Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Układ słoneczny. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Układ słoneczny. Pokaż wszystkie posty

Kolejne bajeczki fizyków o falach grawitacyjnych

Kolejne bajeczki fizyków o falach grawitacyjnych


Jeśli spojrzeć na listę laureatów nagrody Nobla, z dziedziny fizyki, w ostatnich latach to zauważymy, że przyznano ją przeważnie za „odkrycia” których w żaden sposób nie można zweryfikować pod względem ich prawdziwości.

Sytuacja jest już tak paranoiczna, że tak naprawdę nagrodę tę powinno się przemianować na nagrodę za bajkopisarstwo i mitomanię.

Nie inaczej zapowiada się też i w tym roku. Szykuje się nam kolejny przykład tego, że ta prestiżowa nagroda zostanie przyznana za wymysły. No może z tym prestiżem to już nie to co kiedyś, od czasu jak się okazało, że o jej przyznaniu decyzje zapadają w centrali CIA. Ale mimo to wielu beznadziejnie naiwnych jeszcze w to wierzy, że ma ona coś wspólnego z nauką.

Tym razem duże szanse mają „fizycy” zajmujący się tzw. „falami grawitacyjnymi” z USA i Niemiec.
Tam właśnie fizyka mityczna cieszy się największą popularnością i tam też publikowane jest najwięcej „dzieł” z dziedziny „bajecznej fizyki”

Jak zameldowały o tym najważniejsze media, zespól „naukowców” po raz trzeci zarejestrował efekt fal grawitacyjnych w urządzeniu „LIGO”.


I również tym razem do tego sygnału została wymyślona kolejna bajeczka o falach grawitacyjnych. Mało tego, wykryto nawet całkiem nową ich klasę.

Oczywiście i tym razem jest to bujda na resorach.

Tak jak to pisałem już tu


żadnych fal grawitacyjnych nie ma i obserwowane efekty mają charakter lokalny i związane są z parametrami orbity Ziemi wokół Słońca.

Niestety ta mafia nierobów i naciągaczy, nazywająca siebie fizykami, opracowała perfidny system wyłudzania pieniędzy od społeczeństwa sugerując mu, że jest w stanie wyjaśnić jak funkcjonuje nasza rzeczywistość. W tym celu opracowano cały zestaw bajek i mitów poprzeplatany wymysłami wołającymi o pomstę do nieba, a propagowanymi przez mafijną instytucję nazywającą siebie nauką.

Od lat już ta banda beatyfikuje swoich najbardziej cwanych złodziei w formie coraz to kosztowniejszych nagród i zaszczytów. Społeczeństwo ładuje w tych mitomanów i w ich bezsensowne zabawki miliardy, otrzymując w zamian coraz to większy stek bzdur.

Ostatnia nadzieja w tym, że normalni ludzie zaczną patrzeć na ręce tym oszustom i sprzeciwią się wyłudzaniu pieniędzy ich kosztem.

Najgorsze jest to, że fałszywość tej całej, pożal się Boże, „fizyki” jest tak naprawdę widoczna dla każdego, kto wykaże się choć minimalnymi zdolnościami do logicznego myślenia. Ta umiejętność jest co prawda wśród ludzkości w zaniku, ale mimo to wśród setek tysięcy fizyków powinno znaleźć się choć paru sprawiedliwych. Ale gdzie tam. Przez wytrwałą selekcję psychopatów i eliminację ludzi myślących, dopracowano się perfekcyjnego bandyckiego systemu opartego na kłamstwie i źle.

Tak naprawdę to już sama data zarejestrowania tego efektu powinna wzbudzić u uczciwego naukowca podejrzenia.

Sygnał ten zarejestrowano mianowicie 4 stycznia tego roku o godzinie 10∶11:58.6 UTC.

Nie był to taki sobie zwyczajny dzień. Właśnie 4 stycznia Ziemia osiąga punk największego zbliżenia do Słońca. Punkt ten jest nazywany, w mechanice ciał niebieskich, terminem perycentrum, i występuje w przypadku wszystkich orbit eliptycznych, parabolicznych i hiperbolicznych ciał niebieskich.

Nie przywiązywano tak naprawdę do niego żadnej wagi, aż do momentu zaobserwowania zjawiska które współczesna fizyka nie jest w stanie w żaden sposób wyjaśnić.

Tym zjawiskiem jest tzw. anomalia Fly-by.

O tym zjawisku pisałem tutaj.


I jak potwierdziły to już wielokrotnie obserwacje, powoduje ona niezrozumiałe zmiany w częstotliwości sygnału wysyłanego przez sondy, w momencie osiągnięcia perycentrum.

Oczywiście każde ciało niebieskie ulega tej właśnie anomalii, ale tylko w specyficznych warunkach brzegowych była ona rejestrowana przez istniejące instrumenty badawcze.

Urządzenie LIGO otworzyło po raz pierwszy możliwość obserwacji takich zmian w skali planety Ziemia.

Tak jak pisałem w moim artykule, efekt tego zjawiska jest w przypadku Ziemi niewyobrażalnie mały, ale interferometr LIGO ma dostateczną czułość aby go zaobserwować, co też i nastąpiło.

Wprawdzie występuje parogodzinna różnica czasowa pomiędzy peryhelium Ziemi, a zaobserwowaną zmianą częstotliwości promieniowania lasera, ale wynika ona tylko i wyłącznie z tego, że punkt interferencji modulacji częstotliwości oscylacji przestrzeni generowanych przez Ziemię i Słońce jest dodatkowo zależny od szeregu innych źródeł takich modulacji, a więc od położenia innych ciał niebieskich w Układzie Słonecznym i nie pokrywa się idealnie z czasem największego zbliżenia.

Nie ma to jednak żadnego wpływu na prawdziwość mojej koncepcji.

Zresztą jej weryfikacja jest dziecinnie prosta i już 4 stycznia następnego roku otworzy się nam następna tego możliwość. Również w następnym roku zaobserwujemy powstanie tego sygnału, wprawdzie w trochę innym czasie ale jest to też zrozumiale.
W przyszłym roku układ ciał niebieskich będzie po prostu inny.

