawiska modulacji tej przestrzeni przez znajdujące się w niej skupienia materii.


Pole te nazwałem Tłem Grawitacyjnym i tłumaczy ono również takie zjawisko jak grawitacja we wszechświecie.

Oczywiście oznacza to również, że tak zwana „siła grawitacji” jest jeszcze jedną bajeczką współczesnej fizyki i tak naprawdę „siła” ta nie istnieje, a jest jedynie artefaktem istnienia Tła Grawitacyjnego.


Pojecie Tła Grawitacyjnego pozwala nam jednak na to, aby wnioskować, że skupienia materii jakie tworzy Układ Słoneczny muszą oddziaływać na charakterystykę tego pola, a to z kolei musi prowadzić do wystąpienia całego szeregu zjawisk na ich powierzchni.


Te konsekwencje musi odczuwać również nasza centralna gwiazda.

Po szczegółowej analizie udowodniłem już przed około 10 laty, że takie zjawiska na Słońcu jak np. cykl słoneczny, aktywność słoneczna oraz pojedyncze erupcje słoneczne są spowodowane zmianami Tła Grawitacyjnego wywołanymi specyficznym geometrycznym układem mas pojedynczych komponentów Układu Słonecznego, czyli najczęściej planet i ich księżyców.





Te dowody są tak oczywiste, że doprawdy zakrawa to już na cud, że trzeba było czekać aż 10 lat na to, aby również „naukowcy” odważyli się wyjść ze swoich zatęchłych nor i spojrzeć prawdzie prosto w oczy.

Widocznie czekali aż ludzie zapomną o tym, że już od 10 laty zwracam uwagę na to jak naprawdę funkcjonuje nasza rzeczywistość.

W każdym razie właśnie ukazał się artykuł niemieckich „naukowców” który statystycznie potwierdzili istnienie jednoznacznej korelacji układu planet, a konkretnie ustawienia się tych planet w „jednej linii”, z aktywnością słoneczną i zmianami pola magnetycznego oraz cyklami słonecznymi. Ta korelacja jest tak silna, że nie znaleziono żadnego odstępstwa od tej reguły.

Patrz poniższy link





Fizyczne wyjaśnienie tego zjawiska przez „naukowców” możemy sobie darować, bo to tylko rozpaczliwa próba obrony ich zdegenerowanej fizyki.

To, że zrobili to akurat niemieccy „naukowcy” nie dziwi, bo przed laty publikowałem moje artykuły również po niemiecku, a więc mieli oni bezpośredni dostęp do moich idei.

Na tym przykładzie widać jakich debili mamy w polskiej nauce, bo mimo tego, że te informacje udostępniłem głównie po polsku „nasi” ciężko nierozgarnięci naukowi szarlatani dalej bredzą coś o sile grawitacji i mieszają w głowach ludziom narzuconymi im przez Zachód wyssanymi z palca bzdurnymi teoriami.

Jeszcze raz potwierdza się głęboka prawda słów Wyspiańskiego dotycząca naszego narodu.

„Miałeś chamie złoty róg”

Tak przy okazji możemy spojrzeć na aktualną sytuację planet w Układzie Słonecznym w aspekcie wniosków wypływających z mojego modelu i zastanowić się nad tym, czego możemy się w najbliższym czasie na Ziemi spodziewać.

Aktualnie sytuacja wygląda tak:



Widzimy, że już w najbliższym czasie Ziemia znajdzie się w strefie zwiększonych oscylacji Tła Grawitacyjnego spowodowanych bliskim kątowym położeniem Jowisza i Saturna względem Słońca.

Ziemia przez ostatnie miesiące przemierzała samotnie przestrzenie naszego Układu Słonecznego co spowodowało, że również oscylacje materii ziemskiej spadły, dostosowując się do panujących tam wartości, a tym samym również spadła temperatura tej materii. Zmieniły się też stosunki gazów w atmosferze oraz ilość wchłoniętej przez atmosferę wody, osiągając maksymalne wartości.

Również globalna aktywność geofizyczna była mniejsza i tak na przykład ilość i siła trzęsień ziemi w ciągu ostatnich miesięcy była niewielka.

