Realne podstawy legendy o Kraku i Smoku Wawelskim. Cześć 6

Realne podstawy legendy o Kraku i Smoku Wawelskim. Cześć 6

Zarówno bohaterscy obrońcy, ani doskonale dowództwo nie zdało by się na nic gdyby nie to, że w tym dziejowym momencie obrońcy znaleźli nowe zastosowanie dla pradawnego słowiańskiego wynalazku.

To rewolucyjne zastosowanie zawdzięczali zapewne Scytom (Wołgarom)

Do szturmu na Konstantynopol Awarowie (Frankowie) użyli maszyny oblężnicze, w tym również ruchome wieże oblężnicze, o czym dowiadujemy się z Kroniki Wielkanocnej.


W kronice tej opisane jest również to, jak udało się obrońcom odeprzeć ten atak.

Ten sukces przypisano jakiemuś marynarzowi z floty bizantyjskiej, któremu udało się podpalić wieże Franków.

Co do tego, że zostały one spalone to nie może być wątpliwości, ponieważ inaczej miasto zostałoby zdobyte. Dalsza część relacji jest jednak wymyślona.

Fałszując kroniki Wielogorii, mnisi i średniowieczni dziejopisarze mieli w pamięci to, że najpotężniejszą bronią Bizantyjczyków był tzw. „Ogień Grecki”, czyli specjalna mieszanka palnych substancji, którą przy pomocy jakiegoś urządzenia wyrzucano lub wytryskiwano w kierunku wroga, podpalając jego łodzie, wieże oblężnicze a nawet atakujące szeregi wojska.

W większości stosowano go w trakcie bitew morskich, gdzie okazał się wyjątkowo skuteczny.

Jego wynalezienie oraz czas pierwszego użycia przyjmuje się na rok pierwszego oblężenia Konstantynopola przez Arabów.

Ta data jest jednak fałszywa ponieważ istnieją zapiski sprzed tego okresu, potwierdzające istnienie Ognia Greckiego.

Kiedy więc i przez kogo została ta broń wynaleziona.

Wszystko wskazuje na to, że miało to miejsce właśnie w trakcie oblężenia Konstantynopola przez Franków.

Nie jest wprawdzie wykluczone, że jakiś konstantynopolski geniusz wydumał sobie na poczekaniu ten wynalazek. W historii o wiele częściej było jednak tak, że odkrycia i wynalazki były najczęściej zapożyczeniami od innych kultur i ludów. Jest to potwierdzone tysiącami przykładów, a więc i w przypadku „Ognia Greckiego” musiało to mieć podobny przebieg.

W tym okresie Cesarstwo Bizantyjskie miało największe kontakty, choć niezbyt przyjazne, z Persami, ale tam tego typu broń była nieznana.

W trakcie oblężenia Konstantynopola doszło jednak do ścisłych i długotrwałych kontaktów ze Scytami z plemienia Wołgarów.

To plemię znikło z czasem ze sceny historycznej. Można przyjąć, że integracja z Wielogorią a nawet z Cesarstwem Bizantyjskim okazała się dla Wołgarów o wiele bardziej atrakcyjna, niż utrzymywanie swojego własnego państwa na obrzeżach cywilizacji.

Ponieważ w tych nowych ojczyznach Wołgarzy przejęli uprzywilejowane szczeble władzy, to z czasem całkowicie zintegrowali się ze społecznościami Słowian Europy Środkowej.

Tak duży odpływ krwi spowodował jednak to, że ich niepodzielna władza nad stepami Europy i Azji dobiegła końca.

Z czasem na arenę wkroczyły inne ludy pochodzenia azjatyckiego i przejęły od Scytów ich wszystkie kulturalne i technologiczne osiągnięcia, poprzez wchłoniecie tych resztek tego plemienia, które zostały jeszcze na ojczystej ziemi .

Ich bezpośredni następcy czyli Imperium Mongolskie stosowało scytyjskie techniki walki i do takich należało również użycie ognia i gazów trujących, dla siania popłochu w szeregach przeciwnika.


