Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Prognozy i przewidywania. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Prognozy i przewidywania. Pokaż wszystkie posty

Miałeś chamie złoty róg

Miałeś chamie złoty róg

Przed mniej więcej dziesięciu laty postawiłem tezę, że obecny paradygmat w fizyce jest fałszywy i że w rozważaniach o zasadach budowy wszechświata i funkcjonujących w nim procesów, pominięto najważniejszy aspekt.

Ten mianowicie, że nie czas jest decydującym parametrem procesów fizycznych, ale oscylująca nieciągła przestrzeń.

Przekonanie nauki, że przestrzeń jest czymś stałym i niezmiennym, natomiast czas czymś postępowo zmiennym, jest z gruntu fałszywe.

W rzeczywistości jest odwrotnie, gorzej nawet. W rzeczywistości coś takiego jak czas fizycznie nie istnieje i jest tylko iluzją spowodowaną naszą niemożnością postrzegania tego, że wszechświat zmienia się w sposób skokowy.

Tak obrazowo można to porównać do muzyki zapisanej w sposób analogowy i cyfrowy.
Obecna fizyka wierzy w to, że wszechświat jest analogowy, tak naprawdę procesy fizyczne najlepiej przybliża nam porównanie z zapisem cyfrowym. Tak na marginesie potwierdza to również idea fizyki kwantowej, mimo że użyty w niej opis, to tylko zwykły matematyczny bełkot.

Nieciągła budowa przestrzeni spowodowana jest przez jej podział na miriady pojedynczych niewyobrażalnie małych jednostek.

Ten warunek to jednak za mało i aby nasz model odwzorował nam wiernie własności wszechświata. Musimy jeszcze przyjąć, że pojedyncze jednostki przestrzeni, które nazwałem wakuolami, muszą jeszcze dodatkowo trójwymiarowo oscylować.

Jeśli na jednej osi wakuola taka osiąga największą swoją rozciągłość, to w kolejnym kierunku osiąga minimum, natomiast prostopadle do wyznaczonej przez te kierunki płaszczyzny, swoją pośrednią rozciągłość.

Konsekwencje takiego modelu budowy wszechświata pozwalają nam na wytłumaczenie w sposób spójny i konsystentny wszystkich znanych nam obserwacji fizycznych.

Co więcej pozwala nam to na wyciągniecie całego szeregu wniosków wyjaśniających zjawiska przyrodnicze nie tylko na Ziemi ale i w kosmosie.

Przez następne 10 lat poświeciłem mój „czas“ na wyszukanie tych konsekwencji i postawiłem cały szereg tez tłumaczących zjawiska fizyczne w bardzo szerokim zakresie nauk przyrodniczych.

Nie będę przytaczał tu wszystkich tych artykułów, bo ilość ich jest już w międzyczasie bardzo pokaźna, ale chciałbym zwrócić uwagę czytelników na dwa moje osiągnięcia, z których jestem szczególnie dumny.

Po pierwsze, jest to wytłumaczenie budowy materii oraz jedności materii i przestrzeni i ich wzajemnej transformacji,


oraz wytłumaczenia zjawisk kwantowych na zasadzie geometrii pojedynczych „fotonów“.


Oczywiście przy okazji wyjaśniłem też cały szereg innych zjawisk w przyrodzie i jeśli kogoś to zainteresuje, to znajdzie on te artykuły w internecie, musi jednak zadać sobie trochę wysiłku, ponieważ artykuły te podlegają niestety cenzurze, bo lewactwo i ciemnogród, które opanowały środki masowego przekazu, robią wszystko aby utrudnić upowszechnienie moich idei w społeczeństwie.

Jednym z ciekawszych wniosków wynikających z mojej „teorii wszystkiego” jest to, że oscylujące wakuole tworzą pole oscylującej przestrzeni, którego charakterystyka zależna jest od zjawiska modulacji tej przestrzeni przez znajdujące się w niej skupienia materii.


Pole te nazwałem Tłem Grawitacyjnym i tłumaczy ono również takie zjawisko jak grawitacja we wszechświecie.

Oczywiście oznacza to również, że tak zwana „siła grawitacji” jest jeszcze jedną bajeczką współczesnej fizyki i tak naprawdę „siła” ta nie istnieje, a jest jedynie artefaktem istnienia Tła Grawitacyjnego.


Pojecie Tła Grawitacyjnego pozwala nam jednak na to, aby wnioskować, że skupienia materii jakie tworzy Układ Słoneczny muszą oddziaływać na charakterystykę tego pola, a to z kolei musi prowadzić do wystąpienia całego szeregu zjawisk na ich powierzchni.


Te konsekwencje musi odczuwać również nasza centralna gwiazda.

