Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Zjawiska geofizyczne. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Zjawiska geofizyczne. Pokaż wszystkie posty

Ludzie i góry

Ludzie i góry

Od lat ostrzegam przed niebezpieczeństwami wspinaczek wysokogórskich. Wprawdzie takie ostrzeżenie wydaje się być trywialne, w końcu o tych niebezpieczeństwach nikogo nie trzeba przekonywać, ale w tym przypadku chodzi o niebezpieczeństwo któremu w żaden sposób nie można przeciwdziałać, a którego jedyną możliwością zażegnania jest rezygnacja po prostu ze wspinaczki w określonym przedziale czasu.


Zmuszające do zastanowienia jest to, że mój wcześniejszy artykuł dotyczył tej samej góry i takiego samego rodzaju śmierci jaki spotkał kolejnych alpinistów.

Tym razem los nie miał zmiłowania nad dwoma Niemcami. Zginęli zamarzając w drodze na szczyt góry Mont Blanc.


Szczególnie wstrząsające jest to, że ta tragedia była tak łatwa do uniknięcia. Wystarczyło tylko zrezygnować ze wspinaczki w trakcie zaćmienia Księżyca w dniu 07.08.2017 i pewnie nic by się nie stało. A tak ci dwaj alpiniści zamarzli w oka mgnieniu na skutek katastrofalnego spadku temperatury, również bezpośrednio we wnętrzu ich organizmów, kiedy Ziemia i Księżyc ustawiły się w jednej linii względem Słońca w trakcie ostatniego zaćmienia Księżyca. Do tej tragedii doszło tylko dlatego, bo moje ostrzeżenia przez tzw. oficjalną „naukę” są w kryminalny wprost sposób ignorowane.

Nie można też winy zrzucić na przypadkowy zbieg okoliczności, ponieważ nie mamy tu do czynienia z amatorami, ale z dobrze przygotowanymi i wyposażonymi fachowcami, dla których przetrwanie nocy, nawet tej najzimniejszej, w biwaku na ścianie nie stanowiło żadnego problemu. Szczególnie teraz w środku lata, gdzie na Mont Blanc ekstremalne temperatury w normalnej sytuacji są wykluczone.
Tylko że tym razem nie była to normalna sytuacja i koniunkcja Ziemi i Księżyca zmieniła wszystko.

Jeśli ktoś mi zarzuci, że przecież Niemcy nie czytali z pewnością tego artykułu i nie mogli o tym wiedzieć, to nie ma oczywiście racji. Od tego są przecież odpowiednie państwowe służby jak i samo środowisko alpinistyczne. Nie chce mi się wierzyć, że żadnemu alpiniście moje ostrzeżenia nie obiły się o uszy, szczególnie, że publikowałem je również po niemiecku i to wielokrotnie.

Cała moralna odpowiedzialność za tę śmierć spoczywa więc na tych, którzy kasując ciężkie pieniądze, piastując odpowiedzialne funkcje, nie zrobili nic w tym celu, aby co najmniej sprawdzić moje ostrzeżenia pod względem ich statystycznej prawidłowości i nie rozpropagowali wiedzy o tych zagrożeniach w środowisku alpinistycznym.

Niestety głupota ludzka nie zna granic w warunkach kiedy degeneracja „elit” sięga szczytów.

Pierwsze oznaki nadciągającej apokalipsy

Pierwsze oznaki nadciągającej apokalipsy

Przedwczoraj miało miejsce poważne trzęsienie ziemi w Grecji.
Wprawdzie to żadna niespodzianka, ponieważ Grecja należy do najbardziej aktywnych sejsmicznie rejonów na Ziemi, ale siła tego trzęsienia odbiegała znacznie od typowych dla tego rejonu wartości.

Oczywiście przyczyn musimy szukać nie na Ziemi ale w szczególnym przebiegu zjawisk kosmicznych. Tym razem przyczyną było specyficzne położenie planet w Układzie Słonecznym.



Takie symetryczne ustawienie planet połączone z koniunkcją Ziemi i Marsa musiało prowadzić do przejściowego wzrostu tła grawitacyjnego na Ziemi i do całego szeregu efektów geofizycznych.
Wzmożona oscylacja podstawowych jednostek przestrzeni zmieniła też stosunek mieszaniny gazów w atmosferze i doprowadziła przede wszystkim do zmniejszenia pojemności atmosfery w stosunku do pary wodnej. W konsekwencji doszło do całego szeregu katastrofalnych opadów atmosferycznych, czy to w formie nawałnicowych deszczów, czy też niespotykanych opadów śniegu. Generalnie nastąpiły też lokalne silne spadki temperatury, również w tych częściach świata w których aktualnie panuje lato.

Jeśli ktoś nie wierzy, to może sobie sprawdzić meldunki pogodowe z ostatnich dni. Lista tych katastrofalnych zjawisk jest zbyt długa aby ją tu szczegółowo przytaczać.

