Gwiezdne spotkanie

Gwiezdne spotkanie


Nasz Układ Słoneczny w przeciągu dziejów wielokrotnie musiał się znaleźć w sąsiedztwie innych gwiazd. Ostatnim takim zdarzeniem była wizyta gwiazdy Scholza w pobliżu naszego Słońca przed 70000 laty. Przynajmniej tak twierdzą tzw „naukowcy”


Przyjmują oni, że odległość pomiędzy gwiazdami była wtedy mniejsza niż 1 rok świetlny. Wprawdzie jest to i tak niewyobrażalnie wielki dystans, ale wg tzw. „naukowców” wystarczający aby wpłynąć na obiekty w wyimaginowanym tzw. „obłoku Oorta” i zaburzyć ich orbity tak, że zamieniły się one w tzw. długookresowe komety o ekstremalnie wydłużonej eliptycznej orbicie.

Według autorów orientacja tych orbit w przestrzeni wskazuje, w którym miejscu te dwie gwiazdy zbliżyły się do naszego Słońca najbardziej.

Z powyższego artykułu tylko jedna informacja wnosi coś istotnego do naszej wiedzy, a mianowicie ta, że rozkład orbit komet długookresowych nie jest chaotyczny, czego powinniśmy się spodziewać, jeśli przyjąć obowiązujące modele powstania US za prawdziwe, ale wykazują one dominującą orientację w przestrzeni i wskazują na ten sam jej kierunek. W tym przypadku na gwiazdozbiór Bliźniąt.

Oczywiście to wytłumaczenie w tym artykule to kompletna bzdura bez najmniejszego związku z realiami.

Aby zrozumieć to dlaczego długookresowe komety wykazują tę orientację trzeba najpierw wiedzieć, jak dochodzi do ich powstania.

Chore wyobrażenia astrofizyków doprowadziły do tego, że zarówno powstanie wszechświata jak i opis zachodzących w nim procesów jest przez nich totalnie fałszywie interpretowane.


Również powstanie komet i meteorytów nie ma nic wspólnego z obowiązującymi dogmatami.

Tak jak to opisałem tutaj:


Komety i meteoryty powstają w rezultacie wybuchów słonecznych, w wyniku czego stała materia skalista, z której w większości zbudowane jest nasze Słońce, zostaje wyrzucona tak silnie w przestrzeń kosmiczną, że może osiągnąć samodzielną orbitę. W przypadku słabszych wybuchów tworzą się meteoryty, w przypadku silnych wybuchów komety.

We wczesnym okresie istnienia Słońca takie ekstremalne wybuchy doprowadziły nawet do powstania protoplanet i protoksieżyców.

Cała aktywność słoneczna jest zależna od koniunkcji planet w naszym Układzie Słonecznym. Z racji regularności orbit pojedynczych planet, jak również na skutek koordynacji ich wzajemnych okresów obrotu, pojedyncze koniunkcje wykazują periodyczność ich zachodzenia. Czym więcej planet bierze odział w takiej koniunkcji i czym bardziej precyzyjne wzajemne ich ustawienie, tym rzadziej zachodzą odpowiednie koniunkcje ale za to tym silniejsze ich skutki.

Szczególnie rzadkie układy planet generują szczególnie silne erupcje słoneczne. Te wyrzucają z olbrzymią siłą materię z wnętrza Słońca w kosmos, tak że powstałe komety już od samego początku przyjmują charakterystykę komet długookresowych.

Ponieważ takie koniunkcje występują periodycznie, przy identycznej orientacji tych planet w przestrzeni, to nie może być po prostu inaczej jak to, że erupcje słoneczne muszą mieć taką samą orientację w przestrzeni a tym samym powstałe komety również.

Ale astrofizykom takie wytłumaczenie nie przychodzi nawet do głowy. Zamiast tego, pier...ą coś o zbliżeniach gwiazd i innych debilizmach. Najważniejsze jest to, aby nie można było sprawdzić i zweryfikować prawdy lub fałszu ich wymysłów.