To że dwie czarne dziury łączą się ze sobą tylko 4 stycznia każdego roku, gdzieś w czeluściach wszechświata, jest tak nieprawdopodobne, że nawet „fizycy” będą mieli opory z opowiadaniem takich bzdetów.

Jak znam tych oszustów, to zapewne na koniec tego roku LIGO zostanie wyłączony, aby nie daj Bóg ich machloje nie wyszły publicznie na jaw.

Znaleziono skały z czasów początków istnienia Ziemi

Znaleziono skały z czasów początków istnienia Ziemi

Ostatnio mieliśmy okazję zapoznać się z ciekawą nowinką z zakresu geologii. Wiadomość ta przemknęła przez media bez specjalnego rozgłosu i to mimo tego, że jej znaczenie trudno jest wprost przecenić.

Zacznijmy od artykułu:



Opisuje on wynik badań chemizmu fragmentów głębinowych skał znalezionych w obrębie lawy wyrzuconej z wnętrza Ziemi w trakcie erupcji wulkanicznych na wyspach Hawajskich, na Islandii i na wyspach Samoa.

Omawiane skały mają, zgodnie z opisaną metodologią, 4,5 mld lat.

Jest to wiek wprost niewyobrażalny, bo według obowiązujących teorii powstały one już 60 mln lat po sformowaniu się Ziemi i od tamtej pory nie uległy żadnym dalszym znaczącym przeobrażeniom.

Opisane fragmenty skały zawierały minerały z grupy krzemianów w których wykryto obecność izotopu wolframu 182.
Ta obecność tego izotopu jest jednak bardzo problematyczna ponieważ, zgodnie z obowiązującym modelem budowy Ziemi, nie powinien on się w skalach wulkanicznych płyt oceanicznych w ogóle znajdować.

Jedyna możliwość jego powstania i uwiezienia w sieci krystalicznej tych krzemianów związania jest z rozpadem radioaktywnym Hafnu 182 w wyniku czego tworzy się wolfram 182.

Problem w tym, że Hafn 182 mógł egzystować na Ziemi tylko w ciągu pierwszych 60 mln lat jej istnienia ponieważ po takim właśnie okresie ulega on całkowitemu przeobrażeniu w izotop wolframu 182.

Oznacza to jednak, że zbadane krzemiany, a wraz z nimi również skały w których występują, muszą być starsze niż 4,5 mld lat.

Ale tu stoimy przed zasadniczym problemem. Dotychczas uważano płyty oceaniczne za produkt wielokrotnego recyklingu starszych oceanicznych skal i w związku z tym musiały być one już wielokrotnie przetapiane i mieszane na nowo.

Tymczasem wynik pomiarów jest jednoznaczny.

Znaleziono skały które od 4,5 mld lat nic o swoim nieuchronnym losie nie wiedziały i oparły się wszelkim próbom modernizacji i unowocześnienia. Co gorsza nie są one rzadkością i znaleziono je w wielu miejscach, co dowodzi że ich występowanie jest powszechne.

Oczywiście nasi pożal się Boże naukowcy znaleźli karkołomne wyjście z tej zagmatwanej sytuacji wymyślając sobie, że wulkany płyt oceanicznych zasilane są magmą z głębokości ponad 2900 km a więc z granicy postulowanego jądra Ziemi i to właśnie z tej głębokości zostają porwane fragmenty skał otaczających zbiornik magmy i wyniesione na jej powierzchnię.

Kto chce niech wierzy, ale trzeba być już ciężko poszkodowanym na umyśle, aby te bzdury przyjąć za dobrą monetę.

Oczywiście prawda jest taka, że wnętrze Ziemi jest w znacznej części niezmienione i poniżej 10 do 20 km występują skały stanowiące pierwotną materię z której powstała Ziemia, a więc są identyczne z materiałem współczesnych meteorytów i komet i odpowiadają tak zwanym meteorytom węglowym.



Przemiany skał ograniczają się tylko do bardzo cienkiej górnej ich części w której to, na skutek procesów o których już wielokrotnie pisałem, dochodzi do interferencyjnego ogrzania się i ich stopienia.




Omówione powyżej wulkaniczne wyspy nie są wcale związane z obszarami tzw. Hotspotów ale
są obszarami nad którymi dochodzi koncentracji częstotliwości zaćmień Słonecznych.

Hawaje mają np. od 3 do 5 razy większą częstotliwość wystąpienia tego zjawiska niż np. Polska i dlatego właśnie dochodzi tam do podgrzanie skał we wnętrzu Ziemi aż do ich upłynnienia, a tym samym do zjawisk wulkanicznych. Obserwowane przesuwanie się centrum tej aktywności, jak na przykład na Hawajach, nie wynika wcale z wędrówek jakichś wyimaginowanych płyt oceanicznych, ale jest prostą konsekwencją tego, że projekcja zaćmień słonecznych na powierzchni Ziemi ulega z czasem przesunięci, w miarę tego jak zmieniają się parametry orbity Ziemi.

Hawaje są najlepszym zresztą przykładem prawidłowości tej interpretacji ponieważ właśnie tam obserwujemy bardzo ciekawe zjawisko zmiany kierunku przesuwania się tej aktywności.



Przed około 65 mln lat doszło do dramatycznej zmiany kierunku tworzenia się wysp. Taka zmiana kierunku nie pasuje oczywiście do tzw. modelu tektoniki płyt. Jak zwykle nasi, pożal się Boże, „naukowcy” zmuszeni zostali do bezczelnych zmyśleń aby to uzasadnić i od tego czasu tak zwane Hotspoty zapitalają jak pokręcone po całej Ziemi razem z tymi wyimaginowanymi płytami. Wprawdzie matematycznie istnieje możliwość wyliczenia nakładania się tych wymyślonych kierunków ruchu tak, że można otrzymać widoczny dla każdego przebieg łańcucha tych wysp, ale oczywiście dalej nikt nie ma pojęcia jak takie zmiany można uzasadnić.