Po szczegółowej analizie udowodniłem już przed około 10 laty, że takie zjawiska na Słońcu jak np. cykl słoneczny, aktywność słoneczna oraz pojedyncze erupcje słoneczne są spowodowane zmianami Tła Grawitacyjnego wywołanymi specyficznym geometrycznym układem mas pojedynczych komponentów Układu Słonecznego, czyli najczęściej planet i ich księżyców.





Te dowody są tak oczywiste, że doprawdy zakrawa to już na cud, że trzeba było czekać aż 10 lat na to, aby również „naukowcy” odważyli się wyjść ze swoich zatęchłych nor i spojrzeć prawdzie prosto w oczy.

Widocznie czekali aż ludzie zapomną o tym, że już od 10 laty zwracam uwagę na to jak naprawdę funkcjonuje nasza rzeczywistość.

W każdym razie właśnie ukazał się artykuł niemieckich „naukowców” który statystycznie potwierdzili istnienie jednoznacznej korelacji układu planet, a konkretnie ustawienia się tych planet w „jednej linii”, z aktywnością słoneczną i zmianami pola magnetycznego oraz cyklami słonecznymi. Ta korelacja jest tak silna, że nie znaleziono żadnego odstępstwa od tej reguły.

Patrz poniższy link





Fizyczne wyjaśnienie tego zjawiska przez „naukowców” możemy sobie darować, bo to tylko rozpaczliwa próba obrony ich zdegenerowanej fizyki.

To, że zrobili to akurat niemieccy „naukowcy” nie dziwi, bo przed laty publikowałem moje artykuły również po niemiecku, a więc mieli oni bezpośredni dostęp do moich idei.

Na tym przykładzie widać jakich debili mamy w polskiej nauce, bo mimo tego, że te informacje udostępniłem głównie po polsku „nasi” ciężko nierozgarnięci naukowi szarlatani dalej bredzą coś o sile grawitacji i mieszają w głowach ludziom narzuconymi im przez Zachód wyssanymi z palca bzdurnymi teoriami.

Jeszcze raz potwierdza się głęboka prawda słów Wyspiańskiego dotycząca naszego narodu.

„Miałeś chamie złoty róg”

Tak przy okazji możemy spojrzeć na aktualną sytuację planet w Układzie Słonecznym w aspekcie wniosków wypływających z mojego modelu i zastanowić się nad tym, czego możemy się w najbliższym czasie na Ziemi spodziewać.

Aktualnie sytuacja wygląda tak:



Widzimy, że już w najbliższym czasie Ziemia znajdzie się w strefie zwiększonych oscylacji Tła Grawitacyjnego spowodowanych bliskim kątowym położeniem Jowisza i Saturna względem Słońca.

Ziemia przez ostatnie miesiące przemierzała samotnie przestrzenie naszego Układu Słonecznego co spowodowało, że również oscylacje materii ziemskiej spadły, dostosowując się do panujących tam wartości, a tym samym również spadła temperatura tej materii. Zmieniły się też stosunki gazów w atmosferze oraz ilość wchłoniętej przez atmosferę wody, osiągając maksymalne wartości.

Również globalna aktywność geofizyczna była mniejsza i tak na przykład ilość i siła trzęsień ziemi w ciągu ostatnich miesięcy była niewielka.

Już od kilku ostatnich tygodni obserwujemy jednak zmiany i zjawiska geofizyczne na Ziemi przybierają na sile. W ciągu najbliższych 10 dni sytuacja zmieni się radykalnie. Ziemia wejdzie w strefę wysokiego TG i to zmieni stosunek i wielkość wszystkich parametrów fizycznych.



Zdolność atmosfery do pochłaniania pary wodnej spadnie, co doprowadzi do jej przesycenia i silnych opadów atmosferycznych. Wprawdzie sytuacja znormalizuje się szybko, ale za to pojawią się zagrożenia ze strony trzęsień ziemi huraganów i wybuchów wulkanów, które to reagują z opóźnieniem na tego typu zmiany.

Sytuację zaogni również to, że 02.07.2019 dojdzie dodatkowo do zaćmienia słonecznego obejmującego Chile.



Jeśli mieszkańcy tego państwa będą mieli pecha, to zanim Ziemia opuści strefę wysokich wartości TG w dniu 09.07.2019, może tam dojść do silnego trzęsienia Ziemi połączonego z tsunami.



To zagrożenie na tym obszarze będzie się jeszcze utrzymywać dalej, choć z upływem każdego kolejnego miesiąca potencjalne niebezpieczeństwo bardzo silnego trzęsienia ziemi powinno maleć.

W ciągu okresu wysokich wartości TG, po zmniejszeniu nasycenia parą wodną atmosfery, można spodziewać się globalnie znacznych wzrostów temperatury atmosfery i suszy na większości obszarów Ziemi.


Bóg mieszka w Silicon Valley

Bóg mieszka w Silicon Valley


Ta kalifornijska dolina kojarzy się większości z badaniami nad najnowszymi technologiami w elektronice. Tymczasem prawie że niezauważalnie dla zwykłych zjadaczy chleba, dokonuje się tam proces przestawiania się na inne dziedziny badań, przede wszystkim biotechnologii.

