Od momentu zaprzestania przez Bizancjum
utrzymywania fikcji istnienia Cesarstwa Zachodniego zaznaczyły się rożne
tendencje jeśli chodzi o podejście państw słowiańskich do koegzystencji z
ludnością na podbitych terenach.
Wawelanie prowadzili politykę raczej
ścisłego separowania się od tubylców i trwania przy swoich tradycjach,
szczególnie że im również przypadła pozycja przywódcy tych plemion i ich
wodzowie uznawani byli mniej lub bardziej dobrowolnie za przywódców wszystkich
Słowian. Te związki były jednak raczej natury symbolicznej i ograniczały się w
praktyce do pomocy wojskowej w przypadku wojny.
Polanie w Galii starali się zjednać sobie
ludność miejscową i stosunkowo szybko wystąpiły u nich procesy asymilacyjne, za
wyjątkiem trwania przy wierze ariańskiej.
Z kolei Getowie przyjmowali pozycje zależne
od preferencji aktualnego władcy. Generalnie jednak starali się dalej
utrzymywać rzymską organizację państwa i rzymską kulturę. W sprawach
religijnych postępowali podobnie i występowały tendencje zarówno do popierania
katolicyzmu jak i jego aktywne zwalczanie.
Generalnie okres do roku 531 był okresem
umacniania pozycji Słowian na zachodzie i stabilizacji Cesarstwa Bizantyjskiego
na wschodzie gdzie do władzy doszli w tym czasie cesarze o dużych zdolnościach
przywódczych. Rezygnacja cesarzy wschodnich z mieszania się w sprawy militarne,
po doświadczeniach cesarza Walensa, spowodowała, że na czele armii stanęli
kompetentni i zdolni dowódcy, co zaowocowało odzyskaniem przez Konstantynopol
zdolności narzucania przeciwnikom własnej woli politycznej.
Jednym z takich dowódców był Belizariusz.
Jego wojenny talent budził taką samą trwogę jak i jego brak skrupułów w walce z
przeciwnikami. Jako dowódca wojsk cesarskich w Mezopotamii pokonał Persów w bitwie pod Darą i przyczynił się tym samym
do ustanowienia pokoju z tym imperium. Kiedy jednak jego dalsze działania
wojenne okazały się mniej szczęśliwe, popadł w niełaskę i został odwołany w
roku 531 na dwór cesarski .
Ta jego niepewna sytuacja przyczyniła się
zapewne do tego, że był gotów na każde ryzyko aby powrócić do łask cesarza i do
władzy która posiadał wcześniej.
I taka okazja nadeszła już dwa lata
później.
W Konstantynopolu pojawiły się pogłoski o tajemniczej chorobie na którą
zaczęli zapadać mieszkańcy miasta. Choroba ta dotknęła szczególnie młodych i
silnych mężczyzn. Co ciekawe początkowo zapadali na nią przeważnie niewolnicy i
jeńcy słowiańscy a szczególnie podatni na tę chorobę okazali się Wawelanie.
Ta wiadomość doszła również do uszu
Belizariusza i w jego głowie zrodził się zaiste diabelski plan.
Belizariusz zaproponował cesarzowi
Justynianowi zwrócenie wolności jeńcom i niewolnikom z plemiona Wawelan. W swej
łaskawości zaproponował zapewne zaskoczonym Słowianom odtransportowanie ich do
domu, do ich nowej stolicy Kartaginy.
Ci biedacy nie mieli pojęcia że odbędą ją w
towarzystwie zarażonych tą nieznaną chorobą jeńców.
Radość z powrotu była krótka i jeden po
drugim uwolnieni zakończyli swoje życie w mękach. Ale niestety zanim to się
stało zaraza dopadła już mieszkańców miasta. Początkowo nie było powodów do
paniki, ale po kilku tygodniach epidemia zaczęła osiągać zatrważające rozmiary.
Tysiące młodych ludzi umierało w strasznych męczarniach i władca Wawelan popadł
w panikę bo groziło mu to, że jego doborowe jednostki ciężkiej jazdy przestaną
istnieć, z braku wojowników. Pospiesznie wysłano więc około 5000 najlepszych
rycerzy droga morską na Sycylię aby zapewnić im bezpieczeństwo.