Nasi „genialni naukowcy” maja nas po prostu w dupie i nawet im się nie śni to, aby wysilić się na jakąś w miarę logiczną teorię uzasadniającą ich brednie.

Oczywiście, jak i we wszystkich innych przypadkach, za opisanymi problemami stoi nieudolność rozróżniania przez tzw „naukę” przyczyn od skutków.

Ziemia z racji powtarzającego się nieustanie zjawiska fikołkowania i zamiany położenia biegunów między sobą (tzw. przebiegunowania) jest narażona na niestabilność położenia jej osi względem płaszczyzny obrotów wokół Słońca.



Przed „65” milionami lat taki fikołek „nie wyszedł” tak jak trzeba i nagle zmieniło się nachylenie tej osi a tym samym drastycznie zmienił się klimat na Ziemi. Oczywiście zmienił się również tym samym sposób projekcji zaćmień słonecznych na powierzchni Ziemi i kierunek tworzenia się nowych wysp uległ zmianie.

Przy okazji wyginęły też dinozaury, ale to już całkiem inna para butów.

O przyczynach anomalii Fly-by

Pogadanki                                                                        11.12.2011


O przyczynach anomalii Fly-by


Anomalia Fly-by należny do jednych z bardziej znanych zagadkowych obserwacji zjawisk fizycznych. Anomalia ta polega na tym, że w trakcie manewru mijania Ziemi przez sondy kosmiczne zaobserwowano większy wzrost ich prędkości niż to wynikało z obowiązujących teorii grawitacji. 

https://en.wikipedia.org/wiki/Flyby_anomaly

To jak dotychczas nie wyjaśnione zjawisko dowodzi, że grawitacja nie jest przez naukę w pełni zrozumiana co oczywiście prowadzi do tego, że fizycy robią wszystko żeby tylko nie przeprowadzić eksperymentów potwierdzających nieodwołalnie jej istnienie.

Była to też druga zagadka którą zająłem się zaraz po rozwiązaniu anomalii Pioneera.
Jeszcze pod wpływem tej metodologii, która okazała się poprzednio tak skuteczna, podjąłem cały szereg prób rozwiązania jej na bazie matematycznego dowodu. Bezskutecznie.
Co gorsza prowadziło to do tego, że więcej czasu traciłem na rachunki i rożnego typu numerologiczne szpagaty niż na zastanawianie się nad przyczyną tej anomalii. W efekcie mój zapał do fizyki zaczął gasnąć, w miarę tego jak szansa znalezienia rozwiązania malała. 

Całe szczęście nadszedł taki moment w którym zdałem sobie sprawę z bezsensowności takiego podejścia do tego problemu.
Jedną z metod pomagającą mi zrozumieć określone zjawisko jest jego redukcja do możliwie najprostszej postaci.

Jeśli przyjmiemy że materia jest zbudowana z oscylujących wakuol to możemy oscylacje np. dwóch z nich opisać oscylacją wspólnej wakuoli łączącej cechy obu składowych. To co zrobiliśmy dla dwóch możemy również zrobić dla 3, 10 ale też i dla wszystkich wakuol z których składa się sonda kosmiczna. Innymi słowy redukujemy nasza sondę do jednej oscylującej wakuoli i możemy teraz spróbować prześledzić sposób jej zachowania w trakcie manewru Flyby.

W trakcie manewru Fly-by następuje zakrzywienie toru satelity. Wielkość tego zakrzywienia jest uzależniona od odległości od Ziemi tak samo jak wielkość anomalnego przyrostu prędkości satelity.
Jeśli przedstawimy graficznie zależność wielkości Δv (w trakcie Fly-by zaobserwowany anomalny przyrost prędkości satelity) od kwadratu odległości sondy od Ziemi w momencie największego zbliżenia, to zauważymy, że otrzymana krzywa wykazuje taki sam przebieg jak wielkość potencjału grawitacyjnego.
Wskazywało by to na związek ze Stałą Grawitacji. Jednocześnie założyłem jednak, że anomalia Flyby i anomalia Pioneera mają to samo źródło. To z kolei skłoniło mnie do szukania zależności pomiędzy nimi. Ta zależność była bardzo prosta do znalezienia.

Stwierdziłem, że wartości Tła Grawitacyjnego Δa równa jest iloczynowi wartości Stałej Grawitacji pomnożonej przez 4Pi.

Dopiero gdy zrozumiałem że Tło Grawitacyjne nie jest tylko dodatkowym elementem grawitacji ale jej prawdziwym źródłem i że nie jakaś wyimaginowana siła powoduje grawitacyjne oddziaływanie tylko przyspieszenie Tła Grawitacyjnego działające jednak na każdą cząstkę elementarną z osobna, zrozumiałem też jak tę anomalię można wytłumaczyć.
Z punktu widzenia mojej Teorii Oddziaływań Grawitacyjnych manewr Fly-by ma następujący przebieg:

W trakcie przelotu w okół Ziemi trajektoria sondy na krótko przybiera formę ruchu po okręgu. Nasz zredukowany do pojedynczej oscylującej wakuoli satelita jest zmuszony do zmiany kierunku oscylacji i jej synchronizacji z kierunkiem do centrum Ziemi. Ta zmiana kierunku oznacza jednak że na wakuolę działa dodatkowe przyspieszenie w momencie synchronizacji w trakcie wejścia na orbitę kołową, oraz powtórnie w trakcie jej opuszczania. To przyspieszenie następuje w trzech wymiarach dla każdego wymiaru osobno, przy czym w trakcie wychodzenia z orbity kołowej co najmniej w jednym wymiarze będzie ono działać w przeciwnym kierunku do pierwotnego co musi zmniejszyć w tym wymiarze przyrost prędkości o połowę.
W ten sposób znalem już wszystkie elementy potrzebne mi do wyprowadzenia zależności.

