Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Starożytni Słowianie. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Starożytni Słowianie. Pokaż wszystkie posty

Starobułgarskie napisy bez tajemnic

Starobułgarskie napisy bez tajemnic

Wśród kłamstw rozpowszechnianych przez historyków, dotyczących kultury słowiańskiej czasów antycznych i wczesnego średniowiecza, poczesne znaczenie przypada negowaniu możliwości istnienia piśmiennictwa słowiańskiego.

Wprawdzie w międzyczasie oswojono się już z myślą, że Słowianie górowali militarnie nad swoimi „bardziej cywilizowanymi” sąsiadami, ale jeśli chodzi o kulturę niematerialną to dalej pokutuje pogląd, że byli „1000 lat za murzynami” i we wczesnym średniowieczu (nie mówiąc już o czasach antycznych) nie istniały żadne napisy i teksty w języku słowiańskim.

Kto czytał moje poprzednie artykuły, ten nie może mieć żadnych wątpliwości co do tego, że jest to wierutne kłamstwo.

Słowianie nie tylko stosowali pismo od pradawna, ale co ważniejsze byli jego pierwszymi wynalazcami i zapoczątkowali tradycje posługiwania się pismem w skali światowej.

Dzięki moim pracom mogliśmy się jednoznacznie przekonać, że co najmniej od 6 wieku przed naszą erą spotykamy się ze słowiańskimi zapiskami.

Jest jednak bardzo prawdopodobne, że już wkrótce odczytamy zapiski znacznie starsze i ta granica przesunie się o tysiące lat wstecz.






Przekonaliśmy się jednak, że to piśmiennictwo miało szczegóły charakter i nie zajmowało się gloryfikowaniem rządzących ani też tych czy innych bogów, ale w znacznej części miało charakter jak najbardziej trywialny i dotyczyło spraw codziennego życia ludzi.


Trzeba jednak przyznać, że występuje istotna różnica w stosunku do współczesnych odpowiedników takich napisów.

Te antyczne słowiańskie napisy biją naszą domorosłą „twórczość” na głowę, jeśli chodzi o ich intelektualną złożoność.

Nasi przodkowie wykazywali się niesamowitym wprost upodobaniem i jeszcze większym talentem do tworzenia zagadek słownych i przy każdej okazji zapisywali swoje teksty w takiej właśnie formie.

Wydaje się, że zwykłe zapisanie tekstu było dla nich zbyt prymitywne i starali się te teksty szyfrować tak, by czytający musiał się wykazać nie tylko znajomością pisma, ale również tym, że nie jest skończonym durniem, i ma na tyle oleju w głowie, aby rozwiązać również bardziej skomplikowane zadania, ukryte w takim tekście.
W tym celu nie szczędzili też żadnych wysiłków i napisy te za każdym razem zadziwiają mnie swoim wyrafinowaniem i genialnością.







Takie podejście naszych przodków ułatwiło niestety niesamowicie robotę wszelkiej maści oszustom i „poprawiaczom” dziejów, bo umożliwiło im zatajenie tego, jak dawno i w jak szerokim zakresie społeczeństwa słowiańskie wpływały na przebieg historii Europy i świata.

Również w przypadku wczesnego średniowiecza ignorowanie słowiańskich napisów, na przedmiotach i wyrobach artystycznych tamtych czasów, pomogło w zamazaniu słowiańskiego śladu tych dziejów.


Co więcej nieudolność w odczytywaniu takich tekstów stała się pretekstem do twierdzeń, że jeśli już, to ekspansja słowiańska we wczesnym średniowieczu była możliwa tylko w rezultacie podporządkowania się Słowian zwierzchnictwu azjatyckich hord Bułgarów i Awarów.

Dlaczego ci mieli być pod tym względem szczególnie predystynowani, na to pytanie historycy nie mają żadnej odpowiedzi, ale każdy może to zauważyć, i tak jest też ta insynuacja przez wszystkich postronnych odbierana, że Słowianie byli po prostu za głupi na utworzenie własnej państwowości, i dopiero jakieś dzikusy z azjatyckich stepów musiały im pokazać jak buduje się własne państwo.

Te tezy mają jednoznacznie rasistowskie motywacje i służą rozpowszechnianiu, pod płaszczykiem jakoby niezależnych badań naukowych, przekonań o podrzędności Słowian względem innych nacji oraz o ich „wrodzonej tępocie”.

Podtrzymywanie tych tez, a nawet gorliwe ich rozpowszechnianie przez przytłaczającą większość historyków z krajów słowiańskich świadczy o tym, że ta grupa zawodowa stała się rakowatą naroślą na ciele naszych społeczeństw i musi być bezwzględnie pozbawiona możliwości bezkarnego rozpowszechniania swoich rasistowskich łgarstw.

Nie może być tak, że wśród naszych rządzących elit dominują osoby, które w jednoznaczny sposób zwalczają naszą kulturę i naszą świadomość przynależności do naszego wspólnego słowiańskiego dziedzictwa.

Na poparcie tych tez przedstawiano zabytki piśmiennictwa, które za cholerę nie dały się odczytać, ani po turecku, ani po chińsku, ani też w żadnym innym języku zachodnioeuropejskim, co jednak nie przeszkadzało historykom właśnie tam szukać korzeni wymyślonego przez nich państwa bułgarskiego i chanatu Awarów.

Oczywiście języki słowiańskie nie brano pod uwagę, bo jak „wszyscy wiedzą” Słowianie zeszli we wczesnym średniowieczu dopiero co z prypeckich drzew i ani be ani me.

Historycy taplali się w tym błocku niewiedzy, jak wieprze w gównie, produkując co raz to bardziej zakłamane dysertacje na temat chińskości tego czy owego bułgarskiego tekstu i kasując przez całe dziesięciolecia pieniądze podatników za te swoje intelektualne odchody.

Moje prace przeszły jak na razie bez echa, bo po pierwsze demaskują intelektualną impotencję „naszych historyków”, a po drugie stoją w sprzeczności z dążeniem „naszych elit” do zerwania więzi Polaków z ich własną historyczną przeszłością i przywiązaniem do rodzimych tradycji, a więc podważają fundamenty władzy rządzącego Polską reżimu.

Oczywiście nie można pozwolić na to, aby ci zdrajcy bezkarnie mieszali Polakom w głowach i niszczyli naszą tożsamość i każdy czujący się Polakiem i szanujący pamięć swoich własnych przodków, powinien przyczynić się do tego, w miarę swoich możliwości, aby torpedować te ich zdradzieckie cele.

