O wpływie koniunkcji ciał niebieskich na wulkanizm


O wpływie koniunkcji ciał niebieskich na wulkanizm

O wpływie tym pisałem już wielokrotnie i wskazałem na istotną zależność pomiędzy faktem wystąpienia zaćmienia słonecznego a erupcjami wulkanicznymi.




Moim zdaniem, to właśnie zjawisko wystąpienia koniunkcji ciał niebieskich (zaćmienie słoneczne jest najbardziej znaną formą takich koniunkcji) decyduje o sile i częstości występowania zjawisk geofizycznych na Ziemi, w tym również wybuchów wulkanicznych.

Ta zasada jest odrzucana przez współczesną naukę z przyczyn dogmatycznych.

Po prostu przyznanie się do istnienia tej zależności jest równoznaczne z przyznaniem się do kompletnego fiaska wszystkich teorii naukowych obowiązujących w fizyce od dziesiątków lat.

Z wiadomych względów taka zmiana paradygmatu w nauce jest niemożliwa, bo implikuje pytanie, za co płaciliśmy tej bandzie darmozjadów przez ostatnie dziesięciolecia.

Jak dotychczas naukowcom udaje się skutecznie wprowadzać w błąd opinię publiczną i tylko nieliczni przeczuwają, że są robieni przez nich w ciula.

W trakcie prowadzenia mojego bloga przedstawiłem już dziesiątki przykładów konieczności istnienia Tła Grawitacyjnego jako zasadniczego elementu kształtującego naszą rzeczywistość, a i niezależne badania wskazują coraz częściej na niezbędność jego występowania.

Niestety na skutek kryminalnego wprost bojkotu realiów przez naukę, jedyna szansa zmiany tej sytuacji odbędzie się kosztem tysięcy ofiar kolejnej straszliwej katastrofy, której jednoznaczne powiązanie z koniunkcjami ciał niebieskich wstrząśnie opinią publiczną tak bardzo, że ta zacznie się domagać głów winnych tej sytuacji. I te głowy które się potoczą będą należeć (i to najzupełniej słusznie) w pierwszej kolejności do naukowców.

Póki co, mnożą się jednak informacje o słuszności mojej teorii i natłok tych argumentów zbliża nas do momentu ostatecznego obalenia obowiązujących w „nauce” kłamstw.

Również w przypadku wulkanizmu pojawiło się kolejne takie doniesienie.

Pomimo, że przedstawiłem już bardzo liczne przykłady powiązań wybuchów wulkanów na Ziemi z zaćmieniami słonecznymi, moja argumentacja przemówiła tylko do nielicznych. Wśród lewackich naukowców panuje dalej samozadowolenie i błogi nastrój taplania się w bogactwie wypracowanym przez niedoinformowany „motłoch”.

Ta sytuacja jest tylko dlatego możliwa, ponieważ powiązania pomiędzy wulkanizmem i koniunkcjami ciał niebieskich nie są trywialnej natury i wymagają selektywnej analizy obserwowanych faktów. Do tego dochodzi też rozciągłość tych dwóch zjawisk w czasie, co powoduje, że ich wzajemna korelacja jest przez środowisko naukowców ignorowana, lub też jest przez nie, z przyczyn ideologicznych, całkowicie odrzucana.

Problem ze znalezieniem tej korelacji wynika z tego, że obecność olbrzymiego księżyca w układzie Ziemia – Księżyc powoduje też wyjątkowo liczną częstotliwość zjawisk geofizycznych na Ziemi i duże trudności w znalezieniu statystycznie niepodważalnej zależności tych zjawisk (szczególnie jeśli tak postawione pytanie jest z dogmatycznych względów odrzucane).

Całe szczęście zjawisko wulkanizmu nie jest ograniczone tylko do Ziemi, ale występuje powszechnie w Układzie Słonecznym i to czasami w niewyobrażalnie wysokim nasileniu.


Takim ciałem niebieskim, na którym wulkanizm jest szczególnie intensywny, jest wewnętrzny księżyc Jowisza o nazwie Io, należący do grupy tzw. księżyców galileuszowych.

O tym, że na tym księżycu występują wulkany i że ich wybuchy przewyższają intensywnością wszystko to co obserwujemy na Ziemi, o tym wiedziano już od dawna.

