Jak Pluton obnażył karykaturalną śmieszność współczesnej „nauki”




Na ten moment czekali „naukowcy” prawie dwa dziesięciolecia i kiedy pierwsze zdjęcia Plutona dotarły na Ziemię większość z nich cieszyła się zapewne ogromnie. Ale już po krótkim czasie te ich okrzyki radości stanęły im w gardle i zamieniły się w przejmujący skowyt.
To co na tych zdjęciach zobaczyli miało w sobie potencjał rozsadzający fundamenty współczesnej nauki i obnażający bezlitośnie jej ezoteryczną naturę.

Tego naprawdę nikt się nie spodziewał. Pluton miał być, według wyobrażeń tych zadufanych w sobie mistrzów w biciu piany, martwym ciałem niebieskim zastygłym w swojej obecnej formie od miliardów lat. Tymczasem to co zobaczyli przerosło wyobrażenia największych fantastów.

Okazało się mianowicie że powierzchnia tego ciała niebieskiego należy do jednych z najmłodszych w naszym układzie słonecznym i do jednych z najbardziej urozmaiconych . Co jednak dobiło tych ignorantów najbardziej to to, że Pluton posiada atmosferę i to całkiem porządną, zróżnicowaną na wiele stref, w tym na takie w których znajduje się mgła, a więc rozproszone substancje w formie ciekłej albo stałej. Atmosfera ta rozciąga się w przestrzeń kosmiczną o wiele bardziej niż atmosfera ziemska i jest na tyle gęsta ze powstające w niej wiatry kształtują w znacznym stopniu morfologię tego ciała niebieskiego. Te fakty są nieubłagane i pokazują niezbicie, że cała współczesna fizyka to stek idiotycznych bzdur a jej przedstawiciele to zwykli debile.

Ta ocena jest z pewnością bezlitosna, ale niestety jedynie możliwa. Nie ma co się dalej czarować i trzeba twardo spojrzeć prawdzie w oczy, że współczesna nauka to nic innego jak taki stechnicyzowany szamanizm a prace naukowe to tylko inny rodzaj zaklinania deszczu i tańców szamańskich. Trzeba też pozbyć się złudzeń co do intelektualnego poziomu przedstawicieli tej pseodonauki. Ci ludzie to po prostu idioci.

Dlaczego tak jest, powinien każdy z wykształceniem podstawowym, od razu zauważyć czytając doniesienia o Plutonie. Dla tych, którzy jednak za bardzo wciągnęli się w ezoteryczny sposób widzenia rzeczywistości propagowany przez „naukę”, kilka slow wytłumaczenia dlaczego te odkrycia są takie ważne.

Wśród tak zwanych „naukowców” panuje przekonanie, że procesy „geofizyczne” napędzane są energia pochodzącą z okresu tworzenia się ciał niebieskich oraz w wyniku produkcji ciepła w rezultacie rozpadu pierwiastków promieniotwórczych.
Oczywiście dochodzi do tego, w marginalnych przypadkach, tworzenie ciepła w wyniku „sił pływowych”, oraz w wyniku bezpośredniego dopływu energii słonecznej.
Sytuacja Plutona jest o tyle specyficzna, że żadne z tych źródeł nie może wchodzić w grę jako „dostawca energii” dla napędu tak złożonych procesów powierzchnio-twórczych jakie obserwujemy na tym ciele niebieskim, co potwierdza jednocześnie że te „naukowe” założenia to gówno prawda.

Pluton, ze względu na swoja wielkość, już miliardy lat temu powinien stracić swoje ciepło z okresu tworzenia się i kontrakcji. Nie inaczej jeśli chodzi o ciepło powstałe z procesów rozpadu promieniotwórczego. Również tutaj zasoby takich pierwiastków powinny się wyczerpać przed miliardami lat i planeta ta powinna od co najmniej 4 miliardów lat być martwą i zastygłą w swoim rozwoju pustynią.