Wartość anomalii możemy obliczyć z poniższego wzoru
Δv²xyz = 4Π / Δa m r² + 4Π / Δa m r² + 2Π / Δa m r²

po skróceniu otrzymujemy
Δv²xyz = 10Π / Δa m r²

jeśli zdecydujemy się użyć tak zwanej Stałej Grawitacji to otrzymujemy
Δv²xyz = 2,5 / G m r²

To równanie pozwala obliczyć wielkość przyszłych anomalii w trakcie manewrów Fly-by.
Δa - Przyspieszenie Tła Grawitacyjnego (8,3871E-10 m / s² )
Δv - [m/s] - anomalny przyrost prędkości
m - [kg] - masa sondy
r – [m] - odległość od Ziemi w momencie maksymalnego zbliżenia
G - "Stala Grawitacji"

Poniżej przedstawione są dane anomalnych manewrów Fly-by:


                   Near        Galileo            Rosetta


r² – (m²)    2,8354E+11     9,1404E+11         3,8193E+12


m – [kg]          730,4               2497,1             2895,2


Δv² – [m²/s²] 1,7638E-04    1,6004E-05          3,3034E-06


Δv – [m/s]     0,01328             0,00400              0,00182


zaobserwowano następujące Wartości anomalnego przyrostu prędkości
Δv – [mm/s]   13,46±0,13        3,92±0,08           1.82±0,05

widzimy że obliczone wartości są zgodne z obserwacja.

Na podstawie przebiegu zależności wartości anomalii Δv od kwadratu odległości sondy od Ziemi musimy stwierdzić, że jeśli trajektoria sondy przebiega w odległości większej niż ca. 3000 km od Ziemi w momencie największego zbliżenia to wartość anomalii maleje tak, że nie będzie ona rejestrowana przez dotychczasowe metody pomiarowe.

Jednak to nie wszystkie wnioski jakie można wyciągnąć z faktu istnienia anomalii Flyby i rozwiązania jakie proponuję.

Najważniejszym wnioskiem jest to, że w ujęciu fizyki klasycznej grawitacja jest przedstawiana fałszywie bo nie uwzględniane jest istnienie jej składowej rotacyjnej, tej która objawia się w momencie przejściowego wejścia satelity na orbitę kołową w trakcie manewru Flyby.

Pozwoliłem sobie na odpowiednie przekształcenie Prawa Grawitacji tak by ta składowa została uwzględniona.
F= 1 / 4π ρ0 δ0 x m1*m2/r^2

1/ δ0 = Δa
F – siła pomiędzy dwoma masami
m1 – masa pierwsza
m2 – masa druga
r – odległość miedzy masa 1 i 2
Δa - tło grawitacyjne Δa = 8,38695 x 10-10 m/s²
δ0 – przenikalność grawitacyjna [s²/m ]δ0 = 1.19233 x 10^9 s²/m
ρ0 – współczynnik masowy [kg/m² ]ρ0 = 0,5 w momencie wejścia i wyjścia z orbity kołowej oraz ~1,0 dla ruchu w pozostałych częściach orbity

Stala grawitacji została zastąpiona poprzez wyrażenie G = 1 / 4π ρ0δ0.

Oznacza to jednak, że ciała niebieskie nie poruszają się po orbitach eliptycznych, ale kształt tych orbit jest jajowaty tak jak to już przypuszczał Kepler.

Następny wniosek jest taki, że tak powszechna obecność rotacji, jako elementu ruchu ciał niebieskich we wszechświecie, nie jest przypadkiem, ale wynika z obecności rotacyjnej składowej oddziaływań grawitacyjnych.

Dla mnie osobiście zainteresowanie anomalią Flyby zmieniło moje podejście do matematyki w fizyce w sposób radykalny, bo pokazało mi jak bardzo ograniczone i jak fałszujące rzeczywistość jest jej użycie. Nie zdawałem sobie jeszcze wtedy z tego sprawy, że jej użycie jest w gruncie rzeczy bezsensowne.


PS. Niektórych zapewne zaciekawiło dlaczego przyjąłem takie radykalne podejście do matematyki, mimo że wyjaśnienie anomalii Fly-by powinno te wiarę raczej umocnić.
No tak całkiem koszerne to wyjaśnienie nie jest. Wprawdzie liczbowo równanie daje prawidłowe wyniki ale jednostki fizyczne się nie zgadzają. Lewa i prawa strona równania nie pasują do siebie.
Dla fizyka jest to powód żeby o takim wzorze jak najszybciej zapomnieć a bron Boże żeby się koledzy po fachu dowiedzieli. To było by równoznaczne z samobójstwem.

Cale szczęście nie jestem fizykiem i nie przeszedłem tresury jakiej oni doznali w trakcie studiów, przyjąłem to wiec bezstresowo.
Istnieją tylko dwie możliwości wyjścia z tego dylematu. Albo mój rachunek jest fałszywy i obliczone wartości to czysty przypadek, albo matematyka w fizyce jest o dupę rozbić.
Dlaczego wybrałem tę drugą alternatywę opowiedziałem w tym artykule.

http://krysztalowywszechswiat.blogspot.de/2015/10/o-przyczynach-niestabilnosci-masy.html







Nowe aspekty wymierania pszczół

Nowe aspekty wymierania pszczół

Już dawno zwróciłem uwagę na to, że wszelkiego typu zjawiska przyrodnicze na Ziemi nie zależą tylko od wewnętrznych procesów związanych z naszą planetą, ale są kontrolowane przez zjawiska które przebiegają bardzo daleko od niej.

W rzeczywistości to co się na Ziemi dzieje, jest spowodowane tym, jakie położenie zajmują planety w naszym Układzie Słonecznym.

To właśnie wzajemne położenie planet decyduje o przebiegu aktywności słonecznej




jak i o przebiegu procesów geofizycznych na Ziemi.




Ta teza jeszcze niedawno było ośmieszana przez półgłówków którym się ubzdurało że są naukowcami. W rzeczywistości nauka już dawno straciła kontakt z rzeczywistością i jest organizacją upowszechniającą zabobony i ezoteryczny bełkot.

Mamy obecnie do czynienia z tak absurdalną sytuacją, że oczywiste zależności, które widać gołym okiem, są przez „naukowców” ignorowane i zakłamywane, w imię ratowania fałszywych założeń na których zbudowali oni swoje kariery.

