Przed paru tygodniami światową prasę obiegła informacja o tym, że w trakcie eksperymentu OPERA zmierzono prędkość neutrin i ta okazała się być większą od prędkości światła.
Oczywiście zaraz zaczęto spekulować na temat konsekwencji tego pomiaru dla istniejących teorii fizycznych jednak pominięto najważniejsza z nich. Ten pomiar pokazuje nam namacalnie że fizyka jest tylko zbiorem mitów i nie ma nic wspólnego z rzeczywistością.
Neutrina są jednym z nich, są jedną z tysiąca i jednej baśni z których składa się współczesna fizyka.
Jeśli spojrzymy na początki mitu neutrina to przyczyny tego nieporozumienia należny szukać w obserwacji tak zwanego rozpadu beta.
Chociaż właściwie przyczyny leża jeszcze głębiej. Początki tej katastrofalnie fałszywej interpretacji natury leżą w niczym nie uzasadnionym założeniu fizyków (i generalnie naukowców), że naturę można opisać i zrozumieć przy pomocy matematycznie sformułowanych praw.

To założenie jest fałszywe.

Jednak gdy w roku 1911 Lise Meitner i Otto Hahn stwierdzili, że energia emitowanych elektronów w rozpadzie beta

ma ciągłe spektrum, to założenie to było już tak utwierdzone w głowach fizyków, że nie próbowano nawet szukać alternatywnych rozwiązań.
Żeby utrzymać fikcję matematyczności fizyki nie znaleziono innego rozwiązania jak kreacja nowej bajeczki w fizyce o nazwie neutrino.
Raz wymyślona, cząstka ta zmieniła losy rozwoju nauki, a w szczególności fizyki, zamieniając je w ezoteryczny bełkot.

Pech chciał, że w przypadku szczególnych eksperymentów, faktycznie zaobserwowano spontaniczne tworzenie się cząstek z „niczego“. Również i w tym przypadku nie próbowano szukać rozwiązań alternatywnych, tylko przyjęto to jako dowód istnienia neutrino.

W ten sposób z błędów i fałszywych interpretacji natury powstał nowy dział fizyki o nazwie „fizyka cząstek elementarnych“, z jej nieprzeliczoną liczbą cząstek i „dings-bums“ przenoszących oddziaływania, której jedynym osiągnięciem było uniemożliwienie nam zrozumienia rzeczywistości.

Spójrzmy wiec dokładniej na to, jak to było w ogóle możliwe, że natura została tak fałszywie zinterpretowana. Zostańmy przy przykładzie pomiaru prędkości nieistniejącego neutrino.
Żeby „otrzymać“ te „neutrina“ posłużono się grafitowym targetem na który skierowano wiązkę protonów, w wyniku czego powstały cząsteczki "rozpadające" się następnie na „neutrino mionowe“ i „miony“.
Urządzenie jest tak zorientowane aby „mionowe neutrina“ poruszały się w kierunku laboratorium w Gran-Sasso we Włoszech.
Pozostałe cząstki, powstające w tym procesie, są wychwytywane przez tarczę żelazno-grafitową przepuszczającą jednak miony i neutrina mionowe bez przeszkód.
Po przejściu przez tarczę mierzona jest liczba mionów i na tej podstawie obliczona zostaje liczba postulowanych neutrin opuszczających tarczę. Miony ulegają następnie absorpcji w skalach a w laboratorium Gran-Sasso naukowcy oczekują z napięciem, czy detektory zarejestrują zmiany wskazujące na obecność „wiązki neutrin“.
Co ciekawe te zmiany w detektorze są obserwowane, tylko nie w tym czasie który jest przewidywany teorią. 

Dwie rzeczy powinny nas w tej historii zastanowić.

Po pierwsze, liczba mionów musi być w sposób ciągły mierzona. Wskazuje to na to, że wytwarzanie wiązki mionów o stałych parametrach nie jest możliwe.

Po drugie w detektorze obserwacja zjawisk przypisywanych neutrinom występuje również wtedy kiedy wiązka z Cern nie jest aktywna.
W rzeczywistości nie wykonuje się tutaj żadnego bezpośredniego pomiaru neutrin. Naukowcy porównują tylko krzywą liczby wytworzonych mionów z krzywą otrzymaną z pomiaru aktywności detektora i odpowiednie wychylenia tych krzywych są ze sobą porównywane, jeśli odpowiadają wyliczonemu z teorii czasowi przyjścia neutrin do detektora.

I to porównanie wskazuje, że jeśli przyjąć tutaj istnienie kauzalnego związku, to neutrina muszą się poruszać z prędkością ponad-świetlną.
Zadziwiające jest tylko to, że nikogo nie interesuje to, że liczba wytworzonych mionów w jednostce czasu nie jest stała, mimo że energia wiązki protonowej jest łatwa do kontrolowania.
Fizycy pogodzili się z tą sytuacją traktując ją jako dopust boży.