W Kartaginie pozostali tylko ci co
zdecydowali się na to dobrowolnie i ci co już mieli symptomy choroby. I na tę
wiadomość czekał właśnie Belizariusz. Pospiesznie załadowano na statki 15000
armie złożoną z zaciężnych wojsk w tym jednostki Hunów i przerzucono ją do
Afryki. Armia ta była zadziwiająco mała, jeśli się ją porówna do poprzednich
wypraw przeciw Wawelom, ale jak się okazało, najzupełniej wystarczająca dla
pokonania osłabionej epidemią armii.
Belizariusz wiedział bardzo dobrze, że
lepszej sytuacji do ataku już nigdy nie będzie. Wśród Wawelan doszło wcześniej
do zamachu stanu i rządząca gałąź dynastii królewskiej została obalona.
Wawelanie skorzystali ze starego prawa do powoływania wodzów przez lud i obrali
nowego przywódcę Gailamira. Jego władza nie była jeszcze silna i nie wszędzie
miał on posłuch u poddanych a szczególnie jego autorytet u słowiańskich
sojuszników był znikomy. To dawało pewność Belizariuszowi że Gailamir nie
otrzyma należnych mu posiłków na czas i że inne słowiańskie plemiona będą się
ociągać z pomocą. Kiedy wiadomość o lądowaniu Bizantyjczyków doszła do
Kartaginy Gailamir zdecydował się na bitwę mimo tego, że do dyspozycji miał
tylko 2000 po części chorych a po części niedoświadczonych rycerzy. Dalsze
oczekiwanie oznaczało jednak, że na skutek choroby nie zostanie mu żaden żywy
wojownik. Oczywiście z obecnej perspektywy była to decyzja absolutnie fałszywa.
Wystarczyło aby oddał Kartaginę na parę tygodni Bizantyjczykom bez walki, a po
armii Belizariusza nie ostałby się nikt żywy.
Mimo tej beznadziejnej sytuacji doszło do
szarży ciężkiej jazdy przed którą drżeli w normalnej sytuacji wszyscy
przeciwnicy Wawelan. Niestety tym razem nie starczyło im sił i atakujący
znaleźli na polu bitwy śmierć. Tymczasem sytuacja w Kartaginie była tak
beznadziejna, że ani zwyciężeni ani zwycięscy nie odważyli się do niej
wkroczyć, mimo że bramy miasta stały otworem.
Gailamir zbiegł w góry i w tej
beznadziejnej sytuacji wezwał na pomoc swego brata i oddziały które poprzednio
wysłał na Sycylię. Ale i tam choroba zaczęła już zbierać swoje żniwo i na
ratunek ojczyźnie przybyły marne resztki tej wielkiej armii którą wróg pokonał
nie orężem a przy użyciu podłego podstępu i broni masowej zagłady. Był to
koniec królestwa Wawelan w Afryce i koniec jego dominacji wśród Słowian.
Wprawdzie opór nielicznych którzy przeżyli trwał jeszcze przez dziesięciolecia,
z racji poparcia jakie uzyskały niedobitki Wawelan wśród Berberów, ale ten opór
zdał się na nic i w ciągu następnych 30 lat ślad po tym plemieniu zaginał a
jego zbiegli do Europy członkowie wtopili się w masę Getów Wizygotów i Polan.
Jakaś część Wawelan wróciła zapewne do swojej starej ojczyzny w Polsce a z nimi
przywędrowała też na te tereny „czarna śmierć”.
Ten zbrodniczy podstęp cesarza Justyniana i
jego wodza Belizariusza rozpętał jednak tragedię która w przeciągu następnych
200 lat o mało nie doprowadziła do zagłady Europy.
Ta choroba którą zarazili Wawelan to była
dżuma i okazało się, że na tę chorobę Słowianie byli bardzo podatni.
Szczególnie te plemiona które pochodziły z
terenów obecnej Polski.
Z racji swojego wcześniejszego odosobnienia
nie miały one kontaktu z tym zarazkiem i organizm tych ludzi nie mógł sobie z
nim poradzić, dlatego śmiertelność wśród Słowian była szczególnie duża.
Sytuacja była identyczna z tą, jaka nastąpiła po „odkryciu” Ameryki 1000 lat
później.