Już od kilku ostatnich tygodni obserwujemy jednak zmiany i zjawiska geofizyczne na Ziemi przybierają na sile. W ciągu najbliższych 10 dni sytuacja zmieni się radykalnie. Ziemia wejdzie w strefę wysokiego TG i to zmieni stosunek i wielkość wszystkich parametrów fizycznych.



Zdolność atmosfery do pochłaniania pary wodnej spadnie, co doprowadzi do jej przesycenia i silnych opadów atmosferycznych. Wprawdzie sytuacja znormalizuje się szybko, ale za to pojawią się zagrożenia ze strony trzęsień ziemi huraganów i wybuchów wulkanów, które to reagują z opóźnieniem na tego typu zmiany.

Sytuację zaogni również to, że 02.07.2019 dojdzie dodatkowo do zaćmienia słonecznego obejmującego Chile.



Jeśli mieszkańcy tego państwa będą mieli pecha, to zanim Ziemia opuści strefę wysokich wartości TG w dniu 09.07.2019, może tam dojść do silnego trzęsienia Ziemi połączonego z tsunami.



To zagrożenie na tym obszarze będzie się jeszcze utrzymywać dalej, choć z upływem każdego kolejnego miesiąca potencjalne niebezpieczeństwo bardzo silnego trzęsienia ziemi powinno maleć.

W ciągu okresu wysokich wartości TG, po zmniejszeniu nasycenia parą wodną atmosfery, można spodziewać się globalnie znacznych wzrostów temperatury atmosfery i suszy na większości obszarów Ziemi.


Jak Piastowie produkowali najlepszą w średniowieczu stal

Jak Piastowie produkowali najlepszą w średniowieczu stal

Na temat wytopu stali w piecach zwanych dymarkami napisano już wiele i często w tonie który sugeruje, że ten proces nie ma przed nami żadnych tajemnic.

Oczywiście jeśli poczytamy na ten temat więcej to zauważymy, że ten optymizm jest przedwczesny i że tak naprawdę pozytywne wyniki w próbach naśladowania tego wytopu uzyskuje się tylko wtedy, kiedy stosuje się urządzenia i technologie wprowadzone setki lat później.

Co niektórzy nie wahają przed użyciem elektrycznego nawiewu powietrza aby uzyskać metal.

Oczywiście takie podejście jest czystą parodią i nie ma nic wspólnego z celem zgłębienia tajemnic naszych przodków.

Tylko w przybliżeniu wiadomo jak taki piec musiał wyglądać.

Ponieważ zachowały się tylko resztki tych pieców, często ograniczone do pozostałości po wytopie, to odtworzenie ich wyglądu oraz technologi budowy, nie mówiąc już o samym procesie wytopu, bazuje mniej lub bardziej na przypuszczeniach i fantazji autorów takich rekonstrukcji.

Niestety ta fantazja ogranicza się, w większości przypadków, do przyozdabiania takich dymarek mniej lub bardziej udanymi reliefami oraz przebierania się w mniej lub bardziej udane kostiumy, natomiast w dziedzinie nowych idei w budowie i doskonaleniu technologii takiego pieca panuje kompletny zastój już od dziesięcioleci.

Aby zrozumieć dalszy ciąg tego tekstu warto zapoznać się z podstawowymi wiadomościami na ten temat.

W tym przypadku nie będę zachęcał do „polskiej Wikipedii”, bo też jak zwykle, artykuł w niej nie wysila się nawet na odrobinę obiektywizmu.


Nie zaszkodzi również parę informacji o metodach redukcji tlenków żelaza i technologii wytopu stali.


Uzbrojeni w tę wiedzę możemy się teraz zastanowić nad tym, jak powinien funkcjonować taki piec aby w najprostszy, a jednocześnie najbardziej efektywny sposób, spełnił swoje zadanie.

Możemy oczywiście od razu wykluczyć te metody, których opis jest dostępny w internecie, z prostej przyczyny, bo albo one nie funkcjonują, albo wynik wytopu jest tak mierny, że z uzyskanego żelaza w żaden sposób nie dałoby się zrobić coś porządnego.

