Inskrypcje starobułgarskie bez tajemnic. Buyla inscription

Inskrypcje starobułgarskie bez tajemnic. Buyla inscription

 
Tak zwana Buyla inscription jest jednym z ważniejszych przykładów zapisków z czasów istnienia pierwszego państwa „bułgarskiego”. Należy ona do typu posługującego się literami podobnymi do alfabetu greckiego.


Użycie liter alfabetu greckiego nie było jednak regułą i istnieje cały szereg innych inskrypcji przypisywanych „Bułgarom”, w których użyto inne, często bardzo fantazyjne znaki i które nie dają się włączyć do jakiegoś konkretnego alfabetu z tamtych czasów.


Było to również przyczyną tego, że w „nauce” upowszechniło się przekonanie o nieeuropejskim pochodzeniu języka tych napisów.

Pociągnęło to też za sobą powstanie szeregu coraz to bardziej absurdalnych teorii, co do pochodzenia tego języka.

Również w przypadku inskrypcji na paterze ze skarbu z Nagyszentmiklós, w obecnej Rumunii, powstały, od czasu jego odkrycia, liczne propozycje odczytania tego napisu.


Nie będziemy się przy tym temacie dłużej zatrzymywać, bo to czysta strata czasu i wartość poznawcza tych dociekań jest zerowa, ale dla tych, których to interesuje, podaję link do pracy omawiającej dotychczasowe rezultaty tych „naukowych konfabuł”.


Co jest charakterystyczne dla wszystkich tych przykładów to to, że tzw. „naukowcy” podchodzą wyjątkowo po luzacku do oryginalnego tekstu i manipulują nim tak, aby pasował do tej teorii, którą próbują nam właśnie wmówić.

Takie podejście nie ma nic wspólnego z prawem naukowców do swobody interpretacyjnej, ale jest po prostu zwykłym oszustwem.

W niektórych przypadkach, jak np. w tym poniżej, znikają z tekstu całe jego pasaże, tak że postronny czytelnik nawet się nie zorientuje, jakie manipulacyjne techniki są tu w użyciu.


Jeszcze inni idą po prostu na chama i zmieniają wygląd samych znaków literowych tak by pasowało to do ich obłędnych pomysłów.

Tak więc najważniejszym zadaniem, w tym gąszczu łgarstw i manipulacji, jest ustalenie tego, jak naprawdę wyglądał ten tekst.

Znalezienie takiego obiektywnego źródła nie jest proste, ponieważ publikowanie powszechnie dostępnych i nie zafałszowanych danych nie leży oczywiście w interesie tego naukowego badziewia.

Udało mi się jednak znaleźć rysunek tej patery, co do którego można przyjąć, że jego autor starał się przedstawić omawiany przedmiot w miarę realistycznie i obiektywnie.
Oczywiście i tu nie można wykluczyć jakichś przeinaczeń i zafałszowań, ale we współczesnej, zdegenerowanej nauce jest to po prostu normalka i z tym musimy się zawsze liczyć.

Tak czy owak, rysunek ten stał się podstawą mojej analizy.

W tej formie odczytanie tego tekstu jest prawie że niemożliwe i w pierwszym rzędzie należało litery tego tekstu ułożyć tak, aby był on zgodny z naszymi przyzwyczajeniami, co było zasadniczym warunkiem dla rozpoznania zarówno początku tekstu, jak i wydzielenia poszczególnych jego wyrazów.

W przedstawionym poniżej rozwinięciu tekstu, zapisany jest już on tak, jak układają się jego zdania składowe.
Znalezienie tego rozwiązania nie było trudne, bo występujący w tekście znak krzyża jednoznacznie wskazuje zarówno jego początek, jak i koniec.
Z kolei powtarzające się w tekście słowo „BOY” sugeruje podział na dwa osobne zdania.

W tak podzielonym tekście dalecy jesteśmy jednak od tego, by wydzielić w nim poszczególne wyrazy, tym bardziej, że aby osiągnąć w tym sukces musimy pożegnać się z irracjonalnym przekonaniem, że tekst ten zapisany jest w jakimś konkretnym alfabecie.

Genialność tego tekstu polega na tym, że czytający musi najpierw zgadnąć, w jakim alfabecie zapisany jest dany graficzny znak i jak trzeba zinterpretować jego wymowę.