Również ruchy pływowe nie mogą wchodzić w grę z racji wielkości Plutona i jego satelity Charona, co za tym idzie, ze względu na minimalna wielkość „siły grawitacyjnej”.
O wpływie słońca nie ma co nawet mówić, bo to jest tak odlegle, że nie rożni się prawie, na nieboskłonie Plutona, od innych gwiazd.
Tymczasem zdjęcia Plutona pokazują nam całkiem inną powierzchnię, z górami 


których pochodzenie jest niewiadome, z wulkanami będącymi w stanie aktywności przed stosunkowo krótkim okresem czasu, z morzami pokrytymi powloką lodową podzieloną na olbrzymie kry, 



jak i z aktywnymi lądolodami z wyraźnie widocznymi formacjami skalnymi wskazującymi na aktywny ruch tych lodowców.
Do tego dochodzi atmosfera na tyle gęsta, że wiatry w niej powstałe tworzą na Plutonie  olbrzymie pola wydm.

Najważniejszą obserwacją jest jednak to, że powierzchnia Plutona jest ekstremalnie różnorodna. Występują na niej obszary stare pokryte kraterami przeplatane obszarami młodymi powstałymi prawie że „wczoraj”. Ta mozaika form morfologicznych wyklucza automatycznie to, że procesy powierzchnio-twórcze maja swoje źródło we wnętrzu Plutona a wskazuje jednoznacznie na to, że muszą one znajdować się poza nim.

Oczywiście współczesna „nauka” stoi całkiem bezradna przed tym problemem, jak na marginesie, przed wszystkimi innymi zagadkami natury, i dlatego wypowiedzi tzw. „naukowców” pełne są beznadziejnych bzdur wołających o pomstę do nieba.

Dlatego jest już najwyższy czas na to, aby skończyć z tym „naukowym” bełkotem i przyjąć    modele tłumaczące te zjawiska w sposób logiczny i całościowy oraz zaprowadzić trochę porządku w tym ezoterycznym grajdołku jakim stała się współczesna „nauka”.

Taki model rzeczywistości propaguję już od lat i model ten jest w stanie wykazać, że zjawiska na Plutonie maja naprawdę banalne przyczyny,

Wszechświat i nasza rzeczywistość nie jest wcale skomplikowana, to tyko ci szamani „naukowcy” próbują z niej zrobić jakiś ezoteryczny Węzeł Gordyjski aby na ignorancji przeciętnego obywatela zbijać sobie kabzę.

Nauka tu mafijno-kryminalna organizacja pasożytująca na społeczeństwie.

Tak jak już powiedziałem, za tymi zagadkami Plutona kryją się naprawdę prozaiczne przyczyny których źródłem jest specyfika orbity tego ciała niebieskiego względem planety Neptun.

Jest to jeden z rzadszych przypadków w naszym Układzie Słonecznym gdzie orbity dwóch ciał niebieskich przecinają się wzajemnie, a po uwzględnieniu wielkości tych ciał, jedyny tego rodzaju przypadek.


Ma to oczywiście niebagatelny wpływ na przebieg wartości Tła Grawitacyjnego w trakcie koniunkcji tych ciał niebieskich, a te ze względu na trajektorie tych ciał mogą przybrać ekstremalne wartości.

Wprawdzie rzadko, ale w skali trwania Układu Słonecznego już niezliczone razy, dochodziło do sytuacji w której Neptun i Pluton znajdowały się relatywnie blisko siebie.
Grafika 2 przedstawia strefy w których dochodzi do Koniunkcji tych planet prowadzących do ekstremalnych wzrostów wartości TG.


Oczywiście ten wzrost nie prowadził by do takich rezultatów gdyby nie obecność księżyca Charona. Sama koniunkcja Neptuna i Plutona jest rozciągnięta w czasie i trwa miesiące co powoduje relatywnie jednolity wzrost TG i stopniowe dopasowanie się materii Plutona do zwiększonych wartości oscylacji przestrzeni. Obecność Charona w tym układzie ciał niebieskich, poruszającego się po ciasnej orbicie wokół Plutona, powoduje że ten powolny wzrost TG zamienia się w cały szereg następujących po sobie gwałtownych wzrostów i ekstremalnych spadków wartości TG w miarę tworzenia się potrójnej koniunkcji pomiędzy Neptunem Charonem i Plutonem.
I nie jest tu przeszkodą to, że te ciała niebieskie nigdy nie znajdują się idealnie w jednej linii.

