Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Geologia. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Geologia. Pokaż wszystkie posty

Przymiarka do Armagedonu

Przymiarka do Armagedonu


Przed wielu laty napisałem krótki artykuł o konsekwencji wybuchu słonecznego skierowanego w kierunku naszej planety. Ten temat poruszałem wielokrotnie w powiązaniu z przeróżnymi zjawiskami geofizycznymi, ale wówczas skoncentrowałem się na aspekcie gwałtownych spadków ciśnienia atmosferycznego, co ma egzystencjalne znaczenie dla alpinistów wspinających się na bardzo wysokie góry.


O tym artykule prawie ze już zapomniałem i pewnie też zapomnieli o nim wszyscy jego ówcześni czytelnicy. Szczególnie, że teraz mamy okres minimalnej aktywności słonecznej i ten temat nie jest aktualnie na czasie.

Tak się jednak złożyło, że natrafiłem na bardzo interesujący artykuł o wyjątkowym zdarzeniu na Pacyfiku, które w roku 2012 po prostu umknęło mojej uwadze. Gdybym wtedy o tym usłyszał, od razu związałbym te dwie sprawy ze sobą. Teraz trwało trochę zanim sobie uświadomiłem, że przecież już o tym pisałem i to jeszcze zanim do tego wydarzenia doszło.

A więc po kolei:

Pasażerowie samolotu lecącego nad południowym Pacyfikiem w dniu 18.07.2012 nie wierzyli własnym oczom, pod nimi rozpościerała się wyspa i to nie jakaś byle jaka, ale tak wielka jak cała Belgia.

Załoga wezwanego do rozpoznania sytuacji nowozelandzkiego okrętu „HMNZS Canterbury" stwierdziła ze zdumieniem, że ta nieznana wyspa jest w rzeczywistości gigantycznym nagromadzeniem pumeksu pływającego po powierzchni oceanu. Natychmiast stolo się dla wszystkich jasne to, że pumeks ten jest rezultatem potężnego wybuchu jednego z licznych w tamtym regionie wulkanów.

Dalsze badania wykazały, że tym wulkanem był wulkan Havre, znajdujący się około 1000 km na północny wschód od Nowej Zelandii.


Teren ten stał się celem badań ekspedycji naukowej i wyniki tych badań ukazały się właśnie niedawno na łamach czasopisma „Science Advances”


Rezultatem były fascynujące zdjęcia komputerowe tego krateru.


Patrząc na to zdjęcie czujemy wprost jak kolosalny charakter miała ta eksplozja i że różniła się ona diametralnie od tego, do czego nas natura w przypadku wulkanów przyzwyczaiła. Podobne formy znajdziemy bardzo daleko, bo dopiero na innych planetach i księżycach naszego Systemu Słonecznego.

Na specyficzny charakter takich eksplozji zwracałem uwagę wielokrotnie np. tu:


oraz na to, że również na Ziemi ten rodzaj wulkanizmu stanowi realne zagrożenie.



W gruncie rzeczy mieliśmy tu do czynienia z identyczną sytuacją, którą opisałem w poniższym artykule,


z tym, że tym razem do przesycenia gazów doszło nie w wodzie jeziora, ale w powstałym wcześniej zbiorniku magmy.

Ten sam mechanizm jest również odpowiedzialny za wybuchy tak zwanych superwulkanów


i stanowi podstawowy instrument, który w przyszłości umożliwi przepowiadanie tego typu katastrof.



Wróćmy więc jeszcze raz do wulkanu Havre i spróbujmy prześledzić tok wydarzeń które doprowadziły do jego wybuchu.

Całe nieszczęście rozpoczęło się w dniu 11.07.2010 roku. W tym to właśnie dniu, tereny przyszłego wybuchu wulkanicznego znalazły się pod wpływem oddziaływania zaćmienia słonecznego.



To oddziaływanie było tym groźniejsze, bo objęło szczególnie intensywnie przypowierzchniowe części skorupy ziemskiej, właśnie te w których przejścia fazowe minerałów zachodzą ze szczególną łatwością i gdzie w ten sposób narodziła się nowa generacja minerałów o innych częstotliwościach oscylacji budujących je atomów niż minerały bezpośrednio sąsiadujące w półzastygłej z pozoru magmie.

W ten sposób rozpoczął się proces stopniowego samoistnego podgrzewania się skał, który w ciągu dwóch kolejnych lat doprowadził do powstania olbrzymiego zbiornika magmy pod tym już od tysiącleci zastygłym wulkanem.

