Przymiarka do Armagedonu

Przymiarka do Armagedonu


Przed wielu laty napisałem krótki artykuł o konsekwencji wybuchu słonecznego skierowanego w kierunku naszej planety. Ten temat poruszałem wielokrotnie w powiązaniu z przeróżnymi zjawiskami geofizycznymi, ale wówczas skoncentrowałem się na aspekcie gwałtownych spadków ciśnienia atmosferycznego, co ma egzystencjalne znaczenie dla alpinistów wspinających się na bardzo wysokie góry.


O tym artykule prawie ze już zapomniałem i pewnie też zapomnieli o nim wszyscy jego ówcześni czytelnicy. Szczególnie, że teraz mamy okres minimalnej aktywności słonecznej i ten temat nie jest aktualnie na czasie.

Tak się jednak złożyło, że natrafiłem na bardzo interesujący artykuł o wyjątkowym zdarzeniu na Pacyfiku, które w roku 2012 po prostu umknęło mojej uwadze. Gdybym wtedy o tym usłyszał, od razu związałbym te dwie sprawy ze sobą. Teraz trwało trochę zanim sobie uświadomiłem, że przecież już o tym pisałem i to jeszcze zanim do tego wydarzenia doszło.

A więc po kolei:

Pasażerowie samolotu lecącego nad południowym Pacyfikiem w dniu 18.07.2012 nie wierzyli własnym oczom, pod nimi rozpościerała się wyspa i to nie jakaś byle jaka, ale tak wielka jak cała Belgia.

Załoga wezwanego do rozpoznania sytuacji nowozelandzkiego okrętu „HMNZS Canterbury" stwierdziła ze zdumieniem, że ta nieznana wyspa jest w rzeczywistości gigantycznym nagromadzeniem pumeksu pływającego po powierzchni oceanu. Natychmiast stolo się dla wszystkich jasne to, że pumeks ten jest rezultatem potężnego wybuchu jednego z licznych w tamtym regionie wulkanów.

Dalsze badania wykazały, że tym wulkanem był wulkan Havre, znajdujący się około 1000 km na północny wschód od Nowej Zelandii.


Teren ten stał się celem badań ekspedycji naukowej i wyniki tych badań ukazały się właśnie niedawno na łamach czasopisma „Science Advances”


Rezultatem były fascynujące zdjęcia komputerowe tego krateru.


Patrząc na to zdjęcie czujemy wprost jak kolosalny charakter miała ta eksplozja i że różniła się ona diametralnie od tego, do czego nas natura w przypadku wulkanów przyzwyczaiła. Podobne formy znajdziemy bardzo daleko, bo dopiero na innych planetach i księżycach naszego Systemu Słonecznego.

Na specyficzny charakter takich eksplozji zwracałem uwagę wielokrotnie np. tu:


oraz na to, że również na Ziemi ten rodzaj wulkanizmu stanowi realne zagrożenie.



W gruncie rzeczy mieliśmy tu do czynienia z identyczną sytuacją, którą opisałem w poniższym artykule,


z tym, że tym razem do przesycenia gazów doszło nie w wodzie jeziora, ale w powstałym wcześniej zbiorniku magmy.

Ten sam mechanizm jest również odpowiedzialny za wybuchy tak zwanych superwulkanów


i stanowi podstawowy instrument, który w przyszłości umożliwi przepowiadanie tego typu katastrof.



Wróćmy więc jeszcze raz do wulkanu Havre i spróbujmy prześledzić tok wydarzeń które doprowadziły do jego wybuchu.

Całe nieszczęście rozpoczęło się w dniu 11.07.2010 roku. W tym to właśnie dniu, tereny przyszłego wybuchu wulkanicznego znalazły się pod wpływem oddziaływania zaćmienia słonecznego.



To oddziaływanie było tym groźniejsze, bo objęło szczególnie intensywnie przypowierzchniowe części skorupy ziemskiej, właśnie te w których przejścia fazowe minerałów zachodzą ze szczególną łatwością i gdzie w ten sposób narodziła się nowa generacja minerałów o innych częstotliwościach oscylacji budujących je atomów niż minerały bezpośrednio sąsiadujące w półzastygłej z pozoru magmie.

W ten sposób rozpoczął się proces stopniowego samoistnego podgrzewania się skał, który w ciągu dwóch kolejnych lat doprowadził do powstania olbrzymiego zbiornika magmy pod tym już od tysiącleci zastygłym wulkanem.

Z racji specyficznego składu mineralogicznego, magma ta była niezwykle bogata w rozpuszczone w niej ciecze i gazy które znajdowały się w niej w stanie chwiejnej równowagi.

Wszystko gotowe było do normalnego wybuchu wulkanicznego, jaki znamy na tysiącach innych przykładów ale wtedy wydarzyło się coś niespodziewanego.

W tym czasie również Słońce weszło w okres wzmożonej aktywności i raz za razem nasza gwiazda wstrząsana była gigantycznymi wybuchami. 

Jeden z najsilniejszych wystąpił w dniu 12.07.2012.