Również w tak zdawałoby się marginalnej dziedzinie, jaką jest historia, można obnażyć ich zakłamanie i wytracić im argumenty z ręki, którymi próbują wpędzić nas w kompleksy względem zachodu i zmusić nas do ograniczenia naszych aspiracji do jakiegoś zasyfionego zmywaka w angielskiej spelunie.

Tak jak to już poprzednio udowodniłem, Wielka Bułgaria


i Wielka Lechia są tak naprawdę jednym i tym samym organizmem państwowym.


Pod tymi dwoma nazwami ukrywa się państwo środkowoeuropejskich Słowian, które w 7 i 8 wieku naszej ery zdominowało obraz polityczny całej Europy.

Inicjatorem założenia tego państwa był cesarz bizantyjski Herakliusz, który jednocześnie jako potomek wandalskich władców z rodu Horaklidów (Harnasiów),



był prawowitym spadkobiercą władców słowiańskich plemion pomiędzy Renem, Wołgą i Dunajem.


Herakliusz wyznaczył na władcę tego państwa swojego brata wujecznego Niestka, który w naszych legendach nazywany jest Krakiem.


Wraz ze śmiercią Wandy


wymarła też ta gałąź rodu Harnasiów i Słowianie zdecydowali się oddać władzę w ręce Kubra z rodu Merowingów rządzącego w tym czasie Europą Zachodnią, szczególnie że potomkowie Herakliusza w Bizancjum nie wykazywali chęci do objęcia schedy po Kraku.

Kubr zwany w Polsce Piastem, a na zachodzie Dagobertem II, zapoczątkował nową dynastię królewską Wielogorii, która przez następne stulecia kształtowała obraz Europy Środkowej.


Wielka Lechia (Wielogoria) była przykładem wczesnego państwa feudalnego w którym jednak centralna władza musiała zabiegać o akceptację przez lokalne społeczności plemienne.

To właśnie te lokalne społeczności wybierały spośród siebie rządzące nimi elity, które jednak aby sprawować rzeczywistą władzę musiały być potwierdzone przez rządzącego całym państwem króla.

Różniło to Wielka Lechię zdecydowanie od późniejszej formy feudalizmu w której to władza centralna zlikwidowała całkowicie wszystkie przejawy lokalnego samorządu (przynajmniej na zachodzie).

Odkrycie skarbu z Pereszczepiny


potwierdziło taką właśnie organizację struktur państwowych Wielkiej Lechii i wskazało, jakie zwyczaje panowały w tym państwie w momencie przekazywania władzy po śmierci panującego króla.


Złożenie do symbolicznego grobu insygniów władzy przez lokalnego władcę (wojewodę) na terenie obecnej Ukrainy, po śmierci Kubra (Piasta), wskazuje nam na konieczność istnienia jeszcze wielu podobnych skarbów na terenie innych prowincji imperium.

Oczywiście byłoby to nieprawdopodobieństwem gdyby się okazało, że ich jeszcze nie znaleziono, dlatego poszukałem wskazówek na istnienie podobnego typu znalezisk.

Okazało się, że tych znalezisk jest znacznie więcej i moje szczególne zainteresowanie wzbudził skarb z Nagyszentmiklós w obecnej Rumunii.


Pomijając artystyczną jakość tych dzieł, należących do szczytowych osiągnięć sztuki wczesnego średniowiecza i nie tylko, zastanawia nas natychmiast stylistyczne podobieństwo wyrobów złotniczych znalezionych w Nagyszentmiklós i w Pereszczepinie, oraz ich takie samo przeznaczenie.
W większości są to rożnego typu naczynia z zastawy stołowej.

W obu przypadkach znajdziemy wśród tych wyrobów ozdobne patery.

Poniżej widzimy paterę ze skarbu z Pereszczepiny


a tutaj tę z Nagyszentmiklós


Obie są tak do siebie podobne, że trzeba przyjąć, że powstały w warsztacie tego samego złotnika lub co najmniej w warsztatach, których mistrzowie wywodzili się z tej samej szkoły artystycznej.

To co szczególnie łączy te naczynia, to występowanie napisów na ich dnie.

Teksty te są zapisane w języku którego nie można odczytać, a który uważany jest za starobułgarski.

Szczególnie wiele uwagi przyciągnął sobą tekst znajdujący się na paterze z Nagyszentmiklós.

Wynikało to z tego, że skarb ten odkryto już bardzo dawno temu i wyjątkowość, pod względem artystycznym, tych wyrobów stanowiła poważny problem dla historyków zachodnich, ponieważ stało to w sprzeczności z panującym na zachodzie przekonaniem o zapóźnieniu cywilizacyjnym terenów zamieszkałych przez Słowian.

Bardzo szybko znaleziono jednak wyjście z tej beznadziejnej sytuacji twierdząc, że są to wyroby bizantyjskie i to pomimo tego, że stylistycznie jest to po prostu niemożliwe i jedynym elementem potwierdzającym tę fałszywą tezę jest podobieństwo użytych w tekście liter do alfabetu greckiego. Problem w tym, że czytany po grecku, tekst ten nie ma najmniejszego sensu.

Rozpowszechnianie tych bzdur przychodzi historykom tym łatwiej, bo w krajach słowiańskich nie istnieją żadne grupy nacisku, zarówno w nauce, jak i polityce, które zmusiłyby te antysłowiańskie kręgi do zaprzestania swojej plugawej propagandy.

Co gorsza, nie istnieją też siły, pomijając zmarginalizowaną grupę badaczy historii, nazywaną pogardliwie Turbosłowianami, które by były w stanie forsować wysiłki, dla opracowania naszej własnej, słowiańskiej narracji historycznej.

Zresztą i ta grupa, z racji swojego ideologicznego rozwarstwienia i dominacji wszelkiej maści ezoteryków i nawiedzonych, nie jest najlepszą reklamą dla idei ciągłości historycznej Słowian w Europie.

Po części jest to rezultatem infiltracji wrogich nam sił w obrębie środowiska słowianofilów i perfidnego spisku w celu świadomego sabotażu tych idei.

Tak więc jest to wyjątkowo ważne, aby poprzez prawidłowe odczytanie tego typu napisów podważyć argumenty naszych wrogów.

Napis na paterze z Nagyszentmiklós nadaje się do tego znakomicie, choć nie ukrywam, okazał się całkiem ciężkim kąskiem do zgryzienia.


Rezultat jego deszyfracji był dla mnie zaskoczeniem i będzie też zaskoczeniem dla czytelników, bo jeszcze raz pokazuje, jak niewiele zmieniło się życie ludzi w przeciągu ostatnich tysiącleci i w jak minimalny sposób zmieniły się ludzkie zainteresowania i cele na przestrzeni dziejów.

Jeszcze raz potwierdza się to, że naszych przodków zajmowały te same sprawy co nas, te same uczucia.


i te same namiętności.

