Wojna Wielkiej Lechii z „Frankami”

Wojna Wielkiej Lechii z „Frankami”

Próbując zrekonstruować historię Słowian w okresie średniowiecza nie można przejść obojętnie nad bezmiarem zbrodni, które dotknęły społeczności słowiańskie.

Zarówno Kościół Katolicki jak i Prawosławny miały w swojej historii okresy, w których dążyły do eliminacji Słowian i to nie tylko kulturowo, ale również fizycznie. Ręka w rękę szły z nimi również władze świeckie, szczególnie te krajów Europy Zachodniej.

Żaden naród w historii nie podlegał takiej bezpardonowej eksterminacji, włączając w to również Żydów, jak Słowianie.

Również terror inkwizycji nie był skierowany na zwalczanie innowierców, ale w pierwszej linii służył do eksterminacji Słowian i fizycznej likwidacji wszystkich tych, którzy ośmielili się pozostać wierni kulturze swoich przodków.

Słowianie byli mordowani, paleni na stosach, sprzedawani w niewolę, wypędzani ze swoich siedzib i na wszelkie możliwe sposoby wynarodowiani.

Odebrano im nie tylko ich mowę, tak jak to miało miejsce we wszystkich krajach Europy Zachodniej, ale przede wszystkim odebrano im pamięć ich własnych dziejów.

Współczesne pokolenia Polaków, Czechow czy Rosjan, nie mówiąc nawet o pomniejszych narodach słowiańskich, mają tylko szczątkowe pojęcie o swojej przeszłości. Co gorsza nawet te szczątkowe informacje są zafałszowane 1500 letnimi manipulacjami i oszustwami naszych wrogów.

Ta powszechna nienawiść ze strony wielkich kościołów, ale również wśród Żydów, do Słowian, ma oczywiście swoje prozaiczne uzasadnienie.

Wszyscy oni są dziećmi kultury słowiańskiej i ta świadomość, że nie przynależą do narodów wybranych, ale są tylko pobocznym prądem, bez mała odszczepieniem naszej kultury, wywołuje wśród tych kręgów uczucie nienawiści i chęć zniszczenia wszystkich, nawet najdrobniejszych dowodów tych związków.

Niestety te tendencje nie zanikają, ale nasilają się w ostatnich czasach coraz bardziej.

Również w takiej zdawałoby się ciężkiej do manipulacji dziedzinie, jaką jest genetyka, oszustwa i manipulacje stały się normą.

Z premedytacją zaprzestano publikowania informacji o haplogrupach męskich znajdowanych szczątków ludzkich, a jeśli już, to publikowane są tylko te wyniki, które odpowiadają obowiązującej propagandzie.

Od lat już zaprzestano włączania Słowian do genetycznych analiz porównawczych.

Regułą w Europie stało się porównywanie genotypu badanych szczątków z Chińczykami, szczepami Indian Ameryki Południowej albo innego Zadupistanu, ale nie dowiemy się nic o pokrewieństwie ze Słowianami.

Oczywiście te manipulacje są szyte grubymi nićmi i każdy, w miarę rozgarnięty człowiek, dostrzega to natychmiast. Niestety, na skutek medialnej manipulacji, zainteresowanie własną przeszłością jest marginalne, co powoduje, że olbrzymia większość społeczeństwa łyka te kłamstwa jak gęś kluski.

Podatność społeczeństwa polskiego na te manipulacje jest bardzo duża, bo nasze tradycje rodowe i rodzinne są w zaniku, szczególnie że narzucone nam „elity” wykorzystują posiadaną przez nie władzę do bezpardonowego zwalczania słowiańskiej świadomości.

Kto myśli, że internet zmienił coś pod tym względem na lepsze, ten myli się dramatycznie.
Wprawdzie wzrosły możliwości rozpowszechniania prawdy, dotyczącej naszych dziejów, wśród społeczeństwa, ale za to możliwości naszych wrogów wzrosły przez to stokrotnie.

To oni właśnie kontrolują internet i środki masowego przekazu i typowy Polak nie ma najmniejszych szans na to, aby dowiedzieć się coś o swojej przeszłości, bo ta potrzeba nie jest nawet w stanie się w nim obudzić, przytłoczona manipulacjami o przysłowiowych „prypeckich bagnach”.

Dziesiątki a może i setki płatnych agitatorów, często rekrutujących się spośród zawodowych „historyków”, zamulają internet propagandowym gównem, o prymitywnych Słowianach prosto z prypeckich bagien, czy też o germańskich Wikingach przynoszących do Polski kaganek cywilizacji.

Są to absolutnie chamskie kłamstwa, ale dzięki kontroli internetu i aktywnego ich rozpowszechniania przez wrogie nam korporacje, przeciętny Polak musi się naprawdę namęczyć, aby pośród tych śmieci znaleźć te informacje, które są bardziej obiektywne i zbliżone do prawdy.

Szczególnie podłe jest to, że ta banda sku...ów nie ogranicza się tylko do publikowania „swoich wiekopomnych prawd”, ale aktywnie torpeduje każdą próbę dyskusji nad innym przebiegiem naszej historii wśród zainteresowanych.