Jest to dość skomplikowane zadanie, bo w obowiązujących w Europie alfabetach, często występują takie same znaki, które jednak wymawiane są całkiem inaczej.

Przyczyny tego stanu rzeczy sięgają właśnie początków średniowiecza, kiedy w sposób sztuczny poszczególne centra polityczne w Europie starały się również w sferze języka i alfabetu odseparować się od swoich konkurentów i w ten sposób utrwalić swoje wpływy na kontrolowanym przez siebie obszarze.

Oczywiście najprostszą metodą takiej manipulacji jest nadanie poszczególnym znakom graficznym w piśmie innego brzmienia, niż to które miały pierwotnie.

Jest to powszechne we wszystkich językach zachodnioeuropejskich i we francuskim albo angielskim posunięte jest aż do kompletnego absurdu.


Omawiany przez nas tekst posługuje się literami zapożyczonymi z alfabetów starosłowiańskiego (etruskiego), łacińskiego, wczesnej cyrylicy oraz oczywiście greki, ale tej zbliżonej już do formy współczesnej.

Oczywiście obecność znaków literowych cyrylicy, w tym datowanym na przełom 7 i 8 wieku tekście, świadczy o tym, że lansowana przez Kościoły Wschodni i Zachodni legenda o Cyrylu i Metodym nie ma najprawdopodobniej nic wspólnego z rzeczywistością i cyrylica powstała znacznie wcześniej, a obaj panowie nie mają z jej powstaniem nic wspólnego.

Jeśli ustawimy znaki literowe tych trzech alfabetów obok siebie, to od razu zauważymy różnice w interpretacji wymowy identycznych znaków graficznych.


I te właśnie różnice wykorzystane zostały do zaszyfrowania omawianego tekstu.

Nawet jeśli się wie, jaki jest system szyfracji, to do zrozumienia takiego tekstu droga jest jeszcze daleka.

Jedynym wyjściem jest zdanie się na instynkt i przeczucie tego, jakie może być przesłanie danego tekstu.

Natychmiast po tym, jak go po raz pierwszy zobaczyłem, nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że gdzieś się już z podobnym tekstem spotkałem i że jego melodyka jest mi dziwnie znajoma.

Gdzieś z podświadomości ciągle wracało powiedzonko mojego św. pamięci ojca.

Mój tato, mimo że żyjący w znanych nam uwarunkowaniach, zachował jeszcze wszystkie dobre i złe cechy swoich przodków z kresowej szlachty.
Ucztowanie w kręgu przyjaciół było dla niego solą życia i źródłem zadowolenia i radości, dla którego gotów był poświecić wszystko.

Całe szczęście, jak przystało na potomka kresowej szlachty, głowę miał twardą i nie przypominam sobie, aby udało się komuś upić go pod stół.

Jako dziecko, często chcąc nie chcąc, byłem świadkiem tych popijaw i oczywiście po jakimś czasie znałem już wszystkie toasty, powiedzonka i przyśpiewki mojego rodzica na pamięć.

Już wtedy zastanawiało mnie, dlaczego w stanie powszechnego upojenia mój ojciec podnosił kieliszek do góry i wykrzykiwał do leżących pod stołem kompanów Lelum – Polelum.

Nigdy go o to nie spytałem i musiały upłynąć lata, zanim uświadomiłem sobie jak starodawne (starożytne) tradycje ma ten toast.



Gdzieś w jego podświadomości przetrwały te starodawne obyczaje, mimo komuny i powszechnej indoktrynacji i mój ojciec był być może jednym z ostatnich, u których autentyczne tradycje kresowej szlachty przetrwały, choć może już w tej trochę zubożonej postaci.

Kiedy popijawa rozwinęła się w pełni, przychodził czas na powiedzonka o coraz to bardziej frywolnej treści. Jednym z nich było np.

Ksiądz lubi mięso, a organista kości, organista ogórki, a ksiądz jego córki.

I to właśnie powiedzonko przychodziło mi za każdym razem do głowy, kiedy próbowałem odczytać ten tekst. Wymagało to ode mnie dużego wysiłku, aby oderwać się od tego wzorca i znaleźć inny klucz do rozwiązania tej zagadki.