CDN
What do you want to do ?
New mail

O Sarmatach i Kraku. Cześć 5

O Sarmatach i Kraku, Cześć 5

Wojna z Persją wyniszczyła Bizancjum, pozbawiając je najbardziej żyznych i produktywnych prowincji. Jego dalsza egzystencja zawisła na włosku i zależała od tego, czy cesarstwo odzyska choć część swoich pierwotnych ziem.

Zarówno Herakliusz jak i władze kościelne zdawały sobie sprawę z tego, że można tego dokonać tylko na drodze zbrojnej. Kościół Wschodni był gotowy do najcięższych wyrzeczeń, bo chodziło tu również o jego dalszą egzystencję. Tak więc nowa wojna była nieunikniona.

Zasadniczym problemem było jednak to, że ludność Konstantynopola nie nadawała się do służby wojskowej. Wprawdzie Bizantyjczycy byli zawsze gotowi do rozpętania burd z powodu wyścigów rydwanów i wykazywali się wielkim bohaterstwem w walce dziesięciu na jednego staruszka, ale jak zobaczyli Persa, to zwiewali z pola bitwy tak, że aż się za nimi kurzyło.

Pierwsze lata rządów Herakliusza dowiodły, że z taką armią nie ma on żadnej szansy na zwycięstwo. Dlatego pokój z Chlotarem II był dla niego tak bardzo ważny, bo pozwalał mu sięgnąć po najlepszych wojowników tamtych czasów, swoich rodaków Słowian.

Po osiągnięciu porozumienia z „Awarami” Wielogoria nie była już więcej zagrożona i jej rycerstwo mogło się zaciągnąć pod sztandary Bizancjum.

Tak na marginesie, to imię władcy „Franków” (Awarów) zostało przez twórców mitologicznej historii Europy dostosowana do pożądanej na zachodzie narracji.

Swoim zwyczajem nie wymyślali oni całkiem czegoś nowego, tylko tak zmieniali słowiańskie imię, aby jego brzmienie przybrało taką formę, którą można już było podciągnąć pod niemiecki albo francuski język.

W tym przypadku była to dodatkowo wstawiona litera „H”, oraz fałszywe odczytanie pierwszej litery imienia tego króla.

Oczywiście zapisana on była pierwotnie w alfabecie starosłowiańskim, miała więc znaczenie naszego „S”.

Tak więc imię „CHLOTAR”, to nic innego jak słowiańskie „SLOTAR”, a więc po naszemu „ZŁOTY”. Do dzisiaj u naszych południowych pobratyńców, to imię jest bardzo popularne w formie „Zlatan” albo „Zlatko”.

Na wiosnę roku 622 blisko 30000 armia Herakliusza przeprawiła się do Azji Mniejszej i śladami ich wielkiego słowiańskiego rodaka, Aleksandra Wielkiego, ruszyła w kierunku Persji.


Ta symbolika nie była przypadkowa, bo ludzie tamtych czasów pamiętali jeszcze to, kim był Aleksander i jakie znaczenie miała w historii jego osoba i jego słowiańskich wojów.

Herakliusz nawiązywał bezpośrednio do tych zwycięstw, co okazało się też naprawdę prorocze, bo jego wyprawa i zwycięstwa należały do największych osiągnięć słowiańskiego oręża w historii.

Trzon jego armii stanowiła ciężka jazda scytyjska oraz piechota złożona z lechickich wojów.

Pierwsze lata kampanii toczyły się ze zmiennym szczęściem i Słowianie musieli się najpierw nauczyć tego, jak walczyć skutecznie z Persami.

Okazało się, że armia perska przewyższa Słowian jakością swojego uzbrojenia i tylko męstwo wojów zapobiegło klęsce wyprawy.

W wyniku tych doświadczeń oraz na skutek poczynionych łupów, stopniowo zmieniało się też uzbrojenie armii Herakliusza.

Słowianie zaczęli stosować perski pancerz łuskowy, zwiększając przez to zdolności bojowe jazdy, a piechota uzbrajała się w perskie pancerze razem z ich charakterystycznymi hełmami.

Nie było to tylko czyste naśladownictwo, ale polegało ono na połączeniu najlepszych cech broni perskiej i europejskiej jak np. pancerza łuskowego z kolczugą.

W tym miejscu należy nadmienić ciekawostkę, nad którą głowiły się w Polsce już całe pokolenia historyków.

Taką mianowicie, jakie związki miała piastowska Polska z Persją?

To że te związki istniały, co do tego nie ma żadnych wątpliwości. Świadczy o tym chociażby samo przekonanie polskiej szlachty o ich irańskich korzeniach.

Szlachta polska wierzyła, że ich przodkami było mityczne plemię irańskich (perskich) Sarmatów.

Ta wiara nie była bezpodstawna.

Już dawno zauważono, że niektóre szlacheckie herby wykazują duże podobieństwo do irańskich tamg. Również popularność zbroi łuskowych wśród Słowian, oraz ich podobieństwo do pancerzy perskich była trudna do wyjaśnienia.

Jednak największą zagadką było to, skąd wśród Polaków i Rusinów pojawiły się hełmy perskie zwane u nas szyszakami.

Na terenie Polski znaleziono kilka takich hełmów wykonanych bardzo kunsztownie, ze złoceniami, co implikuje ich reprezentacyjny charakter.


Wszystko to wskazuje na perskie powiązania i szlachta tłumaczyła sobie to, tworząc sarmacki mit swojego pochodzenia.

Ten mit ma swoje realne podstawy, ale nie takie jakie wyobrażali sobie nasi przodkowie.

Aby ten mit zdemaskować, wystarczy zastanowić się nad tym, co oznacza tak naprawdę słowo „Sarmata”.

Słowo Sarmata powstało w czasach wyprawy Herakliusza na Persów, kiedy to łacina była jeszcze językiem urzędowym w Bizancjum i oczywiście w bizantyjskiej armii.

Słowianie z Europy Środkowej, w tym i z terenów polskich, służący w armii bizantyjskiej, zaczęli używać dla określenia „wojownik”, tłumaczenia tego określenia z języka słowiańskiego na łacinę.

A po słowiańsku (po polsku) mówi się na wojowników „Zbrojni

Broń po łacinie to „ARMA”.

Wyrazowi „ARMA” dodano po prostu przedrostek „Z” jak w słowiańskim, który z czasem zastąpiono, z powodu łatwiejszej wymowy, głoską „S”, oraz dodatkowo końcówkę „ta” lub „ci”, zgodnie z typowym schematem tworzenia określeń w języku słowiańskim.

