Nowe aspekty wymierania pszczół

Nowe aspekty wymierania pszczół

Już dawno zwróciłem uwagę na to, że wszelkiego typu zjawiska przyrodnicze na Ziemi nie zależą tylko od wewnętrznych procesów związanych z naszą planetą, ale są kontrolowane przez zjawiska które przebiegają bardzo daleko od niej.

W rzeczywistości to co się na Ziemi dzieje, jest spowodowane tym, jakie położenie zajmują planety w naszym Układzie Słonecznym.

To właśnie wzajemne położenie planet decyduje o przebiegu aktywności słonecznej




jak i o przebiegu procesów geofizycznych na Ziemi.




Ta teza jeszcze niedawno było ośmieszana przez półgłówków którym się ubzdurało że są naukowcami. W rzeczywistości nauka już dawno straciła kontakt z rzeczywistością i jest organizacją upowszechniającą zabobony i ezoteryczny bełkot.

Mamy obecnie do czynienia z tak absurdalną sytuacją, że oczywiste zależności, które widać gołym okiem, są przez „naukowców” ignorowane i zakłamywane, w imię ratowania fałszywych założeń na których zbudowali oni swoje kariery.

Oczywiście nie wszyscy z nich dali się skorumpować i część z nich (wprawdzie znikomo mała) prowadzi swoje badania w sposób obiektywny i niezależny.

Ceną jaką muszą za to zapłacić jest marginalizacja ich wysiłków przez tzw. „środowisko naukowe”, oraz konieczność finansowania tych badań na własną rękę.

Bardzo dobrym przykładem tego typu naukowca jest Prof. Jürgen Tautz.


Zajmuje się on wprawdzie trochę niemodną dziedziną wiedzy, jaką jest etologia pszczół, ale dokonał w niej rzeczy niebywałych.

Między innym zrewolucjonizował on sposób widzenia zasad komunikowania się pszczół, pokazując w jaki sposób pszczoły przekazują sobie informacje o źródłach pokarmu.

Te przełomowe badania umożliwiły mu publikację własnych prac na łamach najbardziej renomowanych czasopism naukowych.

Do czasu kiedy doprowadziły go one do takich wniosków, które stały w sprzeczności z obowiązującymi paradygmatami w nauce.

Mimo niewątpliwego autorytetu jakim cieszy się on w środowisku pszczelarzy, drzwi do publikacji w największych czasopismach zostały mu zatrzaśnięte przed nosem.

Kością niezgody stały się jego dociekania nad temat przyczyn utraty robotnic przez rodziny pszczele.

Jego idea była w zasadzie bardzo prosta.

Skonstruował on bramkę laserową przy wylotku, która rejestrowała zarówno wylot jak i przylot pszczół do ula.

Po porównania tych dwóch wielkości okazało się, że nie są one nigdy równe, co zresztą jest jak najzupełniej logiczne, bo przecież część pszczół ginie niestety w trakcie zbierania nektaru, a inne nie trafiają w drodze powrotnej, z najróżniejszych względów, do rodzinnego ula i wpraszają się do innych uli, napotkanych po drodze.

W każdym razie Prof. Tautz stwierdził, że różnice pomiędzy ilością pszczół opuszczających ul, a ilością do niego powracających, wahają się w niesamowicie szerokich granicach i czasami przybierają tak kolosalne nasilenie, że sama egzystencja rodziny pszczelej zostaje zagrożona i ule tracą prawie wszystkie swoje zbieraczki.
 
Te różnice nie mogły wynikać tylko ze zmian warunków pogodowych ani też z innych potencjalnych przyczyn.

W poszukiwaniu rozwiązania tej zagadki zwrócił on uwagę na jeszcze jedną możliwość, taką mianowicie, że pszczoły posiadają wyjątkowe wprost zdolności do rejestrowania rożnego typu sygnałów jakie występują w naturze. Miedzy innymi są one zdolne do rejestrowania polaryzacji światła jak i posiadają „zmysł magnetyczny”. Kierunek pola magnetycznego jest im pomocny do orientacji w trakcie lotu po pożytek.
Jeszcze ważniejszy jest oczywiście kierunek polaryzacji światła słonecznego.

Pole magnetyczne Ziemi nie jest jednak stałe i podlega rożnego typu wahaniom, z których najważniejsze wywołane są przejściem przez orbitę Ziemi materii słonecznej, wyrzucanej przez erupcje słoneczne. Prowadzi to do tzw. burz magnetycznych. I właśnie te burze magnetyczne stały się tematem zainteresowania Prof. Tautza.

Okazało się, że występuje jednoznaczna korelacja pomiędzy wzrostem aktywności słonecznej wyrażonej tak zwanym indeksem K


a stratami pszczół przez ul.


Takie przedstawienie faktów nie miało szansy na publikację w periodykach uważanych za czołowe, a i w prasie codziennej przeszło to bez echa, mimo tego że znaczenie tego odkrycia trudno jest przecenić.

Oczywiście teza autora jest tylko częściowo prawdziwa i mimo tego, że korelacja istnieje, prawdziwe jej przyczyny są jednak trochę inne.

Jeśli spojrzymy na układ planet na początku kwietnia roku 2012, to zauważymy że jest to okres tworzenia się specyficznej konstelacji planet, zgrupowanej w rejonie oddziaływania Saturna.