Dopiero kiedy zauważyłem, że to podobieństwo nie jest jednak bezpodstawne i że mamy tu do czynienia z opisem przeciwstawnych zachowań, (z tym że w napisie na paterze nie chodziło oczywiście o księdza i organistę, ale o woja (rycerza) i jego żonę, która w tekście nazywana jest „Panią”), to od tego momentu droga do znalezienia szyfru stanęła otworem.

Żeby się nie rozdrabniać przejdźmy do odczytania tego tekstu.

Kolejność etapów prowadzących do rozwikłania tej zagadki była bardzo zawiła i nie jestem w stanie odtworzyć teraz ich rzeczywistego przebiegu, szczególnie że nie od razu wpadłem na to, że pojedyncze znaki graficzne tego tekstu trzeba zinterpretować osobno, przydzielając je do właściwego im alfabetu.

Dodatkowa trudność polegała na tym, że w miejsce występujących w tekście kropek konieczne jest wstawienie właściwego znaku literowego oraz odgadniecie tego, że występujące w tekście znaki graficzne krzyża i kotwicy ukrywają w sobie również znaczenie literowe.

Tak więc przedstawię już końcowy etap tych moich dociekań. Po licznych próbach udało mi się podzielić ten tekst na poszczególne wyrazy.

Po tym podziale przybrał on następującą formę.

Cześć wydzielonych wyrazów jest natychmiast zrozumiała, ale inne wymagają dokładniejszej analizy, którą postaram się tu w skrócie podać.

Tekst zaczyna się słowem:


Pierwsza litera tego słowa to „B”, z tym że trzeba ją zinterpretować jako zapisane cyrylicą, a więc znak ten należy wymawiać jako „W”.

Druga litera to „O” i przy tej literze nie ma żadnej swobody interpretacyjnej.

Dalej jest litera „Y” która po grecku najczęściej wymawiana jest jak nasze „U” ale już w średniowieczu zaczęto ją wymawiać jako nasze „J”. Ten sposób wymawiania tej litery przejęli następnie np. Anglicy do swojego języka, kiedy to ich król Alfred Wielki postanowił stworzyć nowy, sztuczny język, którym mieli się posługiwać jego poddani i który znamy obecnie jako język angielski.

Tak więc słowo to czytamy je jako Woj. Oznacza ono naszego Woja, czyli rycerza lub wojownika.

Drugie słowo ma następującą postać.

W tym słowie zauważamy kropkę, która ma takie samo znaczenie, jakie poznaliśmy już w tekstach trackich czy też etruskich.



Oznacza ona po prostu to, że na jej miejsce musimy znaleźć pasującą literę, aby otrzymać prawidłowy wyraz.

Z kontekstu zdania wynika, że poszukiwaną literą jest litera „D”.

Pierwsza litera słowa to łacińskie „H”.

Dalej mamy greckie „L” oraz uniwersalną literę „A”.

W połączeniu z wymienioną już literą „D” daje to nam słowo „HLAD”

W języku polskim nie znajdziemy rozwiązania tej zagadki. Co innego, jeśli sięgniemy do języka czeskiego. Tam słowo „HLAD” oznacza „łaknąć” w znaczeniu mieć apetyt na coś, mieć na coś chęć.

Kolejny wyraz:

składa się z litery „Z” i „O”. Z tym, że pierwszą literę czytamy w znaczeniu naszego „Ż”, tak jak to jest często również w inskrypcjach etruskich.

Odczytanym słowem jest wyraz „ŻO”

Jego odpowiednik znajdziemy w polskim słowie „żarcie” lub „żo-łądek” ale rownie dobrze pasuje tu rosyjskie „жир» oznaczające tłuszcz lub tłustości.

Dalej mamy „A” które nie trzeba wyjaśniać, bo to oczywiście spójnik tak jak i w polskim.


Kolejne słowo musimy uzupełnić o jedną literę.

Tutaj utknąłem trochę w miejscu, zanim nie wpadłem na to, że w tekście chodzi o przeciwstawienie zachowań wojownika „Woja” i, no właśnie.

Tutaj zaczął się problem, bo słowo „PAN”, tak bowiem możemy je odczytać przyjmując, że pierwsza litera zapisana jest tak jak w cyrylicy, starosłowiańskim (etruskim) czy też w alfabecie greckim, sugeruje nam jednoznacznie kierunek poszukiwań.
Jednak taka interpretacja nie prowadziła do żadnego sensownego zdania.

