Ta wiadomość o gwałtownym ubytku lodu z
lodowców w południowej części Półwyspu Antarktycznego pasuje świetnie
organizatorom przewały klimatycznej do ich oszukańczej koncepcji.
Jak zwykle mogą liczyć na pomoc tych
półgłówków „naukofcuw” którzy bez najmniejszych oporów .... dla paru srebrników
mając w poważaniu zasady moralne obowiązujące podobnież w tej profesji.
Tak można ocenić prace niejakiego Bert'a
Wouters'a z uniwersytetu w Brystolu który wraz z kolesiami stwierdzili w
pomiarach dokonywanych przez satelitę CryoSat-2, że obszar ten traci dziesiątki
kilometrów sześciennych lodu rocznie.
W pomiarach posłużono się radarem mierząc
czas jaki potrzebują impulsy na osiągniecie satelity po odbiciu się od
powierzchni ziemi. Wyszło im że nagle od roku 2009 lodowce w tym rejonie tracą
4 m wysokości rocznie, co w sumie daje 60 km³ lodu na rok.
Wyniki te oczywiście natychmiast zostały opublikowane
w czasopiśmie „Science” bo pasują idealnie do propagandowej nagonki
amerykańskich koncernów robiących krociowe zyski na sprzedawaniu ropy naftowej
po ekstremalnie zawyżonych cenach, uzasadniając to koniecznością ochrony
środowiska i ograniczeniem emisji CO2.
Oczywiście to wszystko to jest gówno prawda.
W podanym rejonie nie doszło do żadnych katastrofalnych zmian w szybkości
topnienia się lodu. Owszem proces topnienia jest w toku ale jest on globalnie bez znaczenia.
Dlaczego więc doszło do opisanych w artykule
zmian?
Przyczyną jest oczywiście katastrofalna
durnota fizyków którzy propagują absurdalne widzenie natury i mierzą swoimi
durnowatymi zabawkami rzeczy które nie istnieją.
W konkretnym przypadku południowej części
Półwyspu Antarktycznego mamy do czynienia z lokalną zmianą wartości Tła
Grawitacyjnego powstałą po zaćmieniu słońca na tym terenie w dniu 7.02.2008 (patrz Rys.1).
W efekcie atomy materii zwiększyły
minimalnie częstotliwość oscylacji własnych a ta z kolei ma wpływ na re-emisje
promieniowania odbitego od lodowca i na pokładzie satelity mierzony jest
minimalnie inny efekt Dopplera niż przewidywany teorią. Sam proces wyznaczania
wysokości pokrywy lodowej nie jest w rzeczywistości pomiarem jako takim, ale
zastosowaniem konstrukcji matematycznej uwzględniającej cały szereg zjawisk w
tym również prędkość własną satelity i związanego z tym przesunięcia
częstotliwości rejestrowanego promieniowania. Nie uwzględnienie zjawiska
zaćmienia słonecznego na tym obszarze prowadzi oczywiście do liczenia bzdur i
dopóki naukowcy nie potwierdzą tych wyników normalnym pomiarem geodezyjnym to
mogą sobie je wsadzić do pewnej części ciała o której nie będę się tutaj
dokładniej rozwodził.
Podobne zjawisko obserwujemy oczywiście aktualnie
na obszarze następnego zaćmienia słonecznego z dnia 29.04.2014 (patrz Rys.1),
dokładnie po przeciwnej stronie Antarktydy i tylko czekać jak jakieś dupki
wyskoczą już niedługo z kolejnymi rewelacjami na temat kilometrów sześciennych
stopionego lodu który znikł przy pomocy ich durnowatych matematycznych
sztuczek.
Nauka to jest rzeczywiście dobra rzecz.
Społeczeństwo daje zajęcie wariatom i zboczeńcom zamiast wsadzać ich do
ośrodków odosobnienia w kaftanie bezpieczeństwa. Tylko ten eksperyment może się
dla nas wszystkich diabelnie źle skończyć.