W przeciwieństwie do tego naukowego bełkotu, moją teorię można sprawdzić również obecnie, poprzez obserwacje i przechwycenie przez satelity materii wyrzucanej przez Słońce w trakcie wybuchów słonecznych. Już obecnie możemy zaobserwować to, jaka materia jest tak naprawdę w trakcie takich wybuchów wyrzucana i czy wśród niej znajduje się również materia skalista.

Oczywiście takiej weryfikacji nigdy się nie doczekamy, ponieważ za jednym pociągnięciem cały ten naukowy domek z kart współczesnej fizyki rozpadłby się w pył.

Cała nadzieja w tym, że takie narody jak Hindusi czy też Chińczycy nie dadzą się zniewolić w tym systemie kłamstw propagowanych przez zachód i już wkrótce wyzwolą się one całkowicie z tej obłąkańczej ideologi, kreowanej przede wszystkim w USA, W. Brytanii i Niemczech.

Miejmy nadzieję, że również Polacy przejrzą trochę na oczy i spróbują nawiązać do osiągnięć swoich przodków, kiedy ci budowali zręby współczesnej cywilizacji. Kiedy stare pokolenie zdrajców wymrze, przyjdzie czas na nowy wiatr historii. Miejmy nadzieję, że młode pokolenie tej szansy nie zaprzepaści, i że Polacy przestaną w końcu żeglować dalej pod wiatr prawdy i wybiją się również duchowo i intelektualnie na niepodległość.

Odczytanie tabliczek z Pyrgi

Odczytanie tabliczek z Pyrgi


Złote tabliczki z Pyrgi są jednym z najważniejszych znalezisk tekstów etruskich i to nie tylko ze względu na długość samego tekstu, co również dlatego, bo zawierają one napis zapisany dwoma rożnymi alfabetami.

Główna część napisu zapisana jest po etrusku i zajmuje dwie z tych tabliczek, natomiast napis na trzeciej tabliczce zapisany jest alfabetem fenickim.


Czego dotyczy ten napis, to tak naprawdę nie wiadomo, co nie przeszkadzało naukowym szamanom na produkowanie wołających o pomstę do nieba wymysłów.

Szczególnie w angielskiej Wikipedii mamy dobry wgląd w tę „tfurczość”.


Wprawdzie Etruskowie utrudnili nam odczytanie swoich tekstów poprzez ich szyfrowanie, ale ten fakt nie może być wytłumaczeniem katastrofalnej nieudolności środowiska historyków w ich odczytaniu.

Wielu historyków (wszyscy?) wykorzystało to, że te teksty nie można w prosty sposób odczytać, jako doskonałą okazję do zatajenia prawdy o słowiańskim pochodzeniu tego narodu i do propagowania, bez obawy o demaskacje, historycznych fałszerstw.

Wprawdzie muszę przyznać, że odczytanie tych etruskich tekstów nie jest bynajmniej banalnym zadaniem, ale skoro mi się to udaje, to tym bardziej powinno się to udać zawodowym językoznawcom i badaczom przeszłości, z ich dostępem do najnowszych zdobyczy techniki.

Jak widzimy po rezultatach, realia są całkiem inne i nie pozostaje nam nic innego jak samemu poszukiwać prawdy.

Poszukajmy jej więc również i w przypadku złotych tabliczek z Pyrgi i spróbujmy wyjaśnić znaczenie tego tekstu.

Na wstępie muszę jeszcze raz podkreślić to, że jak nauczyły nas już liczne przykłady z poprzednio odczytanych napisów, wśród Etrusków panował zwyczaj ich szyfrowania.

Wynikało to zarówno z przyczyn religijnych i obawy o ujawnienie tajemnic przed wszystkowidzącymi bogami, jak i stanowiło sposób na urozmaicenie sobie życia poprzez zabawy w rebusy i zagadki słowne.






Te doświadczenia Etrusków w technikach szyfrowania tekstów, pozwalały im również na wykorzystywanie ich w szczególnie poufnych zapiskach i korespondencji, dla ukrycia jej znaczenia przed niepowoływanymi do tego osobami.

Mając przed sobą taki zaszyfrowany napis, nie wiemy niestety, czego ten tekst dotyczy.

Możliwości poruszanej tematyki są tutaj nieograniczone i jej rozpoznanie stanowi główny problem w rozszyfrowaniu takiego tekstu.