Wynika to z tego, że założyciele wielu firm, z początkowego okresu boomu technologicznego, są w międzyczasie wielokrotnymi miliarderami i niestety już z kopą lat na karku.

Zmienia to oczywiście priorytety w życiu tych ludzi i z każdym upływającym rokiem konfrontuje ich z perspektywą nieuniknionego rozstania się z tą drobną fortunką.

Jako ludzie czynu nie czekają oni biernie na wypełnienie się ich losu, ale podejmują to wyzwanie, stawiając siebie na równi z Bogiem.

Chcą osiągnąć to, co dotychczas obiecywała nam tylko religia i jej komiwojażerzy, czyli kler.

Innymi słowy, chcą zapewnić sobie „życie wieczne” i to nie tylko w jego duchowym znaczeniu, ale jak najbardziej fizycznie.

Takie koryfeje technologii cyfrowych jak Peter Thiel, założyciel PayPal'u i w międzyczasie główny inwestor firmy Unity Biotechnology, czy też Mark Zuckerberg, który zainwestował 600 000 000 dolarów w firmy pracujące nad „Longevity”, czy też Google, który wpompował już okrągły miliard w działalność firmy California Life Company, liczą nie tylko na to, że uda się im osobiście uciec przed kosą, ale inwestują te pieniądze w przekonaniu, że może się to stać w przyszłości źródłem bajecznych dochodów.

W swoich poszukiwaniach wiele z tych firm nie wykazuje się specjalną oryginalnością i sięga często do idei z tysiącletnią tradycją.

Oczywiście te idee są uzupełniane o wiedzę ostatnich lat i często okazują się one niezwykle płodne.

Tak np. naukowcy uniwersytetów Stanford i Harvard zainspirowali się legendami o wampirach i przeprowadzili szereg spektakularnych eksperymentów z łączeniem krwiobiegów starych i młodych organizmów, obserwując w rezultacie znaczne, odmładzające efekty u organizmów starych.

Te badania są teoretycznie tylko w fazie eksperymentów, ale w internecie kursują od jakiegoś czasu pogłoski, że powszechnie znane finansowe moguły już od dawna żyją na kroplówce i litrami dają sobie przetaczać krew od dzieci. Opublikowane rezultaty badań nadają tym plotkom jednak całkiem inny ciężar prawdopodobieństwa.

Najbardziej perspektywiczne badania prowadzone są od dwóch lat przez firmę Unity Biotechnology, która stawia na odmładzanie organizmów poprzez likwidację tych komórek, które ze starości zatraciły swoją funkcję i stały się dla organizmu niebezpiecznym balastem. Na te badania Jeff Bezos, założyciel Amazona, przeznaczył z własnych funduszy 120 000 000 dolarów.

Pozwolę sobie nadmienić, że idea tego typu terapii jest mojego autorstwa i już w 2013 roku zwróciłem na to uwagę, publikując na Blogerze artykuł o możliwościach przedłużenia ludzkiego życia ma bazie mojej „Teorii Wszystkiego”.


Oczywiście zaproponowane przeze mnie metody są o wiele prostsze i dostępne dla każdego człowieka, a nie tylko dla miliarderów z Silicon Valley.

Już przed laty otworzyła się więc i w Polsce możliwość badań i to z wieloletnim wyprzedzeniem w stosunku do Amerykanów.

Ta zaprzepaszczona okazja potwierdza jeszcze raz, jak skandalicznie skostniałe są struktury tzw. „polskiej nauki” i jak niezbędne jest zrobienie w szeregach polskich naukowców „stalinowskiej czystki”.

To badziewie na polskich uczelniach jest tylko balastem w rozwoju wolnej myśli i prawdziwym nowotworem na ciele narodu. Czas przepędzić to diabelskie nasienie do czorta.

Zima trzyma

Zima trzyma


Nikt już się tego nie spodziewał, że w tym roku będziemy mieli jeszcze prawdziwą zimę, ale jak to zwykle bywa natura splatała nam kolejnego figla.


U nas w Europie trzęsiemy się z zimna, a na Grenlandii gore. No może lekko przesadziłem, ale -10°C to jak na ten region świata prawie że upał.


Oczywiście ta niespodziewana roszada pogodowa przywołała natychmiast na plan klimatycznych szarlatanów wszelkiej maści, korzystających z okazji aby wmawiać ludziom bajeczkę o klimatycznym ociepleniu.

Mimo ich całkowitej ignorancji w temacie, nie brakuje im tupetu, aby wprowadzać w błąd społeczeństwo. Przychodzi im to dość łatwo, bo to już od lat jest kompletnie zdezorientowane ciągłą propagandą masowych mediów i tak już wytresowane, że łyka te głodne kawałki jak małpa kit.