Wybuch ten był tym groźniejszy, bo skierowany w kierunku Ziemi i związana z nim anomalia Tła Grawitacyjnego osiągnęła Ziemie akurat w momencie w którym opisywany przez nas wulkan wystawiony był na ten front zmian.

Ta fala uderzeniowa anomalnych skoków TG doprowadziła natychmiast do katastrofy i w obrębie zbiornika magmy pod wulkanem Havre doszło do przesycenia rozpuszczonych w magmie gazów i cieczy.

Jak w butelce od szampana którym wstrząśniemy przed otwarciem, nastąpił prawie natychmiastowy wzrostu ciśnienia w zbiorniku magmy i zawarta w nim lawa uległa spienieniu. Po osiągnięciu wartości krytycznych ciśnienia doszło następnie do serii gigantycznych wybuchów, w rezultacie czego na powierzchnie oceanu wypłynęły kilometry sześcienne spienionych skał zwanych potocznie pumeksem.

Ten wybuch wulkanu nie był jedynym skutkiem tej katastrofalnej erupcji słonecznej. Spowodowała ona również równolegle niespodziewany wybuch nieczynnego od stu lat wulkanu Tongariro w Nowej Zelandii. Również i w tym przypadku mechanizm wybuchu był identyczny.

Najprawdopodobniej w tych dniach wystąpiły też dalsze katastrofy geofizyczne o których jeszcze nie wiem, a których przyczyną był ten niesamowicie silny wybuch na Słońcu.

Kto wie, może również alpiniści ucierpieli od tego wybuchu nie zdając sobie nawet sprawy co było prawdziwą przyczyną ich nieszczęść.


Uzupełnienie z dnia 22.02.2018


Omawiany przeze mnie w artykule powyżej przypadek aktywizacji procesów wulkanicznych w następstwie zaćmień słonecznych jest przykładem typowego mechanizmu ich powstania.

Oznacza to, że każde zaćmienie słoneczne może teoretycznie zapoczątkować proces podgrzania się warstw skalnych we wnętrzu Ziemi prowadzący w skrajnym przypadku do ich upłynnienia i wytworzenia komory magmowej.

Całe szczęście nie wszędzie istnieją odpowiednie warunki brzegowe do zapoczątkowania takiego procesu i tereny te ograniczają się głównie do tych obszarów, które znamy już z ich aktywności wulkanicznej. Tak więc, jeśli zaćmienie obejmie taki aktywny obszar, to prawdopodobieństwo zapoczątkowania tam procesu kreacji magmy jest niewspółmiernie większe.


Tym większe, im częściej takie zaćmienia nad danym obszarem występują.


Japonia znana jest nam z tego, że jest to kraj wulkaniczny. Do niedawna wydawało się, że ten wulkanizm przebiega tam w ramach mniej lub bardziej ograniczonych wybuchów.


Jednak od kilku lat rejon leżący u południowych wybrzeży wyspy Kiusiu stał się celem intensywnych badań naukowych. Zauważono bowiem, że aktywność wulkaniczna w tym rejonie gwałtownie rośnie. Najnowsze dane wskazują na to, że w przypadku kaldery Kikai mamy do czynienia z jednym z dziesięciu najgroźniejszych dla ludzkości tzw. superwulkanów.


W przeciwieństwie jednak do innych wulkanów, ten jest już gotowy do wybuchu.


Jego komora magmowa zawiera niewyobrażalną ilość 40 km³ magmy gotowej w każdym momencie do gigantycznej eksplozji.


Jej powstanie zostało zainicjowane stosunkowo niedawno, bo w roku 2009. Wtedy to doszło do zaćmienia słonecznego w dniu 22.07.2009, które objęło również obszar wulkanu Kikai.


Niestety na tym się nie skończyło i trzy lata później ten sam obszar objęło kolejne zaćmienie Słońca.


To powtórne zaćmienie spowodowało dalsze gwałtowne generowanie magmy i błyskawiczne powiększanie się komory magmowej.


Najprawdopodobniej komora magmowa dalej rośnie i wybuch wulkanu jest kwestią najbliższych miesięcy, najwyżej lat.


Istnieją trzy scenariusze przebiegu wypadków.


W pierwszym, najbardziej optymistycznym, nastąpi stopniowe obniżanie ciśnienia i temperatury zbiornika magmy, w efekcie stopniowego wypływu lawy i po upływie kilkunastu lat zagrożenie spadnie do zera.


Inny scenariusz to dalszy wzrost temperatury oraz dalsze powiększanie się zbiornika magmy, do momentu przetopienia się magmy na powierzchnię i jej wypływu w formie mniej lub bardziej silnego wybuchu wulkanicznego.

Scenariusz najbardziej prawdopodobny prowadzi nas niestety prosto do katastrofy. W tym scenariuszu, tak jak w artykule powyżej, dojdzie do takich wahań TG, że zawarte w magmie rozpuszczone w niej fluidy ulegną gwałtownemu przesyceni i ulatniając się, gazy i ciecze zwiększą w jednorazowym akcie ciśnienie w zbiorniku tak, że eksploduje on wyrzucając na powierzchnie Ziemi olbrzymia cześć znajdującej się w nim magmy.


Ten scenariusz oznacza dla ludzkości katastrofę.