Również jeśli chodzi o detekcję neutrin nie mogło ujść uwadze fizyków to, że liczba rejestrowanych zjawisk nie ma większego związku z eksperymentem OPERA w Cernie i musi mieć inne przyczyny. Szczególnie że już od dawna jest zanany tak zwany efekt Casimira

polegający na powstawaniu wirtualnych cząstek w próżni.

Co w takim razie łatwiejszego jak założenie, że to co możliwe jest w próżni, również w innym medium musi objawić się spontanicznym tworzeniem cząstek i fotonów z tą różnicą, że ich istnienie nie jest w tym środowisku tylko wirtualne, ale musi przybrać formę realną.

Ta możliwość została przez fizyków zignorowana na korzyść hipotezy neutrina i co za tym idzie, doprowadziła do kompletnego zafałszowania rzeczywistości.
Jak widzimy, w tej historii występuje cały szereg nieścisłości, które fizycy po prostu przemilczają i ignorują tylko po to, żeby ich fałszywy obraz natury nie zobaczyć takim jaki on w swej istocie jest, a mianowicie lustrzanym labiryntem.
Jak w takim razie powinno się te niby obserwacje neutrin zinterpretować. Czy istnieje inna możliwość opisu rzeczywistości, bez uciekania się do metafizycznych i ezoterycznych konstrukcji współczesnej fizyki?
Ta możliwość oczywiście istnieje i chcę ją w tym artykule krótko naszkicować.
W tym celu muszę postawić postulat, że tak naprawdę to nie istnieje materia w tym znaczeniu w jakim występuje ona we współczesnej fizyce.
Wszystko co tylko występuje w naturze jest wynikiem obecności jednego tylko elementu.

Tym elementem jest podstawowa jednostka przestrzeni.

Można ją sobie wyobrazić jako trójwymiarowo oscylującą komórkę, która zmienia swoją wielkość w jednym z trzech wymiarów cyklicznie pomiędzy maksymalną i minimalną wartością.

Inspirowany tym przybliżeniem nadałem tej jednostce nazwę „Wakuoli“.
Z takich to jednostek jest zbudowane wszystko co możemy zarejestrować przy pomocy naszych zmysłów i urządzeń badawczych. Każdy rodzaj cząstek i każdy rodzaj oddziaływań pomiędzy nimi zawdzięczamy istnieniu wakuol.
Rzeczywistość nie jest skomplikowana, przeciwnie jest zadziwiająco prosta.
To że jej nie rozumiemy i wydaje nam się tak skomplikowana „zawdzięczamy“ ludziom, którzy w swojej arogancji i zarozumiałości doprowadzili nas do tego stanu, a mianowicie fizykom.
Z postulatu tego, że przestrzeń składa się z miriadów podstawowych jednostek, można wyciągnąć wnioski na jakich zasadach funkcjonuje nasz wszechświat.
W tym celu wystarczy tylko przeanalizować jakie wzajemne oddziaływania mogą się pomiędzy tymi wakuolami wytworzyć i jakie formy ich egzystencji są możliwe.
Najprostszą formą przemiany, jakiej może ulec wakuola, jest jej zamiana w foton.
Tych których interesują konsekwencje tej zamiany odsyłam do mojego artykułu wyjaśniającego efekt EPR
Tak jak w tym artykule naszkicowałem, to co nazywamy atomami powstaje z przechwycenia przez wakuolę innych wakuol. Czym więcej wakuol znajduje się w tak powstałej wspólnej jednostce przestrzeni, tym cięższy jest w ten sposób powstały atom.
Ten efekt masy wynika z przyspieszających efektów pojawiających się w trakcie ekspansji przechwyconych przez atom wakuol. To znaczy, że tworzenie i rozpad atomów polega na przyłączeniu lub też odłączeniu kolejnych wakuol.

W takim razie rozpad promieniotwórczy możemy z dużym przybliżeniem porównać do procesu „parowania“ wakuol ze wspólnej przestrzeni.

Wraz ze wzrostem „temperatury“ atomu wzrasta też prawdopodobieństwo, że pojedyncze wakuole w wyniku otrzymania impulsu od innych wakuol, zostaną z tej wspólnej przestrzeni wyrzucone i wyemitowane jako wysokoenergetyczny foton.

