Cudze chwalicie, Swego nie znacie



Stella Merenptaha okazuje się być prawdziwą skarbnicą nazw własnych plemion należących do Ludów Morza. Wprawdzie nazwy te są zniekształcone poprzez brak odpowiednich samogłosek oraz niemożliwość oddania w piśmie egipskim brzmienia spółgłosek w nim niewystępujących, ale mimo to pozwala nam na szukanie powiązań ze znanymi z późniejszych źródeł nazwami. W przeszłości, w tych poszukiwaniach ograniczano się tylko do obszarów rejonu Morza Śródziemnego i to tam szukano pochodzenia możliwych najeźdźców Egiptu.
Jak jednak wykazałem to już wcześniej, w rzeczywistości ludy te należały do słowiańskiej grupy językowej i pochodziły z tych rejonów Europy gdzie również i dzisiaj żyją narody słowiańskie.


Jak dotychczas udało się nam zidentyfikować Łabian,


których wcześniejsi historycy utożsamiali z Libijczykami.
Ale na steli Merenptaha (stela z Athribis) oraz na inskrypcji w świątyni Karnak z czasów tego samego faraona występują jeszcze dodatkowe określenia Ludów Morza.

Do tych określeń należą:

Šardana (Šrdn) (Sza(e)rdana)
Šekeleš (Šqlš) (Szekelesz)
Aqi-waša,
Lukka
Turiša (Twrš)
Mešweš (Mšwš) (Meszwesz)
Tjehenu
Tjemehu.

W literaturze znajdziemy wiele prób powiązania tych nazw z przeróżnymi regionami Europy południowej. Wszystkie te próby mają tę wadę, że brakuje im jakiejś wspólnej i logicznej konstrukcji wyjaśniającej takie właśnie a nie inne zestawienie tych plemion. Oznacza to, że nie wystarczy znalezienie nazw przypominających te użyte przez Merenptaha, ale trzeba też znaleźć między nimi logiczny związek.

Spróbujmy więc znaleźć taki związek w tym zestawie nazw.

Całe szczęście, mamy już pierwszy punkt zaczepienia w postaci plemienia Łabian oraz związanej z tym wskazówki co do ojczyzny tych wojowników.

Jeśli tak, to logicznym wnioskiem będzie taki, że te nazwy własne plemion muszą się odnosić do tego samego rejonu Europy. Z nowszej historii wiemy, że w tym rejonie występował cały szereg plemion słowiańskich. Zapisy nazw tych plemion powstały znacznie później, ale moim zdaniem w tej części Europy występowała ciągłość osadnicza od co najmniej 7000 tys lat i zarówno toponimy jak i hydronimy wskazują na to, że możemy taką ciągłość przyjąć również dla określeń przynależności plemiennej zamieszkujących te tereny ludzi.

W przedstawionej liście zwraca jednak uwagę przede wszystkim to, że jest ona tak liczna. Trzeba sobie więc postawić pytanie czy każdej nazwie przypisane jest osobne, uczestniczące w inwazji plemię, czy też mamy tu do czynienia z przypadkiem w którym członkowie poszczególnych plemion używali, dla określenia swojej przynależności plemiennej, równolegle kilku określeń. Taka sytuacja nie jest odosobniona i również współcześnie dość powszechna.

Jeśli tak, to lista ta może być znacznie krótsza i te same plemiona mogą występować tu pod rożnymi nazwami.

Wskazówką mogą być dwie charakterystyczne nazwy: Turiša i Mešweš.

W obu nazwach doszukamy się określeń dla przedstawicieli świata zwierząt.

Jak łatwo zauważyć nazwa Turiša odnosi się do tura co pozwala nam stwierdzić że to od niego plemię to wywodziło swoje pochodzenie i nazywało siebie najprawdopodobniej „tura syn” co zostało przez Egipcjan skrócone do określenia Turiša.
W Polsce wizerunek tura jest często używany w heraldyce. Również na terenach obecnych Niemiec wizerunek tura znajdziemy na herbach np. landu Meklemburg-Vorpommern, czyli na dawnych terenach słowiańskiego plemienia Obodrytów.
Co ciekawe na wizerunkach Ludów Morza, ze świątyni Medinet Habu, znajdziemy liczne postacie wojowników noszących hełmy przyozdobione rogami byków lub też właśnie turów.