Również moja strona internetowa jest ofiarą tych manipulacji. Jest nie do przeoczenia, że przez odpowiednie linkowanie moich artykułów, algorytm Googla cenzuruje moją stronę internetową i uniemożliwia jej znalezienie przez szukających.

Mimo wszystko sytuacja nie jest beznadziejna. Zainteresowanie przeszłością powoli rośnie. W miarę tego, jak podstawowe potrzeby ludzkie zostają zaspokojone, automatycznie pojawia się potrzeba zaspokojenia również potrzeb duchowych.

Takie zasadnicze pytania jak: kim jestem?, skąd pochodzę?, jaką tradycję reprezentuję?, jakie jest moje miejsce w łańcuchu pokoleń?, coraz częściej nurtują Polaków i ta ciekawość własnego „ja”, wprawia w panikę tych, co ciągną profity z naszej dotychczasowej bierności.

To zainteresowanie „nasze elity” próbują ograniczyć, redukując je do historii ostatnich kilku pokoleń, rozdmuchując jednocześnie medialnie wydumane konflikty, i sterując ją na tematy brzegowe.

Te manipulacje nie zdadzą się jednak na wiele i presja społeczna otworzy, wcześniej lub później, bazę do zmian strukturalnych również wśród naszych „elit”.

Z czasem pojawią się coraz częściej głosy domagające się zmian paradygmatu dotyczącego naszej historii i naszych dziejów.

Nie będzie to absolutnie rezultatem wybuch patriotyzmu wśród tych zdrajców, ale będzie wynikać z prozaicznej konieczności wzrostu własnych dochodów i efektywniejszego wykorzystywania siły roboczej.

Przy niedorozwiniętych strukturach gospodarczych, prymitywna, niedoinformowana i pozbawiona własnej godności siła robocza, jest jak najbardziej pożądana.

W sytuacji rosnącego dobrobytu i ciągłej rywalizacji z grupami wyzyskiwaczy z krajów Europy Zachodniej, takie społeczeństwo nie stwarza dobrych podstaw do pomnażania zysków.

Automatycznie pojawi się konieczność wychowania kadr kierowniczych o silnym charakterze, zdrowym poczuciu własnej wartości, a nawet szczypty przekonania o własnej wyjątkowości.

Tak postępują już od stuleci elity krajów zachodnioeuropejskich wmawiając swoim społeczeństwom przekonanie o ich przynależności do „rasy Nadludzi”.

Oczywiście aż tak daleko jak oni, nie godzi się iść, ale rozpowszechnienie wśród Słowian przekonania o tym, że nie wypadliśmy krowie spod ogona, na pewno nam nie zaszkodzi.

Nie pozostaje więc nam nic innego jak stopniowo obnażać te 1500-letnie kłamstwa i prostować te informacje, które są jeszcze do wyprostowania.

I do takich należy również legenda o Kraku i smoku wawelskim.

Zatrzymaliśmy się w poprzednim odcinku na sejmie słowiańskim w roku 619 n.e. i na założeniu związku plemion słowiańskich o nazwie „Samostojna”.

W trakcie sejmu Cesarz Herakliusz przywrócił również od życia Związek Wandalski, grupujący plemiona określające się mianem „Leśnych” i powołał na jego przywódcę swojego brata wujecznego Niestka.

Grupa plemion wandalskich obejmowała te plemiona słowiańskie, które zamieszkiwały tereny górzyste Europy Środkowej. To właśnie te plemiona utworzyły później grupę plemion Lechickich.

Jak doszło do podmiany określenia Leśni przez Lechi jest wzorcowym przykładem tego, jak powstawały przekłamania historyczne i jak doszło do wytworzenia się nazw, o których genezę toczą się obecnie tak zacięte spory.


Zasadniczym powodem jest to, że w starożytności i później w średniowieczu egzystowały w Europie równolegle rożne alfabety.

Wprawdzie wszystkie one wywodziły się od alfabety prasłowiańskiego (czyli od alfabetu kultury Vinča) ale każdy z nich wyróżniał się już swoimi własnymi znakami, które wprawdzie znajdowały często odpowiedniki w innych alfabetach, ale te odpowiedniki miały już całkiem inne znaczenie.

We wczesnym średniowieczu wśród Słowian Europy Środkowej i Wschodniej rozpoczął się proces tworzenia się własnego pisma na potrzeby rozpowszechnionej tam odmiany chrześcijaństwa o nazwie Arianizm.
Ta nowa odmiana alfabetu była prekursorem cyrylicy, ale zawierała jeszcze wiele liter alfabetu etruskiego.

Zapisane w tym alfabecie starosłowiańskie teksty zostały następnie, albo całkowicie zniszczone, albo przepisane z odpowiednimi „poprawkami”, w alfabecie łacińskim, lub greckim.

Ułatwiło to niesamowicie fałszowanie przeszłych dziejów i spowodowało, że uczestnicy tamtych wydążeń otrzymali nagle nazwę czy imię, które w niczym nie odpowiadało pierwowzorowi.