Oczywiście ten wzrost TG musiał się też odbić na aktywności sejsmicznej na Ziemi. Ta aktywność jest jednak często ściśle związana z położeniem Księżyca względem Ziemi i Słońca, oraz w stosunku do innych planet US.

Obecnie mamy do czynienia z sytuacja w której nie tylko planety tworzą symetryczną konstelację, ale i Księżyc zaczyna przyjmować pozycję coraz bardziej zbliżoną do linii łączącej Ziemię ze Słońcem.

Połączenie tych dwóch aspektów prowadzi do tego, że ta aktywność geofizyczna na Ziemi będzie jeszcze dalej wzrastać. Najbliższe maksimum wystąpi 23.07.2017 kiedy to Księżyc znajdzie się w nowiu i gdzie wystąpi szczególne niebezpieczeństwo katastrofalnych zjawisk geofizycznych.

Jednak szczególną uwagę trzeba zwrócić na przypadający 21.08.2017 kolejny nów. Tym razem będzie on połączony z całkowitym zaćmieniem Słońca i to nie wróży nam nic dobrego. 

 

Przebieg tego zaćmienia obejmuje również dwa newralgiczne punkty na kuli ziemskiej.
Pierwszym jest kaldera Yellowstone a drugim wulkany w północnej części Oregonu w USA.



W obu przypadkach może dojść do aktywizacji zjawisk wulkanicznych.

Wprawdzie wybuch nie nastąpi natychmiast, bo proces generacji magmy po zaćmieniu słonecznym wymaga czasu, ale już po upływie 6 do 12 miesięcy może się to skończyć wybuchem wulkanu.

Obszar przypacyficzny Ameryki Północnej reaguje szczególnie intensywnie na zaćmienia słoneczne i często kończą się one albo wybuchami wulkanów albo wielkimi trzęsieniami ziemi.

Jako przykład może nam posłużyć zaćmienie słońca z roku 1979.



Wtedy to objęło ono również prawie że idealnie również rejon wulkanu Mount St. Hellens w stanie Waszyngton, a więc w bezpośrednim sąsiedztwie tego rejonu zaćmienia które będziemy mieli za miesiąc.


Zaćmienie z roku 1979 spowodowało to, że we wnętrzu Ziemi na głębokości około 5 do 10 km rozpoczął się proces samoistnego podgrzewania się skał.

Zasady tego procesu oraz sposoby jego wykorzystania podałem tutaj.



Już niewiele miesięcy później doszło do wielkiego wybuchu wulkanu, który spowodował wprost niewyobrażalne szkody. Całe szczęście okolica jest niezamieszkała i liczba ofiar była niewielka.

Tym razem rejon zaćmienia słonecznego leży bardziej na południe i szczególnie zagrożenie czeka nas ze strony wulkanów Mount Hood i Mount Jefferson.

https://pl.wikipedia.org/wiki/Mount_Hood


Wprawdzie Mount Jefferson uważany jest za wygasły, ale w tym rejonie świata jest to mało prawdopodobne. Wprost przeciwnie, nie jest wykluczone to, że może tam powstać nowy wulkan i to w rejonie dotychczas nieznanym z działalności wulkanicznej.

Oczywiście nie można też zapominać o trzęsieniach ziemi. Również i one mogą przybrać po takim zaćmieniu katastrofalne rozmiary.

Zjawiska atmosferyczne, jakie nas jeszcze oczekują, to w porównaniu małe piwo, choć seria tornad w USA może poczynić większe szkody niż największy wybuch wulkanu.

Wracając do kaldery w Yellowstone, wprawdzie możliwy jest przejściowy wzrost objawów aktywności wulkanicznej, ale na wielki wybuch trzeba jeszcze poczekać.

Rejon Yellowstone jest dlatego tak niebezpieczny, ponieważ tam właśnie dochodzi do szczególnego nasilenia się częstotliwości zaćmień słonecznych. Jest to jeden z tych rejonów świata w których występują one najczęściej.

Aby doszło jednak do wielkiego wybuchu musi być spełnionych cały szereg warunków. Pojedyncze zaćmienie słońca nie wystarczy i w krótkim odcinku czasu musi wystąpić ich co najmniej kilka. Do tego muszą one mieć miejsce w czasie kiedy planety Układu Słonecznego grupują się szczególnie ciasno i tworzą symetryczne geometryczne formy.

Takie warunki spełnione zostaną dopiero pod koniec XXVIII wieku.

W latach 2891 do 2898 dojdzie do 3 zaćmień słonecznych które obejma rejon kaldery Yellowstone.



Szczególne znaczenie będzie miało zaćmienie w roku 2896 ponieważ w trakcie tego zaćmienia konstelacja planet będzie naprawdę wyjątkowa.



Jeśli po tym zaćmieniu rozpocznie się proces generacji magmy, to następne zaćmienie w roku 2898 może być już zapalnikiem kolejnego wybuchu.