Dopiero uzupełnienie słowa, w miejsce kropki, literą „I” do znaczenia „PANI”, dało w konsekwencji sensowne pierwsze zdanie.

Kolejne słowo zmusza nas też do rozwiązania paru małych zagadek.

Pierwsze dwie litery nie stanowią problemu. Przy dwóch następnych musimy najpierw zgadnąć to, że należy je czytać tak jak po starosłowiańsku i w cyrylicy a więc jako nasze „S” i „N”.

Ostatnia litera w miejsce kropki to oczywiście „E”, co daje nam wyraz „Tesne”
Rozpoznajemy w nim od razu nasze „ciasne”.

Oczywiście w czeskim lub słowackim znajdziemy słowo o identycznej pisowni (tesné) i wymowie.

Ostatni wyraz w zdaniu to:

Pierwsze trzy litery interpretujemy tak jak w alfabecie łacińskim a dwie następne jak w greckim. Kropką na końcu zajmiemy się w dalszej części rozwiązywania tej zagadki.
Dla pierwszego zdania oznacza ona w tym przypadku jego koniec.

Odczytane słowo to „TOIGI”.

Jeśli uwzględnimy to, że identyczne słowo poznaliśmy już w etruskich tekstach, to nie mamy problemów z identyfikacja tego wyrazu jako „Togi” znane nam jako odzienie obywateli rzymskich.

Słowianie używali je jednak w znaczeniu „Suknie”, bo toga jako odzienie męskie u Słowian Europy Środkowej się nie przyjęła.

Tym samym odczytaliśmy pierwsze zdanie tekstu.

Drugie zdanie zaczyna się tym samym wyrazem co pierwsze - „WOJ”.
Dalej mamy wyraz:

Czytamy go jak po polsku i ma on też takie samo znaczenie.

Kolejny wyraz to

Pierwsza litera to „O”, dalej „W” zapisane jak po łacinie lub etrusku, dalej „L” zapisane jak w grece.
Kolejnym znakiem jest kropka, pod którą ukrywa się litera „I”, dalej znane nam już „Ż”.

W przypadku znaku kotwicy to i tu ukrywa się znak literowy. Widzimy to od razu, jeśli zauważymy, że jej prawa część jest wyraźnie słabiej zaznaczona niż lewa, co sugeruje że właśnie w niej ukrywa się jakaś litera i tę rozpoznajemy natychmiast jako nasze „U”.
Wyraz czytamy jako „OWLIŻU” i znajdujemy natychmiast podobieństwo do naszego „Oblizał”.

Dalej mamy spójnik „A”
Po którym przychodzi znowu słowo „PANI”
Kolejne słowo jest niezwykle ciekawe i wymaga dłuższego omówienia.
Czytamy je jako „TAG” i jego identyczność z niemieckim określeniem na „Dzień” jest nie do przeoczenia.

Oczywiście ciśnie się natychmiast an usta pytanie, dlaczego Słowianie użyli w tym przypadku niemieckie słowo.

To pytanie jest jednak fałszywie postawione, bo w omawianym czasie historycznym język niemiecki jeszcze nie istniał.

Co istniało, to cała mnogość dialektów słowiańskich z ich nieprzebranym bogactwem słownictwa. Również słowo „Tag” było w tym czasie słowem słowiańskim, najprawdopodobniej używanym w którymś z dialektów panońskich.

Z czasem Niemcy zagarnęli to słowo tylko dla siebie, a zdecydowana niechęć Słowian do Niemców, spowodowana ich ekspansjonistyczną polityką, spowodowała to, że Słowianie dobrowolnie zrezygnowali z części swojego pradawnego słownictwa, aby tylko odróżnić się od Niemców.

Tak więc twierdzenia „językoznawców”, że w naszym języku istnieje olbrzymia ilość zapożyczeń z języka niemieckiego, to nic innego jak chamska propaganda.

Jest dokładnie odwrotnie i to język niemiecki jest jednym wielkim zapożyczeniem z języka słowiańskiego.

W czasach powstania tego tekstu tendencji do separowania się od Niemców jeszcze nie było i ludność obecnych niemieckich terenów mówiła jeszcze czystym językiem słowiańskim.
Autor tego tekstu nie miał więc żadnych oporów w tym, aby użyć to gwarowe określenie na dzień, dla zaszyfrowania tekstu.