Ci wojownicy określani są nazwą Šardana którą też znajdziemy na naszej liście. Tak więc nasuwa się nieodparcie wniosek, że w obu przypadkach chodzi o ten sam lud. Sama nazwa Šardana (Šordn)


musi więc występować również w zapisie późniejszych słowiańskich plemion żyjących w dorzeczu Łaby. I w istocie znalezienie takiego plemienia nie jest trudne i chodzi tu o współczesnych Sorbów. Ich obecne tereny zamieszkania ograniczają się do niewielkich terenów na obszarze obecnej Saksonii i Brandenburgii, ale ich pierwotne siedziby były zapewne znacznie bardziej rozlegle i obejmowały być może całe dorzecze Łaby.

Określenie Mešweš wydaje się być również pochodzenia słowiańskiego. Zasób spółgłosek w języku starożytnych Egipcjan był dość ograniczony i ich pismo nie mogło oddać wszystkich dźwięków mowy słowiańskiej. Z tego powodu dźwięki nie występujące w mowie Egipcjan zapisywane były często tymi samymi znakami. Oznacza to, że czytając nazwy własne „Ludów Morza” spotkamy znaki które w istocie odnoszą się do rożnych spółgłosek. Konkretnie oznacza to, że Egipcjanie nie potrafili zapisać „drz” „dź” „sz” i „cz” osobnymi znakami.
W tym konkretnym przypadku w nazwie Mešweš znak odpowiadający polskiemu „Sz” został użyty aby oddać dźwięk nieznany dla Egipcjan i jak łatwo się domyśleć musi się tu rozchodzić o dźwięk „”. Jeśli tak, to wyraz ten przybiera całkiem inny wydźwięk i musi być czytany jako Medźwedź , a to brzmi jak połączenie określenia niedźwiedź z języka polskiego i np. sorbskiego.

Jak jednak możemy zidentyfikować plemię „Niedźwiedzi” na reliefach ze świątyni Medinet Habu, jeśli występuje ono tam pod innym określeniem?

Zadanie nie jest aż tak bardzo trudne. Pierwotne plemiona używały często dla ozdoby rożne elementy pozyskiwane z zabitych niedźwiedzi, np. kły lub pazury no i oczywiście skórę tych zwierząt. Do dzisiaj w armii brytyjskiej regimenty gwardii królewskiej używają do przykrycia głowy czapy niedźwiedzie.

A więc na wizerunkach ze świątyni Medinet Habu musimy tylko poszukać wojowników noszących skórzane czapy i zobaczyć pod jaką nazwą oni tam występują.

I w istocie to rozumowanie okazało się prawidłowe i wśród przedstawionych tam postaci występują również takie.


Wojownik ten jest jednak opisany jako należący do plemienia Šekeleš.

Tę nazwę nie możemy w prosty sposób przypisać jakiemuś plemieniu z dorzecza Łaby, do tego brakuje nam istotnych przesłanek. Całe szczęście pozostaje nam jeszcze wątek niedźwiedzia i ten prowadzi nas na tereny graniczące z dorzeczem Łaby, a mianowicie na Śląsk.

Śląsk należy do najważniejszych terenów osadniczych w okresie epoki Brązu w Europie.
Wynikało to przede wszystkich z jego bogactwa w kruszce, metale i kamienie szlachetne. Te bogactwa przyciągały tam osadników już od najdawniejszych czasów, szczególnie że tereny te przez wiele tysiącleci należały też do najlepszych terenów łowieckich w Europie.


W związku z tym już bardzo wcześnie, z końcem epoki lodowcowej, doszło tam do wykształcenia się pierwszych form plemiennych wraz z podziałem społeczeństwa na kasty i grupy.

Ekspansja Słowian południowych na północ, wzdłuż Renu i Łaby spowodowała to, że tereny Sląska znalazły się od początku w głównym nurcie rozwoju cywilizacyjnego w Europie. Prowadziło to też do dalszego zróżnicowania społeczeństwa i wytworzenia się ośrodka władzy z jej centrum na górze Ślęża.