Dokładny opis przyczyn można znaleźć tutaj


Te potrójne koniunkcje prowadzą do powstania zjawisk które opisałem już wielokrotnie dlatego ograniczę się do przytoczenia tu paru przykładów moich artykułów na ten temat.





Najważniejszym efektem jest to, że zmienia się też gwałtownie temperatura materii, zarówno na powierzchni jak i we wnętrzu Plutona. Temperatura, jako pewna stała skala fizyczna, jest fikcją. Wartości jakie pokazują instrumenty mierzące temperaturę są pozbawione jakiejkolwiek wartości. Tylko w momencie kalibracji termometr pokazuje nam jakąś względną realną wartość. W innym miejscu i w innym czasie te wartości rejestrowane przez przyrządy do pomiaru temperatury są bezwartościowe. To zjawisko wykorzystuje mafia squ..now podających się za obrońców środowiska naturalnego a w rzeczywistości będących częścią  mafijnych struktur dążących do zniewolenia społeczeństw dla osiągnięcia korzyści materialnych. O czym pisałem tutaj.





Oczywiście specyfika orbity Neptuna i Plutona tłumaczy nam również przyczyny dla których strefa najmłodszych struktur morfologicznych przyjęła kształt serca na powierzchni Plutona. Jak widzimy to na grafice 2 do największych zbliżeń Neptuna i Plutona może dojść w 2 miejscach ich orbit a mianowicie w takich w których się one nawzajem przecinają, w rzucie biegunowym Układu Słonecznego. Oczywiście z racji nachylenia orbity Plutona do ekliptyki nie może dojść do zderzenia tych ciał niebieskich. W tych właśnie punktach potrójne koniunkcje Neptuna Charona i Plutona projektowane są na ten sam obszar powierzchni Plutona która znajduje się na przecięciu linii łączącej te trzy ciała niebieskie. W efekcie powstaje elipso-podobna strefa w której dochodzi do intensywnych procesów morfologicznych łącznie z tworzeniem się morz, wulkanów oraz pól lawowych.

Oczywiście z racji innego nachylenia orbity Charona w trakcie Koniunkcji w każdym z tych punktów osobno, zmienia się również lekko obszar gdzie ta koniunkcja jest rzutowana na powierzchnię Plutona, stad powstaje druga elipsa lekko przesunięta względem pierwszej, ale łącząca się z nią na większości obszaru. Powoduje to powstanie tej sercowatej struktury .
Również ich różnorodna jasność jest łatwa do wyjaśnienia. Tego typu koniunkcje zdążają się zapewne w odstępach milionów lat. Przy czym występują one zamiennie raz w punkcie 1 a następnie w punkcie 2 ich orbity. Oznacza to ze obszar oddziaływania koniunkcji wcześniejszej podlegał w międzyczasie oddziaływaniu niskich wartości TG jakie panują na tym ciele niebieskim w okresie pomiędzy takimi koniunkcjami (Patrz grafika 2).




Oczywiście z racji układu orbit Plutona i Neptuna musi wynikać również to, że na Plutonie musi się znajdować jeszcze jedna strefa o młodej morfologii. Ponieważ również w strefie oznaczonej na Grafice 2 kolorem różowym musi dochodzić do, wprawdzie słabszych, ale za to częstszych koniunkcji tych trzech ciał niebieskich. Ta trzecia strefa młodej morfologii  znajduje się zapewne po drugiej niewidocznej jeszcze stronie Plutona i obejmuje jego równikowy rejon. Możliwe ze dalsze zdjęcia Plutona ujawnia nam jej obecność.

W każdym razie obserwacje Plutona pokazały kolejny raz, że mafia „naukowców” nie ma nic do zaoferowania ludzkości poza ciągłym robieniem z nas idiotów dających się skubać z kasy na rzecz tych wyrafinowanych oszustów.

Starożytna historia Polaków. Między legendą a prawdą





Legenda o Kraku należy do najstarszych związanych z kulturą polską i do takich podań od których nie oczekujemy specjalnie tego, że oparte są one na rzeczywistych zdarzeniach. Jednak i w tym przypadku znajdziemy tam całą masę wskazówek które rzucają fascynujący obraz na początki powstania państwa polskiego i polskiej tożsamości narodowej.
Aby zgłębić znaczenie tej opowieści konieczne jest zrozumienie tego przesłania, i to zrozumienie zależy oczywiście od tego czy potrafimy zrozumieć słownictwo jakie w tym przesłaniu występuje. Znajdziemy tam cały szereg określeń i nazw własnych które przyjmujemy jako dopust boży, nie zastanawiając się nawet nad tym, czy te nazwy nie wskazują nam na prawdziwe źródła naszej historii i nie opowiadają nam zdarzeń które są w stanie zmienić dokumentnie nasze wyobrażenia o przeszłości Polaków.