Układ ten był jeszcze z tego względu wyjątkowy, ponieważ związany był on ze wspólnym położeniem Ziemi i Wenus w jednej płaszczyźnie obrotu wokół Słońca. To położenie doprowadziło 2 miesiące później do tzw. tranzytu Wenus, które to zjawisko zachodzi raz na około 130 lat.

Musiało to doprowadzić do wyraźnych wahań wielkości Tła Grawitacyjnego a tym samym do zmiany warunków przebiegu procesów fizycznych na Ziemi.

Szczególnie w trakcie pełni i nowiu Księżyca (kiedy Księżyc ustawiony jest na linii łączącej Ziemię ze Słońcem) te zmiany były szczególnie odczuwalne i właśnie w tych okresach, a więc w pobliżu dnia 06.04.2012 i 21.04.2012 wystąpiły największe straty pszczół lotnych.

Ten ostatni termin był do tego rozciągnięty w czasie bo nałożył się na niego wpływ gigantycznej erupcji słonecznej spowodowanej koniunkcją Ziemi i Saturna w dniu 16.04.2012 roku.

 


Tak więc obserwowane straty pszczół w ulach były spowodowane nie tylko zmianami pola magnetycznego Ziemi, ale generalnymi zmianami warunków przebiegu procesów fizycznych w tych okresach. Musiało się to odbić na sposobie polaryzacji światła słonecznego i innych parametrach (np. intensywności promieniowania UV) co z kolei spowodowało drastyczne zaburzenie zmysłu orientacji u pszczół.

Oczywiście nie tylko zjawiska kosmiczne są odpowiedzialne za wymieranie pszczół.

Bardzo ważnym elementem który świadomie ignorowany jest przez „naukowców”, trzęsących portkami przed koncernami telekomunikacyjnymi, jest wpływ stacji nadawczych telefonów komórkowych na organizmy pszczół.

Trzeba sobie zdać z tego sprawę, że pszczoły dysponują sensorami rejestracji parametrów środowiskowych których czułość nie ustępuje najlepszym urządzeniom technicznym człowieka. Miedzy innym są one w stanie rejestrować zmiany temperatury z dokładnością 0,1°C.
Jest to wielkość ekstremalnie niska i każda jej zmiana skłania pszczoły do podejmowania określonych prac u ulu dla zabezpieczenia przeżycia rodziny pszczelej.

Szczególnie w zimie każda zmiana temperatury w gnieździe jest odbierana przez pszczoły jako wskaźnik szczególnego zagrożenia.

Zmiany temperatury są rejestrowane przez pszczoły za pomocą oscylacji włosków znajdujących się na ich ciele


Występują rożne typy tych włosków o rożnej czułości względem zewnętrznego „promieniowania elektromagnetycznego”.



Oscylacje tych włosków są zależne nie tylko od temperatury otoczenia, ale również od aktualnych wartości Tła Grawitacyjnego i stanowią główne źródło informacji dla organizmów żywych, o aktualnym przebiegu pór roku. Po prostu wartości TG są najwyższe w dniu 03.01. każdego roku, kiedy to Ziemia znajduje się najbliżej Słońca. Spadek tych wartości do określonego poziomu jest sygnałem dla pszczół o podjęciu przez nie przygotowań do wiosny oraz podjęcia wychowu nowego pokolenia pszczół.

Promieniowanie mikrofalowe, stosowane w komunikacji telefonicznej, wywołuje również tzw. efekt termiczny. Efekt ten może zaobserwować każdy kto dłużej prowadzi rozmowę przez komórkę, trzymając ją ciągle przy tym samym uchu. Ta strona głowy ulga tak znacznemu podgrzaniu, że jest to dla nas wyraźnie odczuwalne.

Tym większy jest tego efekt, jeśli promieniowanie to wysyłane jest przez nadajniki. Wprawdzie w terenach zabudowanych moc takich nadajników jest ograniczona, ale przepisy te nie obowiązują poza takimi terenami, właśnie tam gdzie najczęściej znajdują się nasze pszczoły. Szczególnie w zimie kiedy to często dochodzi do zaburzeń w funkcjonowaniu sieci, koncerny telekomunikacyjne dopuszczają do dramatycznego przekroczenia mocy nadawczej poszczególnych nadajników.

Jeśli w pobliżu znajdą się ule z pszczołami to ich wyjątkowo wrażliwe na oscylowanie włoski pokrywy ciała zarejestrują wzmożone oscylacje, co z kolei ich układ nerwowy zinterpretuje jako dramatyczny przyrost temperatury i wartości TG. Na poziomie komórkowym prowadzi to do wzrostu częstotliwości oscylacji molekuł a tym samym do spadku generowanej przez poszczególne atomy przestrzeni. Jeśli dochodzi w tym momencie do tworzenia się nowych związków pomiędzy atomami (syntezy związków chemicznych) to ich wielkość jak i częstotliwość ich oscylacji zostaje w tym momencie zamrożona. Jeśli po jakimś czasie sytuacja awaryjna się skończy i nadajnik wróci do pierwotnej mocy, to nowo powstałe cząstki i molekuły wykazują zmniejszoną czułość na oscylacje TG i odpowiednie mechanizmy sterowania układem nerwowym interpretują to jako początek wiosny co skłania matkę pszczelą do intensywnego czerwienia.