Niestety nie wystarczy uzyskać trochę żelaza. Metal ten musi również spełniać cały szereg warunków, aby znalazł praktyczne zastosowanie. Tym zastosowaniem najczęściej była produkcja broni, szczególnie mieczy i tu nie można było sobie pozwolić na fuszerkę.

W przypadku mieczy z napisem „Nasz obrońca Hrast” 

(Ulfberht) mamy jednak do czynienia nie ze zwykłym żelazem,

 ale ze stalą wyprodukowana podłóg wysoce zaawansowanej

 technologii i o fantastycznych własnościach, wyprzedzającą

 osiągnięcia hutnictwa o stulecia.


Dotychczasowe próby rekonstrukcji tych pieców bazują na założeniu, że były to mniej lub bardziej cylindryczne budowle postawione nad wykopanym w ziemi dołkiem o głębokości około 30 cm, a następnie wypełnione naprzemiennymi warstwami rudy i węgla drzewnego.

Schematyczny rysunek takiego pieca widzimy poniżej.


W Polsce nazywamy go dymarką albo piecem dymarskim.

W języku niemieckim nazywany jest „Rennofen”.

Jest to ciekawa nazwa, bo Niemcy jak zwykle interpretują ją przezabawnie twierdząc, że pochodzi od słowa „rennen – biec” i odnosi się do ciekłej szlaki wypływającej (biegnącej) z pieca w procesie wytopu.

Oczywiście jest to tak samo infantylna etymologia, jak już omawialiśmy to na przykładzie Longobardów.


Nazwa Rennofen jest pochodzenia słowiańskiego, bo też jedynie Słowianie stosowali ten sposób produkcji żelaza i odnosi się do wsadu rudy jaką używano do wytopu żelaza.

Pierwsza część nazwy tego pieca odnosiła się pierwotnie do określenia „Ruń”, które jeszcze niedawno było w powszechnym użyciu i które współcześnie zostało wyparte w języku codziennym przez określenie „Darń”.

Tak więc pierwotnie na terenach niemieckich piec ten nazywano po prostu „piecem darniowym” albo z niemiecka „Ruńofen” by następnie przekształcić tę nazwę na inną związaną ze słowem „rennen”, aby zatrzeć słowiańskie pochodzenie tej technologii.

Już tylko ta nazwa wskazuje, że od samego początku stosowano rudę darniową jako źródło żelaza. Dopiero w miarę pogłębiania doświadczeń i doskonalenia technologi, naszym przodkom udało się wykorzystać rudę żelaza innego pochodzenia.

Ta wskazówka pozwala nam również na rekonstrukcję tego, w jaki sposób po raz pierwszy doszło do wyprodukowania metalicznego żelaza.

O wszystkim zadecydował jak zwykle przypadek.

Aby wytopić miedź i wyprodukować jej stopy konieczne jest użycie węgla drzewnego. W miarę wzrostu zapotrzebowania na ten metal wzrastało też zapotrzebowanie na węgiel drzewny, który zaczęto wypalać w mielerzach, czyli w dużych stosach drewna przykrytych runią i ziemią.

Przypadkowo zdarzało się, że ruń ta pochodziła ze złoża darniowej rudy żelaza i na skutek nieuwagi węglarza lub z innego powodu, proces produkcji węgla nie został w odpowiednim czasie przerwany, ale stóg drewna płonął dalej, aż do jego kompletnego wypalenia się.

W popiele po wypalonym stogu jakiś nasz przodek zauważył błyszczące okruchy metalu który okazał się kowalny i z którego można było wyprodukować metalowe wyroby.

W trakcie pirolizy węgla drzewnego wytwarzają się w dużych ilościach gazy składające się głownie z tlenek węgla oraz wodoru.

Oba są doskonałymi reduktorami tlenków żelaza i mielerze stanowią optymalne środowisko dla takiego procesu.

Końcowy wzrost temperatury związany ze spaleniem się węgla drzewnego pozwolił na oddzielenie metalicznego żelaza od skały płonnej i wykształcenia się większych jego grudek. Ten sposób wytopu stosowano następnie przez setki lat zanim poznano jego tajemnice na tyle, aby podjąć budowę dymarek.