Oczywiście analiza całego podania wykracza poza zakres tematyki którą mam zamiar przedstawić, a która koncentruje się na wyjaśnieniu przebiegu wydarzeń wczesnego średniowiecza i roli Słowian jaką w tej historii odegrali.

Legenda o Kraku okazała się być ku temu szalenie pomocną, ponieważ pozwala na wyjaśnienie paru znaczeń wyrazów koniecznych do zrozumienia wydarzeń późniejszych.

Zastanówmy się więc nad tym co oznaczają takie słowa jak KRAK i WAWEL i jakie było ich pierwotne znaczenie?
Oczywiście na pierwszy rzut oka pytanie jest trochę dziwne bo przecież są to imiona własne  władcy oraz jego siedziby.
Jednak w przeszłości imiona własne nie były zbitką abstrakcyjnych liter ale niosły ze sobą również informację dotyczącą cech ich nosiciela.

Jakie jest więc znaczenie słowa Wawel?

W Wikipedii znajdziemy następujące wytłumaczenie:


Ja w mojej interpretacji chciałbym się oprzeć na znaczeniu tego wzgórza dla ówczesnych ludzi. Otóż logika nakazuje nam przyjęcie takiego rozwiązania w którym nazwa wiązałaby się z funkcją danej rzeczy. Wzgórze Wawel jest niewątpliwie predestynowane do zamieszkania przez ludzi, co czynili oni już od czasów prehistorycznych. Wyniesione ponad nadbrzeżną równinę rzeki Wisły, kontrolowało jej przebieg na znacznym obszarze, stwarzając mieszkańcom nie tylko optymalne możliwości obrony, ale dawało też doskonalą możliwość obserwacji ciągnących opodal stad reniferów i mamutów.


Tak więc już od czasów zlodowacenia było ono zamieszkałe przez ludzi. Znaczenie tego wzgórza było tym większe, że stanowiło ono też jedno z ważniejszych w rejonie źródeł pozyskiwania krzemienia do produkcji narzędzi kamiennych. W jurajskich wapieniach, wychodzących na powierzchnię terenu właśnie na Wawelu, znajdowały się bogate złoża tego surowca i przyciągały one z pewnością myśliwych nawet z dalszych okolic w celu jego pozyskiwania.
Zapewne w trakcie stuleci wyczerpały się złoża powierzchniowe z najlepszym surowcem i pierwotni Słowianie zmuszeni zostali do przystąpienia do podziemnej eksploatacji tych zasobów.
Po tym okresie ostały się liczne jamy i jaskinie na wzgórzu które w większości jednak zostały później niestety zniszczone przez eksploatację skal wapiennych dla celów budowlanych.

Ten okres wykorzystywania wzgórza do eksploatacji krzemienia ostał się jednak w pamięci ludzkiej w formie nazwy jaką temu wzgórzu nadali.

Nazwa ta ma bardzo stare korzenie i wywodzi się od określenia jam kopanych przez niedźwiedzie w celu przezimowania. Takie jamy, nieraz całkiem dużych rozmiarów, określane są od pradziejów mianem „Gawra”. Takie samo określenie na wykopy powstałe w trakcie szukania krzemienia używali też pierwotni łowcy, z tym że w pierwotnym języku słowiańskim samogłoski używano relatywnie rzadko ( tak jak to jest jeszcze obecnie powszechne praktykowane w czeskim czy też serbsko-chorwackim, czy w wymarłych już językach sumeryjskim i hetyckim), a więc słowo to wymawiano jako  „Gawr” ewentualnie „Gwr”. W trakcie dalszej ewolucji języka wprowadzono samogłoski „a”i „e” tworząc słowo  „Gawer” z którego wyprowadzono słowo oznaczające zarówno samą jamę jak i osobę kopiącą takie jamy krzemienne w postaci słowa „Gawel”. Słowo to jest powszechnie znane do dziś w formie  imienia Gaweł, tak popularnego na górniczym Śląsku a oznaczającym kopacza (górnika).