Na skutek tego powstały określenia „S(Z)armata” (Sarmaci) jako określenie zbrojnych, a więc tych słowiańskich wojowników, którzy brali udział w walkach po stronie Bizancjum w Persji.

Wojownicy ci wrócili do ojczyzny nie tylko z przebogatymi łupami, ale przynieśli ze sobą również odmienne odzienie, a być może i zmieniony przez kontakt z Persami sposób widzenia świata.

Ci wojownicy byli też związani wspólną walka o przeżycie i utworzyli zamkniętą kastę w obrębie społeczności słowiańskiej. Wprawdzie dalej byli w większości Leśnymi (Lechitami według późniejszego nazewnictwa), ale należeli do nich również współtowarzysze broni, innego plemiennego pochodzenia, w tym z całą pewnością Wołgarzy jak i Syryjczycy, a może i nawet sami Persowie, którzy przeszli na stronę Herakliusza.
Ich autorytet w obrębie słowiańskich społeczności był tak wielki, że określenie „Sarmata” stawiało ich na szczytowej pozycji w hierarchii społecznej.

Z czasem określenie Sarmata zaczęto używać rzadziej, zastępując je wyrazem Szlachta który to jest tylko skrótem określenia (Z Lechii).

Utworzyli oni następnie elitę państwową Wielogorii i to oni właśnie przenieśli na słowiański grunt militarne osiągnięcia techniki perskiej, łącznie z szyszakiem czy używaniem zbroi łuskowej.

Ten typ uzbrojenia okazał się tak skuteczny i praktyczny, że przetrwał u nas, w mniej lub bardziej zmodyfikowanej formie, aż do 18 wieku.

Oczywiście przez „polskich” historyków rozpowszechnianie są bzdury na ten temat, aby ukryć to, że słowiańskie armie pokonały Persów a następnie powstrzymały Arabów w próbach podboju Europy.

Tak więc wszystkie powiązania z Persją i wpływ kultur Bliskiego Wschodu, zaznaczające się we wczesnym średniowieczu, wynikały tylko i wyłącznie z tego, że liczne rzesze słowiańskich wojowników przebywały na terenach Bliskiego Wschodu i w trakcie wieloletnich kampanii wojennych Herakliusza, nauczyły się cenić osiągnięcia sztuki i techniki perskiej i przeniosły je następnie do swojej ojczyzny w Europie Środkowej, aby poprzez powielanie tych wzorów, utrwalić je również u nas.

Kampania Herakliusza okazała się jednak bardzo trudnym przedsięwzięciem.
Persowie dysponowali znacznie większą siłą gospodarczą i zdecydowanie większymi zasobami ludzkimi.

Po początkowych sukcesach ofensywa Herakliusza utknęła w miejscu.

Na to czekał właśnie król „Franków” Złotar II.

Prawie cała armia Bizantyjska była na wschodzie i w Konstantynopolu pozostała tylko niewielka załoga, absolutnie niezdolna do obrony miasta przed napaścią.

Złotar II dostrzegł w tym swoją szansę na ostateczne zwycięstwo nad Bizancjum.

Bez żadnych skrupułów złamał porozumienie z Herakliuszem i wezwał swoich wasali do wysłania wojów na nową wojnę z Bizancjum.

Całe szczęście dla Herakliusza takie informacje rozchodzą się lotem błyskawicy, a zebranie armii przez Chlotara II postępowało opornie. Zanim armia ta podeszła pod mury Konstantynopola upłynęły miesiące i to dało Herakliuszowi czas na wypracowanie strategii obronnej.

Powrót jego armii do Konstantynopola nie wchodził w grę, bo po pierwsze trwało by to za długo, a po drugie wszystkie jego terytorialne zdobycze zostałyby zniweczone.

W tej sytuacji zachował się on jak prawdziwy hazardzista, stawiając wszystko na jedną kartę.
Herakliusz zwrócił się z prośbą do sojuszniczych Scytów o wysłanie jazdy scytyjskiej, którą mieli jeszcze w rezerwie, do Konstantynopola.

Wołgarzy okazali się absolutnie lojalnymi sprzymierzeńcami i zanim forpoczta Chlotara II dotarła do Konstantynopola już czekała na nich 12000 scytyjska armia.

Wprawdzie była to jazda, a więc absolutnie nie wyszkolona do walki w oblężeniu, ale byli to doskonali łucznicy, zdolni zadać wrogowi straszliwe straty przy każdej probie szturmu na mury miasta.

Zadziwiające jest to, że na średniowiecznych miniaturach, przedstawiających obronę Konstantynopola, widzimy że obrońcy posługiwali się łukami kompozytowymi, takimi jakimi posługiwali się Scyci, a nie maszynami miotającymi pociski, jak to było przyjęte w armii rzymskiej.

Świadczy to o tym, że pewne, przekazywane z pokolenia na pokolenie wspomnienia i legendy jeszcze w tym czasie funkcjonowały i dopiero później propaganda kościelna doprowadziła do zafałszowania tego wątku historycznego.

O powodzeniu obrony miasta zadecydowali nie tylko scytyjscy obrońcy, ale przede wszystkim rozwaga i mądrość dowództwa.

W kronikach bizantyjskich za obronę miasta odpowiedzialny był patrycjusz o imieniu „Bonos”

Jak przebiegała ta obrona, oraz pozostałe informacje o obowiązującym wśród historyków przebiegu wydarzeń tej wojny, można sobie doczytać np. w Wikipedii. Oczywiście najlepiej nie w polskiej, bo ta to jak zwykle pranie mózgów.


My zajmiemy się tylko tymi aspektami tego wydarzenia, które zafałszowali historycy i które potwierdzają moją wersję wydarzeń.

Zacznijmy więc od dowódcy obrony Konstantynopola Bonusa.

Kim była tak naprawdę ta postać.

Oczywiście obowiązująca wersja jego pochodzenia prowadzi nas całkowicie na manowce.

Proponuję aby każdy z czytelników spróbował postawić się na miejscu Herakliusza i zastanowił się, co zrobiłby w jego sytuacji.

Oczywiste jest to, że tak ważne zadanie, jak obrona stolicy cesarstwa, musi pozostać w rekach osoby absolutnie lojalnej wobec władcy, szczególnie jeśli ten przebywa daleko od miejsca wydążeń i nie ma żadnych możliwości, aby wpłynąć na ich przebieg.

Taka sytuacja jest pokusą dla każdego, aby przejąc władzę lub zdradzić cesarza w zamian za korzyści materialne.

Trzeba sobie zdać sprawę z tego, że Herakliusz nie był cesarzem powszechnie akceptowanym w Konstantynopolu. Zarówno władze kościelne jak i ludność miasta zarzucały mu to, że nie zerwał całkowicie z religią ariańską i że dalej stosował się do tradycji słowiańskich.