Wprawdzie nie będziemy mieli możliwości sprawdzenia tej prognozy, co najwyżej nasi potomkowie, ale mechanizm w niej opisany jest ważny dla wszystkich rejonów Ziemi. Tak więc warto obserwować takie konstelacje planet oraz miejsca o szczególnej koncentracji zaćmień słonecznych, bo to pozwoli nam na przewidzenie szczególnie niebezpiecznych okresów oraz wyznaczenia rejonów Ziemi o największym prawdopodobieństwie wystąpienia katastrofalnych zjawisk.

Jest to mimo to olbrzymi postęp w stosunku do błądzenia po omacku i walenia głową w ścianę, którą to metodę preferuje „nauka”.

W każdym razie najbliższe miesiące nie oszczędzą nam przykrych niespodzianek.

Uzupełnienie 09.08.2017

Już niewiele godzin po koniunkcji Księżyca i Ziemi względem Słońca, mamy tę sytuację którą przewidziałem, a więc wzrost aktywności sejsmicznej na Ziemi. W Europie przejawia się to znaczną liczbą małych trzęsień ziemi w rożnych jej regionach oraz silną aktywnością sejsmiczną w Turcji.



W Chinach doszło zaś do dwóch bardzo dużych trzęsień ziemi z licznymi ofiarami śmiertelnymi. Zagrożenie utrzyma się na wysokim poziomie jeszcze przez parę dni po czym zmaleje znacznie, aby ponownie wzrosnąć, w miarę zbliżania się terminu kolejnej koniunkcji w dniu 21.08.2017.



Uzupełnienie z dnia 05.09.2017

Tak jak przewidywałem, w przypadku omawianego w artykule zaćmienia słonecznego, oczekiwany wzrost aktywności geofizycznej nie dał na siebie długo czekać.

Oprócz jednoznacznego przyrostu częstotliwości jak i siły anomalii pogodowych


zauważymy też wyraźny wzrost aktywności sejsmicznej w rejonie oddziaływania zaćmienia słonecznego.
Najbardziej spektakularnym jest seria trzęsień ziemi w stania Idaho w USA w bezpośredniej bliskości krateru Yellowstone. W międzyczasie doszło tom już do setek trzęsień ziemi z których największe osiągnęło siłę 5,3 w skali Richtera.


Jest to największe trzęsienie ziemi w północno-zachodnim rejonie USA od trzech lat i jak widać z załączonej tabeli jedno z najcięższych w historii.


Jeśli chodzi o sam krater w Yellowston to ostatnia znaczna aktywność sejsmiczna miała tam miejsce przed 41 laty kiedy to wystąpiła tam seria trzęsień ziemi o sile do 5,5 w skali Richtera w dniu 08.12.1978. 


Bezpośredni impuls spowodował specyficzny układ planet z udziałem Ziemi



Przyczyną było jednak nadchodzące całkowite zaćmienie słoneczne w dniu 26.02.1979 które już miesiące wcześniej zaznaczyło się wzrostem wartości TG na Ziemi.



Najsilniejsza seria trzęsień ziemia w Yelowstone miała miejsce w roku 1959. I tutaj przyczyną był również specyficzny układ planet parę dni wcześniej


A bezpośrednią przyczyną zaćmienie słoneczne które miało zajść w dniu 02.10.1959 roku a którego oddziaływanie zaznaczyło się już znacznie wcześniej w tym rejonie.



Szczególnie spektakularne jest to, że właśnie w dniu 18.08.1959 roku miała miejsce też pełnia księżyca a więc tak jakby próba generalna przed zbliżającym się zaćmieniem słonecznym.



Możemy więc wnioskować, że również ostatni wzrost aktywności sejsmicznej w kraterze Yellowstone przebiega zgodnie ze schematem z roku 1978 czy też 1959, z tym że tym razem możliwe maksimum jeszcze nas najprawdopodobniej oczekuje. Jak na razie aktywność sejsmiczna była wprawdzie duża ale siła trzęsień niespecjalnie. Dlatego możliwy jest taki rozwój wypadków w którym to maksimum jeszcze nas oczekuje i to w ciągu najbliższym paru miesięcy.

Najbliższym dobrym terminem jest np. 19.10.2017 z ciekawym układem planet o dużym potencjale na wzrost TG. Tym bardziej ze w tym dniu mamy też nów i Księżyc znajdzie się pomiędzy Ziemią i Słońcem.


 

Skąd się biorą dziury w ….Ziemi

Skąd się biorą dziury w ….Ziemi

Czasami zdarzają się odkrycia specjalnych fenomenów na Ziemi, które zadziwiają swoim pojawieniem się, również ekspertów.
Jeszcze bardziej zadziwiające jest jednak to, że ci „eksperci” nie są w stanie przełamać swoich torów myślenia i poszukać rozwiązań wykraczających poza zakres ich codzienności. Prowadzi to z konieczności do bardzo fragmentarycznego spojrzenia na naszą rzeczywistość i nie pozwala dostrzec tego, że zjawiska we wszechświecie podlegają wspólnym mechanizmom.