Ostatnie odkrycia archeologiczne pokazały,
że w obu Amerykach w wyniku zawleczenia przez Europejczyków zarazków ospy
zmarły dziesiątki a być może nawet setki milionów tubylców. Tylko w rejonie
Amazonki egzystowała populacja licząca 10 do 20 mln ludzi na wysokim poziomie
cywilizacyjnym i po tej ludności nie ostał się ani jeden jej przedstawiciel.
Kiedy pierwsze ekspedycje hiszpańskie podążyły w górę biegu Amazonki i jej
dopływów to poza legendami o tych cywilizacjach nie zastały już nikogo
żyjącego. Dopiero ostatnio zdjęcia satelitarne ujawniły jak gęsto zaludniony w
przeszłości był ten rejon. Po tych ludziach ostała się tylko wyjątkowa swoją
urodzajnością gleba o nazwie „Terra preta”.
Jako ciekawostkę chciałbym tu nadmienić, że
jedynymi którym udało się stworzyć podobnie żyzną glebę przy pomocy technik
rolniczych byli Słowianie.
Badania archeologiczne osad słowiańskich na
terenie obecnych Niemiec pozwoliły na odkrycie tego typu gleb również w
Europie.
Oczywiście tego typu gleby występują
również w innych rejonach słowiańskich ale „nasi” archeolodzy czekają pewnie na
instrukcje z centrali zanim zdecydują się na jej poszukiwania.
Jest to jeden z licznych dowodów na bardzo
wysoki stan wiedzy rolniczej i nie tylko u Słowian. W przeciwieństwie do
histerii jaka panuje na temat indiańskiej „Terra prety”, jej słowiański
odpowiednik jest pomijany milczeniem, również w Polsce, co dokładnie pokazuje
czyje interesy reprezentuje tak zwana „nauka polska”.
Ludy południowe były bardziej odporne na
dżumę i pewnie wszystko wróciłoby do normy gdyby nie to, że następne lata
okazały się bardzo ciężkie dla ludności Europy. W przeciągu następnych lat po
upadku Kartaginy Europę nawiedziły niespotykanych rozmiarów katastrofy.
Oziębienie klimatyczne spowodowane olbrzymimi wybuchami wulkanów sprowadziło na
Europę głód i biedę.
Osłabieni głodem ludzie umierali z byle
powodu i dżuma miała w tych warunkach idealne możliwości dalszego
rozprzestrzeniania a przede wszystkim wytworzenia takich szczepów tych zarazków
których śmiertelność była jeszcze większa.
Justynian omamiony wizją przywrócenia
dawnego cesarstwa nie zadowolił się zniszczeniem Wawelan ale uderzy całą siłą
swojej armii na Rzym. Walki z Getami były niesamowicie krwawe i Bizantyjczycy
nie cofali się przed żadną zbrodnią dla osiągnięcia celu. To oni zniszczyli
rzymskie akwedukty i przyczynili się tym samym do upadku tego miasta. Wprawdzie
grasująca dżuma była tu decydującym elementem i to ona doprowadziła do
wyludnienia Europy ale szaleństwo Justyniana stworzyło jej idealne warunki
rozprzestrzenienia. Fale uchodźców roznosiły tę chorobę po Europie, Afryce i
Azji.
W przeciągu następnych 200 lat kolejne fale
dżumy zalewały Europę raz po raz i z każdą kolejną falą tej choroby liczebność
populacji ludzkiej w Europie była coraz mniejsza. W samej Italii, w której za
czasów rzymskich żyło zapewne od 10 do 20 mln ludzi, doszło do demograficznego
załamania i niewiele brakowało aby ten region stal się bezludny. W VII wieku
żyło tam zapewne mniej ludzi niż w czasach epoki kamiennej, możliwe że nawet
poniżej 500000.
A sam Rzym który w czasach świetności
liczył ponad 1 mln mieszkańców zamienił się w gruzowisko na którym wegetowały
ostatnie parę tysięcy potomków władców świata.
Nie inaczej działo się w Cesarstwie
Wschodnim gdzie ta choroba poczyniła straszliwe spustoszenia. Sam cesarz
Justynian zaraził się dżumą i miał dużo szczęścia że przeżył. Niestety tu los
nie okazał się sprawiedliwy i obaj twórcy tego nieszczęścia Justynian i
Belizariusz mogli jeszcze długo przyglądać się temu jak ich szaleńcze plany
powoli zamieniały się w proch.