Tak było też w przypadku plemienia Leśnych.

O ile dwie pierwsze litery są we wszystkich europejskich alfabetach takie same, to już w przypadku dwóch następnych można było już całkiem nieźle namieszać.

W starosłowiańskim zgłoskę „S” zapisywano znakiem „C” który w łacinie odpowiada jednak głosce „C”.

Następną literę „N” zaczęto już w tym czasie zapisywać tak, jak obecnie zapisuje się ją w cyrylicy, a więc znakiem „Н”.

Nie ma więc co się dziwić, że w późniejszych odpisach zamiast nazwy „Leśni - Lesni” pojawiła się nazwa „LECHI”, ponieważ w oryginalnym tekście właśnie takimi literami została ona zapisana.

Ten przykład nie jest niestety wyjątkiem i ilustruje nam bardzo dobrze przyczyny i metodykę takich przekłamań. W kolejnych odcinkach cyklu podam jeszcze wiele takich przykładów.

Tak więc Lechitami nazywano w rzeczywistości tych, co należeli do plemienia „Leśnych”.

Do tego plemienia, albo lepiej powieszawszy do tej grupy plemion, należeli też nasi Górale i Krakusi, a więc generalnie mieszkańcy obecnej Małopolski, oraz zapewne inne plemiona lechickie z Czech, Słowacji i terenów alpejskich.

Te plemiona stanowiły trzon Wielogorii i były zdecydowane wypędzić „Franków” ze swoich terenów raz na zawsze.

Ciekawe jednak, że o Merowingach i ich „Imperium Franków” nic nie znajdziemy w jakoby autentycznych świadectwach pisanych, dotyczących wojen Herakliusza i obrony Konstantynopola.

Znajdziemy natomiast wiele o inwazjach Awarów i walkach Słowian na Bałkanach z tym „Chanatem”.

Oczywiście mamy tu do czynienia z oczywistym przekłamaniem historii i bezczelną manipulacją.

Trzeba tu jednak jednoznacznie stwierdzić, że żadnego Awarskiego Chanatu nie było.

Prawie wszystkie informacje o Awarach dotyczą tylko i wyłącznie Imperium „Franków”.

Możliwe, że część z nich została spisana w odniesieniu do Obodrytów i innych Słowiańskich plemion z terenów obecnej Danii, ale możemy przyjąć, że dotyczy to tylko niewielkich potyczek zbrojnych.

Wynikało to z tego, że Bizantyjczycy nie robili różnicy pomiędzy „Frankami” a Obodrytami czy też Wieletami lub Lutykami. Dla nich byli to ci sami agresorzy z północnej i zachodniej Europy.

W przypadku wielkich kampanii wojennych jak np. oblężenie Konstantynopola w roku 626 n.e. agresorem było z całą pewnością Imperium Merowingów, bo tylko ono mogło dysponować tak liczną armią.

Pośredni dowód na to znajdziemy chociażby w dziele Juliusza Cezara „Commentarii de bello Gallico” w którym opisane jest oblężenie miasta Avaricum


Miasto to leżało tam gdzie znajduje się obecne Bourges, czyli dokładnie w centrum Francji, i było ważnym ośrodkiem miejskim już w czasach galijskich. Oczywiście Galowie nie byli jakimiś tam Celtami, tylko naszymi rodakami Słowianami.


To, że w późniejszych wiekach zmieniono jego nazwę nie było przypadkowe, ponieważ starano się zatrzeć ślady identyczności Imperium „Franków” z Chanatem Awarów.

Można przyjąć, chociażby z racji geograficznego położenia, że to właśnie Avaricum było centrum administracyjnym Merowingów w 5 i 6 w.n.e. i posłużyło Bizantyjczykom jako wzór miana tego imperium.

Pomysł z chanatem przyszedł później, kiedy trzeba było zafałszować prawdziwy rozwój wydarzeń tamtych czasów i zataić to, że Merowingowie nigdy nie byli katolikami i że historia katolicyzmu w Europie jest o wiele krótsza, niż to sobie życzą oficjalne władze Kościoła Katolickiego.

Tak więc prawdziwym przeciwnikiem Herakliusza i Bizancjum byli „Frankowie”. To oni sprawowali władzę zwierzchnią nad słowiańskimi plemionami Sławów (Suewów), Lombardów u Bojów (Bawarczyków).

Oczywiście tak wielkie wydarzenie, jak sejm plemion Europy Środkowej, z udziałem tak egzotycznych pobratyńców jak Scyci, nie mógł przejść niezauważony.

Ówczesny władca Merowingów ruszył z wielką armią aby rozbić spiskujących przeciwko jego władzy i pojmać lub zamordować władcę Bizancjum.

Na powracającego Herakliusza przygotowano zasadzkę.

Całe szczęście w drodze towarzyszyła mu elitarna jazda scytyjska pod dowództwem ich nowego wodza Niestka i zamachowcy zostali rozbici a Herakliuszowi udało się schronić za murami Konstantynopola.

Po tym wydarzeniu ostały się oczywiście doniesienia pisane i z nich dowiadujemy się kim był wybawiciel cesarza.