Jak dotychczas nikomu nie chciało się przeprowadzić dokładniejszej analizy wybuchów wulkanicznych na Io i dlatego nie zdawano sobie z tego sprawy, że ta analiza może ujawnić naprawdę spektakularne fakty.

Jednak znaleźli się tacy, którzy postanowili sprawdzić jak to jest z tymi wulkanami na Io dokładnie.

Grupa naukowców skupiona wokół Katherine de Kleer z California Institute of Technology przeprowadziła właśnie tego typu badania, korzystając nie tylko z danych przesłanych na Ziemię w trakcie przelotów sond Voyager, Cassini i Galileo, ale również zebranych w trakcie długoletnich obserwacji teleskopami na podczerwień z obserwatoriów Keck- i Gemini North na Hawajach.


Wyniki tych obserwacji są absolutnie spektakularne.

Zauważono między innymi fakty, których wytłumaczenie nie da się w żaden sposób uzasadnić obowiązującymi w nauce teoriami.

Symptomatyczne w tym wszystkim jest to, że pani Katherine de Kleer zajmuje się niszową dziedziną badań, a mianowicie geologią planetarną i tylko zapewne z tego względu nikt nie spodziewał się tego, że jej badania mogą być tak przełomowe.

Gdyby to wiedziano wcześniej, albo gdyby pani Katherine de Kleer wygadała się przedwcześnie o wynikach tych obserwacji, to już dawno cofnięto by jej finansowanie tych badań i zabroniono dostęp do teleskopów.
Pod tym względem rządząca nauką mafia degeneratów nie ma najmniejszych skrupułów.

Dobrze jednak, że cenzura tym razem zawiodła, bo wyniki jej badań potwierdzają moją teorię Tła Grawitacyjnego w całej rozciągłości i wiszą jak miecz Damoklesa nad głowami oszukańczej mafii fizyków, astrofizyków i astronomów.

Można być tego pewnym, że ta banda spróbuje najpierw zignorować te fakty w nadziei, że sprawa przycichnie i że dalej będą mogli kręcić te swoje przestępcze lody.

Przejdźmy jednak do konkretów.

W wyniku tych obserwacji zauważono dwie zadziwiające rzeczy związane z wybuchami wulkanów na Io.

Po pierwsze wybuchy te nie są rozłożone równomiernie w czasie, ale wykazują zdecydowaną cykliczność i to taką, że nie sposób jest jej zaprzeczyć, nie narażając się na śmieszność.

Jest to oczywiście absolutna niespodzianka, bo zaprzecza temu, że wulkanizm jest skutkiem „sił pływowych” inicjowanych „grawitacją” Jowisza. Te mianowicie nie podlegają żadnej cykliczności, przynajmniej nie w takim zakresie, bo nie może być mowy o tym, aby „siła grawitacji” Jowisza podlegała jakimś wahaniom.

Kolejna niespodzianka jest jeszcze bardziej niesamowita. Okazuje się bowiem, że siła wybuchów wulkanów też nie podlega przypadkowi.

Najbardziej energetyczne wybuchy wulkanów występują na ciemnej, w stosunku do Jowisza, stronie tego księżyca. Przypomnę tylko, że tak samo jak nasz Księżyc w stosunku do Ziemi, Io zwrócona jest zawsze tą samą stroną do Jowisza.


No ale to już jest prawdziwa bomba, bo jeśli rzeczywiście grawitacja Jowisza ma coś wspólnego z wulkanizmem, to dlaczego do czorta jest on silniejszy tam, gdzie ta „siła” jest zdecydowanie mniejsza, bo maleje ona przecież z kwadratem odległości.

Dodatkowego smaczku nadaje tej zagadce to, że te różnice dotyczą tylko siły wybuchów wulkanów na obu półkolach Io.

Jeśli chodzi o absolutną ilość wulkanów, to jest ona dla obu półkul identyczna.

Trzeba podkreślić że Pani Katherine de Kleer uczciwie przyznaje się do tego, że nie jest w stanie wyjaśnić tych zagadek, i nie ma pojęcia jak wytłumaczyć ich występowanie na Io.