Z racji specyficznego składu mineralogicznego, magma ta była niezwykle bogata w rozpuszczone w niej ciecze i gazy które znajdowały się w niej w stanie chwiejnej równowagi.

Wszystko gotowe było do normalnego wybuchu wulkanicznego, jaki znamy na tysiącach innych przykładów ale wtedy wydarzyło się coś niespodziewanego.

W tym czasie również Słońce weszło w okres wzmożonej aktywności i raz za razem nasza gwiazda wstrząsana była gigantycznymi wybuchami. 

Jeden z najsilniejszych wystąpił w dniu 12.07.2012.



Wybuch ten był tym groźniejszy, bo skierowany w kierunku Ziemi i związana z nim anomalia Tła Grawitacyjnego osiągnęła Ziemie akurat w momencie w którym opisywany przez nas wulkan wystawiony był na ten front zmian.

Ta fala uderzeniowa anomalnych skoków TG doprowadziła natychmiast do katastrofy i w obrębie zbiornika magmy pod wulkanem Havre doszło do przesycenia rozpuszczonych w magmie gazów i cieczy.

Jak w butelce od szampana którym wstrząśniemy przed otwarciem, nastąpił prawie natychmiastowy wzrostu ciśnienia w zbiorniku magmy i zawarta w nim lawa uległa spienieniu. Po osiągnięciu wartości krytycznych ciśnienia doszło następnie do serii gigantycznych wybuchów, w rezultacie czego na powierzchnie oceanu wypłynęły kilometry sześcienne spienionych skał zwanych potocznie pumeksem.

Ten wybuch wulkanu nie był jedynym skutkiem tej katastrofalnej erupcji słonecznej. Spowodowała ona również równolegle niespodziewany wybuch nieczynnego od stu lat wulkanu Tongariro w Nowej Zelandii. Również i w tym przypadku mechanizm wybuchu był identyczny.

Najprawdopodobniej w tych dniach wystąpiły też dalsze katastrofy geofizyczne o których jeszcze nie wiem, a których przyczyną był ten niesamowicie silny wybuch na Słońcu.

Kto wie, może również alpiniści ucierpieli od tego wybuchu nie zdając sobie nawet sprawy co było prawdziwą przyczyną ich nieszczęść.


Uzupełnienie z dnia 22.02.2018


Omawiany przeze mnie w artykule powyżej przypadek aktywizacji procesów wulkanicznych w następstwie zaćmień słonecznych jest przykładem typowego mechanizmu ich powstania.

Oznacza to, że każde zaćmienie słoneczne może teoretycznie zapoczątkować proces podgrzania się warstw skalnych we wnętrzu Ziemi prowadzący w skrajnym przypadku do ich upłynnienia i wytworzenia komory magmowej.

Całe szczęście nie wszędzie istnieją odpowiednie warunki brzegowe do zapoczątkowania takiego procesu i tereny te ograniczają się głównie do tych obszarów, które znamy już z ich aktywności wulkanicznej. Tak więc, jeśli zaćmienie obejmie taki aktywny obszar, to prawdopodobieństwo zapoczątkowania tam procesu kreacji magmy jest niewspółmiernie większe.


Tym większe, im częściej takie zaćmienia nad danym obszarem występują.


Japonia znana jest nam z tego, że jest to kraj wulkaniczny. Do niedawna wydawało się, że ten wulkanizm przebiega tam w ramach mniej lub bardziej ograniczonych wybuchów.


Jednak od kilku lat rejon leżący u południowych wybrzeży wyspy Kiusiu stał się celem intensywnych badań naukowych. Zauważono bowiem, że aktywność wulkaniczna w tym rejonie gwałtownie rośnie. Najnowsze dane wskazują na to, że w przypadku kaldery Kikai mamy do czynienia z jednym z dziesięciu najgroźniejszych dla ludzkości tzw. superwulkanów.


W przeciwieństwie jednak do innych wulkanów, ten jest już gotowy do wybuchu.


Jego komora magmowa zawiera niewyobrażalną ilość 40 km³ magmy gotowej w każdym momencie do gigantycznej eksplozji.


Jej powstanie zostało zainicjowane stosunkowo niedawno, bo w roku 2009. Wtedy to doszło do zaćmienia słonecznego w dniu 22.07.2009, które objęło również obszar wulkanu Kikai.


Niestety na tym się nie skończyło i trzy lata później ten sam obszar objęło kolejne zaćmienie Słońca.


To powtórne zaćmienie spowodowało dalsze gwałtowne generowanie magmy i błyskawiczne powiększanie się komory magmowej.


Najprawdopodobniej komora magmowa dalej rośnie i wybuch wulkanu jest kwestią najbliższych miesięcy, najwyżej lat.