Historia Ślęży jako religijnego i politycznego centrum Śląska jest traktowana przez historyków po macoszemu. Jest prawdziwym skandalem to, że teren ten, o tak wielkiej ilości prawdziwych archeologicznych skarbów z rzeźbami i monumentami z epoki kamiennej, możliwe że z jednymi z najstarszych dzieł sztuki na świecie, jest ogółowi społeczeństwa prawie że nie znany. Wszyscy słyszeli coś tam o Stonehenge


ale mało kto wie, że na Ślęży znajdował się ośrodek kultowy o nieporównywalnie większym znaczeniu niż ten na peryferiach Europy.
Co więcej, z niezrozumiałych dla mnie względów władze państwowe wydają miliony na finansowanie wykopalisk archeologicznych gdzieś na zadupiu Egiptu czy Sudanu a nie mają ani grosza na to, żeby eksponować i ochronić tak wspaniałe zabytki własnych przodków na Ślęży od zniszczenia.
Jednym słowem na Ślęży znaleziono rożnego rodzaju rzeźby skalne z których najważniejsze są posagi niedźwiedzi. 


W dbającym o własne interesy kraju już dawno stałyby one w klimatyzowanych budynkach, w gablotach ze szkła pancernego, w Polsce wegetują w klatkach przeżartych rdzą, będąc narażone na zniszczenie żywiołami natury i ludzkiej głupoty.


Te posagi świadczą o tym, że Ślęża była centrum religijnym Słowian, którego głównym elementem był kult niedźwiedzia.

Upoważnia nas to do tego, aby powiązać Ludy Morza opisane jako Šekeleš i Mešweš z kultem niedźwiedzia na gorze Ślęża.

Oznacza to również, że za nazwą Šekeleš, którą to nazwę Egipcjanie zapisali tylko literami „šklš”, musi się ukrywać nazwa Ślęża.

Tak na marginesie również nazwa Ślęża jest przez historyków fałszywie interpretowana. Kto na własne oczy widział tę górę, ten od razu zrozumie jakie pierwszorzędne znaczenie miała ona dla bezpieczeństwa mieszkającej na tych terenach ludności. Po pierwsze, ta stojąca samotnie na równinie góra stanowiła znakomite miejsce dla obrony mieszkańców przed najeźdźcami. Z braku archeologicznych badań rola ta jest jeszcze słabo poznana, ale ślady murów kamiennych i konstrukcji ziemnych świadczą o tym jednoznacznie.
Po drugie góra ta dawała możliwość szybkiego informowania mieszkańców nawet na znaczne odległości o zagrożeniu i konieczności obrony.
To właśnie tej funkcji góra ta zawdzięcza swoją nazwę.

Każdy musi to tak naprawdę zauważyć, że nazwa Ślęża to zbitka dwóch słów „Ślę żar”.

Stanowiła więc ona, że tak powiem, „latarnię morską” na której szczycie palące się ogniska umożliwiały przekazanie wiadomości na odległość dziesiątków kilometrów wokół tej góry. Ten efektywny sposób komunikacji był czynnikiem dającym przewagę Ślężanom w konfliktach z agresorami i przyczynił się do przejęcia dominującej roli w tej części Europy.

Ta rola wzrosła jeszcze bardziej wraz z odkryciem i rozpowszechnieniem przez Słowian południowych technik metalurgicznych w Europie i na świecie.

Szczególnie odkrycie metod produkcji brązu czyli stopu miedzi z cyną doprowadziło do dalszego wzrostu dobrobytu i znaczenia Ślężan. Na ich terenach znajdowały się bowiem jedyne, znane wówczas w Europie, złoża cyny tak potrzebnej w produkcji brązu i kontrola nad tymi złożami stała się głównym źródłem rosnącego znaczenia tego plemienia w Europie Środkowej, a tym samym w całym antycznym świecie.
W starożytności ten metal był cenniejszy niż złoto i kto kontrolował jego zasoby ten kontrolował też produkcję broni i narzędzi.

Dodatkowym czynnikiem przyczyniającym się do wzrostu znaczenia Ślężan i ich  dobrobytu był fakt, że przez ich tereny przebiegały też szlaki po których transportowano jantar na południe aż do Egiptu.

To rosnące znaczenie Ślężan napotkało oczywiście na opór głównych ich konkurentów, czyli plemion z dorzecza Łaby.

Plemiona z rejonu dorzecza Łaby wywodziły się genetycznie od ludności związanej z kulturą Vinča i w związku z tym należały do najbardziej rozwiniętych cywilizacyjnie w ówczesnej Europie.

Jednocześnie ich siedziby na skrzyżowaniu tras łączących północ i południe oraz wschód i zachód Europy pozwalały im na kontrolę handlu na kontynencie.