Tak ma się też sprawa z przypadkiem odkrycia zagadkowej dziury w ziemi na półwyspie Jamał.


Oczywiście tak jak się można było tego spodziewać nasi „eksperci” natychmiast wiedzieli co jest grane. Oczywiście erupcja ta była związana z eksploatacją gazu ziemnego.

Ale czy na pewno?

To pytanie nie miałoby uzasadnienia gdyby nie fakt, że również gdzie indziej tego typu dziury w podłożu nie należą do rzadkości. Co więcej, nie należą one też do rzadkości na innych ciałach niebieskich Układu Słonecznego. 

Równie sensacyjnie prasa donosiła, jakiś czas temu, o tajemniczej dziurze na Marsie, a której wygląd jest prawie że identyczny z tą z Syberii.


Co więcej również na Marsie takie dziury to normalka i można przytoczyć cały szereg przykładów podobnych dziur.



I jakby tego było mało takie same dziury stały się przedmiotem zainteresowania NASA, ale dla odmiany na Księżycu



Gołym okiem widać identyczność formy tych dziur, czy to na Ziemi, czy też na Księżycu, albo na Marsie.

Czy jest to możliwe, aby identyczne formy morfologiczne na tak rożnych ciałach niebieskich powstały na zasadzie rożnych mechanizmów działania?

Oczywiście wykluczyć się to nie da, ale o wiele bardziej logiczne musi się nam wydać takie rozwiązanie, w którym dziury te powstają według identycznego schematu.

I oczywiście nasza intuicja nas nie myli. We wszystkich tych przypadkach mamy do czynienia z identycznym mechanizmem w którym niebagatelną rolę odgrywają koniunkcje ciał niebieskich.

Jeszcze ważniejsze jest jednak to, że „skaliste“ ciała niebieskie układu słonecznego nie różnią się w niczym w swojej wewnętrznej budowie od komet, i odpowiadają zbiorowi zespolonych fragmentów materii słonecznej powstałych w trakcie erupcji na naszej gwieździe. Fragmenty te odpowiadają swoim składem chondrytom i zbudowane są znacznej części z wody, wodoru i węgla.


Tego typu mieszanina jest oczywiście bardzo podatna na przejścia fazowe inicjowane poprzez koniunkcje planet. W efekcie dochodzi do lokalnego podwyższenia temperatury podłoża i uwolnienia związanych ze skałami gazów i cieczy. To uwolnienie może przybrać formę eksplozji i w zależności od uzyskanych temperatur zakończyć się wybuchem wulkanicznym albo eksplozją pary wodnej czy też erupcją wodno-gazową.



Również w przypadku Marsa związek obecności tej dziury ze ścieżką przejścia zaćmienia słońca na tej planecie jest nie do podważenia i jest dokładnie widoczny na zdjęci w formie pasmowego obniżenia terenu.



A jak było na półwyspie Jamał?



Również tam stosunkowo niedawno miało miejsce zaćmienie Słońca które dokładnie objęło teren krateru.


I również tam doszło do przemian fazowych w gruncie w wyniku czego wytworzyły się rożne generacje wakuoli budujących materię o rożnych własnościach oscylacji własnych.

http://krysztalowywszechswiat.blogspot.de/2013/08/zagadka-enceladusa.html

Po latach wzajemnej synchronizacji tych oscylacji doszło do takiego podwyższenia temperatury wiecznej zmarzliny że ta uległa stopieniu i uwolniła znajdujący się w niej metan.

Efektem była gwałtowna erupcja gazu i gorącego szlamu z wnętrza Ziemi.


Taki sam przebieg mają też erupcje na Marsie i Księżycu. Również na tych ciałach niebieskich występuje pod powierzchnią warstwa wiecznej zmarzliny w której gromadzi się pierwotny metan powstały w reakcji wodoru i węgla znajdującego się w chondrytowym wnętrzu tych ciał niebieskich.
Oczywiście ten sam mechanizm funkcjonuje również na dużych głębokościach pod powierzchnią i prowadzi do inicjacji procesów wulkanicznych.

Jeśli przeprowadzimy dokładne poszukiwania na trasie wyżej wymienionego zaćmienia słonecznego w obrębie strefy wiecznej zmarzliny to zauważymy że cała ta trasa usiana jest podobnymi dziurami wypełnionymi wodą i powstałymi bezpośrednio po zaistnieniu takiego zaćmienia. Przy pomocy dokładnych pomiarów geodezyjnych jest też możliwe wykazanie tego, że na całym obszarze wystąpienia zaćmienia słonecznego nastąpiło sygnifikantne obniżenie wysokości tego terenu w stosunku do otoczenia a wynikające z podobnych efektów ale w znacznie mniejszej skali intensywności.

Oczywiście również Polska może być potencjalnym obszarem wystąpienia podobnych efektów, szczególnie że wieczna zmarzlina na terenach Suwalszczyzny jest całkiem znacznie rozprzestrzeniona.