Gdyby to byli fizycy, to dawno by wymyślili jakieś porąbane matematyczne formułki i próbowaliby zrobić z nas durni wmawiając nam ich rzekomą prawdziwość.

Oczywiście wytłumaczenie tych zagadek na bazie obowiązujących teorii w fizyce to zwykła strata czasu. Takiego wytłumaczenia po prostu nie ma.

Spójrzmy jednak na to, co mówi na ten temat moja „Teoria Wszystkiego”.

Zacznijmy od cykliczności wybuchów wulkanów. W tym celu skorzystajmy z grafiki przedstawianej w pracy Pani Katherine de Kleer oraz jej współpracowników.


Zauważymy, że okresy wzmożonej aktywności wulkanicznej występują co mniej więcej półtorej roku, ale przebieg tej aktywności nie jest identyczny.
Zgodnie z moją teorią możemy oczekiwać, że wybuchy wulkaniczne muszą występować w trakcie koniunkcji Io z pozostałymi księżycami glileuszowymi.

Taka możliwość nie pasuje jednak do cyklu wybuchów wulkanów na Io, ponieważ ten cykl jest zdecydowanie za długi.

Gdzie w takim razie szukać rozwiązania?

Oczywiście najlepiej zacząć od sprawdzenia tego, jak wyglądał Układ Słoneczny w trakcie maksimum aktywności wulkanicznej na Io.

Na przedstawionej powyżej grafice możemy wydzielić te okresy wzmożonej aktywności wulkanicznej i porównać z układem planet w US.
Jeszcze lepiej jest to widoczne jeśli porównamy największe wybuchy wulkaniczne z ułożeniem planet w Układzie Słonecznym.

W tym celu posłużmy się tabelą takich wybuchów przedstawioną w tej pracy:



W roku 2013 takim wielkim wybuchem była eksplozja Rarog Petera w dniu 15.08.2013. A teraz zobaczmy jak wyglądał tego dnia Układ Słoneczny.


Kolejny większy wybuch to Kurdalegon 04.05.2015 oraz pasujący do niego układ planet:



następny to UP 254W z dnia 10.05.2018



Wszystkie te wybuchy mają jedną wspólną cechę, a mianowicie tę, że wystąpiły one w krótkim przedziale czasu trwania koniunkcji Jowisza z planetami wewnętrznymi tzn. z Ziemią, Marsem, Venus i Merkurym, lub też z wieloma planetami jednocześnie. Szczególnie te podwójne koniunkcje generowały wyjątkowo intensywne wybuchy wulkanów.

Mamy tu więc do czynienia z jednoznacznym dowodem wpływu Tła Grawitacyjnego na zjawisko wulkanizmu. Możemy jednak przyjąć, że efekt ten dotyczy wszystkich zjawisk geofizycznych, czy to na Ziemi, czy też na innych planetach Układu Słonecznego.



Możemy też wnioskować z obserwowanego przebiegu wybuchów, że czym bardziej precyzyjny układ planet w trakcie koniunkcji, oraz czym większa liczba uczestniczących w koniunkcji komponentów, tym gwałtowniejszy przebieg będą miały zjawiska wulkaniczne.


Oczywiście ta obserwacja tłumaczy również dwie pozostałe zagadki wulkanizmu na Io.

To, że największe wybuchy następują po ciemnej w stosunku do Jowisza stronie Io jest jak najbardziej zrozumiale, ponieważ ta właśnie strona Księżyca zwrócona jest w stronę planet wewnętrznych US uczestniczących w koniunkcji.

Rożnica siły wybuchów na obu półkolach wynika z tego, że ta półkola która jest bliżej źródła modulacji TG czyli Marsa, Ziemi i Venus doznaje największych wahań jego wartości i generuje w trakcie tego najwięcej „energii”.

To samo zjawisko obserwujemy na Słońcu w trakcie generowania plam słonecznych i ich wybuchów, o czym pisałem tutaj


Oczywiście sama materia nie stanowi znacznej przeszkody dla rozprzestrzeniania się modulacji TG i dokładnie na przedłużeniu linii łączącej uczestników takiej koniunkcji, ale już na półkuli bliższej Jowiszowi, dochodzi do takich samych wybuchów wulkanicznych, tylko że zdecydowanie słabszych. Ponieważ punkty przecięcia linii koniunkcji planetarnych obejmują ciągle te same obszary księżyca, to powstają tam wulkany o powtarzających się okresach aktywności.