Możemy więc być tego pewni, że kiedy jazda scytyjska wkroczyła do Konstantynopola, to wraz z nią znaleźli się też wśród niej specjaliści od użycia ognia, jako skutecznej broni w walce.

Bonus (Nestor) dostrzegł w tym szansę na skuteczne odparcie oblężenia i rozkazał ustawić na murach obronnych scytyjskie miotacze ognia, oraz wyposażył w nie swoją flotę.

Jak działał „Ogień Grecki” i z czego składała się ta zapalająca mieszanka, jest do dzisiaj tajemnicą, ale co ciekawe wskazówki na to znajdziemy u naszych dziejopisarzy Wincentego Kadłubka i Jana Długosza.

Moim zdaniem legenda o Kraku i Smoku Wawelskim jest tak naprawdę zainspirowana faktem oblężenia Konstantynopola przez Franków i ich króla Złotara II.

Jan Długosz bardzo szczegółowo opisuje skład mieszanki zapalającej

Smok został więc zabity przez samego Kraka, któremu wdzięczni mieszkańcy nadali tytuł „oswobodziciela ojczyzny”,


gdy to stało się bardziej uciążliwe dla księcia, rozkazał ścierwa rzucane smokowi wypełniać siarką, próchnem, woskiem, żywicą i smołą, zażec ogniem i tak rzucić bestii, która ze zwykłą jej żarłocznością pochłonąwszy je, od żaru i płomieni trawiących jej wnętrze od razu padła i zginęła.”

Co więcej podaje też wskazówki jak tę mieszankę zamieniono w niebezpieczną broń.

Tajemnica ukrywa się w użyciu skór zwierzęcych.

Oczywiście nie tak jak opisuje to Długosz, ale w postaci miecha do wytwarzania powietrza pod ciśnieniem w worku ze skóry koźlej lub owczej.

W zasadzie odpowiada to dokładnie budowie instrumentu muzycznego, bardzo popularnego na terenach słowiańskich, zwanego dudami lub gajdą.

Opis tego instrumentu znajdziemy np. w „polskiej” wikipedii, z tym że nie obyło się tam bez durnej propagandy i bezczelnych kłamstw, sugerującej jakoby instrument ten przywędrował do nas z wiadomego „centrum wszystkiego”.


Trzeba to jednoznacznie stwierdzić, że jest właśnie odwrotnie i tam gdzie ten instrument występuje, tam występuje obecnie, albo dominowała w przeszłości kultura słowiańska. Jest to chyba najlepszy wskaźnik zasięgu wędrówek Słowian, jak i zasięgu terenów podbitych przez nich w przeszłości.

W opisie tego instrumentu zauważymy, że miech tłoczący powietrze do skórzanego wora, nazywany jest dymką.

Ta nazwa jest wielce wymowna i jest jednocześnie wskazówką, jak doszło do powstania tego instrumentu i gdzie szukać jego pierwowzoru.

Otóż najwyraźniej pierwotnie używano tę konstrukcję, do wytwarzania ciągu powietrza w piecach hutniczych do produkcji miedzi i żelaza.


Umożliwiało to osiągniecie wyższych temperatur w piecu hutniczym, szczególnie jeśli do strumienia powietrza wtłaczanego do pieca dodawano dodatkowe palne substancje.
Jakie to były substancje podaje nam receptura Długosza.
Był to więc pył z węgla drzewnego, ciekła smoła, żywica lub wosk pszczeli. Ten ostatni trafił na tę listę tylko dlatego , bo rzeczywiście stosowany był w metalurgii do produkcji wyrobów z brązu na wosk tracony.

Scytowie wykorzystali to urządzenie jako miotacz ognia, uzupełniając mieszankę pyłem siarkowym, przez co oprócz ognia, miotacz ten spełniał funkcję generatora trujących gazów.

Bonus (Wuj Herakleza) dostrzegł przydatność tej broni w walce na morzu i w oblężeniu.

Kronika Wielkanocna potwierdza to, podając przykład obrony przed wieżami oblężniczymi jak i przykład całkowitego zniszczenia floty słowiańskiej. Wzmianka o ogniu w Kronice Wielkanocnej interpretowana była przez historyków, jako opis podstępu wojennego, w celu wciągnięcia floty słowiańskiej w pułapkę i jej kompletnego zniszczenia.

