Czy
Polacy przeżyją nadciągającą Apokalipsę
Zapewne
niewielu z czytelników spotkało się z określeniem „płonie”.
Ta
nazwa wprowadza wprawdzie w błąd, ale jak się później przekonamy
trudno by było wymyślić lepszą dla tego zagadkowego zjawiska
przyrodniczego.
Chodzi o rzecz niesamowitą.
Wprawdzie
bardzo rzadko, ale za to na gigantyczną skalę, tworzą się w
obrębie zalodzonego oceanu obszary absolutnie tego lodu pozbawione.
Tak jakby olbrzymie przeręble, czasami nawet o średnicy setek
kilometrów.
Zjawisko
to jest znane ludziom od tysiącleci i Rosjanie nazywali je słowem
„polynja“ (полынья), które następnie weszło do języka
nauki jako jego międzynarodowe określenie. Po polsku określamy je
jako połynia lub płoń.
Zjawisko
to może powstać na skutek różnorodnych przyczyn. W niewielkiej
skali i w pobliżu brzegów nie ma w nim niczego tajemniczego i
mechanizm tworzenia się płoni jest dla nas jak najbardziej
zrozumiały.
Co
innego jednak w przypadku płoni oceanicznych w rejonie Antarktydy.
Tam ten mechanizm jest nad wyraz tajemniczy. Nie istnieje po prostu
żadne znane fizykom zjawisko które mogłoby dostarczyć, w lokalnej
skali, takie ilości energii do oceanu, aby utrzymać jego
temperaturę na tak wysokim poziomie, aby woda w nim nie zamarzła i
to mimo tego, że w otaczającej atmosferze panuje mróz sięgający
nieraz - 40°C.
Wprawdzie
mechanizm tego zjawiska nie jest znany ale to nie przeszkadza
„fizykom“ dalej pitolić coś o tym, że prawa natury są już
rozpoznane i fizyka wyjaśnia je w sposób perfekcyjny, no może poza
paroma „nieistotnymi” drobiazgami.
Zajmijmy
się więc takim „nieistotnym“ drobiazgiem jakim są właśnie
płonie i spróbujmy wyjaśnić, dlaczego „fizycy” na temat tego
zjawiska kłamią jak najęci.
Ostatnio
ukazał się artykuł w którym „badacze” zajęli się wpływem
płoni na warunki klimatyczne na Ziemi. I tu okazało się, że tego
wpływu nie można wprost przecenić.
W
gruncie rzeczy jest to jak najbardziej zrozumiałe jeśli się
uwzględni to, że płonie są obszarem w którym wszechocean traci
gigantyczne ilości energii potrzebnej gdzie indziej do utrzymania
normalnej temperatury atmosfery.
Trzeba
sobie uzmysłowić, że 1 cm² powierzchni wolnej od lodu,
przy arktycznych temperaturach, traci 1 kW energii i to bezustannie w
przeciągu miesięcy i lat.
Jeśli
uwzględnić jeszcze to, że antarktyczne płonie potrafią utworzyć
się na obszarze 250000 km², to widać jakie gigantyczne ilości
energii przepływają pomiędzy oceanem a atmosferą w tym rejonie.
Pi
razy drzwi, jest to ilość przewyższająca 100-krotnie całkowitą
ilość energii elektrycznej produkowanej przez całą ludzkość na
Ziemi w przeciągu roku.
Nie
można się więc też dziwić temu, że wpływ tego zjawiska
zaznacza się w każdym zakątku kuli ziemskiej. Dla niektórych
oznacza to czasy urodzaju i dobrobytu, a dla innych katastrofalne
susze i klęski głodu.
Ostatnia
wielka płoń w rejonie morza
Weddella wystąpiła w latach 1974 1976. Poniżej widzimy jej
położenie i zasięg:
Jeśli
poszukamy korelacji ze zjawiskami klimatycznymi na Ziemi to
stwierdzimy, że bezpośrednio po wystąpieniu tej płoni zaznaczyło
się gigantyczne przesuniecie stref klimatycznych na Ziemi,
prowadzące szczególnie w Afryce, do długotrwałej suszy i
olbrzymich klęsk głodu na południe od Sahary.
Również
jeśli chodzi o pogodę u nas, to w pierwszym okresie wiązało się
to raczej z ochłodzeniem i w Europie mieliśmy w rezultacie parę
naprawdę srogich zim, szczególnie pod koniec lat 70-tych i na
początku 80-tych. W dalszym swoim przebiegu klimat uległ ociepleniu
i stabilizacji, która to panuje mniej lub bardziej do dziś.