Reasumując - wiedza przyrodnicza fizyków znajduje się na poziomie odpowiadającym średniowiecznym alchemikom i nie zapowiada się że będzie lepiej.


O powstaniu Wszechświata i paru innych ciekawostkach

O powstaniu Wszechświata i paru innych ciekawostkach


Jednym z najbardziej zatwardziałych mitów współczesnej astrofizyki jest przekonanie o tym, że obserwowana wszechobecność kraterów, pokrywających powierzchnię większości ciał niebieskich w Układzie Słonecznym, jest rezultatem wzajemnych ich zderzeń.

Zderzenia te miałyby być konsekwencją przyjętego przez „naukowców” mechanizmu tworzenia się gwiazd i ich układów planetarnych, zgodnie z którym, powstały one z pierwotnego nagromadzenia materii w formie obłoku i stopniowej koncentracji tej materii, w rezultacie zapadania się takiego obłoku, oraz procesów akrecyjnych.

Zgodnie z tym, tworzenie się większych ciał niebieskich byłoby związane z przychwytywaniem mniejszych składników tego obłoku przez większe, w wyniku wzajemnych zderzeń.


Oczywiście założenie takiego mechanizmu powstawania ciał niebieskich stwarza konieczność bardzo dużej częstotliwość zachodzenia tego zjawiska i musi pozostawić po sobie dużą liczbę kraterów na ich powierzchni.

Założona hipoteza jest tylko wtedy realna, jeśli w przeszłości US występowała ekstremalnie duża koncentracje takich skupisk materii w przestrzeni. Inaczej nie mogłoby dojść do powstania takiej formy układu planetarnego jaki obserwujemy.

Zmusiło to do przyjęcia tezy, że główna faza takich zderzeń była procesem krótkim i ograniczonym do początkowego okresu istnienia układu planetarnego oraz do tego, że obserwowane kratery, na powierzchni ciał niebieskich, pochodzą właśnie z tej fazy ich rozwoju.

Jednocześnie musiałby być to proces radykalnie efektywny, ponieważ wyczyścił on przestrzeń US prawie całkowicie z resztek tej pierwotnej materii i to w akcie prawie że jednorazowym.

To założenie jest jednak tak naprawdę nieprawdopodobne, bo sprzeczne z naszym poczuciem logiki (przynajmniej u tych którzy potrafią wyciągać logiczne wnioski).

Z doświadczenia wiemy, że podobne procesy maja przebieg stopniowy i prawdopodobieństwo zajścia jakiegoś zdarzenia maleje wykładniczo, w miarę tego, jak stopniowo maleje też ilość obiektów biorących w nim udział.

Planetologia wymusza od nas tym samym, uwierzenie w coś, co sprzeczne jest z naszym doświadczeniem. To nasuwa nam myśl, że ten model, który propagują „naukowcy”, nie może być modelem realistycznym.

Jaką mamy jednak alternatywę?

Taką alternatywę daje nam mój model budowy Wszechświata.

Według przyjętych przeze mnie mechanizmów, ewolucja wszechświata jest cyklicznym procesem związanym z postępującą generacją materii, kosztem zanikającej przestrzeni, oraz aktu destrukcji tejże materii do jej składników podstawowych, czyli wakuoli przestrzeni, po zakończeniu takiego cyklu.

W rezultacie każdy utworzony z przestrzeni atom, przynależy w przeciągu swojego istnienia, do coraz bardziej złożonych zgrupowań materii, od pojedynczej molekuły począwszy, a na gwiazdach skończywszy.

Również meteoryty lub komety nie zachowują swojej formy wiecznie i przynajmniej niektóre z nich, w trakcie swojego istnienia, zwiększają swoją masę przechodząc w coraz to większe formy, aby po fazie planety jakiegoś układu słonecznego, stać się z czasem pełnowartościową gwiazdą.


O takim a nie innym mechanizmie funkcjonowania naszej rzeczywistości świadczy obserwacja która już od lat przysparza astrofizyków o ból głowy.



Chodzi mianowicie o to, że w wielkoskalowych strukturach wszechświata daje się zauważyć zadziwiającą zgodność orientacji poszczególnych ich składników.

Innymi słowy, w gromadzie galaktyk poszczególne najjaśniejsze jej galaktyki wykazują generalnie taką samą orientację w przestrzeni i to mimo tego, że oddalone są one od siebie niekiedy o „setki milionów” lat świetlnych.

Oczywiście trzeba tu uwzględnić to, że te przepowiednie „naukowców”, co do odległości obiektów kosmicznych od siebie, są tak samo „gówno warte” jak i inne ich teorie.

Co gorsza, również skupienia takich gromad wykazują taką samą przestrzenną zgodność orientacji, przy wzajemnym oddaleniu liczonym już w „miliardach” lat świetlnych.

Oczywiście taka zgodność orientacji w żaden sposób nie może być wytłumaczona w ramach obowiązujących teorii kosmologicznych i wymaga przyjęcia założeń równoznacznych z wiarą w cuda.