Główne źródła na jakie się będę powoływał to Chronicon Paschale (Kronika Wielkanocna) oraz Bellum Avaricum Jerzego z Pizydii.



Oba dokumenty są oczywiście średniowiecznymi manipulacjami, ale w znacznej części opartymi na jakichś nieznanych nam oryginalnych dokumentach.

Wzorem były zapewne kroniki władców Wielogorii, które po upadku państwa Starobułgarskiego wpadły w ręce Bizantyjczyków i zanim uległy zniszczeniu, posłużyły jako wzór tekstów do zmanipulowania historii opisywanego przez nas okresu historycznego.

Z kronik tych dowiadujemy się o zamachu na Herakliusza oraz wielkiej uroczystości powitania władcy Bułgarów oraz nadaniu mu najwyższych zaszczytów przez cesarza Herakliusza w roku 619 n.e.

Jest to też pierwsza wzmianka o założycielu państwa bułgarskiego na Bałkanach.

Opisany władca nazywany jest imieniem „Orhan” - „Orchan”.


Ta postać posłużyła następnie do wykreowania legendy o azjatyckich Bułgarach i o utworzeniu państwa Starobułgarskiego przez jakichś tam azjatyckich nomadów.

Oczywiście imię tego władcy to bezczelna manipulacja.

Polegała ona na zamianie liter „R” i „H” miejscami, w wyniku tego słowiańskie wcześniej imię przyjęło nie tylko egzotyczne brzmienie, ale również pojawiło się w nim słowo „Chan”, które posłużyło następnie do powstania wydumanego tytułu dla azjatyckich władców.

Jeśli wstawimy te litery prawidłowo, to otrzymamy pierwotne brzmienie tego imienia i tym było imię „Ochran”.

Oczywiście natychmiast rozpoznajemy jego słowiańskość i znaczenie.

Pochodzi ono od słowa „Ochrona” które jeszcze w wielu słowiańskich językach używane jest w znaczeniu „Obrona”.

Imię to, albo prawidłowo tytuł, oznaczało więc „Obrońca”, a właściwie „Obrońca Cesarstwa”.

Herakliusz przyznał ten tytuł razem z tytułem patrycjusza Niestkowi i jego Scytom za obronę przed zasadzką zastawioną na niego przez zbirów króla Franków Chlotara II.

Oczywiście tak jak w każdej legendzie, również i w tym przypadku, możemy znaleźć związki tłumaczące powiązanie legendy z rzeczywistymi historycznymi wydarzeniami.

Razem z uciekającym Herakliuszem wkroczyła do Konstantynopola również jazda scytyjska która go ochraniała i mieszkańcy wkrótce dowiedzieli się, że ci wojownicy pochodzą z plemienia Wołgarów i że zamieszkują stepy obecnej południowej Rosji aż po Syberię.

Na bazie tej informacji oraz późniejszych wydarzeń, o których jeszcze opowiem, nastąpiła silna identyfikacja słowiańskiej Wielogorii z Wołgarami (Bułgarami) tym bardziej, że obie nazwy wykazują przypadkowo dużą zbieżność brzmieniową i ta ostatnia wyparła tę pierwszą, tym bardziej, że pierwszy kontakt z tym nowym tworem politycznym, jakim była Wielogoria, nastąpił poprzez stacjonowanie w Konstantynopolu jazdy Wołgarów.

Kiedy Wielogoria uległa podziałowi na poszczególne dzielnice, nazwą Bułgaria zaczęto nazywać tylko ten region, który bezpośrednio graniczył z Bizancjum.

Po ucieczce Herakliusza do Konstantynopola, nacierająca armia Chlotara II napotkała na zaciekły opór, nie tylko Lechitów, ale do walki włączyła się ludność wszystkich stanów.

Walki musiały być bardzo zaciekłe, skoro w kronikach mówi się o 70000 zabitych i to tylko wśród trackich chłopów.

Takie powszechne powstanie zaskoczyło Chlotara II całkowicie, szczególnie że jego sprzymierzeńcy nie wykazywali najmniejszej ochoty do walki, i zmusiło go do rychłej ucieczki.

Na tym wojna się jednak nie skończyła i przez następny rok zwycięstwo przechylało się to na jedną, to na drugą stronę.

Chlotar II liczył na to, że Samostojna nie utrzyma długo jedności, i że partykularne interesy poszczególnych plemion zwyciężą nad ogólnym dobrem. Jego kalkulacje miały bardzo wielkie szanse na urzeczywistnienie, bo w przyszłości podziały wśród Słowian skutecznie zapobiegły powstaniu Słowiańskiego Imperium.

Tym razem było jednak inaczej. Rodzinne pokrewieństwo Herakliusza i Niestka skutecznie zapobiegło powstaniu większych sporów.

Po ponad rocznych zmaganiach i ciężkich stratach po obu stronach sytuacja dojrzała do rozejmu.

Herakliusz potrzebował pokoju w Europie, aby bez obawy ciosu w plecy wyruszyć do walki z Persami i był gotowy do ustępstw, ale nie za wszelką cenę .