Takie same punkty znajdują się również na Ziemi i tworzą obszary nazywane przez geologów „Hotspots”.


Oczywiście przyczyny występowania takich obszarów są przez nich kompletnie fałszywie interpretowane, ponieważ nie maja zielonego pojęcia jak naprawdę funkcjonuje nasz wszechświat.


Skąd zresztą mieliby mieć takie pojęcie, skoro fizycy wmawiają nam kompletnie idiotyczny obraz rzeczywistości.

W rzeczywistości „Hotspoty” są punktami przecięcia linii koniunkcji Ziemi, z planetami wewnętrznymi oraz Księżycem, z powierzchnią Ziemi. Z racji regularnej powtarzalności tych zjawisk, związanej z mechaniką Układu Słonecznego, punkty przecięcia linii koniunkcji znajdują się zawsze na tych samych obszarach jej powierzchni.

Wypada jeszcze wyjaśnić najciekawszą zależność zaobserwowaną na Io. Otóż wulkan Loki Patera wybucha regularnie jak w zegarku co 465 dni.

Taki sam regularny cykl występuje w trakcie koniunkcji Jowisza z Ziemią oraz Marsem. Co 465 dni występuje naprzemiennie koniunkcja Jowisza albo z Marsem albo z Ziemią.








Na ten regularny cykl nakładają się jeszcze dodatkowo koniunkcje księżyców galileuszowych i do największych wybuchów wulkanów na Io dochodzi wtedy, kiedy ustawiają się one na jednej linii z trwającą właśnie koniunkcją z jedną lub wieloma planetami wewnętrznymi US.


Ponieważ okres wzrostów i spadków Tła Grawitacyjnego związany z koniunkcją planet jest stosunkowo długi, to w tym czasie dochodzi do wielokrotnych koniunkcji księżyców galileuszowych skoordynowanych z koniunkcją główną i każdy taki okres powoduje gwałtowne wzmożenie wulkanizmu na Io.

Na zakończenie wypada wyciągnąć parę wniosków jeśli chodzi o znaczenie tego zjawiska dla naszej planety.

Najważniejszy i dla mnie szczególnie odkrywczy wniosek to taki, że nie tylko zaćmienia słoneczne mają wpływ na zjawiska geofizyczne na Ziemi, ale przede wszystkim takie zaćmienia które występują w trakcie koniunkcji z innymi planetami Układu Słonecznego.

Trzeba też przyjąć, że wpływ Jowisza jest mniejszy niż to przypuszczałem i główny nacisk należy zwrócić na najbliższe nam planety.

Oczywiście układy koniunkcji planet u udziałem Jowisza i Saturna są również inicjatorami zjawisk geofizycznych na Ziemi, ale w tym przypadku raczej w momencie równoczesnego zaćmienia Księżyca lub co najmniej jego pełni.

Te wnioski pozwalają nam też na przedstawienie prognozy wybuchów wulkanów, trzęsień ziemi czy też katastrofalnych zjawisk atmosferycznych.

Najbliższym takim terminem to tranzyt Merkurego w dniu 11.11.2019.



Całe szczęście Księżyc będzie się znajdował w pełni, w związku z czym po przeciwnej stronie Ziemi w momencie koniunkcji i nie spowoduje znacznego wzmocnienia modulacji TG. Przy odwrotnym układzie, wystąpienie katastrofalnych zjawisk geofizycznych byłoby jak w banku.

11.08.1999 roku nie mieliśmy takiego szczęścia i również Wenus znalazła się pomiędzy Ziemią Księżycem i Słońcem. 



To zaćmienie spowodowało w ciągu następnych miesięcy i lat katastrofalne zniszczenia, poczynając od trzęsienia ziemi w Turcji 17.08.1999, a na trzęsieniu ziemi na Sumatrze w dniu 26.12.2004 kończąc. To ostatnie nie miałoby tak katastrofalnych skutków, gdyby obszar ten nie był wcześniej wystawiony na oscylacje TG związane z tranzytem Wenus w dniu 06.06.2004.



Podobnych zjawisk możemy się niestety spodziewać i to już wkrótce.