Istnieją trzy scenariusze przebiegu wypadków.


W pierwszym, najbardziej optymistycznym, nastąpi stopniowe obniżanie ciśnienia i temperatury zbiornika magmy, w efekcie stopniowego wypływu lawy i po upływie kilkunastu lat zagrożenie spadnie do zera.


Inny scenariusz to dalszy wzrost temperatury oraz dalsze powiększanie się zbiornika magmy, do momentu przetopienia się magmy na powierzchnię i jej wypływu w formie mniej lub bardziej silnego wybuchu wulkanicznego.

Scenariusz najbardziej prawdopodobny prowadzi nas niestety prosto do katastrofy. W tym scenariuszu, tak jak w artykule powyżej, dojdzie do takich wahań TG, że zawarte w magmie rozpuszczone w niej fluidy ulegną gwałtownemu przesyceni i ulatniając się, gazy i ciecze zwiększą w jednorazowym akcie ciśnienie w zbiorniku tak, że eksploduje on wyrzucając na powierzchnie Ziemi olbrzymia cześć znajdującej się w nim magmy.


Ten scenariusz oznacza dla ludzkości katastrofę.



Istnieją jednak możliwości przygotowania się na wybuch, ponieważ jego prawdopodobieństwo wzrasta w okresach koniunkcji Ziemi z innymi ciałami niebieskimi, w tym szczególnie w okresie zaćmień Słońca i Księżyca.

Również erupcje słoneczne są w stanie zainicjować taki wybuch, ale te całe szczęście przez najbliższe parę lat będą bardzo rzadkie.


Tak czy owak, w najbliższych paru latach rozstrzygnie się też jaki scenariusz zostanie urzeczywistniony.

Znaleziono skały z czasów początków istnienia Ziemi

Znaleziono skały z czasów początków istnienia Ziemi

Ostatnio mieliśmy okazję zapoznać się z ciekawą nowinką z zakresu geologii. Wiadomość ta przemknęła przez media bez specjalnego rozgłosu i to mimo tego, że jej znaczenie trudno jest wprost przecenić.

Zacznijmy od artykułu:



Opisuje on wynik badań chemizmu fragmentów głębinowych skał znalezionych w obrębie lawy wyrzuconej z wnętrza Ziemi w trakcie erupcji wulkanicznych na wyspach Hawajskich, na Islandii i na wyspach Samoa.

Omawiane skały mają, zgodnie z opisaną metodologią, 4,5 mld lat.

Jest to wiek wprost niewyobrażalny, bo według obowiązujących teorii powstały one już 60 mln lat po sformowaniu się Ziemi i od tamtej pory nie uległy żadnym dalszym znaczącym przeobrażeniom.

Opisane fragmenty skały zawierały minerały z grupy krzemianów w których wykryto obecność izotopu wolframu 182.
Ta obecność tego izotopu jest jednak bardzo problematyczna ponieważ, zgodnie z obowiązującym modelem budowy Ziemi, nie powinien on się w skalach wulkanicznych płyt oceanicznych w ogóle znajdować.

Jedyna możliwość jego powstania i uwiezienia w sieci krystalicznej tych krzemianów związania jest z rozpadem radioaktywnym Hafnu 182 w wyniku czego tworzy się wolfram 182.

Problem w tym, że Hafn 182 mógł egzystować na Ziemi tylko w ciągu pierwszych 60 mln lat jej istnienia ponieważ po takim właśnie okresie ulega on całkowitemu przeobrażeniu w izotop wolframu 182.

Oznacza to jednak, że zbadane krzemiany, a wraz z nimi również skały w których występują, muszą być starsze niż 4,5 mld lat.

Ale tu stoimy przed zasadniczym problemem. Dotychczas uważano płyty oceaniczne za produkt wielokrotnego recyklingu starszych oceanicznych skal i w związku z tym musiały być one już wielokrotnie przetapiane i mieszane na nowo.

Tymczasem wynik pomiarów jest jednoznaczny.

Znaleziono skały które od 4,5 mld lat nic o swoim nieuchronnym losie nie wiedziały i oparły się wszelkim próbom modernizacji i unowocześnienia. Co gorsza nie są one rzadkością i znaleziono je w wielu miejscach, co dowodzi że ich występowanie jest powszechne.

Oczywiście nasi pożal się Boże naukowcy znaleźli karkołomne wyjście z tej zagmatwanej sytuacji wymyślając sobie, że wulkany płyt oceanicznych zasilane są magmą z głębokości ponad 2900 km a więc z granicy postulowanego jądra Ziemi i to właśnie z tej głębokości zostają porwane fragmenty skał otaczających zbiornik magmy i wyniesione na jej powierzchnię.