To jednak kłóci się z powszechną propagandą, że żelazo nauczono się wytapiać na Bliskim Wschodzie.

To przekonanie jest bezpodstawne.

Żelazo znane było Słowianom równie dawno jak brąz, ale dopóki złoża cyny w Sudetach nie były wyczerpane, produkcja brązu była łatwiejsza i i mniej pracochłonna niż żelaza i to ostatnie wykorzystywano zapewne tylko sporadycznie.

Umiejętności wytopu żelaza na Bliski Wschód przyniosły ze sobą ludy słowiańskie w trakcie podbojów tych terenów przez Hyksosów.


Ta hipoteza pozwala nam na wyciągnięcie wielu interesujących wniosków.

Po pierwsze do produkcji żelaza wykorzystano proces znany naszym przodkom przy wytwarzaniu węgla drzewnego.

Po drugie redukcja żelaza następowała w niskich temperaturach pomiędzy 600 a 800°C, aby w końcowej fazie, w trakcie spalania węgla drzewnego, osiągnąć wartości powyżej 1200°C.

Te obserwacje zostały następnie wykorzystane do tego aby zbudować piec w którym ten proces działałby jeszcze bardziej efektywnie i do powstania dymarek.

Wytop żelaza w dymarkach nie przebiegał jednak tak jak to przedstawiają „naukowcy”, czy też liczne grupy rekonstrukcyjne.


W gruncie rzeczy był on identyczny z procesem wytwarzania węgla drzewnego.
Na to wskazują pozostałości archeologiczne oraz rozliczne wykopaliska takich dymarek.

Jak powszechnie wiadomo istnieją zasadnicze różnice pomiędzy wynikami współczesnych wytopów żelaza w rekonstrukcjach dymarek, a obserwacjami na stanowiskach archeologicznych.

Zauważono bowiem, że żużel i szlaka z wykopalisk nie 

zawierają prawie domieszek żelaza!!!!


Co więcej górna powierzchnia kloca szlaki jest jednorodna, co spowodowało wprowadzenie pojęcia „powierzchni swobodnego krzepnięcia”. Powierzchnia ta świadczy o tym, że szlaka spływała do dołka dymarki w rezultacie jednorazowego aktu w końcowym etapie procesu wytopu.

Co więcej, 300 kilowe kloce żużla wskazują na możliwość wielokrotnego wykorzystania takich dymarek, co pozwalało na zebranie się tej olbrzymiej masy szlaki, jako efekt następujących po sobie wytopów w tym samym piecu.

Trzy obserwacje pozwalają nam na konkretyzację budowy takiego pieca.

Na poniższym zdjęciu widzimy przekrój dołka dymarki, na którym widać, że szlaka z wytopu nie zajmuje całego dołka dymarki, ale występuje lokalnie w formie pojedynczego cylindrycznego sopla.



Następną ciekawą obserwacją jest to, że często dymarki budowano tak ciasno, że nachodziły one jedna na drugą. Nie było to spowodowane brakiem miejsca, ale musiało mieć inne, najprawdopodobniej technologiczne przyczyny. Niektórzy sugerują, że częściowo rozbijano stare kloce żużla aby zrobić miejsce pod nowy dołek pod dymarką, ale nie może być to prawdą, bo wysiłek z tym związany w żaden sposób nie mógł być uzasadniony.



Trzecią obserwacją są cylindryczne fragmenty szlaki o średnicy 7 do 10 cm interpretowane jako odlew szlaki która zalała otwory napowietrzające dymarki.

Taka interpretacja ma swoje słabe strony, bo otwory takie powinny przebiegać poziomo i jest mało prawdopodobne aby szlaka zdołała wypełnić je na całej ich wysokości, szczególnie że mogła przecież spływać swobodnie do dołka pod dymarką.

Te trzy obserwacje nie udało się dotychczas połączyć w logiczny sposób ze sobą, mimo że dotyczą one tego samego procesu technologicznego, a więc powinny też w tym procesie znaleźć swoje sensowne miejsce.

Te problemy z wyjaśnieniem zasady działania piecy dymarskich mogą wynikać z tego, że nie istniał jednolity plan ich budowy.