Te
zagadkowe wahania klimatyczne długo nie znajdowały żadnego
wytłumaczenia, jednak ostatnie badania wpływu płoni na klimat
wskazują na to, że to one są właśnie wskaźnikiem przyszłego
przebiegu zjawisk klimatycznych na Ziemi.
Jak
jednak płonie powstają i w jaki sposób wpływają one na te
zjawiska, na te pytania nauka daje tylko pokrętne odpowiedzi, w
oczywisty sposób pozbawione logiki i realistycznych podstaw.
Zajmijmy
się więc teraz przyczynami powstania tego zjawiska.
Ci
którzy czytali moje wcześniejsze artykuły domyślają się
zapewne, że zjawisko to musi być rezultatem procesów zachodzących
daleko poza Ziemią.
I
istotnie, oceaniczne płonie, tak jak i wszystkie inne zjawiska
geofizyczne, są rezultatem koniunkcji ciał niebieskich zachodzących
w Układzie Słonecznym.
W
tym przypadku chodzi o najbardziej spektakularną z nich, o zaćmienie
słoneczne.
W
rezultacie zaćmień słonecznych dochodzi do zasadniczych zmian
warunków brzegowych przebiegu zjawisk fizycznych na Ziemi.
Jedną
z podstawowych konsekwencji jest zmiana warunków przejść fazowych
minerałów we wnętrzu Ziemi, oraz interferencji oscylacji
podstawowych jednostek przestrzeni budujących materię ziemską.
Żeby
zrozumieć dalszy tok rozumowania proponuje zapoznanie się z
poniższymi artykułami wyjaśniającymi zasady budowy materii i
podstawowe mechanizmy jej funkcjonowania.
http://krysztalowywszechswiat.blogspot.de/2013/06/o-istocie-natury-czesc-pierwsza.html
http://krysztalowywszechswiat.blogspot.de/2013/06/o-istocie-natury-czesc-druga-zacznijmy.html
http://krysztalowywszechswiat.blogspot.de/2013/06/o-istocie-natury-czesc-trzecia-co-to.html
http://krysztalowywszechswiat.blogspot.de/2013/07/budowa-atomu.html
Zaćmienie
słoneczne zmieniając warunki brzegowe przejść fazowych materii
prowadzi do tego, że we wnętrzu Ziemi powstają rożne odmiany tej
materii, o rożnej częstotliwości oscylacji atomów z których ona
się składa.
Wzajemne
interferencje występujące pomiędzy rożnymi generacjami oscylacji
podstawowych jednostek przestrzeni prowadzą do zjawiska
spontanicznego wzrostu temperatury materii we wnętrzu Ziemi i do
tworzenia się, w skrajnym przypadku, zbiorników magmy lub też do
powstania trzęsień ziemi.
W
wielu przypadkach podgrzanie skał jest za słabe aby wywołać ich
stopienie, szczególnie w tym przypadku, jeśli strefa objęta
zaćmieniem słonecznym dotknęła tylko skrajne warstwy skorupy
ziemskiej. W takiej sytuacji następuje tylko podgrzanie warstw
przypowierzchniowych Ziemi do momentu aż następne zaćmienie
słoneczne, albo inne zjawisko zmieniające wartości lokalnego TG,
przerwie tę samonapędzającą się pętlę interferencyjnego
wzmacniania się oscylacji atomów materii i sytuacja wraca do normy.
Takim
spektakularnym rezultatem tego zjawiska są właśnie płonie które
tworzą się bezpośrednio nad obszarem skorupy ziemskiej
podlegającym spontanicznemu podgrzaniu. Ponieważ podgrzanie
występuje w tym przypadku pod obszarami zalodzonymi, to jest to
bezpośrednio zauważalnie i nie może być przez „naukowców”
ignorowane i zakłamane. Tylko dlatego bowiem wiemy, że to zjawisko
w ogóle występuje.
Oczywiście
na terenach niezalodzonych to zjawisko jest równie częste, ale tam
naukowcy trzymają gęby na kłódkę i niczego się o czymś takim
nie dowiadujemy, ponieważ bez pomocy precyzyjnych instrumentów sami
tego nie zauważymy.
Na Antarktydzie widzi je jednak każdy głupi.
W
przypadku płoni z lat 74-76 przyczyną było zaćmienie słoneczne
które zaszło na tym obszarze 5 lat wcześniej.