Istnieją jednak możliwości przygotowania się na wybuch, ponieważ jego prawdopodobieństwo wzrasta w okresach koniunkcji Ziemi z innymi ciałami niebieskimi, w tym szczególnie w okresie zaćmień Słońca i Księżyca.

Również erupcje słoneczne są w stanie zainicjować taki wybuch, ale te całe szczęście przez najbliższe parę lat będą bardzo rzadkie.


Tak czy owak, w najbliższych paru latach rozstrzygnie się też jaki scenariusz zostanie urzeczywistniony.

Szwecja, Norwegia i Dania– zapomniane ojcowizny Słowian

Szwecja, Norwegia i Dania– zapomniane ojcowizny Słowian


W przypadku krajów skandynawskich ich historia była już fałszowana od czasów średniowiecza, do czego ze zrozumiałych względów najbardziej przyczynili się Niemcy, fałszując najstarsze dokumenty pisane dotyczące tych krajów.

Prawdziwa historia tych ziem uległa albo kompletnemu zafałszowaniu, albo została zastąpiona legendami potwierdzającymi prawa późniejszych zaborców, do tych ziem.

Z czasem i sami Skandynawowie włączyli się do tej gry,


fałszując własną historię gdzie się tylko dało. A tam gdzie było to niemożliwe, zastosowano najważniejszy instrument naukowy, czyli po prostu przemilcza się niewygodne dla obowiązującej doktryny fakty. Tak jak miało to miejsce w przypadku słowiańskiej krajki z Birki.


Wydobycie tych faktów na światło dzienne nie jest łatwe, ale też nie jest niemożliwością. Często leżą one jak na dłoni i aż dziw bierze, że nikt nie chce po te fakty sięgnąć.

Faktem jest to, że akurat tzw. „naukowcy” nie maja po temu żadnego interesu, bo ich cała egzystencja zależy od powielania po raz enty tych kłamstw, które akceptują ich mocodawcy i sponsorzy.

Niekiedy jednak przybiera to zaiście kuriozalne formy jak np. w przypadku nazw własnych Szwecji, Norwegii i Danii.

Dlaczego Szwecja tak się akurat nazywa, na ten temat napisano już całkiem niezłą ilość bzdur.

Dobrym wglądem w te wypociny jest np. artykuł w Wikipedii:


Właściwy artykuł o Szwecji, w polskiej Wikipedii, pomija tę sprawę po prostu milczeniem, mimo że wyjaśnienie etymologii nazwy należy do podstawowych pozycji w opisie danego hasła, przynajmniej w tych językach, w których autorzy nie dali się zeszmacić.

Świadczy to jeszcze raz dobitnie do jakiego stopnia środowisko „polskich” historyków zamieniło się w bandę sprzedawczyków i zdrajców.

No cóż sprawa jest zrozumiała, jeśli poszperać trochę za tym, jak tę Szwecję nazywają inne narody europejskie.

W tych językach, gdzie nikt nie będzie miał „głupich” skojarzeń, zachowała się jeszcze nazwa, która w jednoznaczny sposób pokazuje swój źródłosłów.

Tak na przykład w holenderskim, nazwa Szwecji to Zweden. 


Nie żadne Sverige ani insze Sueden ale po prostu Z Weden – Z Wędów, tak jak się pierwotnie sami Szwedzi określali, w trakcie wzajemnych kontaktów tych społeczności.

Narodom słowiańskim kościół katolicki tak już dobrał nazwę tego państwa, aby ich mieszkańcy nie mogli natychmiast rozpoznać swoich wzajemnych powiązań ze Skandynawami.

A w większości innych języków pozamieniano pojedyncze litery tak, że to znaczenie przestało być natychmiast rozpoznawalne. Do tego wymyślono jeszcze bajeczki o źródłosłowiu tej nazwy, na które dali się złapać nawet sami Szwedzi.

Oczywiście Szwecja nie jest żadnym wyjątkiem i także inne nazwy własne państw skandynawskich wskazują na ścisłe powiązania ze słowiańszczyzną.

Nawet Norwegia ma tak naprawdę słowiańską nazwę, co zapewne u większości wzbudzi zdziwienie, bo co jak co, ale Norwegowie to przecież prawie że synonim Wikingów i Germanów.

No cóż, to nasze przekonanie jest po prostu propagandowym wymysłem.

Również Norwegowie byli do niedawna prawdziwymi Słowianami i władali naszą mową.


Ich germanizacja, tak zresztą jak i Niemców, zaczęła się wraz z inwazją plemion anglo-saskich z Wysp Brytyjskich we wczesnym średniowieczu. Ale jeszcze zapewne do późnego średniowiecza moglibyśmy się z większością Norwegów bez tłumacza dogadać, tak jak to czynimy współcześnie z innymi Słowianami.

W przypadku nazwy własnej Norwegii, wytłumaczenie jej słowiańskich powiązań jest trochę bardziej skomplikowane, ale i tu przychodzi nam z pomocą to, że w językach pojedynczych państw europejskich zachowują się czasami określenia o bardzo starym rodowodzie, tak jak ma to i miejsce w przypadku Polski, której najstarsze określenie Lechia ostało się np. u Węgrów, Litwinów czy też Turków.

