Wojna
Wielkiej Lechii z „Frankami”
Próbując
zrekonstruować historię Słowian w okresie średniowiecza nie można
przejść obojętnie nad bezmiarem zbrodni, które dotknęły
społeczności słowiańskie.
Zarówno
Kościół Katolicki jak i Prawosławny miały w swojej historii
okresy, w których dążyły do eliminacji Słowian i to nie tylko
kulturowo, ale również fizycznie. Ręka w rękę szły z nimi
również władze świeckie, szczególnie te krajów Europy
Zachodniej.
Żaden
naród w historii nie podlegał takiej bezpardonowej eksterminacji,
włączając w to również Żydów, jak Słowianie.
Również
terror inkwizycji nie był skierowany na zwalczanie innowierców, ale
w pierwszej linii służył do eksterminacji Słowian i fizycznej
likwidacji wszystkich tych, którzy ośmielili się pozostać wierni
kulturze swoich przodków.
Słowianie
byli mordowani, paleni na stosach, sprzedawani w niewolę, wypędzani
ze swoich siedzib i na wszelkie możliwe sposoby wynarodowiani.
Odebrano
im nie tylko ich mowę, tak jak to miało miejsce we wszystkich
krajach Europy Zachodniej, ale przede wszystkim odebrano im pamięć
ich własnych dziejów.
Współczesne
pokolenia Polaków, Czechow czy Rosjan, nie mówiąc nawet o
pomniejszych narodach słowiańskich, mają tylko szczątkowe pojęcie
o swojej przeszłości. Co gorsza nawet te szczątkowe informacje są
zafałszowane 1500 letnimi manipulacjami i oszustwami naszych wrogów.
Ta
powszechna nienawiść ze strony wielkich kościołów, ale również
wśród Żydów, do Słowian, ma oczywiście swoje prozaiczne
uzasadnienie.
Wszyscy
oni są dziećmi kultury słowiańskiej i ta świadomość, że nie
przynależą do narodów wybranych, ale są tylko pobocznym prądem,
bez mała odszczepieniem naszej kultury, wywołuje wśród tych
kręgów uczucie nienawiści i chęć zniszczenia wszystkich, nawet
najdrobniejszych dowodów tych związków.
Niestety
te tendencje nie zanikają, ale nasilają się w ostatnich czasach
coraz bardziej.
Również
w takiej zdawałoby się ciężkiej do manipulacji dziedzinie, jaką
jest genetyka, oszustwa i manipulacje stały się normą.
Z
premedytacją zaprzestano publikowania informacji o haplogrupach
męskich znajdowanych szczątków ludzkich, a jeśli już, to
publikowane są tylko te wyniki, które odpowiadają obowiązującej
propagandzie.
Od
lat już zaprzestano włączania Słowian do genetycznych analiz
porównawczych.
Regułą
w Europie stało się porównywanie genotypu badanych szczątków z
Chińczykami, szczepami Indian Ameryki Południowej albo innego
Zadupistanu, ale nie dowiemy się nic o pokrewieństwie ze
Słowianami.
Oczywiście
te manipulacje są szyte grubymi nićmi i każdy, w miarę
rozgarnięty człowiek, dostrzega to natychmiast. Niestety, na skutek
medialnej manipulacji, zainteresowanie własną przeszłością jest
marginalne, co powoduje, że olbrzymia większość społeczeństwa
łyka te kłamstwa jak gęś kluski.
Podatność
społeczeństwa polskiego na te manipulacje jest bardzo duża, bo
nasze tradycje rodowe i rodzinne są w zaniku, szczególnie że
narzucone nam „elity” wykorzystują posiadaną przez nie władzę
do bezpardonowego zwalczania słowiańskiej świadomości.
Kto
myśli, że internet zmienił coś pod tym względem na lepsze, ten
myli się dramatycznie.