Dalej mamy wyraz

składający się z liter „P”, „O”, „G” „N” jak w cyrylicy, kropki i jeszcze raz „N”.

Litery „T” i „Z” czytamy razem i są one sposobem na zapisanie słowiańskiej spółgłoski „Ć”.

Odczytanym wyrazem jest słowo „POGNINĆ”, które identyfikujemy z polskim „pognić”

Kolejny wyraz to sprytnie zapisana ligatura.
Od razu zauważamy, że poszczególne litery są tu ze sobą ściśle połączone i że nie koniecznie te litery, które wydają się jej częściami składowymi, rzeczywiście w tej ligaturze występują.

Tak na pierwszy rzut oka widzimy w tej ligaturze litery „I” „G” i „N” lub „I”, w zależności od tego jaki alfabet uwzględnimy.

Zastanawiające jednak jest to, dlaczego nie występuje między nimi żadna przerwa. Wprost przeciwnie, wszystkie łączą się ze sobą, i to połączenie nie wydaje się być przypadkowe.

Już przy pierwszych dwóch literach widoczne jest to jednoznacznie i litera „I” z literą „G” zostały tu połączone u podstawy.

Tak samo litera „G” i „N” zostały ze sobą połączone, tym razem u szczytu.

Możemy wykluczyć tu błąd, bo pozostałe litery są wycyzelowane na dnie naczynia w sposób wysoce precyzyjny i ten genialny rzemieślnik z całą pewnością nie pozwoliłby sobie na tego typu niedoróbkę tym bardziej, że jakość wykonania tego naczynia jest perfekcyjna.

Wszystko wskazuje więc na to, że ta ligatura składa się z całkiem innych liter, niż to się na pierwszy rzut oka wydaje.

Jeśli jednak przyjrzymy się jej jeszcze raz dokładniej, to zauważymy tam całkiem inne litery

Musimy je tylko uzupełnić (zamiast kropki) litera „E” i otrzymujemy słowo „UMIE” o takim samym znaczeniu jak w języku polskim.

Dalej mamy słowo składające się z liter „T” i „A”,
czytanych jak „Ta” i których znaczenie odpowiada naszemu „ONA”.

Dalej spójnik „I”

I jako ostatnie słowo:
Jest ono o tyle ciekawe, że i tu trzeba znak graficzny krzyża zinterpretować jako ukrytą literę. Oczywiście nie trudno w nim rozpoznać nasze „T”

Pierwsza litera to etruskie „S” które w takiej samej formie występuje też w cyrylicy.
Kolejna to „I” interpretowane jak w alfabecie greckim.

Razem daje to nam słowo „SIT” i jak nietrudno się domyśleć oznaczające nasze słowo „syty, syta” czyli najedzona.

Teraz możemy już przedstawić ostateczne rozwiązanie.

Omawianą inskrypcję czytamy jako:

WOJ HLAD ŻO, A PANI TESNE DUGIE TOIGI
WOJ TA OWLIŻU, A PANI TAG POGNINĆ UMIE TA I SIT

I już bez problemu możemy przetłumaczyć jako:

WOJ ŁAKNIE TŁUSTE ŻARCIE, A PANI CIASNE DŁUGIE SUKNIE
WOJ TĘ (MISKĘ) OBLIZAŁ, A PANI (CAŁY) DZIEŃ PRZEGNIĆ UMIE TO (ONA I) SYTA.

Nad innymi możliwościami interpretacyjnymi jak i nad sensem wykonania tego napisu, na dnie patery z zestawu biesiadnego, zastanowimy się w kolejnym odcinku.

CDN

Starobułgarskie napisy bez tajemnic

Starobułgarskie napisy bez tajemnic

Wśród kłamstw rozpowszechnianych przez historyków, dotyczących kultury słowiańskiej czasów antycznych i wczesnego średniowiecza, poczesne znaczenie przypada negowaniu możliwości istnienia piśmiennictwa słowiańskiego.

Wprawdzie w międzyczasie oswojono się już z myślą, że Słowianie górowali militarnie nad swoimi „bardziej cywilizowanymi” sąsiadami, ale jeśli chodzi o kulturę niematerialną to dalej pokutuje pogląd, że byli „1000 lat za murzynami” i we wczesnym średniowieczu (nie mówiąc już o czasach antycznych) nie istniały żadne napisy i teksty w języku słowiańskim.