Nie inaczej ma się sprawa z Norwegią, tylko że tu jej najdawniejsze określenie znajdziemy tylko w jednym języku i to do tego już prawie że wymarłym, a mianowicie w szkockim. Szkoci nazywali Norwegię - Lochlainn.

Sami Szkoci zapewne nie wiedzą nawet dlaczego nazywają tak Norwegię, ale dla nas ta nazwa jest natychmiast rozpoznawalna, 

bo przecież nie sposób nie rozpoznać w niej określenia – Lechii lenno. 

Dla porównania, lenno w innym języku o powiązaniach skandynawskich, czyli estońskim to „lään“, co w wymowie jest identyczne.

To, że akurat Szkoci tę nazwę zachowali wynika z tego, że kontakty Szkotów z Norwegami (Słowianami) były bardzo intensywne i Szkoci nie mogli nie wiedzieć do kogo należał ten kraj w pradawnych czasach. Później kiedy szkocki język stracił na znaczeniu, nikomu nie zależało na tym, aby zacierać w nim ślady Lechii, tym bardziej że zapiski w tym języku znane są tylko wąskiej grupie tzw. „historyków”, a po nich nie można się spodziewać tego, że dobrowolnie wyjawią nam prawdę o historii Europy.

Norwegia zapewne już od czasów upadku Cesarstwa Rzymskiego była w ścisłym związku z państwem Wandali i Polan, zwanym przez "pomyłkę" królestwem Franków, zamiast prawidłowej nazwy - Lechia.





W poniższych linkach znajdziemy dużo ciekawostek o tych fascynujących czasach z punktu widzenia historii Brytanii, Szkocji, Walii i Kornwalii.



Aż się prosi aby przeanalizować tę historię pod względem możliwości zajęcia tych terenów przez naszych przodków i ukształtowaniu się tam systemu władzy, w którym Słowianie zajmowali najwyższe pozycje w hierarchii społecznej.

Dla przykładu weźmy postać „March ap Meirchiawn” znaną powszechniej pod imieniem Mark of Cornwal (tak na marginesie Kornwalia nazywana była wcześniej Kernow a więc nazwą o typowo słowiańskim pochodzeniu).

Z postacią tą związana jest Legenda o Tristanie i Izoldzie oraz menhira „Tristan Stone”.


Na tym kamiennym obelisku znajduje się napis o nieznanym znaczeniu.



Wprawdzie istnieje cała masa interpretacji tego napisu, pochodzącego najprawdopodobniej z 6 wieku naszej ery, ale żadna z tych interpretacji nie wygląda na prawdziwą, po prostu nie ma żadnego tematycznego związku z ludowym podaniem, że kamień ten upamiętnia legendę o Tristanie i Izoldzie.


Podaję tu link do strony niemieckiej, bo o dziwo znajdziemy tam powiązania ze słowiańskimi źródłami tej legendy w postaci imion ojca Tristana – Riwalin, jak i nazwy jego królestwa Lohnois czyli Lechii.
Oczywiście występuje tam znacznie więcej tych powiązań, ale o tym kiedy indziej.

Na stronie „polskiej” nie znajdziemy po tym najmniejszego śladu, co powinno dać czytelnikom do myślenia.

Na poniższej ilustracji zobaczymy najnowszą próbę rekonstrukcji tego napisu.



Inne próby interpretacji tego napisu to:

CONOMOR & FILIUS CUM DOMINA CLUSILLA [Leland, 1542]

CIRVIVS HIC IACET / CVNOWORIS FILIVS [Camden, 1586]

CIRUSIUS HIC JACIT / CUNOWORI FILIUS [Lhwyd, 1700]

CIRVSIVS HIC IACIT / CVNOWORI FILIVS [Borlase, 1754]

CIRUSIUS HIC JACET / CUNOWORI FILIUS  [Lysons, 1814]

DRUSTAGNI HIC IACIT CVNOWORI FILIVS [Rhys, 1875]

CIRVSINIVSHICIACIT / CVNO{M}ORIFILIVS [Macalister, 1945]

[CIRV–V–NCIACIT] / CV[N]O[{M}]ORFILVS [Okasha, 1985]

{D}RVSTA/NVSHICIACIT / CVNO{M}ORIFILIVS [Thomas, 1994] 

Te interpretacje możemy sobie darować, ale spójrzmy za to na ten napis, interpretując go jako napis słowiański.
  
Oczywiście nie trzeba być nawet specjalnie spostrzegawczym, aby natychmiast dostrzec tu wyrazy o słowiańskim brzmieniu.

Aby nie przedłużać, bo już całkiem odeszliśmy od właściwego tematu, przedstawię od razu prawidłowy podział na poszczególne wyrazy oraz ich tłumaczenie na polski alfabet.



Zaznaczyć trzeba, że użyty w napisie alfabet należy do alfabetów starosłowiańskich ale już z elementami „cyrylicy” i to 200 lat przed Cyrylem

S IRU STA NUŻNI SIAS IT

CYNOW ORISZ I LIUŻ


W zasadzie, w tej formie tekst ten jest już zrozumiały dla Słowian.