Tymczasem na zewnątrz panuje sroga zima, co jednak nie powstrzymuje robotnic przed wylotem z ula, aby szukać pożytku i wody dla głodującego czerwiu. Ten instynkt u pszczół jest tak silny, że robotnice wylatują z ula nawet przy minusowych temperaturach, aby ratować czerw. I oczywiście kończy się to ich śmiercią.
Niestety rodzina pszczela reaguje na tę sytuację jeszcze większym stresem i kolejne partie pszczół wylatują na stracenie.

Wystarczy kilka dni działalności takiej stacji nadawczej w warunkach awaryjnych, aby doprowadzić do wymarcia wszystkich pszczół w okolicy.

Oczywiście prawdziwych winowajców, odpowiedzialnych za tę sytuację, nigdy nie poznamy, o to już zadbają nasze skorumpowane „elity”. Dla uspokojenia opinii publicznej gazety pobredzą coś o chorobach pszczół albo warozie i wszystko pozostaje po staremu, do następnej fali wymierania.

Jeśli się komuś wydaje, że jego to nie dotyczy, to myli się dokumentnie, a jak już coś mu zaświta w jego pustej głowie, to dopiero wtedy kiedy ma już na pewno raka. Niestety zanim uda mu się coś zdziałać, to już wącha kwiatki od korzonków. Pozostali udają, że to nie ich sprawa, a koncerny telekomunikacyjne zbijają kabzę kosztem śmierci dziesiątków tysięcy ludzi.

Najważniejsze że nasze elity mieszkają tam gdzie takich awaryjnych przekroczeń mocy nadajników nie ma. Ci są za „ważni” aby narażać ich na niebezpieczeństwo. To tylko motłoch zasługuje na to, aby trafić do ziemi, zanim koszty jego utrzymania będą większe, niż zyski z jego niewolniczej pracy.

Kiedy Ziemia zaczyna puchnąć

Kiedy Ziemia zaczyna puchnąć


Opis naszej rzeczywistości, leżący u podłoża zasad współczesnej nauki, natrafił w ostatnich dziesięcioleciach na granice, które nie jest w stanie przezwyciężyć.

Mimo wysiłków milionów naukowców nauka stoi w miejscu (nie mylić z techniką, to są dwie całkiem rożne sprawy).

Wprawdzie ilość publikacji rośnie w oszałamiającym tempie, ale nikt tych publikacji nie czyta, poza autorami, bo ich innowacyjna wartość, w olbrzymiej większości przypadków, jest zerowa. Poza powtarzaniem po raz tysięczny tych samych zaklęć i tych samych cytatów , nie wnoszą one do nauki nic nowego.

Negatywna selekcja, która dopuszcza do kariery naukowej tylko karierowiczów i oportunistów, pogarsza tę sytuację dodatkowo i zaprzepaszcza wszelkie szanse na uzdrowienie.

Współczesna cywilizacja jest najlepszym przykładem tego, jak schizofreniczny może być system oparty na kłamstwie i egoizmie własnych elit.

Gangrena tego system prezentuje się nam we wszystkich jego przejawach jak na dłoni i przyjmuje w nauce wprost kabaretowe formy.

Większość z nas zamyka na to oczy, w obawie przed przyznaniem się do własnej współodpowiedzialności.

Oczywiście nie można posądzać tylko samych naukowców. Również pozostałe elity, obojętnie jakiej proweniencji, są zdegenerowane i skorumpowane do cna.

Z otwartymi oczami zbliżamy się do katastrofy która zmiecie ten system w oka mgnieniu w pełnej świadomości tego, że nie chcemy go zmienić, bo nasze egoistyczne interesy są nam bliższe, niż prawa naszych potomków do godnego życia.

Zagadnienie ekspandującej Ziemi jest jednym z lepszych przykładów tego, w jakim nierealnym i wprost paranoicznym stanie znajduje się współczesna „nauka”.

Od dziesięcioleci geologia trzyma się kurczowo założenia, że procesy fizyczne, warunkujące zjawiska geofizyczne i geomorfologiczne na Ziemi, są od miliardów lat takie same, i to mimo tego, że fakty są nieubłagane i przeczą tym założeniom w sposób oczywisty dla każdego.


To że Ziemia zmienia nieustannie swoja wielkość musi być, jeśli tylko spojrzy na globus, tak naprawdę dla każdego natychmiast widoczne. Tym bardziej musi być to widoczne dla geologów.
Niestety również i w tej „nauce” konformiści zwyciężyli i do jakich absurdów to prowadzi dobrze ilustruje ten artykuł:


Kluczowym problemem tektoniki płyt jest to, że w przypadku Afryki widzimy jej fałszywość jak na dłoni. Mimo że kontynent ten znajduje się w centrum płyty litosferycznej i otoczony jest przez wieniec rowów oceanicznych produkujących dno oceaniczne ze wszystkich stron.

Ani modele komórek konwekcyjnych w gotującej wodzie ani w japońskiej zupie nie mówiąc już o budyniu nic tu nie pomogą i w „żadnej książce kucharskiej” geolodzy nie znaleźli potrawy mogącej wyjaśnić to zjawisko, w ramach obowiązujących reguł.