Kto czytał moje poprzednie artykuły, ten nie może mieć żadnych wątpliwości co do tego, że jest to wierutne kłamstwo.

Słowianie nie tylko stosowali pismo od pradawna, ale co ważniejsze byli jego pierwszymi wynalazcami i zapoczątkowali tradycje posługiwania się pismem w skali światowej.

Dzięki moim pracom mogliśmy się jednoznacznie przekonać, że co najmniej od 6 wieku przed naszą erą spotykamy się ze słowiańskimi zapiskami.

Jest jednak bardzo prawdopodobne, że już wkrótce odczytamy zapiski znacznie starsze i ta granica przesunie się o tysiące lat wstecz.






Przekonaliśmy się jednak, że to piśmiennictwo miało szczegóły charakter i nie zajmowało się gloryfikowaniem rządzących ani też tych czy innych bogów, ale w znacznej części miało charakter jak najbardziej trywialny i dotyczyło spraw codziennego życia ludzi.


Trzeba jednak przyznać, że występuje istotna różnica w stosunku do współczesnych odpowiedników takich napisów.

Te antyczne słowiańskie napisy biją naszą domorosłą „twórczość” na głowę, jeśli chodzi o ich intelektualną złożoność.

Nasi przodkowie wykazywali się niesamowitym wprost upodobaniem i jeszcze większym talentem do tworzenia zagadek słownych i przy każdej okazji zapisywali swoje teksty w takiej właśnie formie.

Wydaje się, że zwykłe zapisanie tekstu było dla nich zbyt prymitywne i starali się te teksty szyfrować tak, by czytający musiał się wykazać nie tylko znajomością pisma, ale również tym, że nie jest skończonym durniem, i ma na tyle oleju w głowie, aby rozwiązać również bardziej skomplikowane zadania, ukryte w takim tekście.
W tym celu nie szczędzili też żadnych wysiłków i napisy te za każdym razem zadziwiają mnie swoim wyrafinowaniem i genialnością.







Takie podejście naszych przodków ułatwiło niestety niesamowicie robotę wszelkiej maści oszustom i „poprawiaczom” dziejów, bo umożliwiło im zatajenie tego, jak dawno i w jak szerokim zakresie społeczeństwa słowiańskie wpływały na przebieg historii Europy i świata.

Również w przypadku wczesnego średniowiecza ignorowanie słowiańskich napisów, na przedmiotach i wyrobach artystycznych tamtych czasów, pomogło w zamazaniu słowiańskiego śladu tych dziejów.


Co więcej nieudolność w odczytywaniu takich tekstów stała się pretekstem do twierdzeń, że jeśli już, to ekspansja słowiańska we wczesnym średniowieczu była możliwa tylko w rezultacie podporządkowania się Słowian zwierzchnictwu azjatyckich hord Bułgarów i Awarów.

Dlaczego ci mieli być pod tym względem szczególnie predystynowani, na to pytanie historycy nie mają żadnej odpowiedzi, ale każdy może to zauważyć, i tak jest też ta insynuacja przez wszystkich postronnych odbierana, że Słowianie byli po prostu za głupi na utworzenie własnej państwowości, i dopiero jakieś dzikusy z azjatyckich stepów musiały im pokazać jak buduje się własne państwo.

Te tezy mają jednoznacznie rasistowskie motywacje i służą rozpowszechnianiu, pod płaszczykiem jakoby niezależnych badań naukowych, przekonań o podrzędności Słowian względem innych nacji oraz o ich „wrodzonej tępocie”.

Podtrzymywanie tych tez, a nawet gorliwe ich rozpowszechnianie przez przytłaczającą większość historyków z krajów słowiańskich świadczy o tym, że ta grupa zawodowa stała się rakowatą naroślą na ciele naszych społeczeństw i musi być bezwzględnie pozbawiona możliwości bezkarnego rozpowszechniania swoich rasistowskich łgarstw.

Nie może być tak, że wśród naszych rządzących elit dominują osoby, które w jednoznaczny sposób zwalczają naszą kulturę i naszą świadomość przynależności do naszego wspólnego słowiańskiego dziedzictwa.