Oczywiście nie wszyscy z nich dali się skorumpować i część z nich (wprawdzie znikomo mała) prowadzi swoje badania w sposób obiektywny i niezależny.

Ceną jaką muszą za to zapłacić jest marginalizacja ich wysiłków przez tzw. „środowisko naukowe”, oraz konieczność finansowania tych badań na własną rękę.

Bardzo dobrym przykładem tego typu naukowca jest Prof. Jürgen Tautz.


Zajmuje się on wprawdzie trochę niemodną dziedziną wiedzy, jaką jest etologia pszczół, ale dokonał w niej rzeczy niebywałych.

Między innym zrewolucjonizował on sposób widzenia zasad komunikowania się pszczół, pokazując w jaki sposób pszczoły przekazują sobie informacje o źródłach pokarmu.

Te przełomowe badania umożliwiły mu publikację własnych prac na łamach najbardziej renomowanych czasopism naukowych.

Do czasu kiedy doprowadziły go one do takich wniosków, które stały w sprzeczności z obowiązującymi paradygmatami w nauce.

Mimo niewątpliwego autorytetu jakim cieszy się on w środowisku pszczelarzy, drzwi do publikacji w największych czasopismach zostały mu zatrzaśnięte przed nosem.

Kością niezgody stały się jego dociekania nad temat przyczyn utraty robotnic przez rodziny pszczele.

Jego idea była w zasadzie bardzo prosta.

Skonstruował on bramkę laserową przy wylotku, która rejestrowała zarówno wylot jak i przylot pszczół do ula.

Po porównania tych dwóch wielkości okazało się, że nie są one nigdy równe, co zresztą jest jak najzupełniej logiczne, bo przecież część pszczół ginie niestety w trakcie zbierania nektaru, a inne nie trafiają w drodze powrotnej, z najróżniejszych względów, do rodzinnego ula i wpraszają się do innych uli, napotkanych po drodze.

W każdym razie Prof. Tautz stwierdził, że różnice pomiędzy ilością pszczół opuszczających ul, a ilością do niego powracających, wahają się w niesamowicie szerokich granicach i czasami przybierają tak kolosalne nasilenie, że sama egzystencja rodziny pszczelej zostaje zagrożona i ule tracą prawie wszystkie swoje zbieraczki.
 
Te różnice nie mogły wynikać tylko ze zmian warunków pogodowych ani też z innych potencjalnych przyczyn.

W poszukiwaniu rozwiązania tej zagadki zwrócił on uwagę na jeszcze jedną możliwość, taką mianowicie, że pszczoły posiadają wyjątkowe wprost zdolności do rejestrowania rożnego typu sygnałów jakie występują w naturze. Miedzy innymi są one zdolne do rejestrowania polaryzacji światła jak i posiadają „zmysł magnetyczny”. Kierunek pola magnetycznego jest im pomocny do orientacji w trakcie lotu po pożytek.
Jeszcze ważniejszy jest oczywiście kierunek polaryzacji światła słonecznego.

Pole magnetyczne Ziemi nie jest jednak stałe i podlega rożnego typu wahaniom, z których najważniejsze wywołane są przejściem przez orbitę Ziemi materii słonecznej, wyrzucanej przez erupcje słoneczne. Prowadzi to do tzw. burz magnetycznych. I właśnie te burze magnetyczne stały się tematem zainteresowania Prof. Tautza.

Okazało się, że występuje jednoznaczna korelacja pomiędzy wzrostem aktywności słonecznej wyrażonej tak zwanym indeksem K


a stratami pszczół przez ul.


Takie przedstawienie faktów nie miało szansy na publikację w periodykach uważanych za czołowe, a i w prasie codziennej przeszło to bez echa, mimo tego że znaczenie tego odkrycia trudno jest przecenić.

Oczywiście teza autora jest tylko częściowo prawdziwa i mimo tego, że korelacja istnieje, prawdziwe jej przyczyny są jednak trochę inne.

Jeśli spojrzymy na układ planet na początku kwietnia roku 2012, to zauważymy że jest to okres tworzenia się specyficznej konstelacji planet, zgrupowanej w rejonie oddziaływania Saturna.


Układ ten był jeszcze z tego względu wyjątkowy, ponieważ związany był on ze wspólnym położeniem Ziemi i Wenus w jednej płaszczyźnie obrotu wokół Słońca. To położenie doprowadziło 2 miesiące później do tzw. tranzytu Wenus, które to zjawisko zachodzi raz na około 130 lat.

Musiało to doprowadzić do wyraźnych wahań wielkości Tła Grawitacyjnego a tym samym do zmiany warunków przebiegu procesów fizycznych na Ziemi.

Szczególnie w trakcie pełni i nowiu Księżyca (kiedy Księżyc ustawiony jest na linii łączącej Ziemię ze Słońcem) te zmiany były szczególnie odczuwalne i właśnie w tych okresach, a więc w pobliżu dnia 06.04.2012 i 21.04.2012 wystąpiły największe straty pszczół lotnych.

Ten ostatni termin był do tego rozciągnięty w czasie bo nałożył się na niego wpływ gigantycznej erupcji słonecznej spowodowanej koniunkcją Ziemi i Saturna w dniu 16.04.2012 roku.

 


Tak więc obserwowane straty pszczół w ulach były spowodowane nie tylko zmianami pola magnetycznego Ziemi, ale generalnymi zmianami warunków przebiegu procesów fizycznych w tych okresach. Musiało się to odbić na sposobie polaryzacji światła słonecznego i innych parametrach (np. intensywności promieniowania UV) co z kolei spowodowało drastyczne zaburzenie zmysłu orientacji u pszczół.

Oczywiście nie tylko zjawiska kosmiczne są odpowiedzialne za wymieranie pszczół.

Bardzo ważnym elementem który świadomie ignorowany jest przez „naukowców”, trzęsących portkami przed koncernami telekomunikacyjnymi, jest wpływ stacji nadawczych telefonów komórkowych na organizmy pszczół.