Ziemia pęka nam w oczach i zanim się obejrzymy w środku Afryki powstanie olbrzymi ocean i to w miejscu które podobnież ze wszystkich stron naciskane jest przez nowo-tworzące się płyty oceaniczne w otaczającym Afrykę pierścieniu oceanicznych rowów.

Na obszarze Etiopii zanotowano w ostatnich latach dramatyczne przyspieszenie tego zjawiska. W okamgnieniu tworzą się tam kilometrowej długości szczeliny



w które napływa magma tworząc nowe dno oceaniczne.



Ale nie tylko tam magma gotuje się pod nogami Afrykańczyków grożąc ostatecznym rozłamem tego kontynentu.

Również i w południowej części tego kontynentu ziemia puchnie i pęka coraz bardziej.



Szczególnie w rejonie Karonga na granicy Malawi i Tanzanii grozi podobna katastrofa jak w rejonie afaryjskim.


 

Po całej serii trzęsień ziemi w roku 2009 doszło tam do erupcji magmy w szczelinie o długości 17 km.

Ta wzmożona aktywność jest rezultatem ponadprzeciętnego nasilenia występowania zaćmień słonecznych na tym terenie.




Oczywiście nie jest to czymś wyjątkowym i zarówno w przeszłości



jak i w przyszłości dojdzie do jeszcze drastyczniejszego nasilenia tych procesów.

 

Ta wzmożona aktywność wulkaniczna pozostawiła po sobie tykającą bombę. W rejonie jeziora Malawi wzrosła oczywiście produkcja gazów wulkanicznych, w tym dwutlenku węgla, który w ostatnich latach zgromadził się w tym bardzo głębokim jeziorze w ilości milionów metrów sześciennych.

Wprawdzie zjawisko samooczyszczania się wód z nadmiaru gazów neutralizuje to niebezpieczeństwo, ale wymaga to czasu.

Do czego to może prowadzić, jeśli ten proces zawiedzie, opisałem tutaj.


I w tym samym artykule wyjaśniłem przyczyny erupcji CO2 pod wpływem zaćmień słonecznych.

Tak się głupio składa, ze niedawno mieliśmy właśnie takie zaćmienie i to akurat w północnym rejonie jeziora Malawi.

Zaćmieniu temu towarzyszyły jak zwykle typowe zjawiska geofizyczne i atmosferyczne łącznie z typowymi katastrofami pogodowymi i wybuchami wulkanów czy tez wzmożoną aktywnością sejsmiczną.


Może najbardziej spektakularnym rezultatem ostatniego zaćmienia słonecznego było zniszczenie możliwe że najważniejszego turystycznego obiektu Malty. W wyniku huraganowych wiatrów zawalił się widowiskowy most skalny „Niebieskie Okno” na wyspie Gozo.



W przypadku rejonu Karonga sprawa jest jeszcze nie zakończona i można się spodziewać, że właśnie rozpoczął się tam proces samoistnego podgrzewania się pakietów skalnych we wnętrzu Ziemi


i ze w ciągu najbliższych miesięcy (najpóźniej do roku) u rejonie tym dojdzie do kolejnych erupcji szczelinowych i, jeśli będziemy mieć pecha, również do erupcji dwutlenku węgla z wnętrza jeziora Malawi.

No a wtedy nich Bóg ma mieszkańców w opiece.

Filistyni - nasi bracia

Filistyni - nasi bracia

Źródłosłów nazwy „Filistyni” jest jednoznacznie słowiański, tak samo zresztą, jak i słowiańskie jest pochodzenie tego ludu. Dotychczas tzw. „nauce”, udawało się zataić ten fakt przed Słowianami, wmawiając nam semickie pochodzenie tego ludu.
Ten stan rzeczy mógł się tylko dlatego tak długo utrzymać, bo po tym narodzie nie ostało się zbyt wiele świadectw, a te które znaleziono dawały się łatwo manipulować, zgodnie z rozpowszechnianą przez historyków propagandą.



Jedynym liczącym się źródłem wiedzy o tym narodzie jest Biblia, ale i ta przedstawia ten lud w krzywym zwierciadle.

Dopiero w ostatnich latach sytuacja ta uległa powoli zmianie w następstwie zakrojonych na olbrzymią skalę wykopalisk prowadzonych przez Izrael.

Oczywiście i tu istnieje niebezpieczeństwo użycia tych znalezisk do celów propagandowych i przykładem takich nadużyć jest ceramiczna figurka znaleziona w trakcie wykopalisk w miejscowości Yehud ca 40 km na północ od miasta Aszkelon, a więc na obrzeżu terenów zamieszkałych przez Filistynów.

Przedstawia on bowiem siedzącego człowieka, podpierającego swoja głowę lewa ręką, w stanie głębokiego zamyślenia.


Figurka ta jest w swojej postaci czymś wyjątkowym na Bliskim wschodzie i nie ma tam żadnego odpowiednika.

Co innego w Europie Środkowej. Tutaj w kręgu kultur słowiańskich ten typ figur jest powszechnie znany.