W tym miejscu należy też podjąć temat tak
zwanego zasiedlenia przez Słowian Europy środkowej i południowej w VI wieku
naszej ery.
Jako jeden z argumentów tej hipotezy
podawany jest fakt drastycznych zmian kulturalnych z początkiem VI wieku naszej
ery w Europie środkowej i na Bałkanach. W początkach tego wieku zaznaczyło się
znaczne obniżenie poziomu cywilizacyjnego ludności. Wyroby materialne z tych
czasów są bardziej prymitywne ale również w architekturze i w sposobie
pochowków ludzi zmieniło się bardzo dużo. Nawet w takiej dziedzinie jak wyrób
naczyń ceramicznych zaznaczyła się regresja i zamiast kola garncarskiego
ludność na terenach obecnej Polski zaczęła znowu lepić garnki ręcznie.
Historycy przypisywali to napływowi ludności słowiańskiej na te tereny. Ta
hipoteza jest propagowana przede wszystkim przez naukę zachodnią i jej
„polskich” pomagierów i ma uzasadnić prymitywizm Słowian i ich cywilizacyjne
wstecznictwo.
Tymczasem sprawa ma się całkiem inaczej. W
rozważaniach tych pomijany jest całkowicie aspekt epidemii dżumy. Każdy sobie
może wyobrazić jak by wyglądała współczesna cywilizacja gdyby 90% ludności
zmarło w wyniku epidemii. Miasta stałyby się bezludne i nie funkcjonowałoby nic
do czego jesteśmy przyzwyczajeni. Ci co by przeżyli byliby zmuszeni do życia tak jak w epoce kamiennej.
Prawie nikt z nas nie jest w stanie przeżyć bez cywilizacji. Bez zapalniczki
czy też zapałek 99% ludzi nie byłoby w stanie rozpalić nawet ognia. Tak samo z
innym rzeczami codziennego użytku.
Któż z nas wie jak się lepi garnki?
I nie inaczej było też w VI wieku. W tych
czasach ludzie byli jeszcze normalni i potrafili nieporównywalnie więcej z tych
rzeczy które konieczne są do przeżycia, ale również wśród nich występowała
daleko idąca specjalizacja i cały szereg przedmiotów było wykonywanych przez
wyspecjalizowanych w tych dziedzinach rzemieślników. Ci którzy mieli częstsze
kontakty z innymi ludźmi a więc przede wszystkim rzemieślnicy, duchowni jak i
urzędnicy byli stokroć bardziej narażeni na zarażenie dżumą i w większości
wymarli. Z dnia na dzień ludność terenów słowiańskich stanęła przed
koniecznością poradzenia sobie z sytuacją gdzie nie było nikogo żywego wśród
niej, który byłby w stanie wykonywać potrzebne jej dobra materialne.
Nie ma się więc co dziwić, że w sytuacji
gdzie wśród przeżywających epidemię przeważały dzieci, te umiejętności w
rękodziele zanikły i ludzie znowu zaczęli lepić garnki ręcznie.
Tak samo jeśli chodzi o sprawę pochówków,
to przy tysiącach zmarłych nie było najmniejszych szans na to, aby spalić ich
na stosie, tak jak przystało to u Słowian, ale ofiary dżumy były zakopywane,
byle szybciej, w ziemi bez rytuałów i należnych im darów na „tamten świat”.
Również w Bizancjum epidemia zabiła miliony
ludzi w tym głownie tych najbardziej potrzebnych fachowców i mieszkańców miast.
Również tam zaznaczyła się deprecjacja cywilizacyjna i we wszystkich
dziedzinach wytwórczych obserwujemy dramatyczne załamanie jakości produktów.
Również na Bałkanach wymarły cale miasta i
regiony doszczętnie, a największe szanse na przeżycie mieli ci co poprzednio
żyli na marginesie tego społeczeństwa a więc Słowianie w najbardziej odległych
i odosobnionych zakątkach Bałkanów. To ta pierwotna ludność zasiedliła powoli
te opustoszałe tereny i potrzebowała dziesięciolecia aby odzyskać choć
częściowo dawne wytwórcze umiejętności i dawny poziom kultury materialnej.
Żadnego najazdu Słowian ze stepów na Europę
nie było, ponieważ w tym czasie brakowało Słowian
aby tego dokonać. Te potencjalnie inwazyjne ludy same stały na krawędzi
demograficznej zagłady i nieliczne ich niedobitki ukrywały się na największych
odludziach w obawie przed dżumą.