Tymczasem jak zwykle, aby wytłumaczyć sobie te nagłe zmiany, nie trzeba sięgać wcale do takich bajeczek jak klimatyczne ocieplenie. Wystarczy po prostu spojrzeć trzeźwo na to, co się tak naprawdę dzieje poza czterema ścianami elitarnych gabinetów i biur.


Zacznijmy może od przytoczenia faktów.


Tegoroczna zima, globalnie patrząc, należy raczej do tych zimniejszych. Zarówno Ameryka Północna jak i Azja przeżywały okres silnych spadków temperatury jak i relatywnie obfitych opadów śniegu. Z tymi faktami każdy się już spotkał, ale propaganda masowych mediów zdołała już je zatrzeć w naszej pamięci, bombardując nas ciągle wiadomościami o klimatycznej katastrofie.

Czym było bardziej zimno, tym częściej musieliśmy wysłuchiwać tego propagandowego jazgotu. Tym gangsterom przychodziło to tym łatwiej, bo faktycznie w Europie zima była ciepła i nie wszystkim chciało się tam zawracać sobie głowę tym, że na Syberii mróz aż trzaska, a w Japonii 5 m śniegu.


Jednak ta komfortowa dla nas sytuacja nie trwała długo.

Wszystko zmieniło się z końcem stycznia. Nie tylko w troposferze, ale szczególnie w stratosferze doszło do gwałtownych przetasowań.


Trzeba bowiem wiedzieć to, że w okresie zimowym w stratosferze nad biegunem północnym tworzy się olbrzymi wir powietrzny.




W normalnej sytuacji jest on dość stabilny i charakteryzuje się temperaturami powierza do -80°C oraz prędkością wiatru do 80 m/s. Wir polarny w stratosferze ma również wpływ na kierunki wiatrów oraz temperaturę powietrza w troposferze.

Przy bardzo silnych prędkościach wiatru i przy niskich temperaturach powietrza w stratosferze, w Europie kształtuje się pogoda zdominowana przez silne wiatry znad Atlantyku, a tym samym o relatywnie wysokich temperaturach powietrza. W innych rejonach półkuli północnej oznacza to jednak siarczystą zimę.


W roku 1952 zauważono, że warunki w stratosferze nie są takie stabilne jak by się to wydawało i od czasu do czasu dochodzi tam do dramatycznych wprost zmian związanych z gwałtownym jej ociepleniem jak i z osłabieniem a nawet odwróceniem panujących w niej wiatrów.


Te zmiany pociągają za sobą rozbicie wiru polarnego na dwa lub więcej lokalnych wirów i prowadzą do tego, że masy zimnego powietrza kierowane są daleko na południe, a rejon bieguna ulega gwałtownemu ociepleniu.




Jak zwykle nauka nie ma pojęcia o przyczynach tego zjawiska , ale nie przeszkadza to lewakom w pieprzeni bzdur o klimatycznym ociepleniu.


Tymczasem, sprawa jest jak zwykle banalna.


Ocieplenie stratosfery jest rezultatem lokalnego zwiększenia częstotliwości oscylacji Tła Grawitacyjnego.


Przypadek tegorocznego załamania się wiru polarnego jest szczególnie łatwy do wytłumaczenia bo ściśle związany z zaćmieniem słonecznym w dniu 15.02.2018.


W podanym linku, do filmiku z symulacją wiru polarnego w roku 2009, ta zależność pomiędzy zaćmieniem słonecznym a zmiana cyrkulacji wiatru w stratosferze jest równie jednoznaczna. Wraz ze zbliżaniem się zaćmienia słonecznego w dniu 26.01.2009 widzimy stopniowe osłabienie wiru polarnego, co w efekcie doprowadziło do odwrócenia jego kierunku.


Mechanizm jaki tu występuje polega na tym, że koniunkcja Ziemi i Księżyca prowadzi do interferencji modulacji TG powodowanych przez te ciała niebieskie, a tym samym do zwiększenia oscylacji części składowych atomów czyli do zwiększenia oscylacji podstawowych jednostek z których składa się przestrzeń.


W efekcie w górnej stratosferze dochodzi do zmiany warunków brzegowych atmosfery i do wytworzenia się molekuł gazów o innej częstotliwości oscylacji własnych. Interferencje pomiędzy rożnymi generacjami takich molekuł zapoczątkowują proces spontanicznego narastania tych oscylacji, co rejestrowane jest przez instrumenty badawcze jako gwałtowny wzrost temperatury w górnej stratosferze.


Ta strefa wzrostów temperatury ogarnia coraz to nowe obszary, przesuwając się w kierunku powierzchni Ziemi. Już po kilku dniach osiąga jej powierzchnię ogrzewając atmosferę w rejonie bieguna do ekstremalnie wysokich temperatur oraz rozbijając zalegające tam warstwy zimnego powietrza na dwa lub więcej pojedynczych ośrodków wysokiego ciśnienia.