Dla wyjaśnienia dodam ze słowo IRU wywodzi się ze skandynawskiego określenia żelaza. Podobne brzmienie ma też w angielskim „iron”.

STA” ma tu znaczenie „być”, „stać się”. Jest to jednocześnie doskonały wskaźnik mechanizmu tego, jak z języka słowiańskiego wykształcił się niemiecki czasownik „sein”, po polsku „być”.

NUŻNI” jest identyczne z rosyjskim „нужный” oznaczającym „konieczny” „nieodzowny”.

SIAS” ma swój odpowiednik również w rosyjskim w słowie „связь” oznaczającym „związek”

IT” to południowosłowiańskie „TEN lub TA”

CYNOW ORISZ” to oczywiście cynowy oręż, po polsku spiż. Z identycznym określeniem spotkaliśmy się już w innym tekście etruskim.


LIUŻ” to po chorwacku „skóra”

Tak więc tekst na tym kamieniu tłumaczymy na polski w formie:

Z ŻELAZA BYĆ MUSIAŁ ZWIĄZEK TEN, ZE SPIŻOWEGO ORĘŻA I SKÓRY


Oczywiście nasze tłumaczenie, w przeciwieństwie do tych oficjalnie przyjętych, ma nie tylko sens i rozsądną formę, ale przede wszystkim doskonale pasuje do lokalnych podań o związku tego kamienia z legendą o Tristanie i Izoldzie.

To tłumaczenie otwiera nam jednak kolejny fascynujący rozdział historii naszych przodków. A mianowicie ten o opanowaniu przez słowiańskie rody władzy nad terenami Wysp Brytyjskich i o słowiańskim pochodzeniu króla Artura i jego rycerzy „okrągłego stołu”.

Nie czas jednak teraz na rozwiniecie tego tematu i musimy wrócić do wyjaśnienia kolejnej nazwy państwa skandynawskiego.

Co do Danii to i tu rozpoznanie prawidłowego źródłosłowia tej nazwy nie jest dla nas trudne. Jedyne co potrzebujemy to spojrzeć na tę nazwę bez tych schematów myślenia do których przywykliśmy od dawna, oraz przypomnieć sobie z historii, jak przebieg miała ona na tym terenie, w tamtych czasach.

Otóż po upadku Rzymu teren półwyspu Jutlandzkiego stal się celem inwazji ludów z Wysp Brytyjskich, które wykorzystały słabość Imperium Słowian, wyludnionego po katastrofalnej epidemii dżumy i załamaniu władzy dynastii władców Wandali.



Saksończycy wywalczyli sobie prawo do osiedlenia się na terenie obecnej Danii w zamian za płacenie wiecznej daniny na rzecz Imperium Słowian. Na pamiątkę tego wydarzenia nazwano ludność saksońską „Denen” a zamieszkałe przez nich tereny Dania.

Jak na razie nie wyszliśmy w naszych rozważaniach poza samo określenie nazw tych państw, a czekają na nas jeszcze tysiące dalszych „żelaznych” dowodów, opowiadających historię tych państw w kompletnie zaskakujący dla nas sposób, którego nigdy byśmy się nie spodziewali.

Skandynawia słowiańska

Skandynawia słowiańska



Nasi północni sąsiedzi mają problem. Ich obsesja polega na tym, że nie chcą zaakceptować prawdy o swoim pochodzeniu.
To samooszukiwanie może wynikać z niepewności mieszkańców Skandynawii co do trwałości ich narodowej świadomości zagrożonej ciągłym napływem muzułmańskich emigrantów.

Pomimo typowej dla Skandynawów tolerancji, problemy narastają.

I tu oczywiście otwiera się pole do popisu dla, opanowanej przez lewaków, pseudonauki.

Lewacka ideologia znalazła wśród współczesnych elit szerokie poparcie, bo jak żadna inna jest ona w stanie zapewnić swoim wyznawcom spokojne sumienia, mimo ich oczywistego zakłamania i moralnej degeneracji.

Właśnie ostatnio Szwedzcy historycy udowodnili, na pięknym przykładzie, do jakiego stopnia to ideologiczne zaślepienie jest w ich środowisku rozpowszechnione.

Chodzi o ten mały artykuł, który jednak odbił się szerokim echem, szczególnie wśród muzułmanów w najdalszych zakątkach świata.




W artykule tym autorzy próbują przekonać swoich czytelników o tym, że udało im się odczytać słowo „Allach” na fragmencie tkaniny wydobytej z grobowca przypisywanego wikingom z miejscowości Birka w Szwecji. Co więcej twierdzą też, że to jest dowód na obecność islamu w Skandynawii już przed 1000 lat.


Dla każdego krytycznie myślącego człowieka jest to oczywiste, że sprawa jest szyta grubymi nićmi. Opisane znaleziska są już stare jak świat i dlaczego nikt nie wpadł na taki pomysł wcześniej wynikało tylko z tego, że nie było ku temu żadnego politycznego zapotrzebowania. 