Już przed jego koronacją kościół bizantyjski zażądał od niego specjalnej przysięgi wierności, oraz poddania się zwyczajom bizantyjskim. Jeśli chodzi o odżegnanie się od religii przodków, to Herakliusz nie miał z tym dużo problemów, ponieważ tak naprawdę planował i tak czystki wśród duchowieństwa wschodniego kościoła i jego przebudowę w kierunku zasad religii ariańskiej.

Wojna z Persją dala mu ku temu dogodny pretekst i pod tym pozorem mógł uwłaszczyć skarby kościelne i zmusić duchowieństwo do odżegnania się od życia w przepychu i rozpuście.

Jeśli chodzi o jego życie prywatne, to tu pozostał bezkompromisowy i elity bizantyjskie musiały zaakceptować to, że oprócz żony wywodzącej się z wyższych sfer Konstantynopola, zaraz po koronacji pojął za żonę kobietę z własnego plemienia o imieniu Maryna.

Wprawdzie późniejsi dziejopisarze próbowali przedstawić to jako występek i zarzucali mu to, że ożenił się z bliską kuzynką, ale uważam to tylko za propagandę. Po prostu kościołowi wschodniemu nie pasowało to, że w trakcie rządów Herakliusza arianizm mógł się rozprzestrzenić nie tylko wśród Słowian, ale ogarnął również masy ludności na całym Bliskim Wschodzie.

Tak więc widzimy, że sprawa wyboru dowódcy obrony Konstantynopola decydowała o przetrwaniu władzy Herakliusza.

Z przebiegu wcześniejszych wydarzeń, wiemy że Herakliusz opierał się przede wszystkim na własnej rodzinie i tym razem nie mogło więc być inaczej.

Ponieważ jego własny syn był jeszcze za młody, a jego brat zaangażowany w Syrii, Niestek natomiast (jego wujeczny brat) zabezpieczał europejski front walki, musiał to być inny członek jego rodziny.

Jedynym który wchodził w grę, był najstarszy żyjący członek jego rodziny, czyli brat jego ojca, a jednocześnie ojciec Niestka.

Jako najstarszemu przysługiwał mu tytuł Nestora rodu (Najstary).


To tłumaczy też, dlaczego jego syna nazywano Niestkiem, bo była to zdrobniała forma imienia Nestor.

Zapewne sam Herakliusz zwracał się do niego tak, jak i my zwracamy się do brata własnego ojca, czyli „wuj”.

I tak też zostało to zapisane w kronikach Wielogorii.

Tylko że stosowanym tam alfabetem była cyrylica, a może nawet jej poprzedniczka, czyli alfabet starosłowiański (etruski), ale już z niektórymi zmienionymi literami.

Możemy więc przyjąć, że zapis ten wyglądał tak Вóи (WUJ).

Pierwsza litera „W” zapisana była jak w cyrylicy, a więc jako „B”.

Druga litera zapisana była tak jak obecnie w polskim U-zamknięte.

Natomiast ostatnia, jako „I” w cyrylicy a więc „и
Tą ostatnią, przy przepisywaniu kronik, skryba potraktował jako odwrócone łacińskie „N” i tak też zapisał.
W efekcie słowo „WUJ” przybrało w kronikach bizantyjskich formę „BON” do której rzymskim zwyczajem dodano po prostu końcówkę „US”.

Tak więc „Bonus” to nikt inny jak wuj Herakliusza.


Komentarz:

Ponieważ Google ciągle cenzuruje moje komentarze, to mam tylko taką możliwość na odpowiedź.

@

Tak jak to już w artykule przedstawiłem, określenie Sarmata jest łacińskim odpowiednikiem słowa Zbrojny. Możliwe, że ma to słowo znacznie starszą historię, ale możliwe jest też to, że zostało ono wprowadzone do antycznych tekstów przez średniowiecznych skrybów.

Problem polega na tym, że nie istnieją prawie żadne oryginalne antyczne teksty, poza tymi które zostały spalone w willi z papirusami:


A te dotychczas odczytane, zadziwiają banalnością tematyki i brakiem klasyków.

Po prostu nie można być pewnym tego, czy antyczne teksty pisane są tak naprawdę antyczne. Tym bardziej dotyczy to historii średniowiecza.


Tak na marginesie to ta strona internetowa z Twojego linku stosuje też takie same metody jak Google, pewnie to też kolejna lewacka prowokacja.
 

Wojna Wielkiej Lechii z „Frankami”

Wojna Wielkiej Lechii z „Frankami”

Próbując zrekonstruować historię Słowian w okresie średniowiecza nie można przejść obojętnie nad bezmiarem zbrodni, które dotknęły społeczności słowiańskie.

Zarówno Kościół Katolicki jak i Prawosławny miały w swojej historii okresy, w których dążyły do eliminacji Słowian i to nie tylko kulturowo, ale również fizycznie. Ręka w rękę szły z nimi również władze świeckie, szczególnie te krajów Europy Zachodniej.

Żaden naród w historii nie podlegał takiej bezpardonowej eksterminacji, włączając w to również Żydów, jak Słowianie.

Również terror inkwizycji nie był skierowany na zwalczanie innowierców, ale w pierwszej linii służył do eksterminacji Słowian i fizycznej likwidacji wszystkich tych, którzy ośmielili się pozostać wierni kulturze swoich przodków.

Słowianie byli mordowani, paleni na stosach, sprzedawani w niewolę, wypędzani ze swoich siedzib i na wszelkie możliwe sposoby wynarodowiani.

Odebrano im nie tylko ich mowę, tak jak to miało miejsce we wszystkich krajach Europy Zachodniej, ale przede wszystkim odebrano im pamięć ich własnych dziejów.

Współczesne pokolenia Polaków, Czechow czy Rosjan, nie mówiąc nawet o pomniejszych narodach słowiańskich, mają tylko szczątkowe pojęcie o swojej przeszłości. Co gorsza nawet te szczątkowe informacje są zafałszowane 1500 letnimi manipulacjami i oszustwami naszych wrogów.

Ta powszechna nienawiść ze strony wielkich kościołów, ale również wśród Żydów, do Słowian, ma oczywiście swoje prozaiczne uzasadnienie.

Wszyscy oni są dziećmi kultury słowiańskiej i ta świadomość, że nie przynależą do narodów wybranych, ale są tylko pobocznym prądem, bez mała odszczepieniem naszej kultury, wywołuje wśród tych kręgów uczucie nienawiści i chęć zniszczenia wszystkich, nawet najdrobniejszych dowodów tych związków.

Niestety te tendencje nie zanikają, ale nasilają się w ostatnich czasach coraz bardziej.