Wprawdzie
wzrosły możliwości rozpowszechniania prawdy, dotyczącej naszych
dziejów, wśród społeczeństwa, ale za to możliwości naszych
wrogów wzrosły przez to stokrotnie.
To
oni właśnie kontrolują internet i środki masowego przekazu i
typowy Polak nie ma najmniejszych szans na to, aby dowiedzieć się
coś o swojej przeszłości, bo ta potrzeba nie jest nawet w stanie
się w nim obudzić, przytłoczona manipulacjami o przysłowiowych
„prypeckich bagnach”.
Dziesiątki
a może i setki płatnych agitatorów, często rekrutujących się
spośród zawodowych „historyków”, zamulają internet
propagandowym gównem, o prymitywnych Słowianach prosto z prypeckich
bagien, czy też o germańskich Wikingach przynoszących do Polski
kaganek cywilizacji.
Są
to absolutnie chamskie kłamstwa, ale dzięki kontroli internetu i
aktywnego ich rozpowszechniania przez wrogie nam korporacje,
przeciętny Polak musi się naprawdę namęczyć, aby pośród tych
śmieci znaleźć te informacje, które są bardziej obiektywne i
zbliżone do prawdy.
Szczególnie
podłe jest to, że ta banda sku...ów nie ogranicza się tylko do
publikowania „swoich wiekopomnych prawd”, ale aktywnie torpeduje
każdą próbę dyskusji nad innym przebiegiem naszej historii wśród
zainteresowanych.
Również
moja strona internetowa jest ofiarą tych manipulacji. Jest nie do
przeoczenia, że przez odpowiednie linkowanie moich artykułów,
algorytm Googla cenzuruje moją stronę internetową i uniemożliwia
jej znalezienie przez szukających.
Mimo
wszystko sytuacja nie jest beznadziejna. Zainteresowanie przeszłością
powoli rośnie. W miarę tego, jak podstawowe potrzeby ludzkie
zostają zaspokojone, automatycznie pojawia się potrzeba
zaspokojenia również potrzeb duchowych.
Takie
zasadnicze pytania jak: kim jestem?, skąd pochodzę?, jaką tradycję
reprezentuję?, jakie jest moje miejsce w łańcuchu pokoleń?, coraz
częściej nurtują Polaków i ta ciekawość własnego „ja”,
wprawia w panikę tych, co ciągną profity z naszej dotychczasowej
bierności.
To
zainteresowanie „nasze elity” próbują ograniczyć, redukując
je do historii ostatnich kilku pokoleń, rozdmuchując jednocześnie
medialnie wydumane konflikty, i sterując ją na tematy brzegowe.
Te
manipulacje nie zdadzą się jednak na wiele i presja społeczna
otworzy, wcześniej lub później, bazę do zmian strukturalnych
również wśród naszych „elit”.
Z
czasem pojawią się coraz częściej głosy domagające się zmian
paradygmatu dotyczącego naszej historii i naszych dziejów.
Nie
będzie to absolutnie rezultatem wybuch patriotyzmu wśród tych
zdrajców, ale będzie wynikać z prozaicznej konieczności wzrostu
własnych dochodów i efektywniejszego wykorzystywania siły
roboczej.
Przy
niedorozwiniętych strukturach gospodarczych, prymitywna,
niedoinformowana i pozbawiona własnej godności siła robocza, jest
jak najbardziej pożądana.
W
sytuacji rosnącego dobrobytu i ciągłej rywalizacji z grupami
wyzyskiwaczy z krajów Europy Zachodniej, takie społeczeństwo nie
stwarza dobrych podstaw do pomnażania zysków.
Automatycznie
pojawi się konieczność wychowania kadr kierowniczych o silnym
charakterze, zdrowym poczuciu własnej wartości, a nawet szczypty
przekonania o własnej wyjątkowości.
Tak
postępują już od stuleci elity krajów zachodnioeuropejskich
wmawiając swoim społeczeństwom przekonanie o ich przynależności
do „rasy Nadludzi”.