Co gorsza nie wiemy nawet w jakim kierunku został ten tekst zapisany, nie mówiąc nawet o samym systemie szyfrowania.

Na podstawie licznych, rozwiązanych już przez nas etruskich (i nie tylko) zagadek, widzimy że nie istniały żadne ścisłe zasady szyfrowania takich tekstów, byłoby to też bezsensowne, bo sprzeczne z samym celem takich działań.

Jeśli do tego twórca takiego tekstu przygotował mam jeszcze parę podstępów i niespodzianek, to sprawa zaczyna być naprawdę poważna.

Kiedy przyszedł czas na zmierzenie się z poważniejszym zadaniem i zdecydowałem się na podjecie próby rozszyfrowania tabliczek z Pyrgi, to rozpocząłem to zadanie od poszukiwań jakiejś pierwszej pomocnej wskazówki.

Tą wskazówką okazał się być znak w dolnej części tekstu, w którym rozpoznałem strzałkę. Przyjąłem, że od 2500 lat znaczenie tego znaku jest identyczne i służy on do zwrócenia naszej uwagi na jakiś szczegół.


Aż się prosiło aby przyjąć, że chodzi tu o zaznaczenie początku tekstu.

Problem polegał jednak na tym, że natychmiast konfrontowani jesteśmy z kolejną trudnością, polegającą na znalezieniu brakującej pierwszej litery.

Jednym z ulubionych sposobów szyfrowania tekstów przez Etrusków było pomijanie pojedynczych liter w wyrazach.

Zjawisko to jest powszechne w starożytnych alfabetach na Bliskim Wschodzie.


W przypadku tych starożytnych języków „historycy” przyjęli, że pomijane są w poszczególnych wyrazach tylko samogłoski. To założenie jest najprawdopodobniej totalnie fałszywe i doprowadziło do kompletnego zakłamania historii, ale w naszym przypadku nie będziemy się przy tym temacie dłużej zatrzymywać.

Ważne jest to, że w przypadku Etrusków jest inaczej i takie wolne miejsce może zająć każda dowolna litera alfabetu.

Etruskowie ułatwili jednak odczytywanie tekstów, zaznaczając takie miejsce znakiem w formie kropki.

Dla czytającego było więc natychmiast jasne to, że musi w tym przypadku szukać brakującej litery.

Czasami jest to bardzo proste, czasami natomiast wymaga dłuższych poszukiwań, które utrudnione są tym, że nasza znajomość języka Etruskiego jest bardzo ograniczona.

W trakcie moich prób zrozumienia etruskich tekstów przyjąłem założenie, że nie wszystkie wyrazy z tego języka uległy zapomnieniu i że w poszczególnych, istniejących jeszcze, językach słowiańskich musiały się one ostać w mniej lub bardziej identycznej formie.

To podejście okazało się bardzo płodne i pozwoliło mi na rozszyfrowanie już znacznej ilości takich napisów.

Również i w przypadku tabliczek z Pyrgi narzucało się przyjecie tej samej metodyki.

Po wykonaniu szeregu prób z rożnymi literami, najlepiej pasowała w miejsce początkowej kropki litera „D”, bo pozwalała natychmiast wydzielić pierwszy wyraz tego zdania.

Po wstawieniu znanych już nam znaczeń etruskich liter otrzymaliśmy słowo „DASZ”, w którym natychmiast rozpoznaliśmy identyczne słowo w języku polskim.

Kolejne znane nam już ze znaczenia trzy litery tworzą wyrażenie „KMU”. W przypadku litery „U” jej forma jest wprawdzie nietypowa dla alfabetu Etruskiego, ale powtarza się konsekwentnie w całym tekście i ma odpowiedniki w innych, odczytanych już przez nas napisach.

W tym przypadku najlepszą zbieżność znajdziemy w języku rosyjskim, w wyrażeniu „к ему”, odpowiadającemu polskiemu „JEMU” lub „DLA NIEGO”.

Kolejny wyraz składa się z następnych trzech liter oraz kropki.

Pierwszą rozpoznajemy jako typową literę „L”. Drugą jako znane już nam „U”, natomiast trzecią zidentyfikowałem jako literę „G”. Odpowiada ona tej formie litery "G" jaka występowała w alfabecie fenickim, jak i do dzisiaj występuje w cyrylicy.