 „Temperatura“ atomu, inaczej mówiąc intensywność oscylacji wakuoli wewnątrz wspólnej przestrzeni, zależna jest od oscylacji wakuoli swobodnych tworzących przestrzeń poza ciałem materialnym.
To pole oscylacji przestrzeni nazwałem „Tłem Grawitacyjnym“
Z założenia, że materia powstaje z połączenia pojedynczych elementarnych jednostek przestrzeni możemy wyciągnąć wniosek, że wartość Tła Grawitacyjnego musi zależeć od wzajemnego położenia ciał materialnych, w formie planet i gwiazd, względem siebie.
Ciało materialne (na przykład planeta) jest w stanie zmienić charakterystykę TG w swoim otoczeniu, ale jednocześnie podlega tak samo modulacjom oscylacji przestrzeni innych ciał materialnych.

Na skutek tego, powstaje skomplikowany wzór z obszarów w których te oscylacje podlegają albo konstruktywnej albo destruktywnej interferencji.

W przybliżeniu odpowiada on przebiegom wzorów interferencyjnych przy rozchodzeniu się fal dźwiękowych. Odpowiedni przykład możemy zobaczyć np. W tym linku:
Ziemia porusza się w polu tych interferencji i podlega ciągłym zmianom wartości tła grawitacyjnego.

W wyniku relatywnie malej wielkości tych obszarów, o mniej więcej stałej wartości TG, oraz poruszania się Ziemi po orbicie z prędkością 30 km/sek., zmiany TG nie są normalnie przez nas zauważalne. Tylko przy pomiarach które przebiegają bardzo szybko zmiany te mogą być (muszą) przez fizyków zarejestrowane, najczęściej jednak są przez nich traktowane jako błąd pomiarowy i wyłączane ze statystyk czy tez wyliczeń.

W ten sposób zgromadziliśmy już wszystkie elementy naszej mozaiki. Pozostaje nam tylko je odpowiednio razem złożyć aby udowodnić że fizyka jest największa mistyfikacja w historii nauki.
Aby złożyć naszą mozaikę do kupy, zacznijmy od centralnego problemu, czyli od rozpadu beta.

Głównym twierdzeniem przyjętego w fizyce rozwiązania jest to, ze emitowane elektrony nie posiadają określonej energii kinetycznej ale ich energie tworzą ciągłą krzywą rozkładu.

Do roku 1930 rozpatrywano rozpad beta w ramach fizyki klasycznej, jako problem dwóch ciał, ponieważ jako produkt rozpadu można było zaobserwować tylko emitowany elektron.
Jednak dokładne obserwacje kierunków poruszania się produktów rozpadu wskazywały na to, że to założenie musi być fałszywe, ponieważ inaczej prawo zachowania pędu było by nie spełnione. Wyjście z tego ślepego zaułka znalazł fizyk Wolfgang Pauli

proponując istnienie dodatkowej cząsteczki elementarnej. Cząstka ta, jako zmienny parametr, miała za zadanie przejąć taką wartość pędu i energii, aby prawa zachowania pędu i energii pozostały w mocy.

W gruncie rzeczy było to oszustwo, aby uratować obowiązujące teorie fizyczne.

Metoda ta stała się od tego czasu szczególnie modna, przyczyniając się do tego, że „Brzytwa Ockhama“ w fizyce, to tylko kawałek zardzewiałego żelastwa.
W ten to sposób z magicznego cylindra fizyki wyciągnięto królika o nazwie Neutrino.
Jednak gdy w roku 1956 fizykom ubzdurało się, że udowodnili faktycznie istnienie neutrino, przestały się dla nich liczyć jakiekolwiek hamulce etyczne.
Prawie że co miesiąc meldowali odkrycie nowych cząstek elementarnych i nowych ich własności, tak że wkrótce zabrakło im idei na wymyślanie nowych nazw tych cząstek i „dings-bums“ przenoszących oddziaływania.

W rezultacie, w tym gąszczu nazw i własności nie można już dostrzec jakiegokolwiek sensu. Nie ma to jednak żadnego znaczenia dopóki głupi plebs wierzy i płaci.

Cala sprawa nie przybrałaby jednak takiego obrotu, gdyby odpowiedzialni za ten ambaras trochę dokładniej przyjrzeli się krzywej rozkładu energii elektronów.
Jeśli to zrobimy, to nie ujdzie naszej uwadze to, że krzywa ta ma trochę dziwny wygląd.

Nie da się ukryć że tak naprawdę to nie można mówić w tym przypadku o ciągłym rozkładzie widma elektronów.
Ten rozkład jest najwyraźniej asymetryczny.
Tak samo jak to obserwujemy w spektrum słońca
czy też na wykresie promieniowania ciała doskonale czarnego
Oczywiście ta problematyka nie uszła uwadze fizyków na początku XX wieku i była intensywnie dyskutowana.