Od czasu przejęcia przez Słowian chrześcijaństwa, w ten sposób przedstawiany jest Jezus czekający na ukrzyżowanie. Ale jest to oczywista chrystianizacja motywu istniejącego od pradawnych czasów.

Wprawdzie i tu historycy kłamią jak mogą, aby namącić nam w głowach, przypisując temu figuralnemu motywowi niemieckie pochodzenie, ale jest to łgarstwo szyte grubymi nićmi.

Każdy może sprawdzić gdzie w Niemczech tego typu figurki są najczęściej rozpowszechnione, i tu nie ma już żadnych wątpliwości. Występują one oczywiście powszechnie tylko w tych rejonach Niemiec, które jeszcze przed paru stuleciami były zamieszkałe przez ludność słowiańską.

Tam gdzie osadnictwo saskie ma starsze tradycje, tam tych figurek nie ma.

Oczywiście i w Polsce „Chrystus frasobliwy” jest powszechnym motywem ludowego rzeźbiarstwa. Możemy z cala pewnością stwierdzić, ze najstarsza tradycja tych rzeźb występuje w Małopolsce a szczególnie u naszych Górali. To właśnie ludność Małopolski stanowiła trzon emigrantów którzy podbili Bliski Wschód, i to właśnie przodkowie Górali byli twórcami filistyńskiego państwa oraz innych państw słowiańskich tego rejonu.


Tego typu stwierdzenie spotkałoby się przed laty ze wzruszeniem ramion ze strony „naszych” historyków, ale i tutaj pojawiają się twarde fakty, które zmuszają do kompletnej rewizji naszego widzenia historii Bliskiego Wschodu.

To znalezisko dokonano w Aszkelon, w mieście o którym już wcześniej wspomniałem.

Aszkelon należał do 5 miast Federacji Filistyńskiej.
Był największym ich portem morskim i jednym z większych ludnościowo miast w tym regionie świata.

Przyczyną tego było jego wyjątkowe położenie. Aby to zrozumieć trzeba spróbować wyjaśnić znaczenie nazwy Aszkelon.

Oczywiście współczesna nazwa tego miasta nie poprowadzi nas do celu. W tym przypadku musimy sięgnąć do historycznie najstarszej jego wersji z czasów imperium akadyjskiego.

W języku akadyjskim, który, nota bene wywodzi się też z języka słowiańskiego, miasto to nazywało się „Iš-qi-il-lu-nu”.

Z określeniem „IS” spotkaliśmy się już niejednokrotnie w trakcie wyjaśniania historii Słowian.

IS” i „JEZ” są dwiema formami opisu stanu wody. Słowianie stosowali, dla wodzy płynącej i szczególnie czystej, określenie „IS” tak jak np. w przypadku rzek górskich jak Izera, Isara, Isar.


Dla katolików powinno być zastanawiające to, że również imię Jezus ma identyczny źródłosłów.

Do dzisiaj w wielu językach imię to ma jeszcze swoją pierwotną formę, a tą było imię „Isus”. Oczywiście końcówka „us” jest pochodzenia greckiego i została przyłączona do imienia Jezusa w greckich wersjach „Nowego Testamentu”.

Pierwotną formą jego imienia było słowo „ISA” lub „IS” co oznaczało „Czysty” lub „Niepokalany”. Te słowa z kolei mają w języku słowiańskim inny synonim, a tym jest słowo „Aria”.

Teraz dopiero rozumiemy dlaczego pierwsi chrześcijanie nazywali siebie „Arianami”. Było to oczywiście ich przyznanie się do tego, że są wyznawcami Jezusa.





Te powiązania wyjaśniają nam też, dlaczego Chrześcijaństwo zdobyło tak wielką popularność wśród Słowian i dlaczego ta popularność trwa do dziś.

Po prostu Słowianie znajdują w tej religii wszystkie te elementy które w pamięci pokoleń zostały im przekazane, że tak powiem, z mlekiem matki.

Moim zdaniem Chrześcijaństwo jest niczym innym jak zmodyfikowaną przez Jezusa i jego Apostołów wiarą naszych przodków. Tak samo zresztą jak Judaizm, który jest taką wcześniejszą, bliskowschodnią modyfikacją wprowadzoną przez Mojżesza i dostosowaną do obowiązujących w jego czasach zasad i zwyczajów.


No ale co to ma wspólnego z miastem Aszkelon?

Więcej niż by się to wydawało.

Otóż przyczyną powstania tego miasta oraz tego, że mogło ono osiągnąć tak wielkie znaczenie i wielkość, było występowanie na tym terenie bogatych zasobów wody źródlanej.

To bogactwo źródeł wody znalazło również swoje odzwierciedlenie w jego akadyjskiej nazwie. „Iš-qi-il-lu-nu” oznaczało po prostu „Źródlane”

Z tego właśnie powodu stało się ono celem osadnictwa Słowian.
Niestety Filistyni nie pozostawili po sobie świadectw pisanych i jesteśmy tu skazani na informacje z „drugiej reki”.
Jednak i w tym wypadku zaznacza się możliwość zmiany tej sytuacji.

Otóż w trakcie wykopalisk pozostałości filistyńskich natrafiono na fragment ceramiki z napisem.
Znajdował się on na szyjce dużego dzbana, który używany był do przechowywania żywności. Zresztą takie dzbany, w tym samym celu, używane są do dzisiaj na Bliskim Wschodzie .