Teraz kiedy w ciągu dwóch najbliższych pokoleń Skandynawia, a przynajmniej Szwecja, stanie się muzułmańska, sprawa wygląda inaczej i lewactwo próbuje już teraz wmówić Szwedom, że powinni pogodzić się bez protestu ze swoim losem, bo ich przodkowie już przed 1000 lat byli wyznawcami Islamu, a więc nie ma co biadolić.

W cytowanej wiadomości czytelnicy nie znajdą jednak całej prawdy o tym znalezisku.

Przypadkowo lub nie, omawiany jest tylko drobny fragment tej tkaniny. Jeśli jednak poszukać dokładniej to znajdziemy zdjęcia tego znaleziska w całości i to co tam zobaczymy naświetla tę sprawę z całkiem innej perspektywy.

Na omawianym znalezisku, obok tego kontrowersyjnego napisu, widoczne są bowiem jednoznacznie słowiańskie swastyki.




Autorzy spekulują więc coś tam o islamie, a jednocześnie ignorują kompletnie słowiańską symbolikę, która znajduje się bezpośrednio obok omawianych znaków. Co gorsza są tak zaślepieni (lub skorumpowani), że nawet nie wysilają się na inną interpretację widocznych gołym okiem faktów, ale w sposób wybiórczy i kompletnie zakłamany interpretują je tak, jak to pasuje rządzącym Szwecją „elitom”.

Pod tym względem sytuacja w Polsce nie jest niestety ani o jotę lepsza, poza może tym, że społeczeństwo polskie nie daje się tak bezmyślnie manipulował jak Szwedzi.

Takie podejście do historii wśród Skandynawów ma już jednak wielowiekową tradycję.

Jednym z podstawowych celów kościoła katolickiego w późnym średniowieczu w Skandynawii była eliminacja tradycji słowiańskiej w tych narodach. Ten proces sterowanej germanizacji doprowadził do tego, że obecnie Skandynawowie wstydzą się swojego słowiańskiego pochodzenia i na wszelkie sposoby, często infantylne, próbują je zataić i wyprzeć z własnej narodowej świadomości.

Gotowi są nawet w tym szaleństwie dobrowolnie się zmuzułmanić niż przyznać do tego, że są naszymi braćmi.

Na szczęście nasze geny nie dają się oszukać i mimo wszelkich manipulacji i oszustw, nie udało się zataić prawdziwego rozkładu haplogrup męskich w Skandynawii, który to rozkład pokazuje jednoznacznie, że mieliśmy wspólnych przodków i należymy do tych samych grup ludzkich, składających się z ludności o haplogrupie „I” i „R1a”, które to już w końcu epoki kamiennej połączyły się ze sobą dając w efekcie cywilizację słowiańską.


Ten proces syntezy dwóch osobnych ludów zachował się w podaniach Słowian pod postacią legendy o Lele i Polele. Legenda ta następnie rozeszła się po całym świecie wraz z ekspansją Słowian w kierunku Afryki , Bliskiego Wschodu, Indii i Chin.



Skandynawia, poza zachodnią Ukrainą, jest najbardziej prawdopodobnym terenem na którym ten proces mógł się dokonać.

Tuż po ustąpieniu lodowca stałą się ona celem ekspansji ludności o haplogrupie „I” która z Bałkanów wzdłuż doliny Dunaju szybko zajmowała tereny nizinne obecnych Niemiec, a następnie Jutlandię i południową Szwecję i Norwegię.

Jednocześnie z terenu Niżu Polskiego i zachodniej Ukrainy rozprzestrzeniała się, osiadła tam już od tysiącleci haplogrupa R1a w kierunku na wschód. Ta ludność zasiedliła Skandynawię od północy, opanowując tereny Finlandii, północnej Szwecji i Norwegii. 

Skandynawia jest więc jednym z tych kulturalnych tygli w których zrodziła się kultura słowiańska.

Genetyczne świadectwo pozostało prawie że nie zmienione do dziś i gdyby analizować ludność tych krajów tylko z punktu widzenia rozkładu haplogrup „Y”, to jest to typowa słowiańska mieszanka.

Również więc i w Skandynawii legenda o Lele i Polele musiała się cieszyć wielką popularnością i pozostawić w tradycji tych narodów niezacieralne ślady.

Znalezisko z Birki bardzo dobrze wpisuje się do tej tradycji i mimo że znacznie młodsze, jest doskonałym tego przykładem.

Omawiany skrawek tkaniny jest typowym przykładem tak zwanej słowiańskiej krajki, które to również w Polsce są bardzo rozpowszechnione w sztuce ludowej. Na skutek jednak tego, że Polska znalazła się pod wpływem kościoła, który wprost atawistycznie zwalczał wszystko co słowiańskie, krajki polskie zatraciły typowe starosłowiańskie motywy na rzecz motywów roślinnych.

Aby zobaczyć jakie były te motywy pierwotnie, trzeba zajrzeć do naszych wschodnich braci. Na Ukrainie, Białorusi i w Rosji motywy te są jeszcze żywe do dziś i są nieodłącznym elementem stroju ludowego,

Przykładem są te białoruskie krajki.



Jednym z najczęstszych motywów był słowiański symbol przemijania czasu, i zmian pór roku, w postaci swastyki.



I identyczny symbol występuje też na krajce ze szwedzkiej Birki.