Te nowe centra przesuwają się wskutek tego na południe, otwierając jednocześnie obszary pomiędzy nimi dla napływu ciepłego powietrza z południa.


W gruncie rzeczy banalna historia która można, jeśli się tego chce, łatwo przewidzieć.


Pozwala mi to już teraz na prognozę, że w najbliższych dwóch latach oczekuje nas to samo zjawisko.


W przyszłym roku szczególnie zimny będzie okres stycznia.


Można też przypuszczać, że najzimniejszy okres zimy w sezonie 2019/2020 zacznie się już w grudniu 2019 roku.

Przymiarka do Armagedonu

Przymiarka do Armagedonu


Przed wielu laty napisałem krótki artykuł o konsekwencji wybuchu słonecznego skierowanego w kierunku naszej planety. Ten temat poruszałem wielokrotnie w powiązaniu z przeróżnymi zjawiskami geofizycznymi, ale wówczas skoncentrowałem się na aspekcie gwałtownych spadków ciśnienia atmosferycznego, co ma egzystencjalne znaczenie dla alpinistów wspinających się na bardzo wysokie góry.


O tym artykule prawie ze już zapomniałem i pewnie też zapomnieli o nim wszyscy jego ówcześni czytelnicy. Szczególnie, że teraz mamy okres minimalnej aktywności słonecznej i ten temat nie jest aktualnie na czasie.

Tak się jednak złożyło, że natrafiłem na bardzo interesujący artykuł o wyjątkowym zdarzeniu na Pacyfiku, które w roku 2012 po prostu umknęło mojej uwadze. Gdybym wtedy o tym usłyszał, od razu związałbym te dwie sprawy ze sobą. Teraz trwało trochę zanim sobie uświadomiłem, że przecież już o tym pisałem i to jeszcze zanim do tego wydarzenia doszło.

A więc po kolei:

Pasażerowie samolotu lecącego nad południowym Pacyfikiem w dniu 18.07.2012 nie wierzyli własnym oczom, pod nimi rozpościerała się wyspa i to nie jakaś byle jaka, ale tak wielka jak cała Belgia.

Załoga wezwanego do rozpoznania sytuacji nowozelandzkiego okrętu „HMNZS Canterbury" stwierdziła ze zdumieniem, że ta nieznana wyspa jest w rzeczywistości gigantycznym nagromadzeniem pumeksu pływającego po powierzchni oceanu. Natychmiast stolo się dla wszystkich jasne to, że pumeks ten jest rezultatem potężnego wybuchu jednego z licznych w tamtym regionie wulkanów.

Dalsze badania wykazały, że tym wulkanem był wulkan Havre, znajdujący się około 1000 km na północny wschód od Nowej Zelandii.


Teren ten stał się celem badań ekspedycji naukowej i wyniki tych badań ukazały się właśnie niedawno na łamach czasopisma „Science Advances”


Rezultatem były fascynujące zdjęcia komputerowe tego krateru.


Patrząc na to zdjęcie czujemy wprost jak kolosalny charakter miała ta eksplozja i że różniła się ona diametralnie od tego, do czego nas natura w przypadku wulkanów przyzwyczaiła. Podobne formy znajdziemy bardzo daleko, bo dopiero na innych planetach i księżycach naszego Systemu Słonecznego.

Na specyficzny charakter takich eksplozji zwracałem uwagę wielokrotnie np. tu:


oraz na to, że również na Ziemi ten rodzaj wulkanizmu stanowi realne zagrożenie.



W gruncie rzeczy mieliśmy tu do czynienia z identyczną sytuacją, którą opisałem w poniższym artykule,


z tym, że tym razem do przesycenia gazów doszło nie w wodzie jeziora, ale w powstałym wcześniej zbiorniku magmy.

Ten sam mechanizm jest również odpowiedzialny za wybuchy tak zwanych superwulkanów


i stanowi podstawowy instrument, który w przyszłości umożliwi przepowiadanie tego typu katastrof.



Wróćmy więc jeszcze raz do wulkanu Havre i spróbujmy prześledzić tok wydarzeń które doprowadziły do jego wybuchu.

Całe nieszczęście rozpoczęło się w dniu 11.07.2010 roku. W tym to właśnie dniu, tereny przyszłego wybuchu wulkanicznego znalazły się pod wpływem oddziaływania zaćmienia słonecznego.



To oddziaływanie było tym groźniejsze, bo objęło szczególnie intensywnie przypowierzchniowe części skorupy ziemskiej, właśnie te w których przejścia fazowe minerałów zachodzą ze szczególną łatwością i gdzie w ten sposób narodziła się nowa generacja minerałów o innych częstotliwościach oscylacji budujących je atomów niż minerały bezpośrednio sąsiadujące w półzastygłej z pozoru magmie.