Znalezisko zostało opisane tutaj.


A tu widzimy widok tego napisu bez dygitalnej obróbki.

Widoczny na skorupie dzbana napis możemy odcyfrować w następującej formie.

Co natychmiast rzuca się nam w oczy, to identyczność użytego alfabetu z alfabetem etruskim. Wprawdzie autorzy cytowanego artykułu sugerują tu inny wygląd poszczególnych liter, ale ja nic podobnego na oryginale nie zauważyłem. Zapewne jest to świadome przeinaczenie faktów aby odciągnąć czytelników od jednoznacznych powiązań z alfabetem etruskim czy też nabatejskim.

W tym przypadku mieliśmy niesamowite szczęście, bo omawiany fragment garnka zawiera napis w całości, a więc możemy spróbować przetłumaczyć jego znaczenie bez obawy przeinaczeń, na skutek braku odpowiednich fragmentów.

Oczywiście i w tym przypadku bazą będą języki słowiańskie, w których poszukamy znaczeń odpowiadających zarówno widocznym literom, jak i funkcji przedmiotu na którym zostały zapisane.

Stosunkowo szybko zauważymy, że napis musimy czytać z prawej na lewą, tak jak w języku hebrajskim.

W napisie udało mi się wydzielić dwa słowa:

Pierwszym jest słowo „MLATATI”.


Jest ono dla nas bezpośrednio zrozumiale, bo prawie że identyczne z naszym polskim słowem „Młócić”. W innych językach słowiańskich znajdziemy oczywiście dalsze odpowiedniki, jak np. „Mleti” w czeskim oznaczające zarówno „harówkę” jak i „mielenie”.

Drugim słowem jest słowo „RU”. Wyjaśnienie tego słowa wyglądało na całkiem trudne, ale i w tym przypadku pomogło właściwe skojarzenie.
 
Pierwsze słowo znaczyło „Młócić” i jest związane z produkcją mąki ze zboża. Zboża były dla Słowian podstawa ich wyżywienia.


Robiono z nich nie tylko pieczywo ale i inne potrawy czy napitki. Do dzisiaj w polskiej kuchni jak i w kuchni innych słowiańskich narodów nie obejdziemy się bez zasmażki i ta do dzisiaj w języku rosyjskim nazywana jest „RU”. Co ciekawe, to słowiańskie określenie ostało się też u potomków Polan, czyli Francuzów w tej samej formie.


Również w języku polskim znajdziemy odpowiedniki tego słowa np. w słowie „rumienić” czy też „zarumienić”, gdzie to ostatnie występuje bardzo często właśnie jako „zarumienić mąkę” czyli zrobić zasmażkę.

Możliwe, że otwiera się tu następna możliwość wyjaśnienia znaczenia nazwy „Rusini”. Byłoby to określenie ludzi spożywających na co dzień zarumienioną mąkę „Ru śniadający”.

Widzimy więc, że nasz przodek napisał na garnku, w którym przechowywał zapewne pszenicę, do jakiego celu ma być ona użyta po zmieleniu i planował zmielenie jej na mąkę w takiej konsystencji (najlepsza jest bardzo drobno zmielona), aby nadawała się ona do przygotowania zasmażki.

Odczytanie tego napisu jest wprawdzie drobnym krokiem dla wyjaśnienia słowiańskiej przeszłości Bliskiego Wschodu, ale jest to już kolejny krok na tej drodze, dzięki której przywrócimy naszym przodkom ich prawdziwe miejsce w procesie kształtowania się cywilizacji ludzkiej.

O słowiańskim pochodzeniu Nabatejczyków. Część druga

O słowiańskim pochodzeniu Nabatejczyków. Część druga


Autorki artykułu, zacytowanego w poprzednim odcinku, miały oczywiście rację wiążąc napis na zegarze słonecznym ze słowiańskim etosem, myliły się jednak znacznie, uważając język twórców tego zegara za rosyjski.

W pierwszym momencie po przeczytaniu, interpretacja tego napisu wydawała się być nawet prawdopodobna, ale już po chwili zaczęły pojawiać się wątpliwości.

Przy dokładniejszej analizie kształtu i rozkładu liter nasunęły mi się jednoznaczne powiązania z alfabetem Etruskim, z tym że istniały też wyraźne rozbieżności. Można oczywiście te rozbieżności interpretować jako rezultat użycia odmiennych alfabetów, ale nie mniej prawdopodobną możliwością jest ta, którą odkryłem odczytując napisy etruskie, a mianowicie taka, że zauważalne różnice są świadomie wprowadzone przez autora napisu dla osiągnięcia zamierzonego celu i tym celem okazuje się być, zaszyfrowanie tajnej wiadomości dla wtajemniczonych lub też trochę bardziej rozgarniętych czytelników.

Jaka to była wiadomość i jakie niosła ta wiadomość przesłanie, o tym w końcowej części artykułu. Na początek spróbujmy odczytać oficjalną wersję napisu, tę którą mógł przeczytać każdy znający język słowiański.