Chlotar II z kolei, był pod naciskiem własnego możnowładztwa na którym spoczywały koszty tej wojny, i które było zdecydowane do jego obalenia, jeśli wojna ta będzie dalej trwała.

O tym jak przebiegały rokowania niewiele wiemy, ale wszystko wskazuje na to, że odbyły się one na przełomie lat 621 – 622 i zakończyły się dla obu stron sukcesem.

Za pokój z „Frankami” Bizancjum zapłaciło wprawdzie wysoki okup, ale ustępstwa jakie uzyskało były większe niż tego oczekiwno.

Chlotar II zobowiązał się do uznania niezależności Wielogorii i ustąpienia z Panonii i Bałkanów.

Gwarancją pokoju miało być zrzeczenie się Chlotara II z bezpośredniej władzy nad Austrazją, graniczącą z Panonią i ustanowienie władcą tej dzielnicy jego małoletniego syna Dagoberta.

Tak jak już to wielokrotnie pisałem, imię Dagobert zostało w późniejszych wiekach właśnie do takiej formy zakłamane.

W pierwotnych dokumentach używających słowiańskiego alfabetu litera „B” w tym imieniu wprawdzie występowała, ale w znaczeniu takim, jakie ma obecnie w cyrylicy, czyli litery „W”.

W rzeczywistości syn Chlotara II po przejęciu władzy w Austrazji przybrał imię „Dagawor”.

To imię jeszcze do dzisiaj w rosyjskim oznacza „porozumienie”.

Miało ono jeszcze dodatkowo symbolizować znaczenie porozumienia pokojowego między Bizancjum a „Merowingami”czytaj „Awarami”.

Herakliusz osiągnął więc ten cel o jakim marzył.

W Europie pomiędzy „Frankami” a Bizancjum pojawiło się nowe państwo Wielogoria i zabezpieczyło jego tyły.

Teraz Persowie nie mogli już liczyć na sprzymierzeńców i Bizancjum mogło poświecić wszystkie swoje materialne środki na stworzenie armii zdolnej do pokonania przeciwnika.

CDN

Krak, odnowiciel Wielkiej Lechii. Cześć trzecia

Krak, odnowiciel Wielkiej Lechii.

Cześć trzecia

Z czasów tworzenia się państwowości Słowian zachowało się tylko niewiele dokumentów, a i te które jeszcze się ostały mają podejrzane pochodzenie i niewiele wspólnego z prawdą.

Szczególnie czasy po upadku Rzymu, a przed powstaniem oficjalnej polskiej państwowości, wyłaniają się nam tylko w nieostrych zarysach z mgły zapomnienia.

Wydawałoby się, że jesteśmy całkowicie zdani tylko na kościelne świadectwa pisane, z których większość jest tak przekłamana, że nie warto nawet ich tu przytaczać.

Sytuacja nie jest jednak tak całkiem beznadziejna.

Całe szczęście ci „poprawiacze historii” nie wyssali wszystkiego z palca. Swoje manipulacje historią ograniczyli w większości przypadków tylko do kilku metod i to nawet niespecjalnie wyszukanych.

Tak więc, przy odrobinie wysiłku, jesteśmy w stanie wyłuskać w tej masie bzdur również ziarna prawdy.

Również w przypadku Kraka i czasów tworzenia się Imperium Słowian, jesteśmy w stanie oddzielić ziarno od plew i odtworzyć przynajmniej niektóre fakty z przebiegu tamtych wydarzeń.

Zajmując się tym tematem z zaskoczeniem zauważyłem, że istnieją też całkiem liczne świadectwa innej natury.

Nie tylko teksty pisane mogą naprowadzić nas na ścieżkę prawdy, ale wiele wskazówek historycznych znajdziemy, jeśli przyjrzymy się chociażby tak prozaicznej sprawie, jak nazwy geograficzne, czy też przykładom obyczajów ludowych na obszarze gdzie rozgrywały się ówczesne wydarzenia o historycznym znaczeniu.

Również oryginalne teksty pisane ze znalezisk archeologicznych, mogą się stać nieocenionym skarbem, w dążeniu do poznania prawdy o naszej przeszłości.

To pomoże nam również w rekonstrukcji zdarzeń historycznych w Panonii w 7 i 8 w.n.e.

Poza omawianą już poprzednio mapką z nazwami plemion zamieszkujących Panonię w trakcie rzymskiego panowania, postanowiłem sprawdzić jak wygląda aktualne nazewnictwo geograficzne tych terenów, szczególnie w sąsiedztwie centrum kultowego Hemmaberg.

Ten pobieżny przegląd mapy ujawnił, że moje przypuszczenia, co do przebiegu historii tego obszaru, znajdują potwierdzenie również w nazwach geograficznych.

W bezpośredniej bliskości Hemmabergu znajdziemy takie toponimy i ononimy jak Magdalensberg (Góra Magdaleny), Heiligengrab (Święty Grób) czy też Jauntal (dolina Jawy).

Oczywiście w przeciągu wieków wiele innych nazw zostało tak zdeformowanych, że obecnie w niczym nie przypominają słowiańskich pierwowzorów, ale przy odpowiednim wysiłku można by je zapewne jeszcze odtworzyć.