Na poparcie tych tez przedstawiano zabytki piśmiennictwa, które za cholerę nie dały się odczytać, ani po turecku, ani po chińsku, ani też w żadnym innym języku zachodnioeuropejskim, co jednak nie przeszkadzało historykom właśnie tam szukać korzeni wymyślonego przez nich państwa bułgarskiego i chanatu Awarów.

Oczywiście języki słowiańskie nie brano pod uwagę, bo jak „wszyscy wiedzą” Słowianie zeszli we wczesnym średniowieczu dopiero co z prypeckich drzew i ani be ani me.

Historycy taplali się w tym błocku niewiedzy, jak wieprze w gównie, produkując co raz to bardziej zakłamane dysertacje na temat chińskości tego czy owego bułgarskiego tekstu i kasując przez całe dziesięciolecia pieniądze podatników za te swoje intelektualne odchody.

Moje prace przeszły jak na razie bez echa, bo po pierwsze demaskują intelektualną impotencję „naszych historyków”, a po drugie stoją w sprzeczności z dążeniem „naszych elit” do zerwania więzi Polaków z ich własną historyczną przeszłością i przywiązaniem do rodzimych tradycji, a więc podważają fundamenty władzy rządzącego Polską reżimu.

Oczywiście nie można pozwolić na to, aby ci zdrajcy bezkarnie mieszali Polakom w głowach i niszczyli naszą tożsamość i każdy czujący się Polakiem i szanujący pamięć swoich własnych przodków, powinien przyczynić się do tego, w miarę swoich możliwości, aby torpedować te ich zdradzieckie cele.

Również w tak zdawałoby się marginalnej dziedzinie, jaką jest historia, można obnażyć ich zakłamanie i wytracić im argumenty z ręki, którymi próbują wpędzić nas w kompleksy względem zachodu i zmusić nas do ograniczenia naszych aspiracji do jakiegoś zasyfionego zmywaka w angielskiej spelunie.

Tak jak to już poprzednio udowodniłem, Wielka Bułgaria


i Wielka Lechia są tak naprawdę jednym i tym samym organizmem państwowym.


Pod tymi dwoma nazwami ukrywa się państwo środkowoeuropejskich Słowian, które w 7 i 8 wieku naszej ery zdominowało obraz polityczny całej Europy.

Inicjatorem założenia tego państwa był cesarz bizantyjski Herakliusz, który jednocześnie jako potomek wandalskich władców z rodu Horaklidów (Harnasiów),



był prawowitym spadkobiercą władców słowiańskich plemion pomiędzy Renem, Wołgą i Dunajem.


Herakliusz wyznaczył na władcę tego państwa swojego brata wujecznego Niestka, który w naszych legendach nazywany jest Krakiem.


Wraz ze śmiercią Wandy


wymarła też ta gałąź rodu Harnasiów i Słowianie zdecydowali się oddać władzę w ręce Kubra z rodu Merowingów rządzącego w tym czasie Europą Zachodnią, szczególnie że potomkowie Herakliusza w Bizancjum nie wykazywali chęci do objęcia schedy po Kraku.

Kubr zwany w Polsce Piastem, a na zachodzie Dagobertem II, zapoczątkował nową dynastię królewską Wielogorii, która przez następne stulecia kształtowała obraz Europy Środkowej.


Wielka Lechia (Wielogoria) była przykładem wczesnego państwa feudalnego w którym jednak centralna władza musiała zabiegać o akceptację przez lokalne społeczności plemienne.

To właśnie te lokalne społeczności wybierały spośród siebie rządzące nimi elity, które jednak aby sprawować rzeczywistą władzę musiały być potwierdzone przez rządzącego całym państwem króla.

Różniło to Wielka Lechię zdecydowanie od późniejszej formy feudalizmu w której to władza centralna zlikwidowała całkowicie wszystkie przejawy lokalnego samorządu (przynajmniej na zachodzie).

Odkrycie skarbu z Pereszczepiny


potwierdziło taką właśnie organizację struktur państwowych Wielkiej Lechii i wskazało, jakie zwyczaje panowały w tym państwie w momencie przekazywania władzy po śmierci panującego króla.


Złożenie do symbolicznego grobu insygniów władzy przez lokalnego władcę (wojewodę) na terenie obecnej Ukrainy, po śmierci Kubra (Piasta), wskazuje nam na konieczność istnienia jeszcze wielu podobnych skarbów na terenie innych prowincji imperium.