Oczywiście
aż tak daleko jak oni, nie godzi się iść, ale rozpowszechnienie
wśród Słowian przekonania o tym, że nie wypadliśmy krowie spod
ogona, na pewno nam nie zaszkodzi.
Nie
pozostaje więc nam nic innego jak stopniowo obnażać te 1500-letnie
kłamstwa i prostować te informacje, które są jeszcze do
wyprostowania.
I
do takich należy również legenda o Kraku i smoku wawelskim.
Zatrzymaliśmy
się w poprzednim odcinku na sejmie słowiańskim w roku 619 n.e. i
na założeniu związku plemion słowiańskich o nazwie „Samostojna”.
W
trakcie sejmu Cesarz Herakliusz przywrócił również od życia
Związek Wandalski, grupujący plemiona określające się mianem
„Leśnych” i powołał na jego przywódcę swojego brata
wujecznego Niestka.
Grupa
plemion wandalskich obejmowała te plemiona słowiańskie, które
zamieszkiwały tereny górzyste Europy Środkowej. To właśnie te
plemiona utworzyły później grupę plemion Lechickich.
Jak
doszło do podmiany określenia Leśni przez Lechi jest
wzorcowym przykładem tego, jak powstawały przekłamania historyczne
i jak doszło do wytworzenia się nazw, o których genezę toczą się
obecnie tak zacięte spory.
Zasadniczym
powodem jest to, że w starożytności i później w średniowieczu
egzystowały w Europie równolegle rożne alfabety.
Wprawdzie
wszystkie one wywodziły się od alfabety prasłowiańskiego (czyli
od alfabetu kultury Vinča) ale każdy z nich wyróżniał się już
swoimi własnymi znakami, które wprawdzie znajdowały często
odpowiedniki w innych alfabetach, ale te odpowiedniki miały już
całkiem inne znaczenie.
We
wczesnym średniowieczu wśród Słowian Europy Środkowej i
Wschodniej rozpoczął się proces tworzenia się własnego pisma na
potrzeby rozpowszechnionej tam odmiany chrześcijaństwa o nazwie
Arianizm.
Ta
nowa odmiana alfabetu była prekursorem cyrylicy, ale zawierała
jeszcze wiele liter alfabetu etruskiego.
Zapisane
w tym alfabecie starosłowiańskie teksty zostały następnie, albo
całkowicie zniszczone, albo przepisane z odpowiednimi „poprawkami”,
w alfabecie łacińskim, lub greckim.
Ułatwiło
to niesamowicie fałszowanie przeszłych dziejów i spowodowało, że
uczestnicy tamtych wydążeń otrzymali nagle nazwę czy imię, które
w niczym nie odpowiadało pierwowzorowi.
Tak
było też w przypadku plemienia Leśnych.
O
ile dwie pierwsze litery są we wszystkich europejskich alfabetach
takie same, to już w przypadku dwóch następnych można było już
całkiem nieźle namieszać.
W
starosłowiańskim zgłoskę „S” zapisywano znakiem „C” który
w łacinie odpowiada jednak głosce „C”.
Następną
literę „N” zaczęto już w tym czasie zapisywać tak, jak
obecnie zapisuje się ją w cyrylicy, a więc znakiem „Н”.
Nie
ma więc co się dziwić, że w późniejszych odpisach zamiast nazwy
„Leśni - Lesni” pojawiła się nazwa „LECHI”,
ponieważ w oryginalnym tekście właśnie takimi literami została
ona zapisana.
Ten
przykład nie jest niestety wyjątkiem i ilustruje nam bardzo dobrze
przyczyny i metodykę takich przekłamań. W kolejnych odcinkach
cyklu podam jeszcze wiele takich przykładów.
Tak
więc Lechitami nazywano w rzeczywistości tych, co należeli do
plemienia „Leśnych”.