Proces
spontanicznego podgrzania skal potrzebował więc 5 lat na to, aby to
podgrzanie osiągnęło taką skalę, że wpłynęło to również na
temperaturę wód powierzchniowych oceanu w tym rejonie i zapobiegło
możliwości tworzenia się lodu na olbrzymim jego obszarze.
Zjawisko
to nie jest jednak takie proste, jakby się na pierwszy rzut oka
wydawało. Polega ono nie tylko na prostym podgrzaniu wody ale na
globalnej zmianie jej własności fizycznych.
O
tym zjawisku pisałem już tutaj.
W
opisanych powyżej warunkach tworzy się więc lód w którym atomy
składowe oscylują z wyższą częstotliwością jak normalnie, co
powoduje to, że zmienia się też temperatura przejść fazowych.
Dla lepszego zrozumienia warto również przeczytać to co napisałem
o zasadach pomiaru temperatury materii i o tym jak to zjawisko jest
przez „fizyków” fałszywie interpretowane.
W
przypadku spadku lokalnego Tła Grawitacyjnego, co jest nieuchronne,
ponieważ maleje ono w miarę oddalania się od obszaru podgrzania,
lód taki jest bardzo stabilny i zachowuje swój stan fazowy w
temperaturach leżących zdecydowanie powyżej zera. W ten sposób
obszar ten staje się olbrzymią fabryką lodu oceanicznego
przyczyniając się do dynamicznego wzrostu jego zalodzenia. Patrz
również anomalia Mpemby
Jednocześnie
obszar płoni jest też terenem który oddaje do atmosfery
niewyobrażalne wprost ilości pary wodnej, ale ta para składa się
z cząsteczek o mniejszej wielkości, ponieważ również budujące
je atomy zmniejszają swoją wielkość na tym obszarze.
Ta
para wodna ma też całkiem inną zdolność do mieszania się z
pozostałymi gazami atmosfery i inną temperaturę przejścia
fazowego i skraplania. W konsekwencji wzrasta ilość opadów na
obszarach przybiegunowych a maleje na obszarach przyrównikowych. W
rezultacie mamy śnieżne i rekordowo mroźne zimy w Europie i susze
i katastrofy głodowe w Afryce centralnej.
Taki
mechanizm zmian klimatycznych nie był dotychczas brany pod uwagę i
tzw. „naukowcy” odwracali uwagę społeczeństwa od prawdziwych
przyczyn propagując „klimatyczne ocieplenie”.
Wprawdzie
nie możemy być tego pewni na 100 %, czy aby wyłącznie płonie
decydują o tych zmianach, ale nie da się tego ukryć, że maja na
nie zdecydowany wpływ.
Z
tej perspektywy możemy też spojrzeć na klimatyczne zmiany
ostatnich dziesięcioleci z innego punktu widzenia i spróbować je
zinterpretować jako rezultat zaćmień słonecznych w rejonie
Antarktydy.
Jak
już to wyjaśniłem, płoń
z lat 74-76 była rezultatem specjalnego zaćmienia słonecznego
które tylko musnęło powierzchnię naszej planety w rejonie Morza
Weddella.
W
tym rejonie tego typu zaćmienia słoneczne są dość częste i
wcześniej zdarzyły się np. w roku 1950 i 1957.
To ostatnie
spowodowało po kilku latach powstanie płoni o podobnym zasięgu co
ta z roku 1974. Niestety nie znalazłem bezpośredniego potwierdzenia
tego zjawiska z prostej przyczyny, bo bez obserwacji satelitarnych
potwierdzenie wystąpienia płoni na Antarktydzie jest prawie że
niemożliwe, a w tamtych czasach nie istniał jeszcze potrzebny do
tego system satelitarny.
Wskaźnikiem
pośrednim było to, że lata 60-te cechowały się bardzo niskimi
temperaturami atmosfery, szczególnie w zimie, i wiele rekordów
temperatur minusowych np. w Polsce pochodzi jeszcze z roku 1963.
Po
ponad 40-letniej przerwie znowu w zeszłym roku zaobserwowano w
rejonie morza Weddella płoń.
Wprawdzie
jej wielkość nie równa się tej z lat 74-76, ale trzeba tez
stwierdzić, że zaćmienie słoneczne które jest jej przyczyną nie
spełniało optymalnie potrzebnych do tego warunków. Wprawdzie
położenie się zgadza, ale strefa samo-podgrzewania się skał, z
racji geometrii tego zaćmienia, znajduje się relatywnie głęboko i
jej wpływ na temperaturę wód oceanicznych nie może być duży.