Kontrolę tę można było utrzymać tylko dzięki sile militarnej. Nie dziwota więc, że na terenach ujścia Łaby i na półwyspie Jutlandzkim znajdują się najliczniejsze znaleziska mieczy wykonanych z brązu.


Ta siła militarna kusiła jednak do przejmowania kontroli nad dalszymi rejonami, szczególnie na trasie szlaków handlowych. Tak było i w tym przypadku i  Łabianie coraz bardziej poszerzali zasięg własnej dominacji, szczególnie w kierunku na południe (w kierunku Półwyspu Apenińskiego) oraz na północ (w kierunku Skandynawii).

Gdzieś w połowie 13 wieku p.n.e doszło jednak do konfrontacji ze Słowianami zgrupowanymi wokół państwa Ślężan. Poszło oczywiście o pieniądze i o wpływy nad handlem cyną i jantarem.

Dopiero ostatnio okazało się jak dramatycznie ta konfrontacja przebiegała i do jak wielkiego konfliktu zbrojnego to doprowadziło.

W dolinie rzeki Tollense (po słowiańsku Dołęży) na terenie landu Meklemburg-Vorpommern (po naszemu Przedpomorze), znaleziono pozostałości po bitwie z epoki Brązu której wielkość wprawiła historyków w osłupienie.
Zamiast spodziewanych dzikusów z maczugami, znaleziono pozostałości po  zawodowej armii o skomplikowanej strukturze i w pełni wyposażonej w najnowocześniejsze znane w ówczesnym świecie uzbrojenie. Do tego liczba wojowników biorących udział w tej bitwie spowodowała w archeologii szok.


To właśnie tam doszło do decydującej konfrontacji Łabian ze Ślężanami o panowanie nad Europą środkową. Dowodem na to są przecieki o rezultatach analiz genetycznych szczątków znalezionych tam wojowników jak i materialne pozostałości.

Jak na razie Niemcy trzymają te dane w tajemnicy, licząc na to, że spośród 170 szkieletów do przebadania znajda w końcu jeden który będzie można przypisać wyimaginowanym „Germanom”. Musieli jednak przyznać, że jak na razie geny tych wojowników przypominają najbardziej geny Polaków.

Wszystko więc wskazuje na to, że doszło tam do bitwy pomiędzy słowiańskimi Łabianami, wspieranymi przez sojuszników z Italii i Skandynawii oraz słowiańskimi Ślężanami i ich sojusznikami z terenów obecnej Polski.

Bitwa ta była najprawdopodobniej największą w ówczesnym świecie i spowodowała dramatyczne przetasowania w historii ówczesnej Europy. Spowodowała ona załamanie zastałych struktur politycznych i zburzyła ład nie tylko w rejonie dorzecza Łaby.

W pamięci ludzkiej bitwa ta ostała się w formie poematów i eposów przekazywanych z pokolenia na pokolenie i opiewających czyny przodków. Wraz ze słowiańskimi plemionami, opowieści te zawędrowały na Bałkany i zostały wykorzystane przez Homira w jego eposie „Iliada”.


Zwycięstwo Ślężan otworzyło drogę dla plemion słowiańskich z terenów Polski do podboju południowej Europy i Bliskiego Wschodu i zapoczątkowało szereg zmian które w efekcie doprowadziły do końca epoki Brązu.

W ten sposób znaleźliśmy nie tylko rozwiązanie pochodzenia Ludów Morza ale również zrozumieliśmy przyczyny które spowodowały tę dramatyczna wędrówkę ludów.

To właśnie to zwycięstwo nad rzeką Dołężą oraz związane z tym fantastyczne łupy które wpadły w ręce zwycięzców spowodowały, że również inne plemiona z terenów polskich zapragnęły partycypacji w tym bogactwie i podążyły śladami Ślężan. Ale o tym w następnym odcinku.

Cdn.

Schnąć na deszczu



Schnąć na deszczu

Ostatnio zwróciłem uwagę na to, że propagowana przeze mnie „Teoria Wszystkiego” dopuszcza możliwość mechanicznej regulacji częstotliwości fal elektromagnetycznych.


Zjawisko to może mieć bardzo ważne znaczenia praktyczne, co udowadniają nam organizmy żywe wykorzystując je powszechnie w swoich procesach metabolicznych.