Do
tego plemienia, albo lepiej powieszawszy do tej grupy plemion,
należeli też nasi Górale i Krakusi, a więc generalnie mieszkańcy
obecnej Małopolski, oraz zapewne inne plemiona lechickie z Czech,
Słowacji i terenów alpejskich.
Te
plemiona stanowiły trzon Wielogorii i były zdecydowane wypędzić
„Franków” ze swoich terenów raz na zawsze.
Ciekawe
jednak, że o Merowingach i ich „Imperium Franków” nic nie
znajdziemy w jakoby autentycznych świadectwach pisanych, dotyczących
wojen Herakliusza i obrony Konstantynopola.
Znajdziemy
natomiast wiele o inwazjach Awarów i walkach Słowian na Bałkanach
z tym „Chanatem”.
Oczywiście
mamy tu do czynienia z oczywistym przekłamaniem historii i bezczelną
manipulacją.
Trzeba
tu jednak jednoznacznie stwierdzić, że żadnego Awarskiego Chanatu
nie było.
Prawie
wszystkie informacje o Awarach dotyczą tylko i wyłącznie Imperium
„Franków”.
Możliwe,
że część z nich została spisana w odniesieniu do Obodrytów i
innych Słowiańskich plemion z terenów obecnej Danii, ale możemy
przyjąć, że dotyczy to tylko niewielkich potyczek zbrojnych.
Wynikało
to z tego, że Bizantyjczycy nie robili różnicy pomiędzy
„Frankami” a Obodrytami czy też Wieletami lub Lutykami. Dla nich
byli to ci sami agresorzy z północnej i zachodniej Europy.
W
przypadku wielkich kampanii wojennych jak np. oblężenie
Konstantynopola w roku 626 n.e. agresorem było z całą pewnością
Imperium Merowingów, bo tylko ono mogło dysponować tak liczną
armią.
Pośredni
dowód na to znajdziemy chociażby w dziele Juliusza Cezara
„Commentarii de bello Gallico”
w którym opisane jest oblężenie miasta Avaricum
Miasto
to leżało tam gdzie znajduje się obecne Bourges, czyli
dokładnie w centrum Francji, i było ważnym ośrodkiem miejskim już
w czasach galijskich. Oczywiście Galowie nie byli jakimiś tam
Celtami, tylko naszymi rodakami Słowianami.
To,
że w późniejszych wiekach zmieniono jego nazwę nie było
przypadkowe, ponieważ starano się zatrzeć ślady identyczności
Imperium „Franków” z Chanatem Awarów.
Można
przyjąć, chociażby z racji geograficznego położenia, że to
właśnie Avaricum było centrum
administracyjnym Merowingów w 5 i 6 w.n.e. i posłużyło
Bizantyjczykom jako wzór miana tego imperium.
Pomysł
z chanatem przyszedł później, kiedy trzeba było zafałszować
prawdziwy rozwój wydarzeń tamtych czasów i zataić to, że
Merowingowie nigdy nie byli katolikami i że historia katolicyzmu w
Europie jest o wiele krótsza, niż to sobie życzą oficjalne władze
Kościoła Katolickiego.
Tak
więc prawdziwym przeciwnikiem Herakliusza i Bizancjum byli
„Frankowie”. To oni sprawowali władzę zwierzchnią nad
słowiańskimi plemionami Sławów (Suewów), Lombardów u Bojów
(Bawarczyków).
Oczywiście
tak wielkie wydarzenie, jak sejm plemion Europy Środkowej, z
udziałem tak egzotycznych pobratyńców jak Scyci, nie mógł
przejść niezauważony.
Ówczesny
władca Merowingów ruszył z wielką armią aby rozbić spiskujących
przeciwko jego władzy i pojmać lub zamordować władcę Bizancjum.
Na
powracającego Herakliusza przygotowano zasadzkę.