Dyskusje nad tak zwaną „katastrofą ultrafioletową“
były początkowo bardzo gorące ale, wraz ze zwycięstwem bajkowych poglądów fizyków kwantowych, zostały wyparte ze świadomości środowiska naukowego.
Dla każdego musi być jednak oczywiste to, że po jednej stronie odpowiedniej krzywej rozkładu energii elektronów, występuje niedomiar elektronów z takimi wartościami energii, że uniemożliwia to przyjecie przez krzywą formy symetrycznej.
Nasuwa się wiec pytanie, co stało się z tymi elektronami.
To pytanie powinien tak naprawdę stawiać sobie każdy fizyk. Ci wolą jednak pieprzyć o wszystkim innym i wymyślać jakieś bzdurne wzory, gdzie połową parametrów można dowolnie manipulować, zamiast odważyć się wziąć byka za rogi i w końcu wymyślić coś sensownego.

Przebieg tej krzywej możemy najprościej wyjaśnić jeśli przyjmiemy, że po jej lewej stronie brakuje po prostu elektronów niosących odpowiednią energię.

Inną możliwością, która wynika z mojego rozumienia fizyki, jest przyjecie tego, że te elektrony po prostu nie powstają.

I tu powróćmy do proponowanego przeze mnie modelu atomu.
Jak już wielokrotnie podkreślałem, atomy składają się, w prawdziwym tego słowa znaczeniu, z „niczego“, ponieważ tworzące je elementy są podstawowymi elementami przestrzeni. 
To znaczy że nasze wyobrażenia na temat materii są fałszywe i w trakcie poszukiwań najmniejszych cząstek z których zbudowana jest materia nie znajdziemy niczego innego, jak tylko „nic“ czyli przestrzeń.
Odłączenie jednej wakuoli od atomu jest równoznaczne z emisja fotonu promieniowania gamma.
Na skutek wysokiej częstotliwości oscylacji tej przemieszczającej się wakuoli droga jej ekspansji lub kontrakcji jest krótsza niż odpowiednia wielkość dla normalnej wakuoli przestrzeni. 
Powoduje to, że nasza wyemitowana wakuola czyli foton promieniowania gamma nie ma szans opuszczenia wakuoli przestrzeni zanim ta zmieni swój kierunek oscylacji. Foton ten zostaje pochwycony przez wakuolę przestrzeni i tworzy z nią razem najprostsza cząsteczkę elementarną czyli elektron.
W jakim kierunku będzie się ta nowo powstała cząstka poruszać i jaką „energią“ będzie ona dysponować nie jest wiec związane z zachowaniem atomu emitującego foton, tylko od kierunku i fazy ekspansji lub kontrakcji składowych wakuol. Wynik ten można wiec traktować jako efekt złożenia wektorów ruchu obu wakuol.
W takim razie wakuole które będą emitowane z dostatecznie wysoką częstotliwością w każdym przypadku połączą się z wakuola przestrzeni tworząc elektrony. 

Na naszym wykresie tworzą one krzywą po prawej stronie maksimum.

Los wszystkich pozostałych fotonów gamma zależny jest od fazy i kierunku ruchu wakuoli przestrzeni na które natrafiły. 

Jeśli odpowiednie wartości na to zezwalają tworzą się elektrony, jeśli nie, nasza wyemitowana wakuola pozostaje dalej fotonem i jest przez nas obserwowana jako foton promieniowania gamma. 

To samo dotyczy naturalnie wszystkich innych rodzajów promieniowania, w których mamy do czynienia z podobnie asymetrycznym wykresem widma energii.
Tak wiec generalnie musimy stwierdzić że coś takiego jak promieniowanie beta w gruncie rzeczy nie istnieje, ponieważ nie występuje pierwotna emisja elektronów ale tylko emisja fotonów o wysokiej częstotliwości oscylacji.
Tylko jeśli rozpatrzymy promieniowanie beta razem z współwystępującym promieniowaniem gamma i przedstawimy je na wspólnym wykresie otrzymamy pożądany przez nas normalny rozkład energii.
W tym momencie musi być właściwie dla każdego jasne, że tak zwane neutrina to kolejna fatamorgana w fizyce.  

One nie istnieją.
Neutrino jest produktem wiary fizyków, że w naturze istnieją prawa, które można by sformułować na drodze matematycznych równań.
Takie prawa po prostu nie istnieją i dlatego fizycy są zmuszeni do uciekania się do takich paranoicznych konstrukcji jak neutrina.
Ach, zanim zapomnę, to co fizycy w tym eksperymencie obserwują nie ma nic wspólnego z jakimiś cząstkami tylko z wahaniami wartości Tła Grawitacyjnego, a tym samym z wahaniami efektywności wytwarzania „mionów“ i spontanicznego tworzenia się fotonów w detektorze.
Pomiędzy tymi zjawiskami nie występuję żaden bezpośredni kauzalny związek, tylko słabo zaznaczona korelacja, wynikająca z poruszania się kuli ziemskiej po jej orbicie.