Inaczej w moim modeli wszechświata.

Zgodnie z moją teorią cały wszechświat wywodzi się pierwotnie z pojedynczej oscylującej nieciągłości, której oscylacje interferowały wzajemnie ze sobą tak, że utworzyły się dwie osobne jednostki przestrzeni.

Początkowo więc nasz wszechświat składał się z dwóch niewyobrażalnie małych oscylujących bąbelków przestrzeni

Te z kolei, inter-reagując ze sobą, wytworzyły kolejne dwie potomne jednostki przestrzeni.

Proces ten powtarzał się wielokrotnie i z każdą taką oscylacją podwajała się też przestrzeń naszego wszechświata. Ponieważ oscylacje wszystkich jego składników były absolutnie skoordynowane i w stanie wzajemnie potęgującego się rezonansu powodowało to , że częstotliwość tych oscylacji wzrastała nieustannie.

Do momentu w którym osiągnęła taką wartość, przy której sąsiadujące ze sobą jednostki przestrzeni, przeniknęły się wzajemnie tworząc pierwsze atomy materii.



Te zaś, reagując ze sobą, tworzyły coraz bardziej skomplikowane połączenia jednostek przestrzeni, generując kolejne, wyżej zorganizowane, formy atomów.
Po kolei cała dostępna przestrzeń nowo utworzonego wszechświata przeszła w formę materii i pierwotny cykl jego ewolucji został zakończony.

Nasz wszechświat zastygł na „mgnienie oka” jako pojedynczy kryształ materii.

Kolejny cykl rozpoczął się w tym momencie, kiedy pojedyncze atomy z których zbudowany był Kryształowy Wszechświat zaczęły koordynować swoje oscylacje zwiększając nieustanie ich częstotliwość.
Po osiągnięciu wielkości granicznej w jednym wybuchowym akcie nasz Kryształowy Wszechświat przestał istnieć przechodząc znowu w formę wszechświata zbudowanego z przestrzeni.

W którymś z takich początkowych cykli doszło jednak do zaburzenia i nie wszystkie atomy rozpadły się na pojedyncze wakuole.

To one właśnie stały się zaczątkiem przyszłych galaktyk i ich zgrupowań.

Wraz z wzrostem liczby takich atomów, w kolejnych cyklach, wzrosła też szansa ich wzajemnych powiązań i z atomów powstały początkowo cząstki, pył kosmiczny, pierwsze meteoryty, rosnące następnie do wielkości planet, a te z kolei do pierwszych gwiazd i ich układów planetarnych.

Takie właśnie pierwotne układy planetarne stały się następnie zaczynem tworzenia się pierwszych skupisk gwiazd ewoluujących następnie do galaktyk i ich gromad.

Rozwiniecie tego tematu przedstawiłem tutaj.


Taki schemat ewolucji wszechświata wymusza jednoznacznie to, że galaktyki które utworzyły się z ewolucji pierwotnego systemu planetarnego muszą mieć taką samą orientacje przestrzenną jaka była właśnie jego udziałem.

W historii wszechświata akt pierwotnego stworzenia był więc o wiele mniej dramatyczny niż wydumali to sobie astrofizycy wzorując się na biblijnym przykładzie. Zamiast „Wielkiego Wybuchu”, u zarania naszego wszechświata, stoi zjawisko utworzenia się dwóch pojedynczych wakuoli przestrzeni, których sumaryczna przestrzeń w trakcie cyklu pojedynczej oscylacji była równa zero.

Ich wzajemny rezonans interferencyjny doprowadził następnie do powtórzenia się tego zjawiska i do podwojenia się liczby elementów przestrzeni z każdym cyklem oscylacyjnym. Już kilkadziesiąt takich cykli, podwajania się liczby jednostek przestrzeni, wystarczyło na to, aby wszechświat osiągnął wielkość większą niż obserwowana obecnie, i zapewne stałby się nieskończenie wielki gdyby nie to, że proces ten przerwało wystąpienie pierwszego zaburzenia symetrii, związanego z utworzeniem się atomów materii i przerwanie zjawiska wzajemnego rezonansu oscylacji.

Odbiegliśmy trochę od naszego początkowego tematu, ale było to konieczne, aby zrozumieć to, że nasz Wszechświat jest bezustannie ewoluującą jednością i wbrew wyobrażeniom wielu, nie występuje w nim nigdy żadna faza stagnacji.

Tym samym, również w przypadku ewolucji planet, takiej stagnacji nie ma i nie było. Planety ewoluują więc bardzo intensywnie i postulowana przez naukowców ich niezmienność od 4,5 mld. lat jest oczywistą niedorzecznością.


Powoływanie się w przypadku obserwacji kraterów, na powierzchniach planet, na „wielkie bombardowanie” świadczy tylko o kompletnym niezrozumieniu przez nich zasad na jakich tak naprawdę bazuje fizyka.