Również w takiej zdawałoby się ciężkiej do manipulacji dziedzinie, jaką jest genetyka, oszustwa i manipulacje stały się normą.

Z premedytacją zaprzestano publikowania informacji o haplogrupach męskich znajdowanych szczątków ludzkich, a jeśli już, to publikowane są tylko te wyniki, które odpowiadają obowiązującej propagandzie.

Od lat już zaprzestano włączania Słowian do genetycznych analiz porównawczych.

Regułą w Europie stało się porównywanie genotypu badanych szczątków z Chińczykami, szczepami Indian Ameryki Południowej albo innego Zadupistanu, ale nie dowiemy się nic o pokrewieństwie ze Słowianami.

Oczywiście te manipulacje są szyte grubymi nićmi i każdy, w miarę rozgarnięty człowiek, dostrzega to natychmiast. Niestety, na skutek medialnej manipulacji, zainteresowanie własną przeszłością jest marginalne, co powoduje, że olbrzymia większość społeczeństwa łyka te kłamstwa jak gęś kluski.

Podatność społeczeństwa polskiego na te manipulacje jest bardzo duża, bo nasze tradycje rodowe i rodzinne są w zaniku, szczególnie że narzucone nam „elity” wykorzystują posiadaną przez nie władzę do bezpardonowego zwalczania słowiańskiej świadomości.

Kto myśli, że internet zmienił coś pod tym względem na lepsze, ten myli się dramatycznie.
Wprawdzie wzrosły możliwości rozpowszechniania prawdy, dotyczącej naszych dziejów, wśród społeczeństwa, ale za to możliwości naszych wrogów wzrosły przez to stokrotnie.

To oni właśnie kontrolują internet i środki masowego przekazu i typowy Polak nie ma najmniejszych szans na to, aby dowiedzieć się coś o swojej przeszłości, bo ta potrzeba nie jest nawet w stanie się w nim obudzić, przytłoczona manipulacjami o przysłowiowych „prypeckich bagnach”.

Dziesiątki a może i setki płatnych agitatorów, często rekrutujących się spośród zawodowych „historyków”, zamulają internet propagandowym gównem, o prymitywnych Słowianach prosto z prypeckich bagien, czy też o germańskich Wikingach przynoszących do Polski kaganek cywilizacji.

Są to absolutnie chamskie kłamstwa, ale dzięki kontroli internetu i aktywnego ich rozpowszechniania przez wrogie nam korporacje, przeciętny Polak musi się naprawdę namęczyć, aby pośród tych śmieci znaleźć te informacje, które są bardziej obiektywne i zbliżone do prawdy.

Szczególnie podłe jest to, że ta banda sku...ów nie ogranicza się tylko do publikowania „swoich wiekopomnych prawd”, ale aktywnie torpeduje każdą próbę dyskusji nad innym przebiegiem naszej historii wśród zainteresowanych.

Również moja strona internetowa jest ofiarą tych manipulacji. Jest nie do przeoczenia, że przez odpowiednie linkowanie moich artykułów, algorytm Googla cenzuruje moją stronę internetową i uniemożliwia jej znalezienie przez szukających.

Mimo wszystko sytuacja nie jest beznadziejna. Zainteresowanie przeszłością powoli rośnie. W miarę tego, jak podstawowe potrzeby ludzkie zostają zaspokojone, automatycznie pojawia się potrzeba zaspokojenia również potrzeb duchowych.

Takie zasadnicze pytania jak: kim jestem?, skąd pochodzę?, jaką tradycję reprezentuję?, jakie jest moje miejsce w łańcuchu pokoleń?, coraz częściej nurtują Polaków i ta ciekawość własnego „ja”, wprawia w panikę tych, co ciągną profity z naszej dotychczasowej bierności.

To zainteresowanie „nasze elity” próbują ograniczyć, redukując je do historii ostatnich kilku pokoleń, rozdmuchując jednocześnie medialnie wydumane konflikty, i sterując ją na tematy brzegowe.

Te manipulacje nie zdadzą się jednak na wiele i presja społeczna otworzy, wcześniej lub później, bazę do zmian strukturalnych również wśród naszych „elit”.

Z czasem pojawią się coraz częściej głosy domagające się zmian paradygmatu dotyczącego naszej historii i naszych dziejów.

Nie będzie to absolutnie rezultatem wybuch patriotyzmu wśród tych zdrajców, ale będzie wynikać z prozaicznej konieczności wzrostu własnych dochodów i efektywniejszego wykorzystywania siły roboczej.

Przy niedorozwiniętych strukturach gospodarczych, prymitywna, niedoinformowana i pozbawiona własnej godności siła robocza, jest jak najbardziej pożądana.

W sytuacji rosnącego dobrobytu i ciągłej rywalizacji z grupami wyzyskiwaczy z krajów Europy Zachodniej, takie społeczeństwo nie stwarza dobrych podstaw do pomnażania zysków.

Automatycznie pojawi się konieczność wychowania kadr kierowniczych o silnym charakterze, zdrowym poczuciu własnej wartości, a nawet szczypty przekonania o własnej wyjątkowości.

Tak postępują już od stuleci elity krajów zachodnioeuropejskich wmawiając swoim społeczeństwom przekonanie o ich przynależności do „rasy Nadludzi”.

Oczywiście aż tak daleko jak oni, nie godzi się iść, ale rozpowszechnienie wśród Słowian przekonania o tym, że nie wypadliśmy krowie spod ogona, na pewno nam nie zaszkodzi.

Nie pozostaje więc nam nic innego jak stopniowo obnażać te 1500-letnie kłamstwa i prostować te informacje, które są jeszcze do wyprostowania.

I do takich należy również legenda o Kraku i smoku wawelskim.

Zatrzymaliśmy się w poprzednim odcinku na sejmie słowiańskim w roku 619 n.e. i na założeniu związku plemion słowiańskich o nazwie „Samostojna”.

W trakcie sejmu Cesarz Herakliusz przywrócił również od życia Związek Wandalski, grupujący plemiona określające się mianem „Leśnych” i powołał na jego przywódcę swojego brata wujecznego Niestka.

Grupa plemion wandalskich obejmowała te plemiona słowiańskie, które zamieszkiwały tereny górzyste Europy Środkowej. To właśnie te plemiona utworzyły później grupę plemion Lechickich.

Jak doszło do podmiany określenia Leśni przez Lechi jest wzorcowym przykładem tego, jak powstawały przekłamania historyczne i jak doszło do wytworzenia się nazw, o których genezę toczą się obecnie tak zacięte spory.


Zasadniczym powodem jest to, że w starożytności i później w średniowieczu egzystowały w Europie równolegle rożne alfabety.