Można przyjąć, że i w tym przypadku istniał ciągły proces doskonalenia sposobu wytopu żelaza i technologii budowy pieca dymarskiego.

Tak jak to już proponowałem, wytop żelaza wywodzi się pierwotnie od mielerza do produkcji węgla drzewnego.


Jako kolejne udoskonalenie wprowadzono wypełnienie miejsca, po wyjętej drewnianej „duszy” mielerza, rudą darniową.



Ta metoda zwiększyła ilość wytopionego żelaza, ale wydajność wytopu, w porównaniu do ilości użytych surowców, była zapewne bardzo niska. Tę technologię stosowali zapewne słowiańscy Hyksosi i Hetyci.

Kolejny etap rozwoju to zastąpienie drewnianej duszy mielerza cylindryczną rurą wykonaną albo z plecionki albo z kory zdjętej z pnia brzozy i obłożonej polepą glinianą, wokół takiej rury układano drewno tak jak w mielerzu.
Rurę tę, czyli właściwą dymarkę, zaopatrywano w otwory w dolnej jej części, przez które wydostawały się na zewnątrz gazy powstałe w rezultacie procesu uwęglania drewna, lub też stawiano bezpośrednio na warstwie drewna. Rurę wypełniano rudą darniową tak, aby gazy z pirolizy mogły się przez nią przemieszczać i prowadzić do redukcji tlenków żelaza w relatywnie niskich temperaturach.



Aby zwiększyć siłę ciągu, gazy te były spalane przy wylocie z dymarki, co dodatkowo zwiększało jej temperaturę.

Wadą tego sposobu wytopu była jego jednorazowość oraz słaba jakość żelaza wymieszanego często z żużlem. Metoda ta pozwalała jednak na szybką produkcję dużych ilości metalu.

Taka budowa dymarki tłumaczy również to, dlaczego dymarki naszych przodków nie pękały na skutek nacisku żużla i żelaza na jej ścianki w procesie wytopu i dlaczego ścianki antycznych dymarek były tak nieprawdopodobnie cienkie w stosunku do ich objętości.

Współcześnie budowane dymarki, aby obejść ten problem, mają ściany grube jak w bunkrze i mimo to często dochodzi do ich pęknięcia. Antyczne dymarki stabilizował z zewnątrz kopiec mielerza i można je było załadować rudą aż po wierzch, bez obawy ich pęknięcia.

Szczytowym osiągnięciem tej technologii była miniaturyzacja tego procesu.

Polegało to na ograniczeniu go tylko do rury z kory brzozowej postawionej nad wykopanym wcześniej dołkiem w ziemi oraz na umieszczeniu w niej mniejszej rury z tej samej kory o średnicy ok. 10 cm wypełnionej rudą darniową i prawdopodobnie węglem drzewnym? w kawałkach, jednak tak aby gazy pirolityczne mogły w miarę swobodnie przepływać przez tę rurę. Obie rury były oblepione polepą glinianą.

Pozostałą objętość dużej rury wypełniano drobno pociętym, wysuszonym chrustem drewnianym. Zapłon tego pieca następował od góry, a przez otwory w jego dolnej części napływało powietrze do strefy pirolizy drewna.

W efekcie tworzył się gaz drzewny złożony głównie z tlenku węgla i wodoru o silnych własnościach redukcyjnych, który wypływał następnie przez mniejszą rurę z kory brzozowej z pieca i ulegał spaleniu, dając płomień o wysokiej temperaturze.

Ilość i jakość produkowanego gazu drzewnego regulowano poprzez zwiększanie lub ograniczanie ilości dopływającego powietrza do strefy pirolizy oraz zasłanianiem górnego otworu dymarki.

W końcowym etapie następowało spalanie świeżo wytworzonego węgla drzewnego, który uzupełniano jeszcze dosypywaniem dodatkowych jego ilości przez górny otwór dymarki.

Na tym etapie wykonywano zapewne w ściankach dymarki dodatkowe otwory w środkowej jej części aby zwiększyć dopływ powietrza i temperaturę spalania węgla. Ponieważ w tej konstrukcji grubość ścianek pieca była niewielka, zrobienie dodatkowych otworów nie nastręczało żadnych problemów.