W przyszłym roku wystąpi szczególne nasilenie niekorzystnych, z naszego punktu widzenia, koniunkcji planet połączonych z zaćmieniami Księżyca i Słońca.

Już zaćmienie księżyca w dniu 05.06.2020 będzie problematyczne, bo wystąpi jednocześnie z koniunkcją Wenus.
Niebezpieczne jest również to, że uczestniczące w koniunkcji ciała niebieskie znajdować się będą w płaszczyźnie ekliptyki.



Kolejne zaćmienie Słońca w dniu 21.06.2020 może być jeszcze groźniejsze, bo połączone jest z potężnym zgrupowaniem prawie wszystkich planet Układu Słonecznego.



To samo dotyczy kolejnego zaćmienia Księżyca z dnia 05.07.2020.



Przy odrobinie pecha każde z tych kolejnych koniunkcji będzie działać wzmacniająco na oscylacje TG na Ziemi i inicjować katastrofalny przebieg zjawisk geofizycznych.

Katastrofalnie dla Ziemi zapowiada się też termin 10.06.2021. 



W tym dniu wystąpią jednocześnie zaćmienie słoneczne jak i koniunkcja Merkurego i Ziemi. Najbardziej prawdopodobne jest wystąpienie wybuchów wulkanów na Kamczatce jak i trzęsienia ziemi w tym rejonie.

Źle zapowiada się też zaćmienie Słońca w dniu 29.03.2025, kiedy to równocześnie dojdzie, do tak ciasnego położenia Ziemi, Venus i Merkurego, że możemy mówić prawie o ich koniunkcji.



W przyszłości radzę sprawdzać dokładnie położenia planet US w momencie zaćmień czy to Słońca czy to Księżyca. Pomoże to nam przewidzieć szczególnie katastrofalne zjawiska geofizyczne na Ziemi i pozwoli nam na odpowiednie przygotowania dla złagodzenia ich wpływu.

Jak katastrofalne rezultaty mają koniunkcje ciał niebieskich dla Ziemi, przedstawiłem już w całym szeregu artykułów na ten temat.

Dla przypomnienia parę szczególnie spektakularnych wybuchów wulkanicznych.

Oczywiście nie sposób pominąć największego wybuchu wulkanu w czasach nowożytnych czyli wybuchu wulkanu Tambora.

Zainicjowało go zaćmienie słoneczne w dniu 04.04.1810. 



Generacja magmy została jeszcze bardziej wzmocniona przez zaćmienie słoneczne w dniu 07.08.1812 ponieważ przypadło ono jednocześnie z koniunkcją pomiędzy Ziemią a Wenus oraz nastąpiło w momencie w którym wulkan Tambora wystawiony był bezpośrednio na ten wpływ.










Koniunkcja ta doprowadziła do pierwszych wybuchów tego wulkanu które jednak nie przerwały generacji lawy w komorze wulkanicznej aż do momentu jej całkowitego opróżnienia. Główny wybuch natomiast zainicjował prozaiczny nów Księżyca w dniu 09.04.1815.

Kolejny wybuch wulkanu, o którym nie możemy zapomnieć, to wybuch Krakatau w dniu 27.08.1883. Bezpośrednią przyczyną był gwałtowny wzrost TG na Ziemi spowodowany symetrycznym ustawieniem planet wewnętrznych w formie krzyża.



Oczywiście aby doszło do takiego wybuchu potrzebne jest wcześniejsze inicjujące zjawisko kosmiczne, które spowoduje generację magmy we wnętrzu Ziemi.

To zjawisko łatwo jest ustalić. Było nim zaćmienie Słońca w dniu 12.12.1871.



Zdecydowane przyspieszenie generacji magmy nastąpiło jednak w wyniku tranzytu Wenus w dniu 06.12.1882. 

Pól roku później ilość magmy w zbiorniku wzrosła tak bardzo, że pierwsze silniejsze zaburzenie TG na Ziemi, w tym przypadku wspomniany powyżej układ planet, doprowadziło do wybuchu.

Jeśli sięgniemy dalej wstecz to trafimy na przykład na wybuch Wezuwiusza w w dniu 16.12.1631.