Wprawdzie wszystkie one wywodziły się od alfabety prasłowiańskiego (czyli od alfabetu kultury Vinča) ale każdy z nich wyróżniał się już swoimi własnymi znakami, które wprawdzie znajdowały często odpowiedniki w innych alfabetach, ale te odpowiedniki miały już całkiem inne znaczenie.

We wczesnym średniowieczu wśród Słowian Europy Środkowej i Wschodniej rozpoczął się proces tworzenia się własnego pisma na potrzeby rozpowszechnionej tam odmiany chrześcijaństwa o nazwie Arianizm.
Ta nowa odmiana alfabetu była prekursorem cyrylicy, ale zawierała jeszcze wiele liter alfabetu etruskiego.

Zapisane w tym alfabecie starosłowiańskie teksty zostały następnie, albo całkowicie zniszczone, albo przepisane z odpowiednimi „poprawkami”, w alfabecie łacińskim, lub greckim.

Ułatwiło to niesamowicie fałszowanie przeszłych dziejów i spowodowało, że uczestnicy tamtych wydążeń otrzymali nagle nazwę czy imię, które w niczym nie odpowiadało pierwowzorowi.

Tak było też w przypadku plemienia Leśnych.

O ile dwie pierwsze litery są we wszystkich europejskich alfabetach takie same, to już w przypadku dwóch następnych można było już całkiem nieźle namieszać.

W starosłowiańskim zgłoskę „S” zapisywano znakiem „C” który w łacinie odpowiada jednak głosce „C”.

Następną literę „N” zaczęto już w tym czasie zapisywać tak, jak obecnie zapisuje się ją w cyrylicy, a więc znakiem „Н”.

Nie ma więc co się dziwić, że w późniejszych odpisach zamiast nazwy „Leśni - Lesni” pojawiła się nazwa „LECHI”, ponieważ w oryginalnym tekście właśnie takimi literami została ona zapisana.

Ten przykład nie jest niestety wyjątkiem i ilustruje nam bardzo dobrze przyczyny i metodykę takich przekłamań. W kolejnych odcinkach cyklu podam jeszcze wiele takich przykładów.

Tak więc Lechitami nazywano w rzeczywistości tych, co należeli do plemienia „Leśnych”.

Do tego plemienia, albo lepiej powieszawszy do tej grupy plemion, należeli też nasi Górale i Krakusi, a więc generalnie mieszkańcy obecnej Małopolski, oraz zapewne inne plemiona lechickie z Czech, Słowacji i terenów alpejskich.

Te plemiona stanowiły trzon Wielogorii i były zdecydowane wypędzić „Franków” ze swoich terenów raz na zawsze.

Ciekawe jednak, że o Merowingach i ich „Imperium Franków” nic nie znajdziemy w jakoby autentycznych świadectwach pisanych, dotyczących wojen Herakliusza i obrony Konstantynopola.

Znajdziemy natomiast wiele o inwazjach Awarów i walkach Słowian na Bałkanach z tym „Chanatem”.

Oczywiście mamy tu do czynienia z oczywistym przekłamaniem historii i bezczelną manipulacją.

Trzeba tu jednak jednoznacznie stwierdzić, że żadnego Awarskiego Chanatu nie było.

Prawie wszystkie informacje o Awarach dotyczą tylko i wyłącznie Imperium „Franków”.

Możliwe, że część z nich została spisana w odniesieniu do Obodrytów i innych Słowiańskich plemion z terenów obecnej Danii, ale możemy przyjąć, że dotyczy to tylko niewielkich potyczek zbrojnych.

Wynikało to z tego, że Bizantyjczycy nie robili różnicy pomiędzy „Frankami” a Obodrytami czy też Wieletami lub Lutykami. Dla nich byli to ci sami agresorzy z północnej i zachodniej Europy.

W przypadku wielkich kampanii wojennych jak np. oblężenie Konstantynopola w roku 626 n.e. agresorem było z całą pewnością Imperium Merowingów, bo tylko ono mogło dysponować tak liczną armią.

Pośredni dowód na to znajdziemy chociażby w dziele Juliusza Cezara „Commentarii de bello Gallico” w którym opisane jest oblężenie miasta Avaricum


Miasto to leżało tam gdzie znajduje się obecne Bourges, czyli dokładnie w centrum Francji, i było ważnym ośrodkiem miejskim już w czasach galijskich. Oczywiście Galowie nie byli jakimiś tam Celtami, tylko naszymi rodakami Słowianami.


To, że w późniejszych wiekach zmieniono jego nazwę nie było przypadkowe, ponieważ starano się zatrzeć ślady identyczności Imperium „Franków” z Chanatem Awarów.

Można przyjąć, chociażby z racji geograficznego położenia, że to właśnie Avaricum było centrum administracyjnym Merowingów w 5 i 6 w.n.e. i posłużyło Bizantyjczykom jako wzór miana tego imperium.

Pomysł z chanatem przyszedł później, kiedy trzeba było zafałszować prawdziwy rozwój wydarzeń tamtych czasów i zataić to, że Merowingowie nigdy nie byli katolikami i że historia katolicyzmu w Europie jest o wiele krótsza, niż to sobie życzą oficjalne władze Kościoła Katolickiego.

Tak więc prawdziwym przeciwnikiem Herakliusza i Bizancjum byli „Frankowie”. To oni sprawowali władzę zwierzchnią nad słowiańskimi plemionami Sławów (Suewów), Lombardów u Bojów (Bawarczyków).

Oczywiście tak wielkie wydarzenie, jak sejm plemion Europy Środkowej, z udziałem tak egzotycznych pobratyńców jak Scyci, nie mógł przejść niezauważony.

Ówczesny władca Merowingów ruszył z wielką armią aby rozbić spiskujących przeciwko jego władzy i pojmać lub zamordować władcę Bizancjum.

Na powracającego Herakliusza przygotowano zasadzkę.

Całe szczęście w drodze towarzyszyła mu elitarna jazda scytyjska pod dowództwem ich nowego wodza Niestka i zamachowcy zostali rozbici a Herakliuszowi udało się schronić za murami Konstantynopola.

Po tym wydarzeniu ostały się oczywiście doniesienia pisane i z nich dowiadujemy się kim był wybawiciel cesarza.

Główne źródła na jakie się będę powoływał to Chronicon Paschale (Kronika Wielkanocna) oraz Bellum Avaricum Jerzego z Pizydii.



Oba dokumenty są oczywiście średniowiecznymi manipulacjami, ale w znacznej części opartymi na jakichś nieznanych nam oryginalnych dokumentach.