Ciekawe jednak, że ten wątpliwy przykład imienia „Allach” na tej krajce ma jednak pośrednio coś z tym muzułmańskim Bogiem wspólnego.

Jeśli przywołamy nasze wiadomości dotyczące starożytnego alfabetu słowiańskiego, to zauważymy, że symbol na krajce jest niczym innym jak zapisem imienia LELE.

Imię to w lekko zmienionej postaci „LEH” stało imieniem własnym tych plemion słowiańskich które za swojego przodka uznawały tego właśnie herosa, i nazywały siebie „Lachami” lub „Lechitami”.

Plemiona słowiańskie przeniosły następnie to określenie, w okresie „Najazdu Ludów Morza” do Egiptu i na Bliski Wschód.


Jedno z tych plemion o nazwie „Lihan” (Lachowie) przeszczepiło kult LELE na grunt plemion semickich z terenów Pustyni Arabskiej i stało się pierwowzorem nazwy ich Boga „Allacha”.



Przeanalizujmy więc ten napis trochę dokładniej.

Po pierwsze musimy natychmiast zauważyć, że napis ten jest obramowany połówkami symbolu swastyki.



Po połączeniu tych połówek otrzymujemy następujący obraz.



Sam napis składa się z dwóch liter „E” zapisanych alfabetem starosłowiańskim



oraz dwóch liter „L” w tymże samym alfabecie.


Co odpowiada imieniu „LELE”


To znalezisko wyraźnie pokazuje, że symbol swastyki był u Słowian jednoznacznie związany z kultem Lele i Polele.

Tak więc wprawdzie autorzy tego artykułu nie mają zielonego pojęcia o czym piszą, ale przypadkowo odsłaniają tę prawdę o historii Szwecji, która tylko niewielu Szwedom będzie się podobać.

Oczywiście to archeologiczne znalezisko nie jest jedynym świadectwem słowiańskości Skandynawii i w następnych odcinkach postaram się przedstawić jeszcze bardziej przekonywujące tego dowody.

Skandynawowie to niestety Słowianie którzy po prostu łatwo dają sobie narzucić obcą im kulturę.

Przed paroma stuleciami dali się zgermanić a obecnie są na najlepszej drodze do zmuzułmanienia.

Jak upadnie nasza cywilizacja

Jak upadnie nasza cywilizacja


Na niebezpieczeństwa związane z klęskami żywiołowymi zwracałem już uwagę wielokrotnie.
Rozliczne niebezpieczeństwa jakie natura stawia naszej cywilizacji są przez obecne pokolenia kompletnie ignorowane. Mam nawet wrażenie, że podświadomy strach przed ewentualnością globalnej katastrofy prowadzi do tego, że obecne elity władzy wypierają te niebezpieczeństwa ze swojej świadomości, również z tego względu, bo generalnie mają pierdla przed podjęciem odpowiedzialności za własne czyny.

Stąd z otwartymi oczyma, jak stado lemingów, zmierzamy do przepaści


mimo tego, że tak naprawdę, wprawdzie tym katastrofom nie jesteśmy w stanie przeciwdziałać, ale jesteśmy w stanie (co najmniej) poczynić przygotowania dla ich złagodzenia.

Omawiając wpływ moich teorii dotyczących funkcjonowania wszechświata zwróciłem również uwagę na to, że przebieg procesów fizycznych w naszym Układzie Słonecznym zależy w pierwszej kolejności od wartości zmian tzw. Tła Grawitacyjnego, które to z kolei jest modulowane przez wzajemną pozycję ciał niebieskich. Oczywiście istnieją również mechanizmy w skali naszej galaktyki, ale ten wpływ omówię przy innej okazji.

Również aktywność słoneczna zależy całkowicie od wzajemnego położenia planet względem Słońca. 


Dokładniej omówiłem to np. tutaj.


Dzięki mojej teorii jesteśmy w stanie z dużą precyzją przewidzieć przyszłe wybuchy na Słońcu, a co najważniejsze przewidzieć te, których wpływ na Ziemię może być absolutnie katastrofalny.

Dotychczas nasza rodzima gwiazda okazała nam duże miłosierdzie i oszczędziła nam prawdziwej katastrofy.

Już parę razy minęła ona nas jednak dosłownie o włos i nie można się dalej zdawać tylko na szczęście.



Największa znana nam burza słoneczna w czasach współczesnych dotknęła Ziemię w roku 1859. Całe szczęście ówczesna cywilizacja była dopiero na samym początku wykorzystywania elektryczności i szkody jakie ta burza wywołała były niewielkie.


Ta sama burza teraz spowodowałaby kompletny krach naszej cywilizacji.


W ciągu kilku zaledwie minut przestałoby funkcjonować wszystko to co ma cokolwiek wspólnego z elektrycznością lub elektroniką.

To znaczy nie funkcjonowało by nic!!!!!!l


Najgorsze jest to, że tak naprawdę nie wiemy czy burza i roku 1859 to maksymalne możliwości naszego Słońca w tej dziedzinie.

Logika każe nam przyjąć, że tak nie jest.