Oczywiście można być tego pewnym, że te przykłady które podałem są tylko czubkiem góry lodowej i zastosowania tego zjawiska są o wiele bardziej powszechne. Wymaga to jednak większego nacisku na badania mechanicznych procesów w organizmach żywych w skali mikro.
Takie badania są oczywiście robione i to od dawna, ale ich interpretacje są kompletnie fałszywe i uniemożliwiają rozpoznanie i zrozumienie tego zjawiska.

W ogóle jeśli chodzi o zrozumienie otaczającej nas rzeczywistości to „nauka” w tym temacie zawiodła kompletnie i gdyby nie inżynierowie i ci z naukowców którzy kierują się tylko praktycznymi zastosowaniami danych eksperymentalnych, a teorie mają w …, to dalej siedzielibyśmy na „drzewach”.
Nawet jeśli już uda się naukowcom trafić, jak ślepej kurze ziarno, na coś interesującego, to interpretują to w sposób, że ręce opadają.

Ostatnio pojawiła się taka właśnie informacja.


Naukowcy z grupy kierowanej przez Satish Nune z Pacific Northwest National Laboratory (PNNL) w Richland zauważyli, w trakcie prac przy tworzeni mikroskopijnej wielkości pręcików z atomowego węgla, ciekawe zjawisko. Materiał zbudowany z takich pręcików tracił w wilgotnym środowisko na wadze, jeśli natomiast otoczenie stawało się suchsze to jego waga rosła.

Analizując ten materiał pod mikroskopem zauważyli oni interesujące zjawisko dla którego nie potrafili znaleźć wytłumaczenia. Otóż jeśli takie pręciki grupowały się w formie promieniście rozchodzącego się pęczka, to pomiędzy poszczególnymi pręcikami węgla zaczynała kondensować para wodna. Po jakimś czasie wytwarzała się kropla wody a „napięcie powierzchniowe” przyciągało te pręciki ku sobie, tak że menisk wklęsły zamieniał się w wypukły.

To co dalej następowało wprawiło tych naukowców w osłupienie. Nagle i niespodziewanie kropla ta znikała. W jednorazowym akcie pseudo-eksplozji, zamieniała się ona w parę wodną. Tak jak to widzimy na zamieszczonym rysunku.



Oczywiście nasi „naukowcy” nie mają pojęcia co tu biega i wymyślili sobie jakiś rodzaj kawitacji . Jak i dlaczego pozostanie na zawsze ich tajemnicą. W każdym razie wszyscy są zadowoleni i nikt nie próbuje nawet zadać pytania

DLACZEGO?

Tak jak i w innych działach fizyki wymyśla się jakąś nazwę i nie ma potrzeby dalszych uzasadnień. Fizyka składa się tak naprawdę w całości z tego typu „wyjaśnień rzeczywistości”.

Oczywiście również i w tym przypadku istnieje realne wytłumaczenie tego zjawiska i wynika ono bezpośrednio z przedstawionego przeze mnie mechanizmu zmiany częstotliwości promieniowania w ramach odpowiednio ukształtowanych nanostruktur.

Łatwo można zauważyć, że opisane w artykule pęczki węglowych pręcików przyjmują po wypełnieniu wodą taką formę jak postulowana przeze mnie stożkowata form zmieniająca częstotliwość światła. Powierzchnie graniczną takiego stożka tworzy w tym przypadku sama kropla wody a wpadające do tej kropli promieniowanie świetlne zmuszone jest do zmiany częstotliwości własnej w kierunku ultrafioletu. Przy zwiększającej się częstotliwości światła ulega ono jednak łatwiejszej absorpcji przez molekuły wody oraz interferencyjnym oddziaływaniom z oscylacjami samych pręcików nanowęglowych.

W początkowym okresie oscylacje tych pręcików są chaotyczne jednak szybko następuje ich synchronizacja co powoduje skokowy przyrost temperatury.



Samo przejście z fazy ciekłej do gazowej ma więc w tym przypadku związek z wystąpieniem pozytywnych interferencji oscylacji nanopręcików i podgrzaniem wody pomiędzy nimi powyżej temperatury wrzenia. Ponieważ następuje to błyskawicznie, błyskawicznie też dochodzi do wyparowania wody pomiędzy pręcikami.

Oczywiście z kawitacją nie ma to nic wspólnego.