Wzorem były zapewne kroniki władców Wielogorii, które po upadku państwa Starobułgarskiego wpadły w ręce Bizantyjczyków i zanim uległy zniszczeniu, posłużyły jako wzór tekstów do zmanipulowania historii opisywanego przez nas okresu historycznego.

Z kronik tych dowiadujemy się o zamachu na Herakliusza oraz wielkiej uroczystości powitania władcy Bułgarów oraz nadaniu mu najwyższych zaszczytów przez cesarza Herakliusza w roku 619 n.e.

Jest to też pierwsza wzmianka o założycielu państwa bułgarskiego na Bałkanach.

Opisany władca nazywany jest imieniem „Orhan” - „Orchan”.


Ta postać posłużyła następnie do wykreowania legendy o azjatyckich Bułgarach i o utworzeniu państwa Starobułgarskiego przez jakichś tam azjatyckich nomadów.

Oczywiście imię tego władcy to bezczelna manipulacja.

Polegała ona na zamianie liter „R” i „H” miejscami, w wyniku tego słowiańskie wcześniej imię przyjęło nie tylko egzotyczne brzmienie, ale również pojawiło się w nim słowo „Chan”, które posłużyło następnie do powstania wydumanego tytułu dla azjatyckich władców.

Jeśli wstawimy te litery prawidłowo, to otrzymamy pierwotne brzmienie tego imienia i tym było imię „Ochran”.

Oczywiście natychmiast rozpoznajemy jego słowiańskość i znaczenie.

Pochodzi ono od słowa „Ochrona” które jeszcze w wielu słowiańskich językach używane jest w znaczeniu „Obrona”.

Imię to, albo prawidłowo tytuł, oznaczało więc „Obrońca”, a właściwie „Obrońca Cesarstwa”.

Herakliusz przyznał ten tytuł razem z tytułem patrycjusza Niestkowi i jego Scytom za obronę przed zasadzką zastawioną na niego przez zbirów króla Franków Chlotara II.

Oczywiście tak jak w każdej legendzie, również i w tym przypadku, możemy znaleźć związki tłumaczące powiązanie legendy z rzeczywistymi historycznymi wydarzeniami.

Razem z uciekającym Herakliuszem wkroczyła do Konstantynopola również jazda scytyjska która go ochraniała i mieszkańcy wkrótce dowiedzieli się, że ci wojownicy pochodzą z plemienia Wołgarów i że zamieszkują stepy obecnej południowej Rosji aż po Syberię.

Na bazie tej informacji oraz późniejszych wydarzeń, o których jeszcze opowiem, nastąpiła silna identyfikacja słowiańskiej Wielogorii z Wołgarami (Bułgarami) tym bardziej, że obie nazwy wykazują przypadkowo dużą zbieżność brzmieniową i ta ostatnia wyparła tę pierwszą, tym bardziej, że pierwszy kontakt z tym nowym tworem politycznym, jakim była Wielogoria, nastąpił poprzez stacjonowanie w Konstantynopolu jazdy Wołgarów.

Kiedy Wielogoria uległa podziałowi na poszczególne dzielnice, nazwą Bułgaria zaczęto nazywać tylko ten region, który bezpośrednio graniczył z Bizancjum.

Po ucieczce Herakliusza do Konstantynopola, nacierająca armia Chlotara II napotkała na zaciekły opór, nie tylko Lechitów, ale do walki włączyła się ludność wszystkich stanów.

Walki musiały być bardzo zaciekłe, skoro w kronikach mówi się o 70000 zabitych i to tylko wśród trackich chłopów.

Takie powszechne powstanie zaskoczyło Chlotara II całkowicie, szczególnie że jego sprzymierzeńcy nie wykazywali najmniejszej ochoty do walki, i zmusiło go do rychłej ucieczki.

Na tym wojna się jednak nie skończyła i przez następny rok zwycięstwo przechylało się to na jedną, to na drugą stronę.

Chlotar II liczył na to, że Samostojna nie utrzyma długo jedności, i że partykularne interesy poszczególnych plemion zwyciężą nad ogólnym dobrem. Jego kalkulacje miały bardzo wielkie szanse na urzeczywistnienie, bo w przyszłości podziały wśród Słowian skutecznie zapobiegły powstaniu Słowiańskiego Imperium.

Tym razem było jednak inaczej. Rodzinne pokrewieństwo Herakliusza i Niestka skutecznie zapobiegło powstaniu większych sporów.

Po ponad rocznych zmaganiach i ciężkich stratach po obu stronach sytuacja dojrzała do rozejmu.

Herakliusz potrzebował pokoju w Europie, aby bez obawy ciosu w plecy wyruszyć do walki z Persami i był gotowy do ustępstw, ale nie za wszelką cenę .

Chlotar II z kolei, był pod naciskiem własnego możnowładztwa na którym spoczywały koszty tej wojny, i które było zdecydowane do jego obalenia, jeśli wojna ta będzie dalej trwała.

O tym jak przebiegały rokowania niewiele wiemy, ale wszystko wskazuje na to, że odbyły się one na przełomie lat 621 – 622 i zakończyły się dla obu stron sukcesem.

Za pokój z „Frankami” Bizancjum zapłaciło wprawdzie wysoki okup, ale ustępstwa jakie uzyskało były większe niż tego oczekiwno.

Chlotar II zobowiązał się do uznania niezależności Wielogorii i ustąpienia z Panonii i Bałkanów.

Gwarancją pokoju miało być zrzeczenie się Chlotara II z bezpośredniej władzy nad Austrazją, graniczącą z Panonią i ustanowienie władcą tej dzielnicy jego małoletniego syna Dagoberta.

Tak jak już to wielokrotnie pisałem, imię Dagobert zostało w późniejszych wiekach właśnie do takiej formy zakłamane.

W pierwotnych dokumentach używających słowiańskiego alfabetu litera „B” w tym imieniu wprawdzie występowała, ale w znaczeniu takim, jakie ma obecnie w cyrylicy, czyli litery „W”.

W rzeczywistości syn Chlotara II po przejęciu władzy w Austrazji przybrał imię „Dagawor”.

To imię jeszcze do dzisiaj w rosyjskim oznacza „porozumienie”.

Miało ono jeszcze dodatkowo symbolizować znaczenie porozumienia pokojowego między Bizancjum a „Merowingami”czytaj „Awarami”.

Herakliusz osiągnął więc ten cel o jakim marzył.

W Europie pomiędzy „Frankami” a Bizancjum pojawiło się nowe państwo Wielogoria i zabezpieczyło jego tyły.

Teraz Persowie nie mogli już liczyć na sprzymierzeńców i Bizancjum mogło poświecić wszystkie swoje materialne środki na stworzenie armii zdolnej do pokonania przeciwnika.

CDN

Translate

Szukaj na tym blogu