Okres w którym ludzkość obserwuje takie wybuchy na Słońcu jest tak naprawdę bardzo krotki i byłoby co najmniej dziwne to, gdybyśmy w tak krótkim czasie zetknęli się już z maksymalna siłą takich wybuchów.

Wprost przeciwnie, logika nakazuje nam przyjecie założenia, że ten wybuch, w najlepszym przypadku, należał do takich lekko ponad średnią.

To znaczy, że musiały w przeszłości zaistnieć wybuchy znacznie, ale to znacznie silniejsze.

I znalezieniem takich właśnie wybuchów zajęła się grupa naukowców skupionych wokół Timofeja Sukhodolova z Institute for Atmospheric and Climate Sciencew z  Zurychu


Poddali oni analizie cały szereg prób pobranych z pojedynczych przyrostów rocznych drzew, aby pomierzyć zawartość w nich izotopu Berylu Be10.

Zawartość tego izotopu w materii organicznej zależy bezpośrednio od aktywności słonecznej oraz od intensywności promieniowania ultrafioletowego docierającego do Ziemi.

Analiza ta jest o tyle wartościowa ponieważ dotychczas nikt nie zadał sobie wysiłku, aby zrobić te badania o tak dobrej rozdzielczości. Większość tzw. „naukowców” idzie na łatwiznę i analizuje materiał z przyrostów wieloletnich, co oczywiście nie pozwala ani na określenie siły wybuchów na Słońcu, ani na dokładne ich datowanie.

W tym przypadku jednak udało się zaobserwować to, że szczególnie wielki wybuch na Słońcu musiał wystąpić na przełomie lat 774/775 naszej ery.


Wzrost zawartości berylu w próbkach był tak znaczny, że aby te wartości osiągnąć, to wybuch na Słońcu musiał być około 50 razy silniejszy niż ten zaobserwowany przez Carringtona.

Gdyby ten wybuch wystąpił teraz, to jego efekty przeszły by nasze najgorsze obawy i spowodowałyby takie zniszczenia w infrastrukturze, że nasza cywilizacja zostałaby zdmuchnięta (w dosłownym tego słowa znaczeniu) z powierzchni Ziemi.

Oczywiście wyniki tej pracy naukowej są interpretowane na bazie obowiązujących w nauce teorii i z tego względu ich znaczenie jest marginalne.

Jeśli jednak spojrzeć na nie z punktu widzenia mojej „Teorii Wszystkiego“ to oczywiście sprawa wygląda całkiem inaczej, ponieważ dzięki niej jesteśmy w stanie dokładnie zrekonstruować sytuację która do tej katastrofy doprowadziła, a tym samym jesteśmy w stanie interpolować ją w przyszłość i dokładnie wydzielić te okresy czasu, które dla naszej cywilizacji mogą okazać się śmiertelnie niebezpieczne.

Zgodnie z moją teorią za ten wybuch słoneczny musiała odpowiadać szczególnie rzadka koniunkcja planet w naszym Układzie Słonecznym.

Ponieważ datowanie wzrostu ilości izotopu berylu jest bardzo dokładne, możemy ograniczyć nasze poszukiwania do przełomu lat 774/775.

I faktycznie w dniu 03.01.775 wystąpiła niezwykle rzadka koniunkcja planet.


W dniu tym wszystkie planety wewnętrzne utworzyły dwie podwójne koniunkcje. Zarówno Ziemia i Wenus jak i Mars i Merkury ustawiły się tak, że stały w jednej linii względem Słońca.



Dodatkowo Księżyc zbliżał się w tym czasie do nowiu i w tym przypadku możemy mówić nawet o potrójnej koniunkcji ciał niebieskich, tym bardziej że miesiąc wcześniej wystąpiło częściowe zaćmienie słoneczne, tak więc Księżyc znajdował się jeszcze prawie że idealnie między Ziemią a Wenus. Dodatkowo ważne było również to, że Ziemia trzeciego dnia stycznia każdego roku przyjmuje najbliższą pozycję względem Słońca.

Jakby tego było jeszcze mało to planety te znajdowały się w tym czasie na prawie że idealnej wspólnej płaszczyźnie, do której dołączył się również Jowisz oraz skupiły się po jednej stronie Słońca, destabilizując dodatkowo przebieg procesów heliofizycznych w jego wnętrzu.

Widzimy więc, że wystąpiły idealne wprost warunki do wystąpienia interferencji oscylacji przestrzeni i do, następujących szybko po sobie, gwałtownych wzrostów i spadków wartości Tła Grawitacyjnego. A więc również idealne warunki do wywołania szczególnie silnych erupcji słonecznych.



Oczywiście oznacza to również, że powtórzenie się takiego układu planet jest jednoznacznym sygnałem alarmowym.


Prawdopodobieństwo śmiertelnego dla naszej cywilizacji wybuchu słonecznego rośnie w tym momencie dramatycznie i wyszukanie takich właśnie koniunkcji planet w najbliższych dziesięcioleciach może być decydującym elementem w tym czy nasza cywilizacja przetrwa.

Wszyscy musimy sobie teraz postawić pytanie, śladem szekspirowskiego Hamleta, to be or not to be.

Translate

Szukaj na tym blogu