Kto chce niech wierzy, ale trzeba być już ciężko poszkodowanym na umyśle, aby te bzdury przyjąć za dobrą monetę.

Oczywiście prawda jest taka, że wnętrze Ziemi jest w znacznej części niezmienione i poniżej 10 do 20 km występują skały stanowiące pierwotną materię z której powstała Ziemia, a więc są identyczne z materiałem współczesnych meteorytów i komet i odpowiadają tak zwanym meteorytom węglowym.



Przemiany skał ograniczają się tylko do bardzo cienkiej górnej ich części w której to, na skutek procesów o których już wielokrotnie pisałem, dochodzi do interferencyjnego ogrzania się i ich stopienia.




Omówione powyżej wulkaniczne wyspy nie są wcale związane z obszarami tzw. Hotspotów ale
są obszarami nad którymi dochodzi koncentracji częstotliwości zaćmień Słonecznych.

Hawaje mają np. od 3 do 5 razy większą częstotliwość wystąpienia tego zjawiska niż np. Polska i dlatego właśnie dochodzi tam do podgrzanie skał we wnętrzu Ziemi aż do ich upłynnienia, a tym samym do zjawisk wulkanicznych. Obserwowane przesuwanie się centrum tej aktywności, jak na przykład na Hawajach, nie wynika wcale z wędrówek jakichś wyimaginowanych płyt oceanicznych, ale jest prostą konsekwencją tego, że projekcja zaćmień słonecznych na powierzchni Ziemi ulega z czasem przesunięci, w miarę tego jak zmieniają się parametry orbity Ziemi.

Hawaje są najlepszym zresztą przykładem prawidłowości tej interpretacji ponieważ właśnie tam obserwujemy bardzo ciekawe zjawisko zmiany kierunku przesuwania się tej aktywności.



Przed około 65 mln lat doszło do dramatycznej zmiany kierunku tworzenia się wysp. Taka zmiana kierunku nie pasuje oczywiście do tzw. modelu tektoniki płyt. Jak zwykle nasi, pożal się Boże, „naukowcy” zmuszeni zostali do bezczelnych zmyśleń aby to uzasadnić i od tego czasu tak zwane Hotspoty zapitalają jak pokręcone po całej Ziemi razem z tymi wyimaginowanymi płytami. Wprawdzie matematycznie istnieje możliwość wyliczenia nakładania się tych wymyślonych kierunków ruchu tak, że można otrzymać widoczny dla każdego przebieg łańcucha tych wysp, ale oczywiście dalej nikt nie ma pojęcia jak takie zmiany można uzasadnić.



Nasi „genialni naukowcy” maja nas po prostu w dupie i nawet im się nie śni to, aby wysilić się na jakąś w miarę logiczną teorię uzasadniającą ich brednie.

Oczywiście, jak i we wszystkich innych przypadkach, za opisanymi problemami stoi nieudolność rozróżniania przez tzw „naukę” przyczyn od skutków.

Ziemia z racji powtarzającego się nieustanie zjawiska fikołkowania i zamiany położenia biegunów między sobą (tzw. przebiegunowania) jest narażona na niestabilność położenia jej osi względem płaszczyzny obrotów wokół Słońca.



Przed „65” milionami lat taki fikołek „nie wyszedł” tak jak trzeba i nagle zmieniło się nachylenie tej osi a tym samym drastycznie zmienił się klimat na Ziemi. Oczywiście zmienił się również tym samym sposób projekcji zaćmień słonecznych na powierzchni Ziemi i kierunek tworzenia się nowych wysp uległ zmianie.

Przy okazji wyginęły też dinozaury, ale to już całkiem inna para butów.

Kiedy Ziemia zaczyna puchnąć

Kiedy Ziemia zaczyna puchnąć


Opis naszej rzeczywistości, leżący u podłoża zasad współczesnej nauki, natrafił w ostatnich dziesięcioleciach na granice, które nie jest w stanie przezwyciężyć.

Mimo wysiłków milionów naukowców nauka stoi w miejscu (nie mylić z techniką, to są dwie całkiem rożne sprawy).

Wprawdzie ilość publikacji rośnie w oszałamiającym tempie, ale nikt tych publikacji nie czyta, poza autorami, bo ich innowacyjna wartość, w olbrzymiej większości przypadków, jest zerowa. Poza powtarzaniem po raz tysięczny tych samych zaklęć i tych samych cytatów , nie wnoszą one do nauki nic nowego.