Mimo
to płon ta będzie jeszcze przez parę lat wpływać na warunki
klimatyczne na Ziemi i powodować to, że temperatury w trakcie
miesięcy zimowych znowu będą niskie.
Wprawdzie
nie należy na razie oczekiwać powtórzenia sytuacji z lat 60-tych,
ale mafia klimatycznych oszustów będzie miała w następnych paru
latach poważne problemy z wmówieniem ludziom propagowanych przez
nią bzdur.
Ta
sytuacja nie potrwa niestety długo i w latach 20 i 30 obecnego wieku
ekstremalne zjawiska klimatyczne przybiorą na sile. Wiąże się to
z ogólną sytuacją przebiegu i częstotliwości zaćmień
słonecznych na Ziemi.
Przedstawiony
powyżej związek pomiędzy obecnością płoni oraz zmianami
klimatycznymi odsłania nam bowiem o wiele głębsze zjawisko
wpływające na klimat na Ziemi, a mianowicie zjawisko częstości
występowania i rozkładu zaćmień słonecznych na jej powierzchni.
Płonie są bowiem sygnałem innej o wiele bardziej znaczącej zmiany.
Płaszczyzna
orbity Księżyca, względem płaszczyzny orbity Ziemi wokół
Słońca, nie jest stała.
To
położenie zmienia się bez ustanku i charakteryzuje się
specyficznym cyklem w którym Księżyc przyjmuje pozycję, od
skrajnie wychylonej od płaszczyzny ekliptyki, do prawie że
całkowitego wzajemnego pokrywania się tych płaszczyzn.
W
czasach pokrywania się płaszczyzn orbit Ziemi i Księżyca
częstotliwość zaćmień słonecznych jest największa i ich
koncentracja występuje w rejonach równikowych oraz zwrotnikowych.
Kiedy te płaszczyzny rozchodzą się maksymalnie ilość zaćmień
słonecznych maleje, a te które zachodzą, częściej obejmują
tereny podbiegunowe. W skrajnym przypadku cień Księżyca omija po
prostu Ziemię albo dotyka jej powierzchnię tylko na półkolistym
obszarze. To właśnie tego typu zaćmienia są bezpośrednią
przyczyną powstania płoni.
W
takich właśnie okresach obszary polarne ulegają ociepleniu a
następnie wzmożonemu zalodzeniu. Odpowiednio obszary podzwrotnikowe
i klimatu umiarkowanego staja się zimniejsze i klimatycznie
niestabilne.
W swoim szczytowym nasileniu zjawisko to pociąga za sobą katastrofalne zmiany klimatu na kuli ziemskiej.
Koniunkcje
planet, w tym oczywiście i zaćmienia słoneczne, są bowiem głównym
mechanizmem podtrzymującym temperaturę naszej planety. Bez tych
koniunkcji Ziemia już dawno byłaby planetą prawie że martwą,
podobną bardziej do Marsa.
I
odwrotnie, gdyby jej orbita zbliżona była bardziej do średniej
ważonej płaszczyzny obrotu planet naszego Układu Słonecznego to
temperatury atmosfery ziemskiej przewyższyłyby te na Wenus.
Oczywiście
to porównanie odnosi się do obecnych warunków na Ziemi. W
rzeczywistości zmiany takie są łagodzone tym, że materia ziemska,
na skutek przejść fazowych, dostosowuje się bardzo plastycznie do
nowych warunków TG i zmiany te w większości przypadków
przebiegają niezauważalnie lub tak powoli, że traktujemy je jako
rezultat chaotycznych zmian.
Tylko
bardzo rzadko dochodzi do takiej sytuacji jak w Permie, kiedy to
Ziemia była na najlepszej drodze do zamienienia się w drugą Wenus.
Uratował
naszą planetę właśnie Księżyc, który podtrzymując działalność
wulkaniczną na Ziemi, stosunkowo szybko doprowadził do dostosowania
się lokalnego TG do tego jaki średnio panuje w naszym Układzie
Słonecznym.
To
właśnie Księżyc jest gwarantem tego, że Ziemia jest planetą na
której życie znalazło dobre warunki do rozwoju. Księżyc bowiem
poprzez ciągłe zaćmienia słoneczne stabilizuje warunki
klimatyczne w przedziale temperatur sprzyjających życiu.
Nie
znaczy to jednak, że Księżyc zapewni te warunki również naszej
cywilizacji.
W latach 20-tych, 30-tych i 40-tych obecnego wieku oczekuje nas nieodwracalna katastrofa.