Przy powstaniu kraterów, zderzenia z innym ciałami niebieskimi odgrywają tak naprawdę tylko marginalną rolę i główną przyczyną ich powstania jest podgrzanie materii we wnętrzu ciał niebieskich do poziomu jej przejść fazowych. W olbrzymiej części przypadków prowadzi to oczywiście do eksplozywnego wulkanizmu, w którym zasadniczą rolę odgrywają gazowy metan i para wodna.

W przypadku ciał zbudowanych głownie z zestalonych gazów i cieczy, są oczywiści potrzebne inne warunki brzegowe niż w przypadku materii skalistej, ale w każdym przypadku mechanizm ich powstania jest identyczny.


Co ciekawe nie musimy sięgać aż tak daleko w kosmos i zjawiska te jesteśmy w stanie obserwować również na Ziemi, w całej ich krasie.

O tym pisałem już np. tutaj


Ostatnio pojawiła się kolejna obserwacja która potwierdza jeszcze raz w całej rozciągłości moją tezę.


Tym razem zaobserwowano, że dno Morza Barentsa usiane jest kraterami często o średnicy kilkuset metrów.


Oczywiście autorzy nie omieszkali wykorzystać te obserwacje do propagandy na rzecz nieistniejącego klimatycznego ocieplenia spowodowanego jakoby przez CO2, ale tak naprawdę ich wytłumaczenie jest kompletną bzdurą.

Gdyby rzeczywiście ustąpienie lodowca przy końcu ostatniej epoki lodowcowej oraz wzrost temperatury byłyby tego przyczyną, to mielibyśmy całkiem inny obraz sytuacji i zamiast punktowych kraterów, dno morza przeorane byłoby wielkopowierzchniowymi zaburzeniami.

Tymczasem wszystko wskazuje na lokalne podgrzanie złoża klatratów metanu i ich gwałtowne przejście w fazę gazową połączoną z eksplozywnym wulkanizmem.

Zresztą to zjawisko nie jest ograniczone tylko do dna morz, choć tam występuje najczęściej. Również na ladzie, w strefie wiecznej zmarzliny, widzimy powstawanie takich struktur i to nawet współcześnie.

W tym artykule opisałem to zjawisko jak i wytłumaczyłem mechanizm jego powstania


Oczywiście nie jest to jedyne odkrycie w ostatnim czasie, które potwierdza prawdziwość mojego mechanizmu powstawania zjawisk geofizycznych na Ziemi.

W kolejnym artykule


możemy się dowiedzieć, że najnowsze badania wskazują na to, że postulowane zbiorniki płynnej magmy we wnętrzu Ziemi, są tylko zwykłym zmyśleniem.

Badania kryształów cyrkonu, a szczególnie pierwiastka litu w nich zawartym udowodniło, że magma w której te kryształy cyrkonów się rozwinęły, tylko przez ekstremalnie krotki czas, w porównaniu do wieku takiego kryształu, mogła znajdować się w stanie płynnym i uległa temu upłynnieniu bezpośrednio przed samym wybuchem. W pozostałym okresie miała ona postać stałą.

Jak jednak doszło do tego upłynnienia o tym „fizycy” nie maja najmniejszego pojęcia.

Nie inaczej zresztą jak i o samej fizyce.




Znaleziono skały z czasów początków istnienia Ziemi

Znaleziono skały z czasów początków istnienia Ziemi

Ostatnio mieliśmy okazję zapoznać się z ciekawą nowinką z zakresu geologii. Wiadomość ta przemknęła przez media bez specjalnego rozgłosu i to mimo tego, że jej znaczenie trudno jest wprost przecenić.

Zacznijmy od artykułu:



Opisuje on wynik badań chemizmu fragmentów głębinowych skał znalezionych w obrębie lawy wyrzuconej z wnętrza Ziemi w trakcie erupcji wulkanicznych na wyspach Hawajskich, na Islandii i na wyspach Samoa.

Omawiane skały mają, zgodnie z opisaną metodologią, 4,5 mld lat.

Jest to wiek wprost niewyobrażalny, bo według obowiązujących teorii powstały one już 60 mln lat po sformowaniu się Ziemi i od tamtej pory nie uległy żadnym dalszym znaczącym przeobrażeniom.

Opisane fragmenty skały zawierały minerały z grupy krzemianów w których wykryto obecność izotopu wolframu 182.
Ta obecność tego izotopu jest jednak bardzo problematyczna ponieważ, zgodnie z obowiązującym modelem budowy Ziemi, nie powinien on się w skalach wulkanicznych płyt oceanicznych w ogóle znajdować.

Jedyna możliwość jego powstania i uwiezienia w sieci krystalicznej tych krzemianów związania jest z rozpadem radioaktywnym Hafnu 182 w wyniku czego tworzy się wolfram 182.

Problem w tym, że Hafn 182 mógł egzystować na Ziemi tylko w ciągu pierwszych 60 mln lat jej istnienia ponieważ po takim właśnie okresie ulega on całkowitemu przeobrażeniu w izotop wolframu 182.