W efekcie następowało szybkie upłynnienie szlaki i jej spływ do dołka, natomiast żelazo pozostawało w rurze tworząc gąbczastą strukturę przyczepioną do jej ścianek.

W ten sposób uzyskiwano wyjątkowo czystą stal bez domieszek szlaki czy też węgla drzewnego i gotową do natychmiastowej obróbki.

Nie jest wykluczone, że wysoka temperatura panująca w trakcie spalania gazów pirolitycznych umożliwiała częściowe upłynnienie tego żelaza w tyglach i produkcję mieczy z jednorodnej stali i o precyzyjnie dobranej charakterystyce stopu żelaza z węglem, tak jak obserwujemy to na przykładzie mieczy z napisem „Nasz obrońca Hrast”.

Ta konstrukcja miała trzy podstawowe zalety.

Po pierwsze jednorazowa ilość żelaza lub stali była wprawdzie mniejsza, ale wystarczająca do wyprodukowani potrzebnych w tamtych czasach wyrobów.

Po drugie dostęp do pieca był swobodny, co umożliwiało wykorzystanie płomienia spalanych gazów do dalszej obróbki metalu.

Po trzecie, i to było najważniejsze, piec ten nadawał się do wielokrotnego użytku.

Wystarczyło wyjąć z niego mniejszą rurę z polepy i rozbić ją, aby wybrać znajdujące się w niej czyste żelazo. Po ponownym przygotowaniu pieca można było ten proces powtórzyć po raz kolejny. Pozwalało to też na wykorzystanie ciepła zmagazynowanego w szlace i żużlu po poprzednim wytopie i tym samym polepszało efektywność produkcji stali.

W związku z tym szacunki ilości produkowanego żelaza na terenach słowiańskich są zapewne wielokrotnie zaniżone i plemiona te produkowały fantastyczne ilości tego metalu zaopatrując w stal cały antyczny świat.

Taka konstrukcja wyjaśnia nam też te trzy obserwacje które opisałem poprzednio.

Użycie rury z kory brzozowej o niewielkiej średnicy tłumaczy to, dlaczego w niektórych dymarkach obserwuje się pojedyncze cylindryczne sople szlaki nie wypełniające całego dołka dymarki. Występowało to wtedy, kiedy zbudowaną dymarkę użyto tylko jednorazowo i uzyskane żelazo zaspakajało bieżące potrzeby.

Nachodzenie jednych kloców żużla na drugie związane było z tym, że ułatwiało to wypływ szlaki z rury z rudą, bo można ją było oprzeć częściowo na starym klocu żużla i szlaka mogła swobodnie wypływać do nowego dołka dymarki. Poza tym jeśli budowa nowej dymarki następowała natychmiast po wypełnieniu dołka szlaką w dymarce poprzedniej, to ciepło tam zgromadzone dodatkowo usprawniało wytop stali w dymarce nowo zbudowanej.

Znaleziska cylindrycznych walców szlaki było rezultatem tego, że niekiedy w trakcie wytopu rura z rudą zmieniała swoją pozycję tak, że dolna jej część opierała się bezpośrednio o dno pieca, uniemożliwiając wypływ szlaki. Po ostudzeniu i rozbiciu polepy taki walec szlaki był traktowany jako odpad i lądował na wysypisku.

Taka budowa pieca tłumaczy też to, dlaczego wypływ szlaki do dołka dymarki był procesem jednorazowym, ponieważ strefa upłynniania szlaki przesuwała się stopniowo od góry do dołu i dopiero po osiągnięciu dolnego brzegu rury, zgromadzona w niej szlaka mogła jednorazowo spłynąć do kotlinki.

Na niektórych zdjęciach dymarek z wykopalisk widoczne są nawet fragmenty takich rur kiedy uległy one przypadkowemu pęknięciu i wtopiły się częściowo w szlakę. Interpretacja takiego zdjęcia jako otwór napowietrzający jest oczywiście fałszywa, bo rura ta nie jest wypełniona w najmniejszym stopniu szlaką, co powinno jednak w tym przypadku nastąpić.