Trzeba zaznaczyć, że odwrócona litera „L” (bez utraty jej znaczenia) występuje również w imieniu Herosa „Lele”, stanowiąc tam zapewne graficzny element symetrii tego bóstwa z jego bratem „Polele”.

W przypadku kropki sensownym uzupełnieniem jest litera „A”.

W efekcie odczytujemy ten wyraz jako słowo „LUGA”.

Najbardziej odpowiada ono polskiemu określeniu „Ług”. Zapewne chodziło tu o roztwór wodny popiołu drzewnego, czyli o tzw. ług potasowy będący bardzo silną zasadą.

Dalej mamy spójnik „A”.

Kolejne wydzielone słowo widzimy poniżej


Pierwszą literą jest litera „S”, którą Etruskowie zapisywali zarówno głoskę „S” jak i głoskę „Z

Następne litery to „AINE” oraz kropka, zamiast której wstawimy literę „SZ”.

Daje to nam wyraz „ZAINESZ”. Z kontekstu zdania możemy się domyśleć, że chodzi tu o słowo „zanikniesz”, które współcześnie wyparte zostało z polszczyzny przez słowo „zlikwidujesz”.

Kolejne słowo wygląda tak:

Składa się ono z liter „LISZA”, kropki, oraz liter „ESZ”.


Odpowiada to polskiemu określeniu „LISZAIESZ

Z wyrazem tym spotkaliśmy się już w innych tekstach etruskich i wygląda na to, że określali oni nim stany zapalne skory, co odpowiada też w pełni polskiemu znaczeniu tego słowa.

Tak więc zdanie:


tłumaczymy na polski jako:

DASZ MU ŁUGU A ZLIKWIDUJESZ LISZAJE

Odczytanie tego zdania rozwiązuje nasz zasadniczy problem. Oznacza to bowiem, że w ten sposób udało się nam określić tematykę tego tekstu i że chodzi tu najwyraźniej o etruski podręcznik sztuki medycznej.

Pozwala nam to na zawężenie naszego pola dalszych poszukiwań i otwiera możliwość odczytania następnych zdań.

Oczywiście nie podejmuję się oceny prawidłowości kuracji, zastosowanej przez etruskich lekarzy, w przypadku tej choroby.

Można jednak przyjąć, że zmiana kwasowości skóry, w wyniku użycia ługu potasowego, może być w istocie dobrym sposobem dla zainicjowania leczenia chorób skóry.

Możliwe, że ta metoda przetrwała w medycynie ludowej Słowian do dziś, ale wymaga to dalszych poszukiwań.


CDN

Zima trzyma

Zima trzyma


Nikt już się tego nie spodziewał, że w tym roku będziemy mieli jeszcze prawdziwą zimę, ale jak to zwykle bywa natura splatała nam kolejnego figla.


U nas w Europie trzęsiemy się z zimna, a na Grenlandii gore. No może lekko przesadziłem, ale -10°C to jak na ten region świata prawie że upał.


Oczywiście ta niespodziewana roszada pogodowa przywołała natychmiast na plan klimatycznych szarlatanów wszelkiej maści, korzystających z okazji aby wmawiać ludziom bajeczkę o klimatycznym ociepleniu.

Mimo ich całkowitej ignorancji w temacie, nie brakuje im tupetu, aby wprowadzać w błąd społeczeństwo. Przychodzi im to dość łatwo, bo to już od lat jest kompletnie zdezorientowane ciągłą propagandą masowych mediów i tak już wytresowane, że łyka te głodne kawałki jak małpa kit.


Tymczasem jak zwykle, aby wytłumaczyć sobie te nagłe zmiany, nie trzeba sięgać wcale do takich bajeczek jak klimatyczne ocieplenie. Wystarczy po prostu spojrzeć trzeźwo na to, co się tak naprawdę dzieje poza czterema ścianami elitarnych gabinetów i biur.


Zacznijmy może od przytoczenia faktów.


Tegoroczna zima, globalnie patrząc, należy raczej do tych zimniejszych. Zarówno Ameryka Północna jak i Azja przeżywały okres silnych spadków temperatury jak i relatywnie obfitych opadów śniegu. Z tymi faktami każdy się już spotkał, ale propaganda masowych mediów zdołała już je zatrzeć w naszej pamięci, bombardując nas ciągle wiadomościami o klimatycznej katastrofie.