Czasami, tam gdzie Austriacy nie czuli się zagrożeni w swojej tożsamości, przetrwały zadziwiające pozostałości kultury słowiańskiej, w prawie że niezmienionej postaci.

Ku mojemu zaskoczeniu również w Austrii znalazłem bezpośrednie dowody istnienia historycznego Kraka.


Na południowych stokach Alp, osłonięta jak murem od południa rzeką Mur, znajduje się Hochebene Krakau, czyli Wyżyna Kraka.

Już sama nazwa jest zastanawiająca, tym bardziej, że to nie koniec i w tym regionie znajdziemy dodatkowo cały szereg miejscowości z imieniem Krak w nazwie.

Jeszcze bardziej fascynujące jest to, że wśród ludności tego regionu zachowały się również naprawdę zagadkowe zwyczaje. Do nich należy np. festyn, odbywający się w co drugie zapusty, którego kulminacyjnym punktem jest taniec mężczyzn ubranych w ekstremalnie wysokie spiczaste czapy. Tańczący tworzą kolo, tak jak to powszechne wśród Słowian.

Ale skąd te nietypowe czapy na głowach?
Skąd pochodzi wzór takiego nakrycia głowy?
I w ogóle, dlaczego ten region wziął swoją nazwę od imienia Kraka?

I to nie koniec tych znaków zapytania. W czasie Wielkanocy praktykowany jest tam zwyczaj procesji, na czele której niesiona jest olbrzymia figura, którą przezwano Samsonem.
Pytanie tylko, co ma Samson wspólnego z Wielkąnocą i do tego jeszcze w jakiejś tam zapadłej austriackiej dziurze.

Zanim odpowiemy na to pytania, musimy sobie postawić zasadnicze pytanie dotyczące możliwości istnienia w tamtej epoce Imperium Słowiańskiego.

Jak to jest możliwe, że nie zachowały się na ten temat liczne doniesienia i świadectwa pisane?

Otóż to pytanie jest niestety fałszywie postawione.

Oczywiście zachowały się całkiem liczne świadectwa na istnienie Imperium Lechii, 

tylko że my niestety nie jesteśmy w stanie ich właściwie skojarzyć, bo dajemy się wyprowadzić w pole za pomocą prymitywnego triku.

Po prostu zarówno świadectwa z kręgów katolickich jak i prawosławnych podają zafałszowane fakty historyczne.

Nasze imperium Słowiańskie ukryto nadając mu nazwę Chanatu Bułgarskiego,


a z jego władców zrobiono jakichś azjatyckich watażków i dzikusów, którzy dopiero w kontakcie z dobrodziejstwami chrześcijańskiej kultury ulegli ucywilizowaniu.

Te kłamstwa są łatwe do obalenia i już dawno powinno się to stać, tylko kto to ma zrobić, jeśli historycy z krajów słowiańskich to banda gnojków, pozbawionych czci i honoru.

Zastanówmy się nad samą nazwą Bułgaria. Czy jest to rzeczywiście autentyczna nazwa tego państwa?

Wiemy, że w tamtych czasach istniało również plemię Wołgarów i że musiało ono mieć również kontakt z Bizancjum, tak więc stosunkowo łatwo można było zamienić literę „W” na „B”, co było zresztą w tamtych czasach nagminne i zrobić z tego plemienia Bułgarów.
Tylko jak udało się przetransportować tożsamość bałkańskich Bułgarów na tych ze stepów wschodnioeuropejskich?

Ten zabieg nie był aż taki trudny jeśli się rozszyfruje to, jak tak naprawdę nazywano środkowoeuropejskie Imperium Słowian.

Spróbujmy znaleźć tę nazwę.

Bez specjalnych problemów zauważymy, że nazwa Bułgaria jest złożeniem dwóch wyrazów „Buł” i Garia. W innych językach „ł” oczywiście nie występuje i jest zastąpione literą „L”

O ile drugi z tych wyrazów rozpoznajemy stosunkowo łatwo jako „Goria” a więc nasze „Góra”, o tyle pierwszy z nich jest trochę trudniejszy do odtworzenia.

Z pomocą przychodzi nam to, że już wiemy jak manipulowano i przekręcano nazwy słowiańskie, i jedną z najważniejszych metod była manipulacja literami „W” i „B”, które dowolnie ze sobą zamieniano, w zależności od tego, który rezultat lepiej zniekształcał słowiański pierwowzór.

W tym przypadku było oczywiście tak samo i w oryginalnym brzemieniu była to litera W.
Jeśli do tego zauważymy, że Turcy pierwotnie nazywali Bułgarię słowem Bılgariya (a ci w końcu powinni wiedzieć, jak to było kiedyś naprawdę, w końcu okupowali Bułgarię 400 lat) to z początkowego „BUL” powstaje słowo „WIL”, które jest najwyraźniej skrótem słowa „WIELE”.

Tak więc widzimy, że twórcy Imperium Słowian nadali temu państwu pierwotnie nazwę „Wielogoria”.