Całe
szczęście w drodze towarzyszyła mu elitarna jazda scytyjska pod
dowództwem ich nowego wodza Niestka i zamachowcy zostali rozbici a
Herakliuszowi udało się schronić za murami Konstantynopola.
Po
tym wydarzeniu ostały się oczywiście doniesienia pisane i z nich
dowiadujemy się kim był wybawiciel cesarza.
Główne
źródła na jakie się będę powoływał to Chronicon Paschale
(Kronika Wielkanocna) oraz Bellum Avaricum Jerzego z Pizydii.
Oba
dokumenty są oczywiście średniowiecznymi manipulacjami, ale w
znacznej części opartymi na jakichś nieznanych nam oryginalnych
dokumentach.
Wzorem
były zapewne kroniki władców Wielogorii, które po upadku państwa
Starobułgarskiego wpadły w ręce Bizantyjczyków i zanim uległy
zniszczeniu, posłużyły jako wzór tekstów do zmanipulowania
historii opisywanego przez nas okresu historycznego.
Z
kronik tych dowiadujemy się o zamachu na Herakliusza oraz wielkiej
uroczystości powitania władcy Bułgarów oraz nadaniu mu
najwyższych zaszczytów przez cesarza Herakliusza w roku 619 n.e.
Jest
to też pierwsza wzmianka o założycielu państwa bułgarskiego na
Bałkanach.
Opisany
władca nazywany jest imieniem „Orhan” - „Orchan”.
Ta
postać posłużyła następnie do wykreowania legendy o azjatyckich
Bułgarach i o utworzeniu państwa Starobułgarskiego przez jakichś
tam azjatyckich nomadów.
Oczywiście
imię tego władcy to bezczelna manipulacja.
Polegała
ona na zamianie liter „R” i „H” miejscami, w
wyniku tego słowiańskie wcześniej imię przyjęło nie tylko
egzotyczne brzmienie, ale również pojawiło się w nim słowo
„Chan”, które posłużyło następnie do powstania wydumanego
tytułu dla azjatyckich władców.
Jeśli
wstawimy te litery prawidłowo, to otrzymamy pierwotne brzmienie tego
imienia i tym było imię „Ochran”.
Oczywiście
natychmiast rozpoznajemy jego słowiańskość i znaczenie.
Pochodzi
ono od słowa „Ochrona” które jeszcze w wielu
słowiańskich językach używane jest w znaczeniu „Obrona”.
Imię
to, albo prawidłowo tytuł, oznaczało więc „Obrońca”,
a właściwie „Obrońca Cesarstwa”.
Herakliusz
przyznał ten tytuł razem z tytułem patrycjusza Niestkowi i jego
Scytom za obronę przed zasadzką zastawioną na niego przez zbirów
króla Franków Chlotara II.
Oczywiście
tak jak w każdej legendzie, również i w tym przypadku, możemy
znaleźć związki tłumaczące powiązanie legendy z rzeczywistymi
historycznymi wydarzeniami.
Razem
z uciekającym Herakliuszem wkroczyła do Konstantynopola również
jazda scytyjska która go ochraniała i mieszkańcy wkrótce
dowiedzieli się, że ci wojownicy pochodzą z plemienia Wołgarów i
że zamieszkują stepy obecnej południowej Rosji aż po Syberię.
Na
bazie tej informacji oraz późniejszych wydarzeń, o których
jeszcze opowiem, nastąpiła silna identyfikacja słowiańskiej
Wielogorii z Wołgarami (Bułgarami) tym bardziej, że obie nazwy
wykazują przypadkowo dużą zbieżność brzmieniową i ta ostatnia
wyparła tę pierwszą, tym bardziej, że pierwszy kontakt z tym
nowym tworem politycznym, jakim była Wielogoria, nastąpił poprzez
stacjonowanie w Konstantynopolu jazdy Wołgarów.