Trzeba sobie zdać z tego sprawę, że pszczoły dysponują sensorami rejestracji parametrów środowiskowych których czułość nie ustępuje najlepszym urządzeniom technicznym człowieka. Miedzy innym są one w stanie rejestrować zmiany temperatury z dokładnością 0,1°C.
Jest to wielkość ekstremalnie niska i każda jej zmiana skłania pszczoły do podejmowania określonych prac u ulu dla zabezpieczenia przeżycia rodziny pszczelej.

Szczególnie w zimie każda zmiana temperatury w gnieździe jest odbierana przez pszczoły jako wskaźnik szczególnego zagrożenia.

Zmiany temperatury są rejestrowane przez pszczoły za pomocą oscylacji włosków znajdujących się na ich ciele


Występują rożne typy tych włosków o rożnej czułości względem zewnętrznego „promieniowania elektromagnetycznego”.



Oscylacje tych włosków są zależne nie tylko od temperatury otoczenia, ale również od aktualnych wartości Tła Grawitacyjnego i stanowią główne źródło informacji dla organizmów żywych, o aktualnym przebiegu pór roku. Po prostu wartości TG są najwyższe w dniu 03.01. każdego roku, kiedy to Ziemia znajduje się najbliżej Słońca. Spadek tych wartości do określonego poziomu jest sygnałem dla pszczół o podjęciu przez nie przygotowań do wiosny oraz podjęcia wychowu nowego pokolenia pszczół.

Promieniowanie mikrofalowe, stosowane w komunikacji telefonicznej, wywołuje również tzw. efekt termiczny. Efekt ten może zaobserwować każdy kto dłużej prowadzi rozmowę przez komórkę, trzymając ją ciągle przy tym samym uchu. Ta strona głowy ulga tak znacznemu podgrzaniu, że jest to dla nas wyraźnie odczuwalne.

Tym większy jest tego efekt, jeśli promieniowanie to wysyłane jest przez nadajniki. Wprawdzie w terenach zabudowanych moc takich nadajników jest ograniczona, ale przepisy te nie obowiązują poza takimi terenami, właśnie tam gdzie najczęściej znajdują się nasze pszczoły. Szczególnie w zimie kiedy to często dochodzi do zaburzeń w funkcjonowaniu sieci, koncerny telekomunikacyjne dopuszczają do dramatycznego przekroczenia mocy nadawczej poszczególnych nadajników.

Jeśli w pobliżu znajdą się ule z pszczołami to ich wyjątkowo wrażliwe na oscylowanie włoski pokrywy ciała zarejestrują wzmożone oscylacje, co z kolei ich układ nerwowy zinterpretuje jako dramatyczny przyrost temperatury i wartości TG. Na poziomie komórkowym prowadzi to do wzrostu częstotliwości oscylacji molekuł a tym samym do spadku generowanej przez poszczególne atomy przestrzeni. Jeśli dochodzi w tym momencie do tworzenia się nowych związków pomiędzy atomami (syntezy związków chemicznych) to ich wielkość jak i częstotliwość ich oscylacji zostaje w tym momencie zamrożona. Jeśli po jakimś czasie sytuacja awaryjna się skończy i nadajnik wróci do pierwotnej mocy, to nowo powstałe cząstki i molekuły wykazują zmniejszoną czułość na oscylacje TG i odpowiednie mechanizmy sterowania układem nerwowym interpretują to jako początek wiosny co skłania matkę pszczelą do intensywnego czerwienia.

Tymczasem na zewnątrz panuje sroga zima, co jednak nie powstrzymuje robotnic przed wylotem z ula, aby szukać pożytku i wody dla głodującego czerwiu. Ten instynkt u pszczół jest tak silny, że robotnice wylatują z ula nawet przy minusowych temperaturach, aby ratować czerw. I oczywiście kończy się to ich śmiercią.
Niestety rodzina pszczela reaguje na tę sytuację jeszcze większym stresem i kolejne partie pszczół wylatują na stracenie.

Wystarczy kilka dni działalności takiej stacji nadawczej w warunkach awaryjnych, aby doprowadzić do wymarcia wszystkich pszczół w okolicy.

Oczywiście prawdziwych winowajców, odpowiedzialnych za tę sytuację, nigdy nie poznamy, o to już zadbają nasze skorumpowane „elity”. Dla uspokojenia opinii publicznej gazety pobredzą coś o chorobach pszczół albo warozie i wszystko pozostaje po staremu, do następnej fali wymierania.

Jeśli się komuś wydaje, że jego to nie dotyczy, to myli się dokumentnie, a jak już coś mu zaświta w jego pustej głowie, to dopiero wtedy kiedy ma już na pewno raka. Niestety zanim uda mu się coś zdziałać, to już wącha kwiatki od korzonków. Pozostali udają, że to nie ich sprawa, a koncerny telekomunikacyjne zbijają kabzę kosztem śmierci dziesiątków tysięcy ludzi.

Najważniejsze że nasze elity mieszkają tam gdzie takich awaryjnych przekroczeń mocy nadajników nie ma. Ci są za „ważni” aby narażać ich na niebezpieczeństwo. To tylko motłoch zasługuje na to, aby trafić do ziemi, zanim koszty jego utrzymania będą większe, niż zyski z jego niewolniczej pracy.

Kiedy Ziemia zaczyna puchnąć

Kiedy Ziemia zaczyna puchnąć


Opis naszej rzeczywistości, leżący u podłoża zasad współczesnej nauki, natrafił w ostatnich dziesięcioleciach na granice, które nie jest w stanie przezwyciężyć.

Mimo wysiłków milionów naukowców nauka stoi w miejscu (nie mylić z techniką, to są dwie całkiem rożne sprawy).

Wprawdzie ilość publikacji rośnie w oszałamiającym tempie, ale nikt tych publikacji nie czyta, poza autorami, bo ich innowacyjna wartość, w olbrzymiej większości przypadków, jest zerowa. Poza powtarzaniem po raz tysięczny tych samych zaklęć i tych samych cytatów , nie wnoszą one do nauki nic nowego.

Negatywna selekcja, która dopuszcza do kariery naukowej tylko karierowiczów i oportunistów, pogarsza tę sytuację dodatkowo i zaprzepaszcza wszelkie szanse na uzdrowienie.