Jak widzimy przyczyny niepowodzeń w wytopie stali w rekonstrukcjach dymarek wynikały z niezrozumienia funkcji znajdowanych w wykopaliskach pozostałości oraz fałszywych założeń ich budowy.

Na podstawie tej analizy możemy stwierdzić, że dymarki świętokrzyskie należały do ostatniego opisanego przeze mnie typu, dymarki tarchalickie natomiast do typu mielerza z zewnętrznym spalaniem.

Co w takim razie ze stalą mieczy z napisem „Nasz obrońca Hrast”.

Wydaje się, że ich tajemnica kryje się już w samej nazwie grodu Niemcza, który tak bardzo chciał zdobyć Heinrich II.


Gród ten leżał na szlaku handlowym pomiędzy Rzymem i Konstantynopolem a ujściem Odry i teoretycznie mógł być zapewne często odwiedzany przez wędrujących z południa na północ i odwrotnie kupców. Tym chętniej, bo miał on do zaoferowania w tym czasie najlepszą stal na świecie.

Już to wystarczało, aby nadać mu tę nazwę, bo wśród mieszkańców tego grodu znaczną cześć mogli stanowić obcokrajowcy, a więc „niemcy”. W tym przypadku nazwa ta nie dotyczyła naszych zachodnich sąsiadów, ale generalnie obcokrajowców, mówiących innym niż słowiański językiem.

Istnieje jednak również inna możliwość interpretacji tej nazwy i tę uważam za bardziej prawdopodobną i logiczną.

Można być pewnym tego, że tajemnica produkcji tych mieczy musiała być chroniona na wszelkie możliwe sposoby.

Władcy piastowscy zdawali sobie doskonale sprawę z tego, że ich władza i zdolności wojenne ich państwa zależne są od utrzymania technologicznej przewagi w produkcji takich mieczy nad ich potencjalnymi przeciwnikami.

Wydaje się więc zrozumiale to, iż mieszkańcy tego miasta musieli zaprzysiąc milczenie wobec obcych odwiedzających to miasto. Stąd nazwani zostali „niemcami” a ich miasto otrzymało imię Niemcza, a więc miasto którego mieszkańcy nie rozmawiają z obcymi.

Nie jest też wykluczone, że było to miasto zamknięte i jakakolwiek próba kontaktu z ludnością grodu był absolutnie zabroniona i karana śmiercią.

Jest prawdopodobne, że w Europie umiejętność wytopu wysokojakościowego żelaza i stali w dymarkach typu świętokrzyskiego, którą opanowali Wandale (Wawelanie, Wendowie), zanikła po tym jak dżuma Justyniana zdziesiątkowała mieszkańców Europy, a w tym szczególnie Słowian.


To właśnie te umiejętności pozwoliły Słowianom na podbij Rzymu i całej ówczesnej Europy ponieważ dysponowali oni zdecydowanie najlepszym jakościowo uzbrojeniem.


Możliwe również, że przez przypadek umiejętności te zachowały się w rejonie Sudetów, w tym w rejonie Niemczy ponieważ tam, z racji odosobnienia tego rejonu, dżuma Justyniana nie dotarła.

Kiedy na skutek wojen z plemionami madziarskimi zapotrzebowanie na broń wzrosło i w całym kraju zaczęto masowo kuć miecze to zauważono, że stal którą wytapiali hutnicy w Niemczy przewyższa o niebo swoją jakością wszystko to, co wytwarzano gdzie indziej na świecie i wykute z niej miecze stały się prawdziwą „Wunderwaffe” Piastów.

Można założyć, że kowale i hutnicy wiedzieli dokładnie, że taką stal można wytopić tylko z rudy darniowej z rejonu Ślęży i tę tajemnicę wzięli ze sobą do grobu.

Razem z nimi zanikła też umiejętność budowy dymarek typu świętokrzyskiego i trzeba było czekać prawie 1000 lat na to, aby umiejętności hutnicze pozwoliły na ponowne wyprodukowanie stali o porównywalnej jakości.


Translate

Szukaj na tym blogu