Zainicjowal go wczesniejszy tranzyt Merkurego w dniu 07.11.1631, który odegrał tu szczególnie ważną role, ponieważ wystąpił on jednocześnie z zaćmieniem Księżyca oraz koniunkcją z udziałem Saturna.



Takie nagromadzenie ciał niebieskich w jednej linii musiało spowodować gwałtowne zmiany TG, w tym i wzmożoną generację magmy we wnętrzu Wezuwiusza.

Sam zaś wybuch był wynikiem tranzytu Wenus w dniu 07.12.1631

Skoro jesteśmy przy Wezuwiuszu to nie sposób pominąć najbardziej znanego wybuchu z dnia 24.08.79.


Początków trzeba szukać w wystąpieniu zaćmienia słonecznego w dniu 05.01.75 




a może jeszcze wcześniej w tranzycie Wenus z dnia 23.05.60 który przebiegał szczególnie spektakularnie, bo połączony był z jednoczesną koniunkcją Ziemi i Marsa oraz Księżyca, który znajdował się właśnie w pełni.



Koniunkcja ta spowodowała gwałtowną generację magmy w komorze magmowej Wezuwiusza, a następnie jego wybuch, w momencie kolejnej zmiany wartości TG w trakcie zgrupowania się większości planet US w jednej linii.

Ostatni przykład który zamierzam przedstawić to wybuch wulkanu St. Helens w USA w dniu 18.05.1980.

Generację magmy w wulkanie zapoczątkowało zaćmienie słoneczne z dnia 26.02.1979 które objęło dokładnie teren przyszłego wybuchu. 

 

Tragedią było to, że zaćmienie to odbyło się w trakcie szczególnie symetrycznego rozłożenia planet w US.



To spowodowało, że generacja magmy w wulkanie była szczególnie intensywna i już po roku doprowadziła do jego wybuchu. Sam wybuch był tym razem zainicjowany wyjściem Ziemi ze zgrupowania planet



co pociągnęło za sobą gwałtowny spadek TG oraz uwolnienie się z lawy w komorze magmowej setek tysięcy ton fluidów i reakcję jak przy otwarciu butelki szampana.


W krótkim czasie został wyrzucony z wulkanu ponad kilometr sześcienny materiału skalnego.

Oczywiście te przykłady można by mnożyć w nieskończoność, ale dalsze ich przytaczanie nie zmieni niczego w tym, że udało się nam, tym razem jednoznacznie, udowodnić przyczynę tak ważnego zjawiska przyrodniczego jakim są wybuchy wulkanów.

Fałszywe analizy DNA

Fałszywe analizy DNA


Te dwie informacje jakie okazały się właśnie na łamach naukowych periodyków nie wydają się na pierwszy rzut oka niczym nadzwyczajnym. Co więcej zdają się nie mieć ze sobą wiele wspólnego

Przy bliższej analizie otwierają nam jednak wgląd w całkiem nowe aspekty genetyki i potwierdzają te tezy, jakie już wielokrotnie postulowałem.

W pierwszym artykule chodzi o ciekawą obserwacje dokonaną przez Vincenta C. T. Hanlona,
Sarah P. Otto i Sally N. Aitken.


Naukowcy ci wpadli na niecodzienny pomysł sprawdzenia tego, czy występują różnice genetyczne pomiędzy DNA z komórek drzewa z początkowego okresu jego życia a DNA komórek powstałych współcześnie.

To pytanie tylko z pozoru wydaje się niewinne.

W gruncie rzeczy jest ono wyzwaniem dla obowiązującej w biologii doktryny o niezmienności cech genetycznych w trakcie życia organizmu. Wprawdzie dopuszcza się istnienie zmienności ekspresji genów, ale w zasadzie zmiany genetyczne, pomijając zmiany chorobotwórcze, są negowane.
Tak więc postawienie takiego pytania jest już samo z siebie wyzwaniem dla kontrolującej naukę mafii.

Do eksperymentu wybrano świerki Sitka w wieku 220 do 500 lat i stwierdzono, że DNA tych komórek, mimo że należących do tego samego organizmu, może się różnić w około 100 tys. miejsc.

Jest to zaskakująco wysoki stopień mutacji i w ramach obowiązujących teorii niewytłumaczalny.