Wybrali się czajką za morze



Wybrali się czajką za morze

Nie tylko ubiór „Ludów Morza” jest dla nas interesującą wskazówką ich pochodzenia, ale również parę innych szczegółów widocznych na reliefach w świątyni Medinet Habu.



Najważniejsze znajdziemy na reliefach z bitwą morską i wizerunkach okrętów.
Różnią się one wyraźnie od kształtu okrętów egipskich i to przede wszystkim tym, że są one absolutnie symetryczne. Patrząc na ich zarys nie możemy odróżnić tego, gdzie znajdował się ich dziob a gdzie rufa.


Jest to bardzo ważny szczegół, ponieważ ten typ statku morskiego jest rzadkością.

Jedynymi którzy konsekwentnie stosowali taki typ budowy okrętów byli Słowianie.

Tego typu statki przetrwały aż do czasów prawie że współczesnych i najbardziej znanym przykładem są kozackie i serbskie czajki.


Na kolejnym rysunku widzimy konstrukcję z czasów w których stosowano armatę, ale mimo to w każdej chwili można było przenieść ster z rufy na dziob i dokonać zwrotu, zmieniając kierunek poruszania się o 180°.



To było właśnie główną zaletą tego typu łodzi i przyczyną przewagi nad innymi typami łodzi i okrętów w warunkach walki abordażem.

Charakterystyczne zakończenie dziobu i rufy tych statków nie było więc związane z elementami ozdobnymi, tak jak u Egipcjan, ale stanowiło konstrukcję mocowania steru. Oczywiście nie jest wykluczone, ze kształt tej konstrukcji nawiązywał do wyglądu ptasiego dzioba co podkreślano jeszcze odpowiednim zdobieniem.

Bardzo ciekawą analogię znajdziemy w postaci ceramicznej figurki wozu znalezionego w miejscowości Dupljaja w Serbii. Przednie kolo wozu jest zamocowane w ten sam sposób w jaki mocowano ster na czajkach Ludów Morza.


Wyjaśnia to dlaczego łodzie kozaków na Dnieprze i Serbów na Dunaju nazywano czajkami, ponieważ mocowanie steru miało kształt ptasiego dzioba.

Co ciekawe samo określenie przedniej części okrętu jako dziób jest również bardzo wymowne i z całą pewnością pochodzi z czasów kiedy ta nazwa oddawała realny wygląd łodzi.

Tak więc i w tym wypadku powiązania ze Słowianami są nie do przeoczenia.

Kolejnym elementem z reliefów są charakterystyczne pojazdy ciągnione przez woły na których poruszały się rodziny wojowników.


Ten typ wozu nie zmienił swojego wyglądu przez tysiąclecia i występował również na terenie Polski, co znalazło swoje odbicie w legendzie o Piaście.



Ostatnim argumentem jest wygląd mieczy stosowanych przez te plemiona.


Otóż rozprzestrzenienie znalezisk tej broni w Europie jest bardzo charakterystyczne i wskazuje na ich koncentrację w rejonie ujścia Łaby i na półwyspie Jutlandzkim


Dla porównania rozprzestrzenienie słowiańskiej haplogrupy R1a z mutacją Z284 w Europie. Wnioski nasuwają się same.



Najbardziej spektakularnego znaleziska takich mieczy dokonano w miejscowości Nebra razem z pierwszym kalendarzem astronomicznym w formie „Dysku z Nebry”.



Zastanawiające jest to, że „polscy” historycy ignorują te zależności kompletnie, posuwając się nawet do kłamstw na temat rozprzestrzenienia technik metalurgicznych w Europie i z uporem maniaka sugerując prymat bliskowschodniej „kolebki cywilizacyjnej”.

Oczywiście decydującymi dowodami są jednak same teksty inskrypcji w której Egipcjanie zanotowali nazwy, pod którymi plemiona Ludów Morza były im znane.
Pierwsze wzmianki znajdziemy na steli Merenptaha datowanej na rok 1208 p.n.e. Napis ten poświęcony jest opisowi zwycięstwa faraona Merenptaha nad agresorem atakującym zachodnią część delty Nilu.


Ze zrozumiałych względów polska wiki poświęca prawie cały artykuł spekulacjom na temat zapisania w tym tekście po raz pierwszy nazwy Izrael, a właściwy temat inskrypcji pomija kompletnym milczeniem.

W tej inskrypcji chodzi oczywiście w pierwszym rzędzie o wygraną Egipcjan w wojnie z......?