Współczesna cywilizacja jest najlepszym przykładem tego, jak schizofreniczny może być system oparty na kłamstwie i egoizmie własnych elit.

Gangrena tego system prezentuje się nam we wszystkich jego przejawach jak na dłoni i przyjmuje w nauce wprost kabaretowe formy.

Większość z nas zamyka na to oczy, w obawie przed przyznaniem się do własnej współodpowiedzialności.

Oczywiście nie można posądzać tylko samych naukowców. Również pozostałe elity, obojętnie jakiej proweniencji, są zdegenerowane i skorumpowane do cna.

Z otwartymi oczami zbliżamy się do katastrofy która zmiecie ten system w oka mgnieniu w pełnej świadomości tego, że nie chcemy go zmienić, bo nasze egoistyczne interesy są nam bliższe, niż prawa naszych potomków do godnego życia.

Zagadnienie ekspandującej Ziemi jest jednym z lepszych przykładów tego, w jakim nierealnym i wprost paranoicznym stanie znajduje się współczesna „nauka”.

Od dziesięcioleci geologia trzyma się kurczowo założenia, że procesy fizyczne, warunkujące zjawiska geofizyczne i geomorfologiczne na Ziemi, są od miliardów lat takie same, i to mimo tego, że fakty są nieubłagane i przeczą tym założeniom w sposób oczywisty dla każdego.


To że Ziemia zmienia nieustannie swoja wielkość musi być, jeśli tylko spojrzy na globus, tak naprawdę dla każdego natychmiast widoczne. Tym bardziej musi być to widoczne dla geologów.
Niestety również i w tej „nauce” konformiści zwyciężyli i do jakich absurdów to prowadzi dobrze ilustruje ten artykuł:


Kluczowym problemem tektoniki płyt jest to, że w przypadku Afryki widzimy jej fałszywość jak na dłoni. Mimo że kontynent ten znajduje się w centrum płyty litosferycznej i otoczony jest przez wieniec rowów oceanicznych produkujących dno oceaniczne ze wszystkich stron.

Ani modele komórek konwekcyjnych w gotującej wodzie ani w japońskiej zupie nie mówiąc już o budyniu nic tu nie pomogą i w „żadnej książce kucharskiej” geolodzy nie znaleźli potrawy mogącej wyjaśnić to zjawisko, w ramach obowiązujących reguł.

Ziemia pęka nam w oczach i zanim się obejrzymy w środku Afryki powstanie olbrzymi ocean i to w miejscu które podobnież ze wszystkich stron naciskane jest przez nowo-tworzące się płyty oceaniczne w otaczającym Afrykę pierścieniu oceanicznych rowów.

Na obszarze Etiopii zanotowano w ostatnich latach dramatyczne przyspieszenie tego zjawiska. W okamgnieniu tworzą się tam kilometrowej długości szczeliny



w które napływa magma tworząc nowe dno oceaniczne.



Ale nie tylko tam magma gotuje się pod nogami Afrykańczyków grożąc ostatecznym rozłamem tego kontynentu.

Również i w południowej części tego kontynentu ziemia puchnie i pęka coraz bardziej.



Szczególnie w rejonie Karonga na granicy Malawi i Tanzanii grozi podobna katastrofa jak w rejonie afaryjskim.


 

Po całej serii trzęsień ziemi w roku 2009 doszło tam do erupcji magmy w szczelinie o długości 17 km.

Ta wzmożona aktywność jest rezultatem ponadprzeciętnego nasilenia występowania zaćmień słonecznych na tym terenie.




Oczywiście nie jest to czymś wyjątkowym i zarówno w przeszłości



jak i w przyszłości dojdzie do jeszcze drastyczniejszego nasilenia tych procesów.

 

Ta wzmożona aktywność wulkaniczna pozostawiła po sobie tykającą bombę. W rejonie jeziora Malawi wzrosła oczywiście produkcja gazów wulkanicznych, w tym dwutlenku węgla, który w ostatnich latach zgromadził się w tym bardzo głębokim jeziorze w ilości milionów metrów sześciennych.

Wprawdzie zjawisko samooczyszczania się wód z nadmiaru gazów neutralizuje to niebezpieczeństwo, ale wymaga to czasu.

Do czego to może prowadzić, jeśli ten proces zawiedzie, opisałem tutaj.


I w tym samym artykule wyjaśniłem przyczyny erupcji CO2 pod wpływem zaćmień słonecznych.

Tak się głupio składa, ze niedawno mieliśmy właśnie takie zaćmienie i to akurat w północnym rejonie jeziora Malawi.

Zaćmieniu temu towarzyszyły jak zwykle typowe zjawiska geofizyczne i atmosferyczne łącznie z typowymi katastrofami pogodowymi i wybuchami wulkanów czy tez wzmożoną aktywnością sejsmiczną.


Może najbardziej spektakularnym rezultatem ostatniego zaćmienia słonecznego było zniszczenie możliwe że najważniejszego turystycznego obiektu Malty. W wyniku huraganowych wiatrów zawalił się widowiskowy most skalny „Niebieskie Okno” na wyspie Gozo.



W przypadku rejonu Karonga sprawa jest jeszcze nie zakończona i można się spodziewać, że właśnie rozpoczął się tam proces samoistnego podgrzewania się pakietów skalnych we wnętrzu Ziemi


i ze w ciągu najbliższych miesięcy (najpóźniej do roku) u rejonie tym dojdzie do kolejnych erupcji szczelinowych i, jeśli będziemy mieć pecha, również do erupcji dwutlenku węgla z wnętrza jeziora Malawi.

No a wtedy nich Bóg ma mieszkańców w opiece.

Jedenasta plaga

Jedenasta plaga

To co zdarzyło się w ciągu dziesięciu lat, począwszy od zimy Roku Pańskiego 1431, przeszło najgorsze wyobrażenia naszych przodków. W porównaniu z tym co działo się w Europie w ciągu tych lat, to biblijne 10 plag było tylko małą rozgrzewką dla Boga.