Czym było bardziej zimno, tym częściej musieliśmy wysłuchiwać tego propagandowego jazgotu. Tym gangsterom przychodziło to tym łatwiej, bo faktycznie w Europie zima była ciepła i nie wszystkim chciało się tam zawracać sobie głowę tym, że na Syberii mróz aż trzaska, a w Japonii 5 m śniegu.


Jednak ta komfortowa dla nas sytuacja nie trwała długo.

Wszystko zmieniło się z końcem stycznia. Nie tylko w troposferze, ale szczególnie w stratosferze doszło do gwałtownych przetasowań.


Trzeba bowiem wiedzieć to, że w okresie zimowym w stratosferze nad biegunem północnym tworzy się olbrzymi wir powietrzny.




W normalnej sytuacji jest on dość stabilny i charakteryzuje się temperaturami powierza do -80°C oraz prędkością wiatru do 80 m/s. Wir polarny w stratosferze ma również wpływ na kierunki wiatrów oraz temperaturę powietrza w troposferze.

Przy bardzo silnych prędkościach wiatru i przy niskich temperaturach powietrza w stratosferze, w Europie kształtuje się pogoda zdominowana przez silne wiatry znad Atlantyku, a tym samym o relatywnie wysokich temperaturach powietrza. W innych rejonach półkuli północnej oznacza to jednak siarczystą zimę.


W roku 1952 zauważono, że warunki w stratosferze nie są takie stabilne jak by się to wydawało i od czasu do czasu dochodzi tam do dramatycznych wprost zmian związanych z gwałtownym jej ociepleniem jak i z osłabieniem a nawet odwróceniem panujących w niej wiatrów.


Te zmiany pociągają za sobą rozbicie wiru polarnego na dwa lub więcej lokalnych wirów i prowadzą do tego, że masy zimnego powietrza kierowane są daleko na południe, a rejon bieguna ulega gwałtownemu ociepleniu.




Jak zwykle nauka nie ma pojęcia o przyczynach tego zjawiska , ale nie przeszkadza to lewakom w pieprzeni bzdur o klimatycznym ociepleniu.


Tymczasem, sprawa jest jak zwykle banalna.


Ocieplenie stratosfery jest rezultatem lokalnego zwiększenia częstotliwości oscylacji Tła Grawitacyjnego.


Przypadek tegorocznego załamania się wiru polarnego jest szczególnie łatwy do wytłumaczenia bo ściśle związany z zaćmieniem słonecznym w dniu 15.02.2018.


W podanym linku, do filmiku z symulacją wiru polarnego w roku 2009, ta zależność pomiędzy zaćmieniem słonecznym a zmiana cyrkulacji wiatru w stratosferze jest równie jednoznaczna. Wraz ze zbliżaniem się zaćmienia słonecznego w dniu 26.01.2009 widzimy stopniowe osłabienie wiru polarnego, co w efekcie doprowadziło do odwrócenia jego kierunku.


Mechanizm jaki tu występuje polega na tym, że koniunkcja Ziemi i Księżyca prowadzi do interferencji modulacji TG powodowanych przez te ciała niebieskie, a tym samym do zwiększenia oscylacji części składowych atomów czyli do zwiększenia oscylacji podstawowych jednostek z których składa się przestrzeń.


W efekcie w górnej stratosferze dochodzi do zmiany warunków brzegowych atmosfery i do wytworzenia się molekuł gazów o innej częstotliwości oscylacji własnych. Interferencje pomiędzy rożnymi generacjami takich molekuł zapoczątkowują proces spontanicznego narastania tych oscylacji, co rejestrowane jest przez instrumenty badawcze jako gwałtowny wzrost temperatury w górnej stratosferze.


Ta strefa wzrostów temperatury ogarnia coraz to nowe obszary, przesuwając się w kierunku powierzchni Ziemi. Już po kilku dniach osiąga jej powierzchnię ogrzewając atmosferę w rejonie bieguna do ekstremalnie wysokich temperatur oraz rozbijając zalegające tam warstwy zimnego powietrza na dwa lub więcej pojedynczych ośrodków wysokiego ciśnienia.