Nie
tylko, że ogólna ilość zaćmień słonecznych osiągnie minimum,
to jeszcze dodatkowo wystąpią dwa razy po sobie płytkie zaćmienia
słoneczne w rejonie morza Weddella w latach 2043 i 2044.
Te
zaćmienia spowodują powstanie płoni przewyższającej swoimi
rozmiarami wszystko to co już znamy.
Jeśli chodzi o klimat na Ziemi to wynik będzie przerażający.
Nie
dość tego że po suszach i klęskach głodowych lat 30-tych nasza
cywilizacja ledwo będzie zipać, to z nastaniem lat 40-tych
przyjdzie prawdziwy mróz.
W
Europie oczekują nas zimy takie jak na początku lat 60-tych, a kto
wie czy nie takie jak w trakcie Małej Epoki Lodowcowej.
To
wszystko połączone z ekstremami temperatur w okresie letnim zarówno
w górę jak i w dół skali.
Jeszcze
jedna sprawa niepokoi mnie dodatkowo. Tak jak to już wielokrotnie
podkreślałem również aktywność słoneczna jest determinowana
koniunkcjami ciał niebieskich Układu Słonecznego. W czasach kiedy
orbity planet pokrywają się ze sobą wpływ tych koniunkcji na
Słońce jest największy i aktywność słoneczna jest duża.
Kiedy
te płaszczyzny orbit planet rozchodzą się od siebie, wpływ takich
koniunkcji na Słońce słabnie i ilość plam słonecznych zaczyna
maleć.
W
okresie Malej Epoki Lodowcowej przez dziesięciolecia żadnych plam
słonecznych nie obserwowano. Ta mała aktywność słoneczna odbiła
się również na bilansie energetycznym Ziemi i temperatury na niej
spadły drastycznie.
Jeśli
teraz spojrzymy na przebieg ostatniego cyklu słonecznego, i
porównamy go z cyklami poprzednimi, to każdy powinien dostać
natychmiastowego szoku.
Ostatni
cykl słoneczny nie wróży nam nic dobrego i w połączeniu z
opisanym już cyklem zaćmień słonecznych daje mieszankę wybuchową
która potrafi naszą cywilizację zmieść z powierzchni ziemi.
Sytuacja jest tak poważna, że apeluję do decydentów, aby natychmiast podjęli kroki zaradcze.
Jeszcze
nie jest za późno.
Mamy
jeszcze parę lat zanim oziębienie klimatyczne przybierze
katastrofalne rozmiary. Czas jest sprzyjający do tego, aby poczynić
zapasy na ciężkie lata i przede wszystkim zapewnić nam dostęp do
źródeł energii. Kiedy przyjdzie mróz nikt się nie będzie pytał
o cenę, byle tylko w chacie było ciepło.
Również
w dziedzinie samowystarczalności żywnościowej konieczny jest
radykalny przełom. Już teraz trzeba zacząć opracowywać takie
odmiany roślin które wytrzymają mrozy, krotki okres wegetacyjny i
susze.
Jeśli
teraz nie zareagujemy to czeka Polaków głód a z nim katastrofalne
epidemie.
Czasu mamy mało i już teraz trzeba przygotować społeczeństwo na taką ewentualność.
Inaczej
oczekują nas nie tylko katastrofy żywiołowe ale również
rewolucje i chaos społeczny.
Przy
odrobinie pecha to powiedzonko o „kamieni kupie” nabierze całkiem
proroczego znaczenia.
Uzupełnienie 04.10.2017
Uzupełnienie 04.10.2017
W tym miejscu aż się
prosi aby pokusić się o prognozę pogody na zimę 2017-2018.
Powtórne pojawienie się
płoni w tym roku i jej zasięg rzędu 50000 km² nie wróży
oczywiście nic dobrego. Co gorsza i układ planet nie jest
korzystny. Już w połowie października rozpocznie się seria
koniunkcji planet z udziałem Ziemi. Przyczyni się to do raczej
deszczowej i zimnej pogody.
Również opady śniegu
zaczną się w tym roku wcześnie.
W połowie grudnia spadnie
śnieg który ma wszelkie szanse ku temu aby przetrwać do marca.
Wygląda bowiem na to, że zarówno w styczniu jak i lutym oczekują
nas naprawdę silne mrozy i zima będzie znacznie ostrzejsza niż
poprzednia. To będzie jednak „małe piwo” w porównaniu z tym co
czeka nas jeszcze w najbliższych dziesięcioleciach.