Oczywiście i w tym wypadku naukowcy znaleźli wykręt, który nie podważa całkowicie fundamentów obowiązujących w nauce.

Niestety nie jest tak całkiem koszerne podejście, bo odwołuje się do idei znienawidzonego przez współczesną naukę rosyjskiego naukowca Łysenki.

Wprawdzie wiele tez Łysenki nie znalazło potwierdzenia, ale zasadnicza idea sprowadzająca się do tego, że organizmy są w stanie przekazać swoje nowo-powstałe cechy na kolejne pokolenie, okazała się nie tylko trafna, ale w ostatnich latach stała się najbardziej płodną ścieżką genetyki, otwierając przed nauką nieznane wcześniej horyzonty.

Wyniki zaprezentowane w powyższym artykule zostały zinterpretowane jako efekt tzw. somatycznych mutacji. Taka interpretacja jest wprawdzie niewykluczona, ale w tym przypadku w znacznej części fałszywa.

Dlaczego tak jest, w zrozumieniu tego pomoże nam kolejny artykuł. Ukazał się on na łamach periodyku „Nature”, czołowego czasopisma blokującego rozwój nauki w świecie.


Ceny na czytanie artykułów naukowych są tak horrendalne, ze normalny człowiek nie może sobie na to pozwolić. I oto właśnie chodzi. Nauka ma pozostać hermetycznie zamknięta przed ciekawością plebsu. Jeszcze by się okazało, ze ten nie chce uwierzyć w te ich bajki na słowo i żąda twardych dowodów.

Skorzystajmy więc z innych źródeł, z których możemy się dowiedzieć, że chodzi w tym przypadku o znalezisko najstarszych szczątków Homo sapiens w Europie.


Sensacja polega na tym, że ich wiek oszacowano na 210 tys lat, a tym samym są czterokrotnie starsze niż dotychczas przyjmowany wiek pojawienia się Homo sapiens w Europie.

Ciekawe jest jeszcze to, że w kompleksie jaskiń Apidima na Peloponezie znaleziono również inne szczątki ludzkie i te należały do Neandertalczyka żyjącego przed 170 tys. lat.

Te dwa znaleziska trudno jest wytłumaczyć, bo trzeba by założyć, że Homo sapiens pojawił się w Europie znacznie wcześniej niż w innych miejscach na kuli ziemskiej, aby następnie zniknąć z Europy na 150 tys. lat, ustępując miejsca Neandertalczykowi.

Taka interpretacja jest psychologicznie ciężka do akceptacji, bo podważa wyższość człowieka współczesnego nad Neandertalczykiem.

Oczywiście nie ma w tym znalezisku nic nadzwyczajnego, jeśli uwzględnić tę interpretację ewolucji, jaką już przedstawiłem w moich wcześniejszych artykułach.







Również i omawiane znalezisko potwierdza moje tezy.

Jeśli spojrzymy na przebieg zjawisk klimatycznych w tamtych czasach to stwierdzimy, że ten tak zwany Homo sapiens żył w okresie interglacjalnym, a konkretnie o okresie interstadiału lubawskiego.



Neandertalczyk natomiast żył w okresie kolejnego spadku temperatury i wzrostu zasięgu lądolodu w stadiale Warty.


Te zmiany klimatyczne są związane z drastycznymi zmianami poziomu Tła Grawitacyjnego, co powoduje wykształcenie się rożnych form morfologicznych człowieka.


To że w badaniach genetycznych nie znajdujemy potwierdzenia tej jedności wynika z tego, że metody badan genetycznych są niewłaściwe i fałszują rzeczywista budowę naszego DNA.

W trakcie maszynowej replikacji kopalnego DNA dochodzi do podmiany poszczególnych nukleotydów, na skutek różnic w wielkości współczesnych i kopalnych atomów.

To zjawisko potwierdza nam omówiony na początku artykuł o genetyce drzew.

Również tam występuje to zjawisko i tzw. mutacje są w znacznej większości tylko wynikiem niedokładności metod replikacji DNA.

W rzeczywistości człowiek współczesny i neandertalczyk są jednym i tym samym gatunkiem, a współcześni Europejczycy bezpośrednimi potomkami Neandertalczyków.



Translate

Szukaj na tym blogu