Jako główną przyczynę klęski słowiańskich sojuszników Franków podaje się oczywiście to, że Słowianie byli kompletnie zapóźnieni w rozwoju i nie potrafili niczego innego budować jak tylko prymitywne dłubanki

Na potwierdzenie tych swoich bzdurnych wymysłów ta banda propagandzistów i słowianożercow podpiera się nazwą statków słowiańskich, które w Kronice Wielkanocnej nazywane są terminem Monoxylon.

Jak można było wpaść na tak bzdurny pomysł, że w tym określeniu chodzi o łodzie wydłubane z jednego pnia drzewa, to po prostu nie mieści się w głowie.
Jedynym wytłumaczeniem jest wprost atawistyczna nienawiść do Słowian i ich kultury oraz kompletne zaślepienie na znane wszystkim archeologiczne fakty.

Oczywiście nie trzeba nikogo przekonywać do tego, że historycy (szczegolnie ci polscy) to kapuściane głąby i bezmózgowce, ale w tym przypadku głupota nie może być ich usprawiedliwieniem.
Z całą premedytacją ta banda gnojków wprowadza słowiańskie społeczeństwa w błąd, propagując absolutnie fałszywą interpretacje nazwy Monoxylon.

Słowo monoxylon ma taki sam schemat budowy jak np. słowo monokultura w rolnictwie, które to oznacza, że na polu uprawiany jest tylko i wyłącznie jeden rodzaj rośliny użytkowej.

I w takim samym znaczeniu słowo monoxylon zostało też użyte w stosunku do słowiańskich okrętów morskich.

Monoxylon oznaczało więc, że do ich budowy wykorzystano tylko i wyłącznie drewno.

W tym wyrazie nie ma absolutnie żadnego odniesienia do jakichś tam dłubanek.

Jest to już od wieków znana prawda, że słowiańskie statki budowano bez użycia metalowych gwoździ, łącząc poszczególne części ich konstrukcji drewnianymi kołkami.

Historycy zachodni traktują tak zbudowane łodzie jako jednoznaczny dowód ich słowiańskości.


Oczywiście tak zwani „polscy historycy” negują całkowicie istnienie słowiańskiej tradycji sztuki szkutniczej i trzeba sięgnąć do niemieckich źródeł aby przekonać się, że na zachodzie jest to w pełni akceptowane.

Ta technika budowy zachowała się aż do późnego średniowiecza na terenach południowego Bałtyku, choć tak zbudowane wraki łodzi spotyka się również w Europie Zachodniej.

Jedynym wytłumaczeniem tych znalezisk jest to, że floty słowiańskie z rejonu Bałtyku zapuszczały się w swoich wyprawach daleko na zachód i zapewne nie raz i dwa wygrywały i niszczyły niby to technologicznie lepsze floty państw zachodnich.



Oczywiście te sukcesy wynikały z tego, że słowiańska sztuka szkutnicza stała na o wiele wyższym poziomie niż to co budowano na zachodzie.

Użycie żelaznych gwoździ do budowy poszycia statków nie było żadnym postępem technologicznym, a odwrotnie, było związane z prymitywnym naśladownictwem oraz wytwarzaniem wyrobów wprawdzie o miernej jakości, ale za to tańszych w produkcji.

Słowiańskie szkutnictwo dlatego nie używało gwoździ metalowych, bo ich nie znało, czy też nie potrafiło wytwarzać w dostatecznej ilości, tylko dlatego, bo takie połączenie klepek poszycia czy też innych elementów konstrukcyjnych łodzi było mechanicznie gorsze od drewnianych kołków, oraz o wiele mniej trwałe.

Słowiańska technologia produkcji statków oparta była na tysiącletnich tradycjach i na technikach które wymagały planowania nie w kategoriach lat, ale pokoleń.

Do dzisiaj zachowały się ślady takiego sposobu produkcji i jej planowania w perspektywie dziesięcioleci, w postaci tak zwanego Krzywego Lasu na Pomorzu.