W ten sposób rozpoczął się proces stopniowego samoistnego podgrzewania się skał, który w ciągu dwóch kolejnych lat doprowadził do powstania olbrzymiego zbiornika magmy pod tym już od tysiącleci zastygłym wulkanem.

Z racji specyficznego składu mineralogicznego, magma ta była niezwykle bogata w rozpuszczone w niej ciecze i gazy które znajdowały się w niej w stanie chwiejnej równowagi.

Wszystko gotowe było do normalnego wybuchu wulkanicznego, jaki znamy na tysiącach innych przykładów ale wtedy wydarzyło się coś niespodziewanego.

W tym czasie również Słońce weszło w okres wzmożonej aktywności i raz za razem nasza gwiazda wstrząsana była gigantycznymi wybuchami. 

Jeden z najsilniejszych wystąpił w dniu 12.07.2012.



Wybuch ten był tym groźniejszy, bo skierowany w kierunku Ziemi i związana z nim anomalia Tła Grawitacyjnego osiągnęła Ziemie akurat w momencie w którym opisywany przez nas wulkan wystawiony był na ten front zmian.

Ta fala uderzeniowa anomalnych skoków TG doprowadziła natychmiast do katastrofy i w obrębie zbiornika magmy pod wulkanem Havre doszło do przesycenia rozpuszczonych w magmie gazów i cieczy.

Jak w butelce od szampana którym wstrząśniemy przed otwarciem, nastąpił prawie natychmiastowy wzrostu ciśnienia w zbiorniku magmy i zawarta w nim lawa uległa spienieniu. Po osiągnięciu wartości krytycznych ciśnienia doszło następnie do serii gigantycznych wybuchów, w rezultacie czego na powierzchnie oceanu wypłynęły kilometry sześcienne spienionych skał zwanych potocznie pumeksem.

Ten wybuch wulkanu nie był jedynym skutkiem tej katastrofalnej erupcji słonecznej. Spowodowała ona również równolegle niespodziewany wybuch nieczynnego od stu lat wulkanu Tongariro w Nowej Zelandii. Również i w tym przypadku mechanizm wybuchu był identyczny.

Najprawdopodobniej w tych dniach wystąpiły też dalsze katastrofy geofizyczne o których jeszcze nie wiem, a których przyczyną był ten niesamowicie silny wybuch na Słońcu.

Kto wie, może również alpiniści ucierpieli od tego wybuchu nie zdając sobie nawet sprawy co było prawdziwą przyczyną ich nieszczęść.


Uzupełnienie z dnia 22.02.2018


Omawiany przeze mnie w artykule powyżej przypadek aktywizacji procesów wulkanicznych w następstwie zaćmień słonecznych jest przykładem typowego mechanizmu ich powstania.

Oznacza to, że każde zaćmienie słoneczne może teoretycznie zapoczątkować proces podgrzania się warstw skalnych we wnętrzu Ziemi prowadzący w skrajnym przypadku do ich upłynnienia i wytworzenia komory magmowej.

Całe szczęście nie wszędzie istnieją odpowiednie warunki brzegowe do zapoczątkowania takiego procesu i tereny te ograniczają się głównie do tych obszarów, które znamy już z ich aktywności wulkanicznej. Tak więc, jeśli zaćmienie obejmie taki aktywny obszar, to prawdopodobieństwo zapoczątkowania tam procesu kreacji magmy jest niewspółmiernie większe.


Tym większe, im częściej takie zaćmienia nad danym obszarem występują.


Japonia znana jest nam z tego, że jest to kraj wulkaniczny. Do niedawna wydawało się, że ten wulkanizm przebiega tam w ramach mniej lub bardziej ograniczonych wybuchów.


Jednak od kilku lat rejon leżący u południowych wybrzeży wyspy Kiusiu stał się celem intensywnych badań naukowych. Zauważono bowiem, że aktywność wulkaniczna w tym rejonie gwałtownie rośnie. Najnowsze dane wskazują na to, że w przypadku kaldery Kikai mamy do czynienia z jednym z dziesięciu najgroźniejszych dla ludzkości tzw. superwulkanów.


W przeciwieństwie jednak do innych wulkanów, ten jest już gotowy do wybuchu.


Jego komora magmowa zawiera niewyobrażalną ilość 40 km³ magmy gotowej w każdym momencie do gigantycznej eksplozji.


Jej powstanie zostało zainicjowane stosunkowo niedawno, bo w roku 2009. Wtedy to doszło do zaćmienia słonecznego w dniu 22.07.2009, które objęło również obszar wulkanu Kikai.


Niestety na tym się nie skończyło i trzy lata później ten sam obszar objęło kolejne zaćmienie Słońca.


To powtórne zaćmienie spowodowało dalsze gwałtowne generowanie magmy i błyskawiczne powiększanie się komory magmowej.


Najprawdopodobniej komora magmowa dalej rośnie i wybuch wulkanu jest kwestią najbliższych miesięcy, najwyżej lat.