Negatywna selekcja, która dopuszcza do kariery naukowej tylko karierowiczów i oportunistów, pogarsza tę sytuację dodatkowo i zaprzepaszcza wszelkie szanse na uzdrowienie.

Współczesna cywilizacja jest najlepszym przykładem tego, jak schizofreniczny może być system oparty na kłamstwie i egoizmie własnych elit.

Gangrena tego system prezentuje się nam we wszystkich jego przejawach jak na dłoni i przyjmuje w nauce wprost kabaretowe formy.

Większość z nas zamyka na to oczy, w obawie przed przyznaniem się do własnej współodpowiedzialności.

Oczywiście nie można posądzać tylko samych naukowców. Również pozostałe elity, obojętnie jakiej proweniencji, są zdegenerowane i skorumpowane do cna.

Z otwartymi oczami zbliżamy się do katastrofy która zmiecie ten system w oka mgnieniu w pełnej świadomości tego, że nie chcemy go zmienić, bo nasze egoistyczne interesy są nam bliższe, niż prawa naszych potomków do godnego życia.

Zagadnienie ekspandującej Ziemi jest jednym z lepszych przykładów tego, w jakim nierealnym i wprost paranoicznym stanie znajduje się współczesna „nauka”.

Od dziesięcioleci geologia trzyma się kurczowo założenia, że procesy fizyczne, warunkujące zjawiska geofizyczne i geomorfologiczne na Ziemi, są od miliardów lat takie same, i to mimo tego, że fakty są nieubłagane i przeczą tym założeniom w sposób oczywisty dla każdego.


To że Ziemia zmienia nieustannie swoja wielkość musi być, jeśli tylko spojrzy na globus, tak naprawdę dla każdego natychmiast widoczne. Tym bardziej musi być to widoczne dla geologów.
Niestety również i w tej „nauce” konformiści zwyciężyli i do jakich absurdów to prowadzi dobrze ilustruje ten artykuł:


Kluczowym problemem tektoniki płyt jest to, że w przypadku Afryki widzimy jej fałszywość jak na dłoni. Mimo że kontynent ten znajduje się w centrum płyty litosferycznej i otoczony jest przez wieniec rowów oceanicznych produkujących dno oceaniczne ze wszystkich stron.

Ani modele komórek konwekcyjnych w gotującej wodzie ani w japońskiej zupie nie mówiąc już o budyniu nic tu nie pomogą i w „żadnej książce kucharskiej” geolodzy nie znaleźli potrawy mogącej wyjaśnić to zjawisko, w ramach obowiązujących reguł.

Ziemia pęka nam w oczach i zanim się obejrzymy w środku Afryki powstanie olbrzymi ocean i to w miejscu które podobnież ze wszystkich stron naciskane jest przez nowo-tworzące się płyty oceaniczne w otaczającym Afrykę pierścieniu oceanicznych rowów.

Na obszarze Etiopii zanotowano w ostatnich latach dramatyczne przyspieszenie tego zjawiska. W okamgnieniu tworzą się tam kilometrowej długości szczeliny



w które napływa magma tworząc nowe dno oceaniczne.



Ale nie tylko tam magma gotuje się pod nogami Afrykańczyków grożąc ostatecznym rozłamem tego kontynentu.

Również i w południowej części tego kontynentu ziemia puchnie i pęka coraz bardziej.



Szczególnie w rejonie Karonga na granicy Malawi i Tanzanii grozi podobna katastrofa jak w rejonie afaryjskim.


 

Po całej serii trzęsień ziemi w roku 2009 doszło tam do erupcji magmy w szczelinie o długości 17 km.

Ta wzmożona aktywność jest rezultatem ponadprzeciętnego nasilenia występowania zaćmień słonecznych na tym terenie.




Oczywiście nie jest to czymś wyjątkowym i zarówno w przeszłości



jak i w przyszłości dojdzie do jeszcze drastyczniejszego nasilenia tych procesów.

 

Ta wzmożona aktywność wulkaniczna pozostawiła po sobie tykającą bombę. W rejonie jeziora Malawi wzrosła oczywiście produkcja gazów wulkanicznych, w tym dwutlenku węgla, który w ostatnich latach zgromadził się w tym bardzo głębokim jeziorze w ilości milionów metrów sześciennych.

Wprawdzie zjawisko samooczyszczania się wód z nadmiaru gazów neutralizuje to niebezpieczeństwo, ale wymaga to czasu.

Do czego to może prowadzić, jeśli ten proces zawiedzie, opisałem tutaj.