Bałkany zasiedliła ponownie ludność
miejscowa ale z terenów gdzie indoktrynacja bizantyjska nie sięgała i gdzie
zachowała się kultura słowiańska w swojej pierwotnej postaci.
Dodatkowym problemem było to że epidemia ta
nie była zjawiskiem jednorazowym, ale co kilkanaście, kilkadziesiąt lat
przewalały się jej nowe fale przez Europę niszcząc to co jej mieszkańcom udało
się odbudować przez te poprzednie lata.
I jest logiczne to, że te fale dżumy
pustoszyły o wiele bardziej niszcząco tereny mniej zaludnione i słabiej
rozwinięte bo tam już strata jednego doświadczonego rzemieślnika powodowała, że
cały dorobek i doświadczenie wielu przeszłych pokoleń przepadało na zawsze.
W gęsto zaludnionych miastach Bizancjum
straty absolutne były zapewne jeszcze większe ale w tej masie ludzi zawsze byli
tacy co przeżyli, szczególnie że genotyp tych ludzi był przystosowany do
kontaktu z takimi chorobami i śmiertelność była niższa niż wśród Słowian. Tak
więc tam, powrót do stanu poprzedniego był łatwiejszy. Mimo to niesamowite
straty ludzkie spowodowały że plany Justyniana spaliły na panewce. Na koniec
nie miał on oni pieniędzy ani wojska które zdolne by było do dalszej wojny.
Cesarstwa Wschodnie zawdzięczało swoje
przetrwanie tylko i wyłącznie temu, że jego przeciwnicy byli równie mocno
osłabieni trwającą epidemią i niezdolni do akcji zaczepnych.
Przy okazji dżumy Justyniana zastanawia też
niezgodność datowania faktycznego wystąpienia pierwszych zachorowań na tę
chorobę a tym co jest propagowane przez tak zwaną „naukę” Oczywiste jest to, że
zarówno „naukowcom” jak i kościołowi zależy na tym aby zataić prawdziwy
przebieg wydarzeń związanych z upadkiem królestwa Wawelan jak i roli jaka w tym
odegrał święty kościoła, cesarz Justynian.
Oczywiście dla kościoła jest nie po myśli
to, że wyniesiony na ołtarze był zwykłym masowym mordercą i jednym z
największych łotrów w historii.
Dlatego ignoruje się powszechnie to, że
wybuch dżumy nastąpił już w roku 532 i że to ta choroba zadecydowała o
przebiegu historii Europy. Ignorowanie przez historyków tej epidemii jest też
spowodowane koniecznością obrony tezy o napływowym osadnictwie słowiańskim w
Europie środkowej i na Bałkanach. Wyraźne załamanie cywilizacyjne w Bizancjum i
Rzymie jest interpretowane, wbrew faktom, jako efekt wojen i podbojów. Takie
samo załamanie na terenach rdzennie słowiańskich jest jednak interpretowane
jako osadnictwo nowej, słowiańskiej grupy ludnościowej ze stepów wschodu i to
wbrew jednoznacznym dowodom na ciągłość genetyczną mieszkańców tych terenów.
To są wyssane z palca bzdury i przestępcze
fałszowanie faktów. „Naukowcy” są w
tym przypadku wspólnikami w fałszowaniu historii i w rozprzestrzenianiu kłamstw
w celach manipulowania opinią społeczeństwa.
Europa była wprawdzie już wcześniej w
większości słowiańska, to jednak dopiero epidemia dżumy stworzyła warunki w
których Słowianie mogli przejąć całkowitą władzę nad kontynentem. Wprawdzie
epidemia ta uderzyła w nich najmocniej ale to oni najwcześniej otrząsnęli się z
tego szoku i to oni pierwsi sięgnęli po władzę nad Europą. I faktycznie przez
krótki okres dziejów pod koniec VI i na początku VII wieku Europa znalazła się
w rękach Słowian, i to właśnie te lata zadecydowały o jej losie. Epidemia dżumy
wyniosła Słowian wprawdzie do władzy ale stała się też ich przekleństwem i
grabarzem ich wielkości. Niestety pamięć o tych latach świetności została
Słowianom przez ich wrogów zrabowana. Ale o tym w następnym odcinku.