No właśnie z kim?

Już w tym momencie zaczynają się problemy, bo historycy zachodni i „polscy” uparli się aby interpretować nazwy własne plemion i postaci tak, by pasowało to do ich religijnych wyobrażeń, a te oczywiście nie przewidują czegoś takiego jak istnienie Słowian 3200 lat temu.
Już w pierwszych wyrazach tego tekstu zaczynają się przekłamania.
Początek tekst interpretowany jest jako zwrot: „ten który podbił Libię”

transkrypcję tych znaków zapiszemy jako (fch rbw)

Spółgłoski RBW (Egipcjanie nie odróżniali R od L) czytane są przez historyków jako Libu ewentualnie Lebu i słowo to miało oznaczać Libię, a więc sąsiadującą z Egiptem od zachodu część Afryki.

Taka interpretacja jest jednak fałszywa, ponieważ przeczy temu wygląd wojowników tego plemienia



ale doskonale pasuje do wyglądu Słowian zachodnich z rejonu Łaby.


Co pociąga za sobą inną interpretację zapisu w postaci słowa Laba i oznacza nazwę słowiańskiego plemienia które jako pierwsze podbiło wybrzeża Afryki i którego pierwotne siedziby znajdowały się nad rzeką Łabą. Jest to typowy dla Słowian sposób nazewnictwa i korzystania z nazw geograficznych dla określenia mieszkającego na danych terenach plemienia.

Taka interpretacja pasuje idealnie do poprzednio omówionych analiz i jest ich dalszym logicznym rozwinięciem.

Łabianie jako pierwsi spośród słowiańskich plemion uderzyli na południe przemieszczając się przez Alpy i Półwysep Apeniński do Afryki, i osiedlili się na  terytoriach późniejszej Kartaginy. Te tereny stały się bazą wypadową dla ich wypraw wojennych na tereny Egiptu.

Wyprawą opisaną na steli Merenptaha dowodził ich władca Meryey. Tak przynajmniej zinterpretowano napis o transkrypcji (M-r-y-yw-y). Meryey miał być synem Dedy (Dy-d).
Przypomnijmy sobie teraz co odkryłem analizując „grecki” mit o Ikarze.


Oczywiście autor inskrypcji nie rozumiał języka słowiańskiego i przypisał słowiańskiemu określeniu na ojca (deid) znaczenia imienia rodziciela władcy Łabian. Do tego tematu wrócimy zresztą w dalszej części naszych rozważań.

Również imię Meryey jest przez historyków przekręcone i brakujące samogłoski są inne. Jeśli wstawimy je w prawidłowej formie to otrzymamy imię Mirosław, które dla Egipcjan w tej formie było niewymawialne dlatego zapisali je jako (M-r-y-yw-y).

Dla tych którzy się teraz oburza tym, że przywołuję tu imiona słowiańskie w formie współczesnej mogę tylko odpowiedzieć w ten sposób, że podam tu przykład z innego krańca Ziemi, z przełomu er.

Chodzi o państwo Paratava w północnym Pakistanie i jego rządzącą dynastię.


Imiona tych władców to:
Yolamir (Jaromir)
Bagamir (Bogamir)
Hvaramir (Chwalimir)
Mirahvar (Mirowar)

a więc nie różniące się od współczesnych słowiańskich (polskich) imion.

Świadczy to o tym, ze Słowianie Europy Środkowej zachowali nie tylko ciągłość językową od czasów najdawniejszych, ale również swoją ciągłość kulturalną. Dlatego nie należy się temu dziwić temu, że odczytując inskrypcje Traków natrafiłem na słownictwo tak bardzo zbliżone do współczesnych języków słowiańskich. 



Oczywiście na temat kultury Paratava i jej władców nic w języku polskim nie znajdziemy.

„Nasi” historycy bardzo dbają o to aby Polakom nie mieszać w głowie. Jeszcze wpadną na pomysł, że wcale nie są potomkami zniewolonych dzikusów. Za to są też sowicie opłacani przez ich zachodnioeuropejskich sponsorów (czytaj oficerów prowadzących) i mogą prowadzić „badania” i „wykopaliska” a to nad Morzem Śródziemnym a to w Egipcie pod warunkiem niszczenia wszystkich niewygodnych śladów, tak jak to zresztą czynią już od dziesięcioleci w Polsce.

Cdn.

Translate

Szukaj na tym blogu