I w tym samym artykule wyjaśniłem przyczyny erupcji CO2 pod wpływem zaćmień słonecznych.

Tak się głupio składa, ze niedawno mieliśmy właśnie takie zaćmienie i to akurat w północnym rejonie jeziora Malawi.

Zaćmieniu temu towarzyszyły jak zwykle typowe zjawiska geofizyczne i atmosferyczne łącznie z typowymi katastrofami pogodowymi i wybuchami wulkanów czy tez wzmożoną aktywnością sejsmiczną.


Może najbardziej spektakularnym rezultatem ostatniego zaćmienia słonecznego było zniszczenie możliwe że najważniejszego turystycznego obiektu Malty. W wyniku huraganowych wiatrów zawalił się widowiskowy most skalny „Niebieskie Okno” na wyspie Gozo.



W przypadku rejonu Karonga sprawa jest jeszcze nie zakończona i można się spodziewać, że właśnie rozpoczął się tam proces samoistnego podgrzewania się pakietów skalnych we wnętrzu Ziemi


i ze w ciągu najbliższych miesięcy (najpóźniej do roku) u rejonie tym dojdzie do kolejnych erupcji szczelinowych i, jeśli będziemy mieć pecha, również do erupcji dwutlenku węgla z wnętrza jeziora Malawi.

No a wtedy nich Bóg ma mieszkańców w opiece.

Dlaczego nagle wzrasta zalodzenie oceanu



Dlaczego nagle wzrasta zalodzenie oceanu 

W zeszłym miesiącu nie można było się opędzić od informacji o klimatycznej katastrofie. A to na biegunie miało być tak gorąco jak nigdy w historii, albo też straszono nas topniejącym lodem na Oceanie Arktycznym, który miał jakoby znowu stopnieć do rekordowego poziomu. Ostatnio te meldunki ucichły i mamy wreszcie spokój od tej durnowatej propagandy.




Ale co za cholera ugryzła tych czcicieli „globcia”?

Oczywiście chodziło jak zwykle o kasę i o odpowiednie propagandowe przygotowanie szczytu klimatycznego w Marrakeszu w dniach 07 – 18.11.2016.

Tym razem nic nie zostawiono przypadkowi. To nie mogło się skończyć tak jak w trakcie konferencji w Kopenhadze w roku 2009, kiedy uczestnicy obradowali o ociepleniu klimatu dmuchając w dłonie i modląc się o to, żeby im dupa do stołków nie przymarzła.

Tym razem wybrano Marrakesz. Wszyscy uczestnicy mogli się więc przekonać, że jest ciepło i chronili się w klimatyzowanych namiotach i limuzynach, zużywając tyle energii na klimatyzację co 100000 miasto.

Oczywiście zadbano również o to, aby te kilka stancji metrologicznych które mierzą temperatury za kołem polarnym dawały alarmujące wyniki. Pewnie wszystkie termometry trzeba było zabrać do przeglądu do laboratorium, ale komuś się zapomniało wyłączyć dopływ wyników do bazy danych.

Nie inaczej było też z zalodzeniem Oceanu Arktycznego.

Odpowiednie algorytmy, czyli matematyczne formułki do liczenia (teoretycznego) zalodzenia Oceanu Arktycznego, uległy przypadkowo :) drobnej zmianie. Tu i tam zmieniły się jakieś parametry i czary mary, zalodzenie oceanu gwałtownie spadło.

Ta banda sq....ów ma to już opracowane do perfekcji.

Jak się konferencja skończyła to i nagle temperatury na biegunie spadły a i zalodzenie gwałtownie wraca do normy.



Tak to właśnie działa nasza „nauka”. Jedna wielka banda sqr....li.

Ekspansja Ziemi




Ekspansja Ziemi



Ostatnio ukazała się ciekawa praca, która jako jedna z nielicznych zasługuje na miano naukowej, i to mimo tego, że interpretacja danych prezentowana przez autorów daleka jest od prawdy. Jej wartość wynika tylko i wyłącznie z tego, że autorzy tej pracy przedstawili czytelnikom fakty takie jakie są, bez próby ich zafałszowania i dostosowania do obowiązujących w nauce przesądów.

Yen Joe Tan i współpracownicy zajęli się analizą przebiegu erupcji magmy w obrębie grzbietów oceanicznych.


I musieli stwierdzić, że obowiązujące teorie ich powstania muszą ulec radykalnym zmianom. Okazało się mianowicie, że wylewy magmy które tam występują nie są w procesie tworzenia się dna oceanicznego zjawiskiem pierwotnym ale wtórnym.