Słowo Gawel stało się następnie źródłem słowotwórczym dla nazewnictwa wzgórza wawelskiego które powstało przez zastąpienie litery „G” przez „W”. Nastąpiło to zapewne na skutek połączenia się dwóch słów, mianowicie słowa „Wielo”, oznaczającego w języku starosłowiańskim dziedziczną własność przywódcy plemienia lub państwa, oraz słowa „Gawel” czyli odpowiednika współczesnej jamy albo „kopalni”. W efekcie ludzie zaczęli używać skrótu na określanie tego wzgórza w formie nazwy „Wawel”.

Trochę inną ewolucję przeszło słowo „Gawr” u naszych słowiańskich sąsiadów z zachodu .
Tam słowo „Gawr” zmieniło swoje brzmienie poprzez zastąpienie litery „G” literą „H”. W wyniku czego powstało słowo „HAWR”. To słowo dało początek innemu staropolskiemu określeniu na górnika czyli „Hawerz” i we współczesnym potocznym języku polskim występuje dalej, lekko zmienione, jako określenie na ciężką pracę czyli „harować”. Natomiast określenie jamy wykopanej przez Hawerów to zapewne „Hawer” stąd prosta droga do słowa Hawel, tak popularnego w języku czeskim a mającego takie samo znaczenie jak polski Gaweł.
Ciekawe że w dialektach języka niemieckiego np. bawarskim albo z alpejskich rejonów Austrii, słowo „Hawara” oznacza najlepszego kumpla a to z kolei występuje współcześnie jako określenie współtowarzysza pracy górniczej.

Oczywiście kontrola nad zasobami krzemienia w tym rejonie była główną przyczyną dla ukształtowania się pierwotnej władzy plemiennej nad Wawelem. Kto kontrolował to wzgórze kontrolował też produkcję broni krzemiennej oraz w późniejszym okresie produkcję soli w pobliskiej Wieliczce. Również nazwa tej miejscowości wskazuje na bardzo dawne korzenie centralnej władzy, ponieważ słowo „Wielo”, jak już to nadmieniłem powyżej, oznaczało prywatną własność władców słowiańskich. 
Wieliczka była więc dziedziczną własnością władców na Wawelu i ta tradycja własności  Wieliczki ostała się do czasów Rzeczpospolitej.

Jednym z pierwszych władców Polaków, o którym zachowała się relacja w podaniach, jest Krak.
Również i w przypadku tego imienia panuje wśród „naukowców” poplątanie z pomieszaniem, wynikające z panicznej obawy przed tym, aby nie wskazać na rzeczywisty źródłosłów tego imienia.

Imię KRAK wywodzi się od pierwotnego określenia KRK czyli kark. W swoim pierwotnym brzmieniu występuje ono jeszcze w języku czeskim i słowackim.
W języku pierwotnych Słowian na terenach Polski zaznaczyła się tendencja do zastępowania, tak chętnie używanego przez Słowian, bezpośredniego połączenia spółgłosek przez wstawienie odpowiedniej samogłoski i stąd właśnie ewolucja słowa Krk do Krak.

Imię to oznaczało więc kogoś stojącego na czele struktury społecznej. To znaczenie ostało się do dziś i do dziś chętnie używa się określenia „Głowa państwa” jako nazwy dla prezydentów czy szefów rządów. Nie inaczej było więc w przeszłości przy czym ciekawe jest to, że pierwotni Słowianie wybrali słowo KRK (czyli kark) jako następną po głowie cześć ciała na określenie swoich przywódców.
Ta obserwacja jest bardzo ważna ponieważ wskazuje na to, że w strukturze społecznej tych plemion przywódca nie był władcą absolutnym ale był pośrednikiem spełniającym wolę siły wyższej. Możemy przyjąć że tą siłą było bóstwo LADA o czym pisałem już tutaj.