Najwyraźniej chodziło tu o podkreślenie tego, że powstało on z dobrowolnego połączenia się ze sobą wielu plemion i grup plemiennych w celu wspólnej obrony wolności.

Taka interpretacja znajduje również potwierdzenie w literaturze, a również w podaniach słowiańskich pokutują takie określenia jakichś bliżej nie sprecyzowanych państw jak np. „Biała Chorbacja” czy też „Wielka Lechia”.

Oba te określenia dotyczą tego samego, a mianowicie są nazwami tego samego tworu państwowego jakim była „Wielogoria

Oczywiście „Biała Chorbacja” powstała na bazie tego samego triku, o którym wspomniałem poprzednio. Po prostu w nazwie Wielogoria zamieniono pierwsza literę „W” na „B”, otrzymując południowosłowiańskie słowo „Bielo” - „Biała”, a słowo „Goria” zastąpiono południowosłowiańskim odpowiednikiem określenia „Góra” - „Chora”.

Określenie „Wielka Lechia” ma trochę inną genezę. 


Oczywiście słowo „Wielka” pochodzi z fałszywej interpretacji słowa „Wielo”.

Lechia” natomiast..... Ale zacznijmy jednak lepiej od początku.

Na początku 7 w.n.e. Bizancjum znalazło się w rozpaczliwie ciężkiej sytuacji militarnej. W Azji Mniejszej odnowił się konflikt z Imperium Perskim, w którym Konstantynopol raz za razem ponosił coraz to dotkliwsze porażki. Natomiast w Europie utworzył się drugi front walki z rosnącym w siłę Imperium Merowingów.

Bizancjum nie miało szansy na utrzymanie swoich terytoriów, w tej walce na dwa fronty i wystąpiła konieczność przejęcia władzy przez zdolnego i walecznego władcę o wybitnych militarnych zdolnościach.
I takiego władcę można było znaleźć tylko wśród tych, którzy najlepiej znali się na rzemiośle wojennym i tymi byli niewątpliwie potomkowie Wandalów z Kartaginy.


Kiedy upadło Imperium Wandali 

to oczywiście nie wszyscy pokonani ponieśli śmierć w walce. Większość przeżyła, w tym również ich władca. Cesarz Justynian wiedział, że zwycięstwo w bitwie nie przyniesie trwałego pokoju, w tej nowej prowincji, szczególnie że część Wandali dalej prowadziła wojnę podjazdową z najeźdźcą.


Rozwiązaniem tego problemu, było wcielenie wszystkich mężczyzn z plemienia Wandali do armii cesarstwa i deportacja ich rodzin do różnych zakątków Imperium.
Wodzowie i oficerowie otrzymali natomiast, dochodowe synekury i równie wysokie stanowiska w armii.

Wandale byli wspaniałymi żołnierzami i wkrótce zajęli znaczące pozycje w administracji Imperium.

Szczególnych zaszczytów doznała rodzina Herakliusza. Byli oni bezpośrednimi potomkami ostatniego władcy Wandali w Kartaginie, Gelimera.


Jego obowiązujące wśród „historyków” imię to oczywiście turbogermański durnowaty wymysł.

Jeśli spojrzymy na monetę z jego wizerunkiem i zapisanym imieniem, to jest to oczywiście imię na wskroś słowiańskie.

Zapisane jest starosłowiańskim alfabetem i oznacza dosłownie „SILAMIR”, a więc „Siła pokoju”, albo zgodnie z intencją „Silny pokojem”.



Potomkowie Siłomira awansowali w hierarchii imperialnej bardzo wysoko i kiedy okazało się, że tereny dawnego państwa Wandali ciągle wstrząsane są nowymi powstaniami i rozruchami, Horaklidzi stali się zwierzchnikami tej prowincji z ramienia cesarstwa i doprowadzili szybko do uciszenia zamieszek.

Imię Herakliusza jest też wskazówką co do pochodzenia tej rodziny.

Jeśli przypomnimy sobie mapę Panonii z poprzedniego odcinka, to zauważymy tam również plemię Hercuniates.



Po naszemu nazywano ich zapewne Harnasie.


To plemię należało do licznej grupy bitnych plemion góralskich, zamieszkujących tereny lasów i puszcz Europy Środkowej.


Kiedy Bizancjum znalazło się na skraju unicestwienia, nie było lepszego kandydata na nowego przywódcę w państwie, jak potomek Siłomira z rodu Horakleza (Waligóry).

Jego pochodzenie gwarantowało to, że w obronie Bizancjum stanęli najlepsi wojownicy czasów antycznych – Słowianie. Jedyni którzy byli w stanie sprostać w polu armii perskiej.

Na nowego Cesarza wyznaczył go jego ojciec, ale Horaklez nie był sam i za nim stała murem jego cała rodzina.

Jego brat, jego wuj, jak i jego brat wujeczny, otrzymali najważniejsze funkcje w państwie i wywiązali się ze swoich obowiązków doskonale, lojalnie służąc nowemu cesarzowi.