Najpierw dochodzi tam do powstania rys i spękań w obrębie grzbietu oceanicznego a dopiero po wystąpieniu tego zjawiska, w obręb takiego spękania napływa magma z wnętrza Ziemi. Dotychczas geolodzy twierdzili, że to to napływ magmy z wnętrza Ziemi prowadzi do rozerwania skorupy ziemskiej i tworzenia dna oceanicznego.

Ta, zdawałoby się niewielka zmiana ma jednak zasadnicze znaczenie dla weryfikacji obowiązujących w geologii teorii i przywraca do życia teorię ekspansji Ziemi, o której większość ludzi już zapomniała (jeśli w ogóle była im znana).

Teoria ekspansji Ziemi jest jedną z najelegantszych teorii naukowych i już chociażby z tego względu zasługuje na rozpowszechnienie. Niestety ma ona zasadniczą wadę. Jej prekursorem był Polak Jan Jarkowski, i już samo to stawia ją pod pręgierzem „środowiska naukowego”. 


Jak wiadomo tylko to co wymyślili tzw. zachodni naukowcy zasługuje na miano nauki.

Spowodowało to to, że teoria ta spotkała się z niedowierzaniem i została uznana, przez tych co wszystko wiedzą najlepiej, za kompletnie fałszywą.

Tymczasem nawet dla laika teoria ekspansji Ziemi jest łatwa do zaakceptowania i w naturalny sposób zrozumiała.


Pech tylko w tym, że oprócz zachodniej mafii „naukowej”, spotkała się ona również ze sprzeciwem religijnych maniaków.
Tym z kolei wydaje się, że skoro w Biblii nic nie stoi o ekspansji Ziemi, to oczywiście czegoś takiego być nie może.

Aż dziw, że ta sprzeczna z religijnymi wyobrażeniami teoria ma wśród polskich geologów tak liczne grono zwolenników i to mimo tak powszechnego ciemnogrodu.

Zgodnie z moim widzeniem fizyki, teoria ekspansji Ziemi jest nie tylko estetycznie piękna, ale również absolutnie prawdziwa. W naszym wszechświecie nie istnieje coś takiego jak stałość jakichś parametrów i zmiany wielkości ciał niebieskich jak i wszystkich innych parametrów fizycznych są rzeczą jak najbardziej normalną.

W rzeczywistości nienormalną byłaby stałość jakichś wartości.

Nasz wszechświat jest w stanie ciągłych zmian które nigdy nie ulegną zanikowi. Również nasza Ziemia ulega takim zmianom i te prowadzą do drastycznych przeobrażeń jej geofizycznych własności.

Cała tragedia którą zgotowała nam „nauka” plaga na zaprzeczaniu możliwości takich zmian i na fanatycznym obstawaniu przy tym, że istnieją jakieś stałe fizyczne i niezmienne prawa natury.

Oczywiście to jest gówno prawda i szczególnie ludzie, którzy mają więcej do czynienia z realnymi pozostałościami historii naszej planety, są bardziej sceptyczni wobec takiego podejścia. Stąd wśród geologów znajdziemy najwięcej krytyków „globcia” a wśród fizyków najwięcej jego zwolenników. Ci ostatni nie maja oczywiście o niczym zielonego pojęcia i halucynują coś o prawach fizycznych do znudzenia.

Jeśli jednak fizycy konfrontowani są z realiami znalezisk paleontologicznych to nagle nabierają wody w usta.

Tak było na przykład w przypadku maksymalnej wielkości i masy organizmów które zdolne są do latania.
Całe lata obowiązywało przekonanie, że organizm cięższy niż 40 kg nie będzie w stanie wzbić się w powietrze o własnych siłach. Ta teza była powtarzana do znudzenia, do czasu kiedy znaleziono szczątki latających gadów o rozpiętości skrzydeł do 15 m i prawdopodobnej wadze 200 kg lub nawet większej.

Oczywiście próbowano ten fakt zbić argumentacją, że gady te były albo nielotne lub też tym, że wprawdzie lotne ale tylko pasywnie, czyli latające tak jak szybowce. Do wzbijania się w powietrze potrzebowały one jakoby urwiska oraz ciągle wiejące wiatry.
Przykładem takich latających gadów są pterozaury z gatunku:


I tu nasi „fizycy” zastawili na siebie samych pułapkę. Bo analiza środowiska życia tych gadów wykazała, że ich sposób żerowania przypominał bardzo ten, jaki widzimy u współczesnych marabutów czy też bocianów, a więc polowały one na małe gady czy też ssaki w terenie raczej stepowym i płaskim. To jednak oznaczało, że te latające gady musiały być zdolne do tego aby wzbić w powietrze masę 200 kg i to najprawdopodobniej z miejsca, inaczej stałyby się łatwą zdobyczą gadów drapieżnych.