Oczywiście byłoby to nieprawdopodobieństwem gdyby się okazało, że ich jeszcze nie znaleziono, dlatego poszukałem wskazówek na istnienie podobnego typu znalezisk.

Okazało się, że tych znalezisk jest znacznie więcej i moje szczególne zainteresowanie wzbudził skarb z Nagyszentmiklós w obecnej Rumunii.


Pomijając artystyczną jakość tych dzieł, należących do szczytowych osiągnięć sztuki wczesnego średniowiecza i nie tylko, zastanawia nas natychmiast stylistyczne podobieństwo wyrobów złotniczych znalezionych w Nagyszentmiklós i w Pereszczepinie, oraz ich takie samo przeznaczenie.
W większości są to rożnego typu naczynia z zastawy stołowej.

W obu przypadkach znajdziemy wśród tych wyrobów ozdobne patery.

Poniżej widzimy paterę ze skarbu z Pereszczepiny


a tutaj tę z Nagyszentmiklós


Obie są tak do siebie podobne, że trzeba przyjąć, że powstały w warsztacie tego samego złotnika lub co najmniej w warsztatach, których mistrzowie wywodzili się z tej samej szkoły artystycznej.

To co szczególnie łączy te naczynia, to występowanie napisów na ich dnie.

Teksty te są zapisane w języku którego nie można odczytać, a który uważany jest za starobułgarski.

Szczególnie wiele uwagi przyciągnął sobą tekst znajdujący się na paterze z Nagyszentmiklós.

Wynikało to z tego, że skarb ten odkryto już bardzo dawno temu i wyjątkowość, pod względem artystycznym, tych wyrobów stanowiła poważny problem dla historyków zachodnich, ponieważ stało to w sprzeczności z panującym na zachodzie przekonaniem o zapóźnieniu cywilizacyjnym terenów zamieszkałych przez Słowian.

Bardzo szybko znaleziono jednak wyjście z tej beznadziejnej sytuacji twierdząc, że są to wyroby bizantyjskie i to pomimo tego, że stylistycznie jest to po prostu niemożliwe i jedynym elementem potwierdzającym tę fałszywą tezę jest podobieństwo użytych w tekście liter do alfabetu greckiego. Problem w tym, że czytany po grecku, tekst ten nie ma najmniejszego sensu.

Rozpowszechnianie tych bzdur przychodzi historykom tym łatwiej, bo w krajach słowiańskich nie istnieją żadne grupy nacisku, zarówno w nauce, jak i polityce, które zmusiłyby te antysłowiańskie kręgi do zaprzestania swojej plugawej propagandy.

Co gorsza, nie istnieją też siły, pomijając zmarginalizowaną grupę badaczy historii, nazywaną pogardliwie Turbosłowianami, które by były w stanie forsować wysiłki, dla opracowania naszej własnej, słowiańskiej narracji historycznej.

Zresztą i ta grupa, z racji swojego ideologicznego rozwarstwienia i dominacji wszelkiej maści ezoteryków i nawiedzonych, nie jest najlepszą reklamą dla idei ciągłości historycznej Słowian w Europie.

Po części jest to rezultatem infiltracji wrogich nam sił w obrębie środowiska słowianofilów i perfidnego spisku w celu świadomego sabotażu tych idei.

Tak więc jest to wyjątkowo ważne, aby poprzez prawidłowe odczytanie tego typu napisów podważyć argumenty naszych wrogów.

Napis na paterze z Nagyszentmiklós nadaje się do tego znakomicie, choć nie ukrywam, okazał się całkiem ciężkim kąskiem do zgryzienia.


Rezultat jego deszyfracji był dla mnie zaskoczeniem i będzie też zaskoczeniem dla czytelników, bo jeszcze raz pokazuje, jak niewiele zmieniło się życie ludzi w przeciągu ostatnich tysiącleci i w jak minimalny sposób zmieniły się ludzkie zainteresowania i cele na przestrzeni dziejów.

Jeszcze raz potwierdza się to, że naszych przodków zajmowały te same sprawy co nas, te same uczucia.


i te same namiętności.

CDN
What do you want to do ?
New mail

Translate

Szukaj na tym blogu