Horaklez musiał nie tylko powstrzymać Persów, ale jednocześnie musiał na wszelki sposób zapobiec połączeniu sił perskich i frankijskich.

W początkowych latach jego rządów stał już o krok od klęski, kiedy doszło do takiego sojuszu. Bizancjum uratowała przed unicestwieniem tylko zaplata gigantycznej kontrybucji.

Ta klęska była dla niego dobrą nauczką.

Herakliusz (Waligóra) zrozumiał, że jedynym sposobem wyrwania Bizancjum z tych kleszczy, będzie wywołanie powstania przeciwko Merowingom, wśród Słowian Europy Środkowej.

Wśród tych ostatnich, już od dawna rosło niezadowolenie z rządów Merowingów oraz z coraz silniejszego ograniczenia ich praw i wolności przez ten reżim i ludność z utęsknieniem wspominała czasy rządów królów wandalskich.

Brakowało tylko iskry, aby wywołać wybuch i z tego zdawał sobie doskonale sprawę władca Bizancjum, bo jako Słowianin i potomek wandalskich królów, miał zapewne doskonały wgląd w rozwój wydarzeń w ojczyźnie swoich przodków.

Dzięki własnym zdolnościom dyplomatycznym jak i zapewne bajońskim sumom na łapówki dla niezdecydowanych, udało mu się przekonać plemiona słowiańskie, od Poloponezu po wybrzeża Bałtyku i od Renu po Wołgę aby przysłali swoich przedstawicieli, do odbycia wspólnych obrad nad powołaniem sojuszu.

Jako miejsce obrad, tego pierwszego słowiańskiego sejmu, wybrano centralny punkt tego obszaru i tym była rozległa równina, którą obecnie nazywamy Krakauerebene (Równina Kraka). Ten obszar był również z tego względu tak ważny, bo jego teren zamieszkiwało plemię Lesich. Do dzisiaj, mieszkańców tego rejonu, Austriacy nazywają Lessach, co ma oznaczać „leśnych ludzi”.

Od tej nazwy wywodzą się takie nasze nazwy jak „Leszek” „Lech” i „Lach”. Tereny tego plemienia rozciągały się aż do obecnej Bawarii i dlatego znajdziemy tam taką nazwę rzeki jak np. Lech.

Członkowie tego plemienia należeli do najbardziej bitnych i najbardziej oddanych pradawnej dynastii Horaklezow.


Najprawdopodobniej gdzieś na wiosnę roku 619 na Wyżynę Kraka zaczęły ściągać zbrojne drużyny i starszyzna rożnych plemion słowiańskich z całej Europy Środkowej.

Szczególną sensację wzbudziła jazda scytyjska, w fantastycznie barwnych strojach z niesamowicie wysokimi nakryciami głowy w kształcie stożkowej czapy. Nie mniej fascynujące były też tabory i czeladź tej egzotycznej armii.

Jak wyglądał taki scytyjski rycerz możemy zobaczyć np. u Białczyńskiego


Szczególnie zdjęcie rekonstrukcji scytyjskiego księcia jest tu wielce wymowne.



Na tubylcach Scytowie wywarli piorunujące wrażenie i jeszcze 1400 lat później ich potomkowie przypominają o tym wydarzeniu na swoich festynach.



Również cesarz Herakliusz przybył osobiście na sejm, aby dopilnować taki jego przebieg, jaki zaplanował.

W rękawie miał jeszcze dodatkowego asa.

Towarzyszył mu jego brat wujeczny Nicetas.

Oczywiście i to imię to propagandowa mistyfikacja. Jego imię brzmiało po słowiańsku zapewne Niestek, a więc zdrobniała forma imienia Nestor.

W trakcie obrad, Herakliuszowi zaproponował plemionom góralskim, odnowienie dawnego Imperium Wandali oraz ustanowienia jako przywódcy, potomka ich ostatnich władców, swojego kuzyna Niestka.

Miało to zachęcić również inne plemiona, spoza tego związku, szczególnie nadwołżańskich Scytów, do włączenia się do nowego sojusz.

W ramach ogólnej euforii po tej decyzji, Scytowie nie tylko zdecydowali się na przystąpienie do sojuszu, który nazwano Samostojna, ale uznali Niestka za swojego nadrzędnego przywódcę, czego symbolicznym dopełnieniem było przywdzianie przez Niestka scytyjskiego hełmu królewskiego.

Było to kolejne epokowe wydarzenie i ludność tubylcza przypominała sobie je co roku, w formie uroczystej procesji z figurą przywódcy Sam(o)s(t)o(j)n(ej), nazywanego od momentu tej koronacji Krakiem.



Oczywiście z czasem kiedy zaczęto zwalczać pamięć o Imperium Słowian i zakłamywać związane z tym fakty, zamieniano imię Samostojnej na Samsona, a czas i Kościół Katolicki dokonały reszty i mieszkańcy Wyżyny Kraka dalej świętują swoje festyny, nie zdając sobie nawet sprawy z tego, dlaczego i ku czyjej pamięci.
Najpierw stracili swoją świadomość historyczną, a później również swoją ojczystą mowę.

CDN

Translate

Szukaj na tym blogu