Tak jak w przypadku słowa Wawel gdzie doszło do pełnego zlania się dwóch słów w celu stworzenia nowego określenia, również w przypadku słowa KRAK jego ewolucja nie została na tym znaczeniu zakończona. Przywódca Słowian nazywany był pierwotnie określeniem „Krk u Lady”, jako ten który niesie przesłanie najwyższej władzy dla prostego ludu.

Oczywiście i w tym przypadku wystąpiła tendencja do uproszczenia nazewnictwa i stworzenia zlepku tych wyrazów „Krk u Lady” co zaowocowało powstaniem wyrażenia „KRÓL”.

Otwiera to przed nami nowe możliwości interpretacji historii Europy. Słowo Krak nie było więc imieniem własnym pierwszego przywódcy wawelskich Słowian ale oznaczało funkcję całej dynastii takich przywódców. czyli oznaczało osobę Króla i było więc używane w stosunku do wszystkich władców tego ludu i rozciągało się na cały okres jego istnienia.

Oznaczało to jednak że przywódca narodu czy plemiona słowiańskiego nie mógł rozporządzać pełnią władzy nad podległą mu ludnością ale był traktowany jako pierwszy wśród równych primus inter pares”. To przekonanie u Słowian ostało się bardzo długo i mimo wielowiekowej katolickiej indoktrynacji starającej się wmówić ludziom „boskość” ich przywódców, polska szlachta i rycerstwo traktowała królów polskich jako równych sobie. 

Taka organizacja społeczeństwa była jego największą siłą, ponieważ każdy członek tego społeczeństwa czuł się współodpowiedzialnym za dobro całości. Nie bez przyczyny wzrost i upadek znaczenia Polski jest ścisłe związany z ewolucją roli przywódców państwa w stosunku do współobywateli. Największe czasy świetności przypadają na okres największych swobód religijnych i największej siły prostej szlachty. 

Wzmocnienie roli magnatów i kościoła katolickiego w państwie kosztem szlachty było wyrokiem śmierci dla Polski, bo było jednocześnie zdradą jej fundamentalnych zasad na których zbudowana była jej państwowość.

Starożytna historia Polaków. Chrześcijaństwo i upadek Rzymu





Tu musimy na krótko odbiec od tematu i przyjrzeć się trochę dokładniej historii kościołów chrześcijańskich.
O historii wczesnego chrześcijaństwa wiemy bardzo mało. Najgorsze jest to, że to co wydaje się nam znane, najprawdopodobniej jest całkowitą nieprawdą. Wydaje się niemal pewne to, że historia wczesnego chrześcijaństwa w Europie została przez organizacje kościelne perfidnie sfałszowana. W przeciągu ostatnich 1500 lat wielokrotnie dochodziło do niszczenia dokumentów pisanych, a co gorsza, do wielokrotnego fałszowania tych które się jeszcze zachowały. Przy każdym nowym przepisywaniu tekstów, zakradały się do nich nie tylko literowe błędy ale co gorsza kościół świadomie fałszował przebieg historii tak, by potwierdzała ona jego aspiracje do niepodzielnej władzy.

W praktyce nie zachował się ani jeden dokument pisany o którym moglibyśmy powiedzieć, że jest autentyczną relacją z tamtych czasów. Przy bliższej analizie okazuje się, że w przerażającej większości mamy tu do czynienia z XIV i XV wiecznymi fałszerstwami powstałymi na bazie mody na starożytność. Setki i tysiące zawodowych fałszerzy w katolickich klasztorach Europy wyprodukowało wtedy tysiące manuskryptów podszywając się pod antycznych i wczesnośredniowiecznych autorów. Począwszy od Biblii Gockiej poprzez akty nadania Karola Wielkiego do Germanii Tacyta mamy tu do czynienia ze zwykłymi fałszerstwami.
Oczywiście materialne zyski były decydującą motywacją kościoła, który w czasach tuż przed reformacją znajdował się w stanie permanentnej niewypłacalności, ale już wcześniej, w czasach wczesnego średniowiecza, kościół katolicki świadomie niszczył i fałszował dokumenty aby zakłamać rolę jaką odegrał przy upadku Cesarstwa Rzymskiego.

Mimo to, wszystkie ślady przeszłości nie udało się zamazać i istnieje jednak szereg poszlak pozwalających na szczątkowe odtworzenie prawdziwego przebiegu wydarzeń.