Pomimo swojej przemądrzałości żaden z fizyków nawet nie próbuje znaleźć wytłumaczenia tej zagadki. Tak zwana „nauka” ignoruje fakty, bo nie pasują one do wymysłów którymi fizycy zatruwają umysły ludzkie już od dziesięcioleci.
Nie inaczej ma się sprawa z największymi organizmami lądowymi - Zauropodami.
Największe z tych gadów mierzyły około 40m długości i wyżyły zapewne powyżej 100 t.


Jak horrendalne są to wielkości możemy się przekonać patrząc na to zdjęcie.



Zgodnie z obowiązującymi w fizyce teoriami, tak wielki organizm powinien zginać natychmiast przytłoczony własnym ciężarem. Tymczasem, jak widać, żyło im się świetnie i były w stanie wypełniać te same funkcje co organizmy współczesne. W jaki sposób, na ten temat nikt z fizyków nie chce się wypowiedzieć, poza standardowym pleceniem bzdur, bo wie dobrze, że takie organizmy są niemożliwe i zaprzeczają prawom ich „fizyki”.

Oczywiście nie są to jedyne niezrozumiałe przykłady gigantyzmu wśród organizmów żywych. O innym takim przykładzie pisałem tutaj:


Dobrze więc. że takie dowody istnieją i raz za razem przypominają tzw. „naukowcom” o tym, że ich teorie są do dupy.

Oczywiście wytłumaczenie tego zjawiska jest związane z faktem zmiany wielkości Ziemi, czego dowodem jest zarys kontynentów.
Oczywiście tak jak to jest prezentowane w zalinkowanym przeze mnie filmiku. to nie było i Ziemia nie podlega jednostajnej ekspansji swojej wielkości. W istocie Ziemia regularnie zmienia swoją wielkość oraz masę a co za tym również wszystkie inne parametry włącznie z wartością przyspieszenia ziemskiego.

W swojej przeszłości Ziemia podlegała wielokrotnie takim zmianom, w efekcie których kurczyła się ona do wielkości takiej, że oceany zajmowały o wiele mniejszą powierzchnię niż kontynenty, a jej średnica zmniejszała się zapewne do 2/3 lub nawet polowy jej obecnej wielkości.

Odpowiednio do tego zmniejszała się również jej masa jak i wielkość budujących ją atomów.


Taki proces wymaga jednak czasu na dostosowanie się wszystkich parametrów fizycznych do obowiązującej wielkości Tła Grawitacyjnego.


I w takich właśnie okresach przejściowych występowały sytuacje w których przyspieszenie ziemskie było znacznie mniejsze niż wynikałoby to z ówczesnej wartości TG w Układzie Słonecznym. W takich właśnie okresach dochodziło do wykształcenia się gigantyzmu wśród zwierząt.

Ponieważ molekuły substancji organicznych odnawiają się nieprzerwanie i w przypadku drastycznego spadku TG wielkość ich drastyczne rośnie, rośnie też odpowiednio wielkość organizmów.

Przy okazji okresy o niskiej wartości przyspieszenia ziemskiego sprzyjają tworzeniu się gigantycznych organizmów latających a odpowiednio gęsta atmosfera umożliwia też latanie organizmom wielokrotnie cięższym niż to jest możliwe współcześnie.

Świat ożywiony jest w stanie dostosować się bardzo szybko do zmieniających się wartości TG, natomiast molekuły materii nieożywionej dostosowują się do tego bardzo powoli i zachowują jeszcze tysiące i miliony lat swoja zaniżoną masę. Prowadzi to do dysproporcji między tymi wielkościami i do tego, że 200 kg organizmy są w stanie latać bez problemów i 100 tonowe Zauropody poruszać się po ziemi bez najmniejszych problemów.

Te wszystkie zmiany muszą również występować w odwrotnym kierunku i to powoduje, że znamy również w historii Ziemi takie okresy w których występują tylko organizmy karłowate lub o niewielkich rozmiarach.
Oczywiście również człowiek podlega takim zmianom i one to wywarły decydujący wpływ na wykształcenie się naszego gatunku.


Te wszystkie fakty które podałem są już od dawna znane i od dawna powinny one zmusić naukę do zarzucenia obowiązujących fałszywych teorii. Niestety ta banda fanatyków wie dobrze jak bronic koryta wysługując się rządzącym na zasadzie „ręka, rękę myje”

Translate

Szukaj na tym blogu