Kiedy
Wielogoria uległa podziałowi na poszczególne dzielnice, nazwą
Bułgaria zaczęto nazywać tylko ten region, który bezpośrednio
graniczył z Bizancjum.
Po
ucieczce Herakliusza do Konstantynopola, nacierająca armia Chlotara
II napotkała na zaciekły opór, nie tylko Lechitów, ale do walki
włączyła się ludność wszystkich stanów.
Walki
musiały być bardzo zaciekłe, skoro w kronikach mówi się o 70000
zabitych i to tylko wśród trackich chłopów.
Takie
powszechne powstanie zaskoczyło Chlotara II całkowicie, szczególnie
że jego sprzymierzeńcy nie wykazywali najmniejszej ochoty do walki,
i zmusiło go do rychłej ucieczki.
Na tym wojna się jednak nie
skończyła i przez następny rok zwycięstwo przechylało się to na
jedną, to na drugą stronę.
Chlotar II liczył na to, że
Samostojna nie utrzyma długo jedności, i że partykularne interesy
poszczególnych plemion zwyciężą nad ogólnym dobrem. Jego
kalkulacje miały bardzo wielkie szanse na urzeczywistnienie, bo w
przyszłości podziały wśród Słowian skutecznie zapobiegły
powstaniu Słowiańskiego Imperium.
Tym
razem było jednak inaczej. Rodzinne pokrewieństwo Herakliusza i
Niestka skutecznie zapobiegło powstaniu większych sporów.
Po ponad rocznych zmaganiach i
ciężkich stratach po obu stronach sytuacja dojrzała do rozejmu.
Herakliusz potrzebował pokoju
w Europie, aby bez obawy ciosu w plecy wyruszyć do walki z Persami i
był gotowy do ustępstw, ale nie za wszelką cenę .
Chlotar
II z kolei, był pod naciskiem własnego możnowładztwa na którym
spoczywały koszty tej wojny, i które było zdecydowane do jego
obalenia, jeśli wojna ta będzie dalej trwała.
O
tym jak przebiegały rokowania niewiele wiemy, ale wszystko wskazuje
na to, że odbyły się one na przełomie lat 621 – 622 i
zakończyły się dla obu stron sukcesem.
Za
pokój z „Frankami” Bizancjum zapłaciło wprawdzie wysoki okup,
ale ustępstwa jakie uzyskało były większe niż tego oczekiwno.
Chlotar
II zobowiązał się do uznania niezależności Wielogorii i
ustąpienia z Panonii i Bałkanów.
Gwarancją
pokoju miało być zrzeczenie się Chlotara II z bezpośredniej
władzy nad Austrazją, graniczącą z Panonią i ustanowienie władcą
tej dzielnicy jego małoletniego syna Dagoberta.
Tak
jak już to wielokrotnie pisałem, imię Dagobert zostało w
późniejszych wiekach właśnie do takiej formy zakłamane.
W
pierwotnych dokumentach używających słowiańskiego alfabetu litera
„B” w tym imieniu
wprawdzie występowała, ale w znaczeniu takim, jakie ma obecnie w
cyrylicy, czyli litery „W”.
W
rzeczywistości syn Chlotara II po przejęciu władzy w Austrazji
przybrał imię „Dagawor”.
To
imię jeszcze do dzisiaj w rosyjskim oznacza „porozumienie”.
Miało
ono jeszcze dodatkowo symbolizować znaczenie porozumienia pokojowego
między Bizancjum a „Merowingami”czytaj „Awarami”.
Herakliusz osiągnął więc
ten cel o jakim marzył.
W Europie pomiędzy „Frankami”
a Bizancjum pojawiło się nowe państwo Wielogoria i zabezpieczyło
jego tyły.
Teraz Persowie nie mogli już
liczyć na sprzymierzeńców i Bizancjum mogło poświecić wszystkie
swoje materialne środki na stworzenie armii zdolnej do pokonania
przeciwnika.
CDN