Napis w surowej postaci wygląda następująco:

Pierwsze jego litery są identyczne z alfabetem etruskim a więc możemy przypisać im takie samo brzmienie. Problem zaczyna się od tej litery:

Wygląda jak etruskie „N”, ale tak jakby za bardzo rozciągnięte do góry. Oczywiście jest to stary trik który już znamy, a dzięki któremu można w
jednym znaku literowym ukryć dwa rożne jego znaczenia.

Kolejna „litera” jest jeszcze bardziej zadziwiająca.


Na pierwszy rzut oka nie ma ona odpowiednika w alfabecie etruskim a więc mogłaby teoretycznie mieć dowolne, nieznane nam znaczenie. Jednak jeśli się jej dobrze przyjrzeć to czytając tekst od lewej na prawą zobaczymy w niej ligaturę składającą się z etruskiej litery „S” oraz etruskiego „I”.

Kolejna litera też wydaje się być składanką, ale z cala pewnością nie ma w niej litery „K” tak jak sugerują to rosyjskie badaczki. W wersji oficjalnej, wykoncypowanej przez autora napisu, zauważymy natomiast wyraźne złożenie etruskiej litery „SZ” oraz etruskiego „L”.


Ostatnia litera jest też ligaturą o podwójnym znaczeniu. Pomijając drobne różnice wydaje się być identyczna z Etruskim „J”. Jeśli komuś się chce, to może to porównać do już odczytanych przeze mnie napisów etruskich.
Przedstawiona przeze mnie interpretacja jest jednak jednoznacznie prawidłowa.

W efekcie możemy teraz spróbować wydzielić poszczególne wyrazy z tego tekstu, a następnie przydzielić im znaczenie we współczesnym polskim.

Pierwszym wyrazem jest wyraz „MIRNII”. Nie ma ono jednak związku z rosyjskim „MIR” „Pokój” ale jego odpowiedniki występują we wszystkich językach słowiańskich np. w polskim, w znaczeniu „mierzyć” lub bośniackim „mjeriti”. Oczywiście czasownik ten występuje tu w trybie rozkazującym i oznacza „mierz”.

Kolejne słowo to „VCI” czytane jak „WSI”. Wprawdzie i tu znajdziemy w rosyjskim podobne słowo o identycznym znaczeniu w formie „все”, ale jeszcze
bardziej zbliżony (w tym przypadku identyczny) jest odpowiednik słoweński „VSI” czyli „wszystko”, „wszystkie”.

Ostatnie słowo wymaga nieco głębszej analizy. W tekście zapisane jest jako „SZLI”.

Oczywiście podobieństwa do polskich wyrazów „szli” i „poszli” są nie do przeoczenia. Odmieniając ten czasownik przez osoby trafimy na formę „Chodzę” i ten wyraz jednoznacznie powiązany jest z pomiarem upływu czasu. Do dzisiaj mówimy w języku polskim, że „zegar chodzi” lub „czas przeszły”. Tego typu zwrot nie jest jednak tak oczywisty, jeśli nie przyjąć tego, że ma on bardzo starą tradycję w naszym języku.

I ta tradycja, jak widać, sięga aż czasów etruskich.

Już wtedy powiązano przemieszczanie się cienia wskaźnika w słonecznym zegarze z jego chodzeniem, a od tego już był tylko mały krok do wymiany litery „H” na literę „G”, w rezultacie czego, powstało nasze słowo „godzina”.
Nabatejczycy byli jeszcze nie tak daleko zaawansowani na drodze tego procesu zmian i w ich języku godziny miały jeszcze określenie „Szli”.

Teraz już możemy dokonać pełnego tłumaczenia i otrzymujemy następujący tekst.

MIRNII VCI SZLI” czyli

Mierz wszystkie godziny

To tłumaczenie jest oczywiście absolutnie zgodne z funkcją słonecznego zegara i w tym przypadku jak najbardziej sensowne, co potwierdza dodatkowo jego prawidłowość i nie pozostawia miejsca na dodatkowe interpretacje.

Oczywiście oprócz oficjalnego przesłania ten teks nosi w sobie dodatkową wiadomość tylko dla wtajemniczonych.

Aby zrozumieć przyczyny jej zaszyfrowania trzeba się trochę cofnąć do historii tego rejonu w którym dokonano tego znaleziska.

Tak jak to już nadmieniłem, tereny Bliskiego Wschodu zostały, w wyniku najazdu tak zwanych „Ludów Morza”, skolonizowane przez Słowian. Szczególną rolę należy przypisać ludom Europy Środkowej z kręgu tak zwanej kultury łużyckiej. Jej przedstawiciele przynieśli ze sobą na Bliski Wschód nie tylko cały szereg postępowych technologii i umiejętności jak np. umiejętność pozyskiwania żelaza, ale również własne wierzenia i własny dorobek kulturalny.
Lud ten nie zachował jednak długo swojej jedności politycznej i bardzo szybko podzielił się na poszczególne królestwa i związki plemienne a nawet poszczególne miasta-państwa, tak jak np. u Fenicjan.

Słowianie osiedlali się jednak nie tylko na wybrzeżu Morza Śródziemnego ale również sięgali coraz dalej w głąb Pustyni Arabskiej.

Jednym z najciekawszych ludów zamieszkujących Arabię byli tzw. Lihyan.