Istnieją trzy scenariusze przebiegu wypadków.


W pierwszym, najbardziej optymistycznym, nastąpi stopniowe obniżanie ciśnienia i temperatury zbiornika magmy, w efekcie stopniowego wypływu lawy i po upływie kilkunastu lat zagrożenie spadnie do zera.


Inny scenariusz to dalszy wzrost temperatury oraz dalsze powiększanie się zbiornika magmy, do momentu przetopienia się magmy na powierzchnię i jej wypływu w formie mniej lub bardziej silnego wybuchu wulkanicznego.

Scenariusz najbardziej prawdopodobny prowadzi nas niestety prosto do katastrofy. W tym scenariuszu, tak jak w artykule powyżej, dojdzie do takich wahań TG, że zawarte w magmie rozpuszczone w niej fluidy ulegną gwałtownemu przesyceni i ulatniając się, gazy i ciecze zwiększą w jednorazowym akcie ciśnienie w zbiorniku tak, że eksploduje on wyrzucając na powierzchnie Ziemi olbrzymia cześć znajdującej się w nim magmy.


Ten scenariusz oznacza dla ludzkości katastrofę.



Istnieją jednak możliwości przygotowania się na wybuch, ponieważ jego prawdopodobieństwo wzrasta w okresach koniunkcji Ziemi z innymi ciałami niebieskimi, w tym szczególnie w okresie zaćmień Słońca i Księżyca.

Również erupcje słoneczne są w stanie zainicjować taki wybuch, ale te całe szczęście przez najbliższe parę lat będą bardzo rzadkie.


Tak czy owak, w najbliższych paru latach rozstrzygnie się też jaki scenariusz zostanie urzeczywistniony.

Jak upadnie nasza cywilizacja

Jak upadnie nasza cywilizacja


Na niebezpieczeństwa związane z klęskami żywiołowymi zwracałem już uwagę wielokrotnie.
Rozliczne niebezpieczeństwa jakie natura stawia naszej cywilizacji są przez obecne pokolenia kompletnie ignorowane. Mam nawet wrażenie, że podświadomy strach przed ewentualnością globalnej katastrofy prowadzi do tego, że obecne elity władzy wypierają te niebezpieczeństwa ze swojej świadomości, również z tego względu, bo generalnie mają pierdla przed podjęciem odpowiedzialności za własne czyny.

Stąd z otwartymi oczyma, jak stado lemingów, zmierzamy do przepaści


mimo tego, że tak naprawdę, wprawdzie tym katastrofom nie jesteśmy w stanie przeciwdziałać, ale jesteśmy w stanie (co najmniej) poczynić przygotowania dla ich złagodzenia.

Omawiając wpływ moich teorii dotyczących funkcjonowania wszechświata zwróciłem również uwagę na to, że przebieg procesów fizycznych w naszym Układzie Słonecznym zależy w pierwszej kolejności od wartości zmian tzw. Tła Grawitacyjnego, które to z kolei jest modulowane przez wzajemną pozycję ciał niebieskich. Oczywiście istnieją również mechanizmy w skali naszej galaktyki, ale ten wpływ omówię przy innej okazji.

Również aktywność słoneczna zależy całkowicie od wzajemnego położenia planet względem Słońca. 


Dokładniej omówiłem to np. tutaj.


Dzięki mojej teorii jesteśmy w stanie z dużą precyzją przewidzieć przyszłe wybuchy na Słońcu, a co najważniejsze przewidzieć te, których wpływ na Ziemię może być absolutnie katastrofalny.

Dotychczas nasza rodzima gwiazda okazała nam duże miłosierdzie i oszczędziła nam prawdziwej katastrofy.

Już parę razy minęła ona nas jednak dosłownie o włos i nie można się dalej zdawać tylko na szczęście.



Największa znana nam burza słoneczna w czasach współczesnych dotknęła Ziemię w roku 1859. Całe szczęście ówczesna cywilizacja była dopiero na samym początku wykorzystywania elektryczności i szkody jakie ta burza wywołała były niewielkie.


Ta sama burza teraz spowodowałaby kompletny krach naszej cywilizacji.


W ciągu kilku zaledwie minut przestałoby funkcjonować wszystko to co ma cokolwiek wspólnego z elektrycznością lub elektroniką.

To znaczy nie funkcjonowało by nic!!!!!!l


Najgorsze jest to, że tak naprawdę nie wiemy czy burza i roku 1859 to maksymalne możliwości naszego Słońca w tej dziedzinie.

Logika każe nam przyjąć, że tak nie jest.

Okres w którym ludzkość obserwuje takie wybuchy na Słońcu jest tak naprawdę bardzo krotki i byłoby co najmniej dziwne to, gdybyśmy w tak krótkim czasie zetknęli się już z maksymalna siłą takich wybuchów.