Jedną z takich wskazówek znajdziemy w życiorysie Konstantyna Wielkiego.


Jego roli dla kościołów chrześcijańskich w Europie nie można przecenić. Był on w końcu tym władcą rzymskim który z marginalnej sekty na granicy legalności zrobił najważniejszą religię państwową. Mniej znane jest to, że całe swoje życie Konstantyn był poganinem i dopiero na łożu śmierci zdecydował się przyjąć chrzest. Kto jednak by się spodziewał tego, że przyjął on go z rąk jakiegoś katolickiego kapłana ten myli się jednak dokumentnie.

Konstantyn został ochrzczony w wierze ariańskiej.

O tym kim byli Arianie wiemy bardzo mało. Nawet po dłuższych poszukiwaniach nie znalazłem na ten temat dużo więcej niż można o tym przeczytać w Wikipedii


Trzeba zaznaczyć że Kościół katolicki zrobił naprawdę wszystko aby wyrugować z pamięci ludzkiej ślady istnienia tej religii. A te resztki informacji które się ostały i tak zostały zafałszowane.
Najważniejszym fałszerstwem jest już sama definicja określenia „Arianizm”. Sugeruje się że pochodziła ono od imienia Ariusza, duchownego żyjącego jakoby w początkach IV wieku naszej ery w Aleksandrii, a więc w czasach panowania Konstantyna Wielkiego. Jego doktryna miała zaprzeczać tożsamości Jezusa względem jego ojca Boga.
Interesujące jest to, że nie ma żadnych dowodów na to, że taka postać historyczna w ogóle istniała. Wydaje się więcej niż pewne to, że została ona wymyślona przez kościół aby zataić prawdzie źródła arianizmu.
Wskazówki na to, że coś tu nie gra znajdziemy już w podaniach dotyczących wojny domowej w Cesarstwie Rzymskim przed przejęciem władzy przez Konstantyna Wielkiego. Otóż przed decydującą bitwą z Maksencjuszem, Konstantyn nakazał swoim wojskom przystąpienie do bitwy pod znakiem krzyża wymalowanego na tarczach. Ciekawe tylko, że w skład jego wojsk wchodzili głownie mauretańscy łucznicy oraz jazda germańska, czyli oddziały z przygranicznych terenów cesarstwa.

Jak wiemy antyczni Germanie byli Słowianami i wydaje się mało prawdopodobne aby zgodzili się na używanie obcych ich kulturze znaków. Tym bardziej że znak krzyża nie był w tym czasie u rzymskich chrześcijan znany. Jako symbole chrześcijaństwa były tam używane: symbol ryby albo symbol składający się z kombinacji liter X i P. Symbol krzyża natomiast był w świecie słowiańskim bardzo rozpowszechniony


i związany od tysiącleci z kultem słońca. Czyżby znaczyło to że Konstantyn przystąpił do bitwy pod pogańskim znakiem? Raczej nie, o wiele prawdopodobniejsze jest to, że najemnicy słowiańscy w armii rzymskiej byli od dawna wyznawcami religii chrześcijańskiej ale o całkiem innym charakterze niż ta znana w Rzymie. I ta religia posługiwała się słowiańskim symbolem krzyża. Religia ta przejęła wprawdzie podstawowe przesłanie Nowego Testamentu ale zachowała również najcenniejsze elementy pierwotnej religii Słowian. Do tych elementów należały zasady moralne jak i zasady współżycia między członkami wspólnoty. Po prostu przesłanie Jezusa natrafiło u Słowian na przygotowany grunt, tak jakby zostało stworzone specjalnie dla tej grupy ludnościowej, i zamiast religijnej rewolucji doszło tam do twórczej symbiozy w której obie strony osiągnęły korzyści.
Religia słowiańska została uzupełniona o element życia wiecznego i odkupienia z grzechów, które zapewne pierwotnie w niej nie występowały a które są bardzo pomocne dla umocnienia moralnych postaw członków społeczności, a chrześcijanie wzbogacili swój obrządek o nową symbolikę jak i przebieg obrządków religijnych oraz moralny i filozoficzny dorobek Słowian.
O takim charakterze tej religijnej rewolucji świadczą znaleziska we wnętrzu kopca Kraka.