Oczywiście o tym ludzie niewiele (nic nie) znajdziemy w literaturze polskiej i to mimo tego, że wymieniany jest on również w Biblii. Przyczyna tego stanie się dla każdego oczywista, jeśli zauważymy, że tylko zamiana litery „A” na „I” uratowała propagandzistów zachodniej wyższości cywilizacyjnej przed koniecznością przyznania tego, że tym ludem byli Słowianie określający siebie imieniem „LAHY”.

Plemię to wywodziło swój rodowód od starszego z dwóch herosów, od „LELA” który u nich występował już pod imieniem „LEH” lub „LAH”.


Wpływ tego plemienia na ich semickich sąsiadów z południa i wschodu był tak znaczny, że w efekcie przejęli oni wierzenia słowiańskie (przynajmniej ich część) nazywając swoje najwyższe bóstwo mianem „ALLAH”.

Żeby jednak nie poprzestać talko na tym spostrzeżeniu, to zauważmy, że teren ich państwa nazywany był „DEDAN” tak samo zresztą jak ich stolica.


Słowo „Deda” ma jednak jednoznacznie słowiański rodowód o czym pisałem tutaj



I w tym przypadku oznaczało po prostu „ojczyznę” lub „ojcowiznę” typowe dla Słowian określenie oznaczające miejsce zamieszkania ich przodków.

Lud ten został podbity przez Nabatejczyków, a więc przez inne plemię słowiańskie wywodzące swoje pochodzenie od rejonu wokół góry „NEBO”. Tej samej na której zmarł Mojżesz, po tym jak dane mu było zobaczyć po raz pierwszy i ostatni „Ziemię Obiecaną”.

Nabatejczycy na przełomie er okazali się być nie tylko zdolnymi kupcami ale również sprawnymi żołnierzami i w trakcie rozlicznych wojen powiększyli tereny swego państwa zajmując tereny królestwa Lachów, i wypierając ich na południe gdzie zasymilowali się z semicką większością.


Ich rywalizacja z Żydami nie była jednak równie skuteczna, bo w osobie Heroda Wielkiego trafili na władcę o wyjątkowych wprost zdolnościach dyplomatycznych. Herod Wielki potrafił doskonale wykorzystać dla swoich celów nową siłę militarną na Bliskim Wschodzie którą byli Rzymianie.

Ci jednak nie byli w ciemię bici i za swoje usługi w pośrednictwie, w trakcie ciągłych konfliktów miedzy bliskowschodnimi państewkami, nakładali na skłócone strony coraz to większe daniny.

Wprawdzie zarówno Żydzi jak i Nabatejczycy profitowali niesamowicie na pośredniczeniu w handlu między Rzymem a Indiami, ale znaczna część tych zysków szła na haracz dla notorycznie zadłużonego cesarstwa.

Nie mogło to pozostać bez wpływu na stosunek tych ludów do coraz bardziej agresywnej polityki Rzymu i Rzymianie byli powszechnie znienawidzeni.

Co niektórzy starali się dać wyraz tej nienawiści w takiej formie na jaką było ich stać i przykładem tego jest również nasz słoneczny zegar.

Autor inskrypcji zadał sobie dużo trudu aby ukryć przed niewtajemniczonymi jej znaczenie. Mimo że Nabatejczycy byli formalnie niepodlegli, to jednak wpływ Rzymian był w tym państwie widoczny na każdym kroku i jedno słowo rzymskiego prefekta wystarczało, aby każdy podejrzany o antyrzymską propagandę zawisł na haku.

Dla ukrycia swego przesłania autor zastosował tę samą metodę co Etruskowie, czyli stworzył napis który można było czytać zarówno z lewej na prawą jak i odwrotnie.

W tym drugim przypadku trzeba jednak poszczególne ligatury czytać trochę inaczej.

I tak pierwsza litera od prawej to „L”, następna to „I” dalej „SZ”. Kolejna litera to znana nam już ligatura z liter „SI”. Tym razem trzeba ja rozpatrywać całościowo i obrócić o 90° co powoduje, że ukazuje się ona nam jako nic innego jak etruska litera „A”. 


Kolejne litery to etruskie „V” i „I

Razem daje to slowo „LISZAVI”.

Slowo „LISZI” oznacza jednak w językach południowosłowiańskich „grabić”, „okradać” co w połączeniu z typowa dla tych języków końcówką „VI” pozwala nam na przetłumaczenie tego słowa jako „grabieżcy” lub „złodzieje”.

Następne słowo to „IZ”. Tym razem rozumiemy dlaczego etruska litera „N” jest napisana w tak rozciągniętym kształcie, bo można ją w tym kierunku odczytać bez problemu jaki etruskie „Z”. Jeszcze lepiej jest to widoczne jeśli obrócić ją o 90°. 
Słowo „IZ” to po polsku przyimek „Z

Ostatnie słowo jest oczywiście bajecznie proste i oznacza stolicę Rzymian „RIM”. W tej formie miasto to jest również współcześnie znane południowym Słowianom.

Omawiany napis ma więc po nabatejsku następujące brzmienie.

Liszavi iz Rim

Co możemy po polsku przetłumaczyć jako:

Złodzieje z Rzymu

I tym miłym akcentem kończymy naszą kolejną pogadankę.

Translate

Szukaj na tym blogu