Te nowe centra przesuwają się wskutek tego na południe, otwierając jednocześnie obszary pomiędzy nimi dla napływu ciepłego powietrza z południa.


W gruncie rzeczy banalna historia która można, jeśli się tego chce, łatwo przewidzieć.


Pozwala mi to już teraz na prognozę, że w najbliższych dwóch latach oczekuje nas to samo zjawisko.


W przyszłym roku szczególnie zimny będzie okres stycznia.


Można też przypuszczać, że najzimniejszy okres zimy w sezonie 2019/2020 zacznie się już w grudniu 2019 roku.

Co nowego w genetyce

Co nowego w genetyce



Genetyka jest tą dziedziną nauki która jako jedyna jest w stanie jednoznacznie udowodnić fałszywości obowiązujących wśród historyków przesądów.

Niestety wiedzą o tym również ci, którzy od dawna już fałszują naszą historię i nie ma co się dziwić, że genetyka stała się teraz głównym celem ich manipulacji.

Niestety oszustów nie brakuje również wśród genetyków i coraz częściej daje się zauważać w niej degeneracyjne tendencje.

Oczywiście nie wszędzie fałszerze historii Słowian mogą ingerować na czas i mimo ich wysiłków czasami pojawiają się artykuły w których prawda o naszej historii przebija się mimo ich matactw.

Zajmiemy się dzisiaj dwoma takimi przykładami, gdzie przez przypadek możemy się coś nowego dowiedzieć o naszej przeszłości.

Pierwszy artykuł dotyczy wprawdzie genetyki koni, ale rezultaty tych badań maja też wpływ na rozpoznanie wkładu Słowian do dorobku naszej cywilizacji.

Chodzi o pytanie gdzie nastąpiło udomowienia konia i jaka kultura jako pierwsza podjęła się tego zadania.
Tak zwana oficjalna nauka bredzi już od dawna, że domestykacja konia nastąpiła albo na Bliskim Wschodzie przez Semitów, albo w najgorszym razie dokonały tego jakieś bliżej nie sprecyzowane azjatyckie ludy.

Dlatego odkrycie, że tak zwana kultura Botai w Kazachstanie już przed 5000 tysiącami lat udomowiła konia pasowało do tych założeń jak ulał.


Niewinne wydawałoby się badania genetyczne, jakie przeprowadzono na szczątkach koni znalezionych w trakcie wykopalisk w Botai, okazały się jednak dla tzw. zwolenników wyższości cywilizacyjnej zachodu wysoce problematyczne.


Okazało się, że geny koni Botai, nie są reprezentowane w informacji genetycznej współczesnych jak i wymarłych już ras koni. Co więcej okazały się one być przodkami konia Przewalskiego, które to są zapewne ich zdziczałymi potomkami.

Oznacza to, że kampania fałszowania historii na zachodzie musi być jeszcze bardziej zintensyfikowana i nie wystarczy już tylko zwykłe ignorowanie odkryć z terenów Europy Środkowej, coraz wyraźniej związanych z kulturą Słowian, ale tak zwana współczesna „nauka” musi aktywnie przejść do fałszowania datowania archeologicznych odkryć jak i niszczenia dowodów tego, że to właśnie Słowianie udomowili konie, tak jak i zresztą prawie wszystkie inne zwierzęta domowe terenów Europy, poza nielicznymi wyjątkami.

Te rozpowszechniane w nauce fałszerstwa będą jednak spotykać się z coraz większym oporem światowej opinii, która ma już po dziurki w nosie tej zachodniej degrengolady.

Niestety agentura w społeczeństwach słowiańskich trzyma się mocno i przeniknęła już do wszystkich newralgicznych elementów naszego życia.

Mam nadzieję, że jednak nie wszystko uda się utrzymać w tajemnicy i zachachmęcić coraz to bardziej wydumaną metodologią badań i od czasu do czasu znajdzie się jakiś gamoń, który nie zorientuje się w doniosłości tego co publikuje.

Kolejny artykuł który chciałbym zasygnalizować dotyczy badań genetycznych przedstawicieli kultury pucharów dzwonkowych.