Szczątki potężnego dębu znalezione w jego wnętrzu świadczą o tym, że to świadectwo pierwotnej religii Słowian zostało złożone do grobu w symbolicznym akcie pogrzebania starej religii.

Zasady funkcjonowania arianizmu bazowały na słowiańskiej spuściźnie, nie możemy się więc dziwić temu, że religia ta otrzymała swoją nazwę od słowiańskiego słowa Aria oznaczającego człowieka szlachetnego. Arianizm był więc od samego początku religią aspirującą do moralnego doskonalenia się jej przedstawicieli. Powodowało to to, że religia ta odrzuciła własną organizację w formie instytucji kościoła oraz poparła takie formy organizacji społeczeństwa które sprzyjały wolności osobistej swoich wyznawców i sprzeciwiała się kapitalistycznej organizacji ekonomiki takiej społeczności opartej na zniewoleniu najsłabszych jej członków.

W przeciwieństwie do Arian, chrześcijaństwo rzymskie bardzo szybko zatraciło jezusowe przesłanie krytyki społecznej a odwrotnie, prawie natychmiast przejęło elementy organizacji kapłaństwa pogan i ich hierarchicznej struktury, tworząc autokratyczny kościół. Spowodowało to olbrzymią podatność tej organizacji na korupcję i zgubiło z jej pola widzenia potrzeby zwykłych ludzi.

Katolicyzm był i jest religią elitarną ścisłe związaną z władzą i nastawianą na pomnażanie bogactwa i wpływów jej zawodowych kapłanów. 

W IV wieku naszej ery podziały między chrześcijanami nie miały więc podłoża filozoficznego (tak jak to sugerują kościoły katolicki i prawosławny) ale były podyktowane zwykłymi materialnymi interesami. Z jednej strony katolicyzm kooperujący z monarchicznymi strukturami władz i skorumpowany dążeniem do materialnego bogactwa i z drugiej strony Arianie (Słowianie) wierzący głęboko w moralne przesłanie Jezusa i odrzucający centralną władzę oraz dążenie do bogacenia się za wszelką cenę kosztem praw innych ludzi.

Ten konflikt tlił się bardzo długo ale kiedy sobór nicejski w roku 325 podjął decyzję wyznania wiary, skierowanie przeciw religii ariańskiej i zainicjował fizyczną eksterminację jej przedstawicieli, sytuacja zaczęła się zdecydowanie zaostrzać.


I w istocie data ta jest przełomem jeśli chodzi o stosunki Cesarstwa Rzymskiego z ich słowiańskimi sąsiadami. Od tego momentu ten konflikt światopoglądowy zaczął się przeradzać w twardy konflikt zbrojny aby po soborze w Konstantynopolu przerodzić się w otwartą wojnę.


Wbrew jednak temu co oficjalnie próbuje nam wmówić kościół katolicki w konflikcie tym nie chodziło o różnice filozoficzne w obrębie interpretacji chrześcijańskiego przesłania ale o stosunek chrześcijan do władzy i do indywidualnej wolności człowieka.
Kościół katolicki opowiedział się za absolutystyczną władzą cesarską i za nieograniczoną władzą bogatych nad biednymi. Ta decyzja była tak bardzo w sprzeczności z przesłaniem Nowego Testamentu że konieczne było uzasadnienie jej Boską wolą. A ta będzie tylko wtedy dla każdego widoczna jeśli Bóg i Jezus, jako jego królewska emanacja władzy nad ludźmi, będą równorzędni. Cale szczęście dla rządzących Jezus skończył jak skończył i teraz jego splendor, choć szczątkowo, mógł spłynąć na Papieży Cesarzy i Królów. To właśnie konieczność uzasadnienia ich absolutnej władzy nad innymi była przyczyną tak brutalnych sporów wśród chrześcijan zakończonych mordami na odszczepieńcach.

Arianie obstawali za dosłowną interpretacja przesłania Jezusa i jego Apostołów i za społeczeństwem ludzi równych i wolnych.

Tak zwana „wędrówka ludów” nie była więc jakimś dziwnym wybrykiem paru zapijaczonych barbarzyńców ale chodziło o fundamentalne różnice światopoglądowe w obrębie powszechnie dominującej już wówczas w Europie religii chrześcijańskiej.

Translate

Szukaj na tym blogu