Te sosny nie urosły tam tak przez przypadek, tylko dlatego, że obcinając czubek drzewa szkutnik chciał doprowadzić do takiego wzrostu drzewa aby w naturalny sposób powstało drewno w kształcie wręgi statku.

Tak wytworzone wręgi przewyższały swoją odpornością wszystko to co potrafili zbudować najlepsi rzemieślnicy Rzymu, Grecji czy tez krajów zachodnich.

Również przy produkcji klepek poszycia, technologia słowiańska różniła się zdecydowanie od tej „cywilizowanej”.

Słowianie produkowali klepki do łodzi nie z ciętych desek, ale poprzez rozłupywanie pni.

Tak otrzymane klepki poszycia przewyższały jakościową wszystko to co były w stanie wytworzyć starożytne czy tez zachodnie technologie.

Słowianie nie używali metalowych gwoździ, bo stanowiły one najsłabsze ogniwo w tak skomplikowanym produkcie jakim są łodzie morskie.

Już po kilku latach kontaktu ze słoną wodą gwoździe takie przerdzewiały i łódź rozpadała się po prostu z byle powodu.

Nie bez znaczenia było też przywiązanie do tradycji wśród Słowian. A te tradycje sięgały czasów kiedy ludzkość faktycznie nie znała jeszcze metalu i jedynym sposobem budowy większych lodzi było wiązanie klepek poszycia sznurami tak, jak to czynili np. starożytni Egipcjanie lub też stosowanie kołków drewnianych tak jak to wymyślili Słowianie .

Ich czajki siały już postrach 2000 lat wcześniej, w trakcie najazdu ludów Morza na Egipt.


Tak więc ten idiotyczny wymysł, że słowiańscy sojusznicy Franków wybrali się na wojnę z bizantyjską flotą z jakimiś dłubankami, na to mogli wpaść tylko tacy idioci jak „nasi” historycy.

Klęska floty słowiańskiej nie była spowodowana jej technicznym zacofaniem, tylko tym, że Bizantyjczycy użyli w tej bitwie wynalazek scytyjski w formie miotacza ognia i spalili statki sojuszników Złotara II zanim te były w stanie przejść do abordażu bizantyjskiej floty.

Był to więc pierwszy przypadek użycia Ognia Greckiego (Scytyjskiego) przez flotę bizantyjską, który uratował w decydującym momencie egzystencję cesarstwa.

I tu przechodzimy do wątku smoka w legendzie o Kraku.

Oczywiście smok w tej legendzie jest zmitologizowaną alegorią prawdziwych zdarzeń historycznych.

W decydującej o losach Konstantynopola bitwie morskiej stanęły naprzeciw siebie galery bizantyjskie i czajki Słowian z Pomorza Bałtyckiego.

Tak jak to opisałem były to łodzie technicznie doskonałe, a do tego tak symetrycznie skonstruowane, że dziób i rufa statku były identyczne, co dawało mi zdecydowaną przewagę w manewrowości łodzi.

Twórcy tych statków zadbali nie tylko o ich morską dzielność, ale również o ich estetykę i piękno, przyozdabiając je kunsztownymi zdobieniami.

Ponieważ były to okręty wojenne, to zdobienia te musiały oczywiście przybrać taką formę, aby zastraszyć przeciwników i wywołać trwogę wśród wrogów.

W przeciwieństwie do wcześniejszego zdobienia dziobu i rufy wizerunkiem ptasich dziobów (stad w języku polskim taka właśnie nazwa na te część konstrukcji statku) we wczesnym średniowieczu zaczęto stosować wizerunki mitologicznych istot.

Jak taki statek wyglądał możemy się przekonać na jednym z najcenniejszych zabytków w naszym kraju, a mianowicie taki wizerunek słowiańskiej lodzi widzimy na drzwiach wejściowych do katedry gnieźnieńskiej.


Widzimy tam łódź o typowych cechach słowiańskiej czajki, ale przyozdobioną na dziobie i rufie identycznymi wizerunkami smoczych głów.

I zapewne takimi samymi smoczymi głowami przyozdobione były również okręty floty Złotara II.