Nieszczęścia zaczęły się w dniu 20.11.1431 roku. W tym dniu zamarzły rzeki w Europie Środkowej. Niby nic specjalnego, tylko że tym razem mróz nie ustąpił aż do marca roku następnego, niszcząc wszystkie zasiewy zbóż ozimych. W lecie nie było lepiej. Wprawdzie temperatury były wysokie, ale za to połączone z obfitymi opadami deszczu i ciężkimi powodziami.

Ci którym udało się zasiać zboże na wiosnę stracili je tak samo jak i plony z zasiewów jesiennych.

Już od roku 1432 w Europie panował powszechny głód.

Kolejne lata nie były lepsze i każda kolejna zima przynosiła takie mrozy jakie nie pamiętano od stuleci. Watahy wilków, przedtem prawie że wytępione już w Europie, ruszyły ze Skandynawii i z Europy Wschodniej na zachód, w poszukiwaniu zwierzyny łownej, ale kiedy tej zabrakło, to ludzie stali się celem polowań. Całe osady ludzie były miesiącami odcięte od świata bo mieszkańcy bali się opuszczać domostwa, aby nie stać się ofiarą przegłodzonych hord.

W zimie roku 1435 zamarzł Ren aż do dna, a we Francji wymarzły po raz kolejny winnice.

I jakby tego było jeszcze mało, epidemie i czarna śmierć dziesiątkowały tych którym udało się jeszcze przeżyć.

Od dawna zastanawiano się co było przyczyną tak ekstremalnego załamania klimatycznego i jak dotąd nie znaleziono na to pytanie żadnej zadowalającej odpowiedzi. Przyjęto więc, że był to tylko zwykły zbieg okoliczności i ówcześni ludzie mieli po prostu pecha, że żyli w tak podłych czasach.


Oczywiście to tylko wykręty. Nic na świecie nie dzieje się przez przypadek, a już szczególnie jest to wykluczone, kiedy mamy do czynienia z całą serią takich wydarzeń trwających latami.

I tym razem „naókofcy” uciekają się do wymysłów, bo jak i w innych przypadkach, nie mają po prostu zielonego pojęcia co jest grane.
Ich problemem jest to, że model nauki jaki sobie wymyślili jest oparty na całkowicie fałszywych założeniach i nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. Z tego powodu właśnie, nauka musi uciekać się ciągle do trików, oszustw i kłamstw aby nie wyszło na jaw to, że „król jest nagi”.


Jeśli przyjąć właściwe założenia, co do tego jak zbudowana jest materia i jakie mechanizmy regulują funkcjonowanie wszechświata, to te tak zwane zbiegi okoliczności tracą natychmiast swoją przypadkowość i okazują się być rezultatem zjawisk podlegających ścisłym regułom.

Wprawdzie reguły te nie mają wiele wspólnego z prymitywną matematyką prezentowana nam przez fizyków w formie tak zwanych praw natury, ale są one bardzo łatwe do zrozumienia. Nie mniej sama znajomość działania tych mechanizmów pozwala nam zrozumieć jak funkcjonuje nasz wszechświat i tym samym pozwala nam na zobaczenie go takim jaki jest w rzeczywistości.

Oczywiście i tym razem przyczyn należy szukać nie bezpośrednio na Ziemi ale w naszym Układzie Słonecznym, a konkretnie w tym, jak ustawiły się planety względem siebie w ciągu tych nieszczęsnych lat.

Nieszczęście polegało na tym, że jesienią Roku Pańskiego 1431, wszystkie planety US zgrupowały się po jednej stronie Słońca.



Spowodowało to to, że już od początku jesieni zaczęły rosnąc wartości oscylacji podstawowych jednostek przestrzeni, a tym samym wartości Tła Grawitacyjnego w miejscu przebywania Ziemi.
Pociągnęło to za sobą również zmiany w składzie atmosfery ziemskiej i postępujące jej oziębienie. Szczególnie para wodna w atmosferze reaguje silnie na takie zmiany i przy wzroście TG zmniejsza się pojemność atmosfery ziemskiej w odniesieniu do tego jej parametru.
W rezultacie doszło do ulewnych deszczów i tworzenia się molekuł wody, które w tych warunkach były mniejsze od normalnych a tym samym mniej podatne na oscylacje TG. Stopień oscylacji molekuł jest jednak decydującym o ich temperaturze i zdolności do przejść fazowych.
Rosnące TG powodowało więc to, że temperatura na Ziemi nieustannie spadała, tym bardziej, że układ planet jaki się zaczął tworzyć z początkiem listopada 1431 roku nie zapowiadał nic dobrego

I istotnie w dniu 20.11. 1431 roku doszło do wyjątkowo rzadkiego zdarzenia. Aż sześć planet ostawiło się tak, że utworzyły one 3 jednoczesne ich koniunkcje.



W przypadku Ziemi tragedią było to, że również Księżyc znalazł się w tym momencie w pełni i ustawił się dokładnie pomiędzy Ziemią i Jowiszem.

Księżyc odegrał w tym przypadku znaczną rolę, bo w omawianym okresie jego orbita ustawiona była względem Słońca tak, że dochodziło do częstych zaćmień słonecznych w Europie.



Poniżej zobaczymy jak wyglądał układ planet w poszczególnych latach tego okresu w trakcie zimy. 

 










Interesujące jest to, że podobne zestawienie planet mamy również obecnie. Również teraz Ziemia w okresie zimy przemierza samotnie swoją orbitę i to powoduje, że okres ciepłych zim w ciągu ostatnich 20 lat uległ zakończeniu.
Tak jak to prognozowałem tutaj, tegoroczna zima była sroga.


W następnych latach nie będzie lepiej i musimy się nastawić na to, że temperatury w zimie będą coraz niższe. Czy dojdzie do takiej katastrofy jak w roku 1431 to trudno powiedzieć. Zależy to od bardzo wielu parametrów, w tym również od układu planet w najbliższym czasie.
Osobiście skłonny jestem przypuszczać, że najbliższe lata mogą przynieść załamanie temperatur w Europie i postawić społeczeństwa przed bardzo poważnymi problemami.

Translate

Szukaj na tym blogu