Niezmiernie ważne w tym artykule jest to, że badania genetyczne przedstawicieli tej kultury wskazują jednoznacznie na to, że jej rozprzestrzenienie nie wiązało się z migracją tego ludu na tereny Europy Środkowej, ale jej przejęcie przez ludność tubylczą nastąpiło na drodze importu charakterystycznych dla tej kultury cech.

Ma to olbrzymie znaczenie dla interpretacji zmian kultur materialnych w dziejach Europy, ponieważ zaprzecza zdecydowanie propagowanym przez oficjalną naukę poglądom o wielokrotnej wymianie ludności na terenach Europy Środkowej i zastąpienia jej ludnością napływową.
Umacnia to jeszcze bardziej tezę, że Słowianie na terenie Europy są ludnością autochtoniczną żyjącą tu od „zawsze”.

O Słowianach w Ameryce na 1500 lat przed Kolumbem



Przed pięcioma laty napisałem artykuł o niezwykłym znalezisku w rejonie pustyni Atacama.


Wskazałem tam na niezwykłość zachodzących w rym rejonie zjawisk związanych z wahaniami wartości Tła Grawitacyjnego oraz na ekstremalnie silny wpływ tych zmian na procesy epigenetyczne i mutacje genomu ludzkiego.


Ostatnio trafiłem na kolejną ciekawostkę z tego rejonu świata.


Ta ciekawostka jest jeszcze o tyle dla nas Słowian interesująca, bo badania materiału genetycznego znalezionych tam szczątków ludzkich wykazało obecność haplogrup żeńskich „H1, H2 i U2E”, a więc typowych dla kobiet o pochodzeniu słowiańskim. Nie ogłoszono wyników badan haplogrup męskich, co wskazuje na prymitywną próbę ukrycia faktu, że mężczyźni kultury Paracas byli zapewne nosicielami haplogrupy R1a lub I2.

Wiek znalezisk pasuje doskonale do fazy wędrówek ludności słowiańskiej i podboju przez nią olbrzymich obszarów Azji i Bliskiego Wschodu na przełomie epok brązu i żelaza.

Nie jest wykluczone, że przyjmowany przez nas zasięg tych wędrówek nie odzwierciedla ich prawdziwych rozmiarom nawet w przybliżeniu i nasi przodkowie nie zakończyli ich na Indiach i Chinach, ale pojedyncze grupy podjęły podróże oceaniczne osiągając wybrzeże Peru.

Nastąpiło to w czasie w którym w tym rejonie doszło do gwałtownych spadków TG, a tym samym do zmian fałdowania się białek w trakcie procesów rozrodczych. W efekcie wystąpił u tych ludzi proces błyskawicznej ewolucji i zmian ich wyglądu i budowy ciała. 

W trakcie okresów niskich wartości TG organizmy żywe zwiększają swoją wielkość lub też na drodze epigenetycznej wielkość tych organów, które w trakcie ich życia były szczególnie aktywne. Najbardziej aktywnym organem ludzkim jest nasz mózg, i stąd w omawianej sytuacji musi dochodzić do szczególnego wzrostu mózgu, a więc i do wzrostu czaszek w których ten mózg się znajduje.


W cytowanym linku z filmem podany jest przykład pochowka kobiety z jej nie narodzonym dzieckiem.
Również to dziecko wykazuje cechy wydłużonej i silnie zwiększonej czaszki. To znalezisko przeczy jednak „naukowej” tezie, że takie powiększenie czaszek wywołane zostało sztucznie.

Mamy tu dowód na to, że ten proces był powszechny i występował wielokrotnie w historii ludzkości.

Pozwala to również inaczej spojrzeć na znaleziska podobnych czaszek na wyspie Malta, w Rosji i w wielu innych rejonach Ziemi. 

Pozwala nam również na zmianę naszego przekonania o odrębności gatunkowej Neandertalczyków. Taka odrębność nigdy nie istniała i Neandertalczycy są po prostu tylko morfologicznie inną formą człowieka.

Pozwala nam też na uświadomienie tego, jak zdegenerowana i obrzydliwie zakłamana jest współczesna nauka razem z jej przedstawicielami.

Translate

Szukaj na tym blogu