Oznacza to jednak, że zbadane krzemiany, a wraz z nimi również skały w których występują, muszą być starsze niż 4,5 mld lat.

Ale tu stoimy przed zasadniczym problemem. Dotychczas uważano płyty oceaniczne za produkt wielokrotnego recyklingu starszych oceanicznych skal i w związku z tym musiały być one już wielokrotnie przetapiane i mieszane na nowo.

Tymczasem wynik pomiarów jest jednoznaczny.

Znaleziono skały które od 4,5 mld lat nic o swoim nieuchronnym losie nie wiedziały i oparły się wszelkim próbom modernizacji i unowocześnienia. Co gorsza nie są one rzadkością i znaleziono je w wielu miejscach, co dowodzi że ich występowanie jest powszechne.

Oczywiście nasi pożal się Boże naukowcy znaleźli karkołomne wyjście z tej zagmatwanej sytuacji wymyślając sobie, że wulkany płyt oceanicznych zasilane są magmą z głębokości ponad 2900 km a więc z granicy postulowanego jądra Ziemi i to właśnie z tej głębokości zostają porwane fragmenty skał otaczających zbiornik magmy i wyniesione na jej powierzchnię.

Kto chce niech wierzy, ale trzeba być już ciężko poszkodowanym na umyśle, aby te bzdury przyjąć za dobrą monetę.

Oczywiście prawda jest taka, że wnętrze Ziemi jest w znacznej części niezmienione i poniżej 10 do 20 km występują skały stanowiące pierwotną materię z której powstała Ziemia, a więc są identyczne z materiałem współczesnych meteorytów i komet i odpowiadają tak zwanym meteorytom węglowym.



Przemiany skał ograniczają się tylko do bardzo cienkiej górnej ich części w której to, na skutek procesów o których już wielokrotnie pisałem, dochodzi do interferencyjnego ogrzania się i ich stopienia.




Omówione powyżej wulkaniczne wyspy nie są wcale związane z obszarami tzw. Hotspotów ale
są obszarami nad którymi dochodzi koncentracji częstotliwości zaćmień Słonecznych.

Hawaje mają np. od 3 do 5 razy większą częstotliwość wystąpienia tego zjawiska niż np. Polska i dlatego właśnie dochodzi tam do podgrzanie skał we wnętrzu Ziemi aż do ich upłynnienia, a tym samym do zjawisk wulkanicznych. Obserwowane przesuwanie się centrum tej aktywności, jak na przykład na Hawajach, nie wynika wcale z wędrówek jakichś wyimaginowanych płyt oceanicznych, ale jest prostą konsekwencją tego, że projekcja zaćmień słonecznych na powierzchni Ziemi ulega z czasem przesunięci, w miarę tego jak zmieniają się parametry orbity Ziemi.

Hawaje są najlepszym zresztą przykładem prawidłowości tej interpretacji ponieważ właśnie tam obserwujemy bardzo ciekawe zjawisko zmiany kierunku przesuwania się tej aktywności.



Przed około 65 mln lat doszło do dramatycznej zmiany kierunku tworzenia się wysp. Taka zmiana kierunku nie pasuje oczywiście do tzw. modelu tektoniki płyt. Jak zwykle nasi, pożal się Boże, „naukowcy” zmuszeni zostali do bezczelnych zmyśleń aby to uzasadnić i od tego czasu tak zwane Hotspoty zapitalają jak pokręcone po całej Ziemi razem z tymi wyimaginowanymi płytami. Wprawdzie matematycznie istnieje możliwość wyliczenia nakładania się tych wymyślonych kierunków ruchu tak, że można otrzymać widoczny dla każdego przebieg łańcucha tych wysp, ale oczywiście dalej nikt nie ma pojęcia jak takie zmiany można uzasadnić.



Nasi „genialni naukowcy” maja nas po prostu w dupie i nawet im się nie śni to, aby wysilić się na jakąś w miarę logiczną teorię uzasadniającą ich brednie.

Oczywiście, jak i we wszystkich innych przypadkach, za opisanymi problemami stoi nieudolność rozróżniania przez tzw „naukę” przyczyn od skutków.

Ziemia z racji powtarzającego się nieustanie zjawiska fikołkowania i zamiany położenia biegunów między sobą (tzw. przebiegunowania) jest narażona na niestabilność położenia jej osi względem płaszczyzny obrotów wokół Słońca.



Przed „65” milionami lat taki fikołek „nie wyszedł” tak jak trzeba i nagle zmieniło się nachylenie tej osi a tym samym drastycznie zmienił się klimat na Ziemi. Oczywiście zmienił się również tym samym sposób projekcji zaćmień słonecznych na powierzchni Ziemi i kierunek tworzenia się nowych wysp uległ zmianie.

Przy okazji wyginęły też dinozaury, ale to już całkiem inna para butów.

Translate

Szukaj na tym blogu