Przeciwko takiej smoczej flocie ruszyły bizantyjskie okręty wyposażone w scytyjskie miotacze ognia. Słowiańskie łodzie wykonane kompletnie z drewna nie miały żadnych szans w tym starciu i flota słowiańskich sojuszników Franków została spalona.

Było to równoznaczne z porzuceniem wszelkich nadziei na zwycięstwo w tej wojnie.

Dla zachowania twarzy władca Franków kazał rozgłosić, że wycofuje swoje wojska tylko na skutek kłopotów aprowizacyjnych, ale niewiele to mu pomogło i wszyscy wiedzieli, łącznie z jego własnymi poddanymi, że poniósł sromotną klęskę.

Była to też jego klęska osobista, z którą nie zdołał się pogodzić i wkrótce zmarł.

Po latach kiedy słowiańscy zbrojni (Sarmaci) powrócili na swoją ojcowiznę, to z nimi przywędrowały również do Małopolski opowieści o Herakliuszu, Kraku, smoczych okrętach i pokonaniu Franków przy pomocy ognia, skór owczych i siarki.

Kiedy Długosz spisywał swoją kronikę, te realne wydarzenia uległy już całkowitej mitologizacji, a Polacy zapomnieli już o tym, jakie były prawdziwe przyczyny powstania tego mitu.

Tak samo stało się z dalszymi wydarzeniami historycznymi i dlatego w kolejnych odcinkach spróbuję odszyfrować te mity i podania i przełożyć je na realny język historii.

CDN.

6 komentarzy:

  1. "Eda “Pieśń o Fafnirze”. Olbrzym Fafnir jest lśniącym (więc świecącym-płonącym-ognistym) smokiem z pól Gnitaheidi – Świętych Gór (Sygurd do Regina “winę…ponosisz, że udałem się…tu do Świętych Gór), Smok jest spadkobiercą swego wielkiego ojca Hreidmara [Sławomira, hreid-sława i byłaby to kalka imienia węża Swafnira-Sławnira, więc Fafnir-Hreidmar to pleonazm czyli smok to syn smoka-węża z nawiązaniem w obu imionach do imienia sław‚y – sFaf-Hreid (jest to też imię węża alias Odina)], Sygurd jest niewolnikiem (jeńcem wojennym według własnych słów, tak czy owak był w niewoli) którym posłużył się Reginn–olbrzym (Reginn-królewicz po łacinie, o sobie “długo byś pozwolił leżeć we wrzosie staremu olbrzymowi, gdybyś broni (w istocie trucizny) nie użył którą sam zrobiłem” więc ostatecznie królwewicz-olbrzym), do zabicia swego brata Smoka Fafnira, inne imiona “Edy” z tym imieniem związane Ofnir, Swafnir co synonimiczna mutacja imienia węża (of-ion) i Słowian (sław-swaf-faf), mamy końcówki ~nir (niebieski), czyli odczytujemy znaczenie tych imion jako wąż-modry (m’odro’wąż, m’azur~azuri), smok-venet, sławny-niebieski, słowianie-veneci-niebiescy." KSIĘGA POPIOŁÓW ROZDZIAŁ SMOK WANDY

    OdpowiedzUsuń
  2. Czytał Pan Ksìęgę Popiołów?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety tylko po łebkach. Zrobiła na mnie jednak pozytywne wrażenie i jest warta tego, aby poświęcić czas na jej dokładne przestudiowanie.
      Już jednak ten pobieżny przegląd wystarczył, aby stwierdzić, że autor w wielu sprawach ma odmienne zdanie w stosunku do tego, co ja uważam za prawdziwe.
      W kilku sprawach zaskoczył mnie jednak swoją pomysłowością, jak np. w sprawie pisma sznurowego. Idea jest więcej niż genialna.

      Usuń
    2. Autor KP publikuje swoje przemyślenia na tym blogu https://vranovie.wordpress.com/

      Usuń
  3. https://wideo.wp.pl/archeologiczne-odkrycie-stulecia-nieznany-wczesniej-fakt-ze-starozytnego-rzymu-6507522799584897v

    OdpowiedzUsuń

Translate

Szukaj na tym blogu