Wprost przeciwnie, logika nakazuje nam przyjecie założenia, że ten wybuch, w najlepszym przypadku, należał do takich lekko ponad średnią.

To znaczy, że musiały w przeszłości zaistnieć wybuchy znacznie, ale to znacznie silniejsze.

I znalezieniem takich właśnie wybuchów zajęła się grupa naukowców skupionych wokół Timofeja Sukhodolova z Institute for Atmospheric and Climate Sciencew z  Zurychu


Poddali oni analizie cały szereg prób pobranych z pojedynczych przyrostów rocznych drzew, aby pomierzyć zawartość w nich izotopu Berylu Be10.

Zawartość tego izotopu w materii organicznej zależy bezpośrednio od aktywności słonecznej oraz od intensywności promieniowania ultrafioletowego docierającego do Ziemi.

Analiza ta jest o tyle wartościowa ponieważ dotychczas nikt nie zadał sobie wysiłku, aby zrobić te badania o tak dobrej rozdzielczości. Większość tzw. „naukowców” idzie na łatwiznę i analizuje materiał z przyrostów wieloletnich, co oczywiście nie pozwala ani na określenie siły wybuchów na Słońcu, ani na dokładne ich datowanie.

W tym przypadku jednak udało się zaobserwować to, że szczególnie wielki wybuch na Słońcu musiał wystąpić na przełomie lat 774/775 naszej ery.


Wzrost zawartości berylu w próbkach był tak znaczny, że aby te wartości osiągnąć, to wybuch na Słońcu musiał być około 50 razy silniejszy niż ten zaobserwowany przez Carringtona.

Gdyby ten wybuch wystąpił teraz, to jego efekty przeszły by nasze najgorsze obawy i spowodowałyby takie zniszczenia w infrastrukturze, że nasza cywilizacja zostałaby zdmuchnięta (w dosłownym tego słowa znaczeniu) z powierzchni Ziemi.

Oczywiście wyniki tej pracy naukowej są interpretowane na bazie obowiązujących w nauce teorii i z tego względu ich znaczenie jest marginalne.

Jeśli jednak spojrzeć na nie z punktu widzenia mojej „Teorii Wszystkiego“ to oczywiście sprawa wygląda całkiem inaczej, ponieważ dzięki niej jesteśmy w stanie dokładnie zrekonstruować sytuację która do tej katastrofy doprowadziła, a tym samym jesteśmy w stanie interpolować ją w przyszłość i dokładnie wydzielić te okresy czasu, które dla naszej cywilizacji mogą okazać się śmiertelnie niebezpieczne.

Zgodnie z moją teorią za ten wybuch słoneczny musiała odpowiadać szczególnie rzadka koniunkcja planet w naszym Układzie Słonecznym.

Ponieważ datowanie wzrostu ilości izotopu berylu jest bardzo dokładne, możemy ograniczyć nasze poszukiwania do przełomu lat 774/775.

I faktycznie w dniu 03.01.775 wystąpiła niezwykle rzadka koniunkcja planet.


W dniu tym wszystkie planety wewnętrzne utworzyły dwie podwójne koniunkcje. Zarówno Ziemia i Wenus jak i Mars i Merkury ustawiły się tak, że stały w jednej linii względem Słońca.



Dodatkowo Księżyc zbliżał się w tym czasie do nowiu i w tym przypadku możemy mówić nawet o potrójnej koniunkcji ciał niebieskich, tym bardziej że miesiąc wcześniej wystąpiło częściowe zaćmienie słoneczne, tak więc Księżyc znajdował się jeszcze prawie że idealnie między Ziemią a Wenus. Dodatkowo ważne było również to, że Ziemia trzeciego dnia stycznia każdego roku przyjmuje najbliższą pozycję względem Słońca.

Jakby tego było jeszcze mało to planety te znajdowały się w tym czasie na prawie że idealnej wspólnej płaszczyźnie, do której dołączył się również Jowisz oraz skupiły się po jednej stronie Słońca, destabilizując dodatkowo przebieg procesów heliofizycznych w jego wnętrzu.

Widzimy więc, że wystąpiły idealne wprost warunki do wystąpienia interferencji oscylacji przestrzeni i do, następujących szybko po sobie, gwałtownych wzrostów i spadków wartości Tła Grawitacyjnego. A więc również idealne warunki do wywołania szczególnie silnych erupcji słonecznych.



Oczywiście oznacza to również, że powtórzenie się takiego układu planet jest jednoznacznym sygnałem alarmowym.


Prawdopodobieństwo śmiertelnego dla naszej cywilizacji wybuchu słonecznego rośnie w tym momencie dramatycznie i wyszukanie takich właśnie koniunkcji planet w najbliższych dziesięcioleciach może być decydującym elementem w tym czy nasza cywilizacja przetrwa.

Wszyscy musimy sobie teraz postawić pytanie, śladem szekspirowskiego Hamleta, to be or not to be.

Translate

Szukaj na tym blogu