O
bursztynie i Bursztynowym Szlaku. Cześć druga
Aby
dostać się do Bramy Morawskiej najłatwiej wykorzystać bieg rzeki
Morawy od jej ujścia do Dunaju, a następnie poruszając się jej
lewym dopływem o nazwie Beczwa, dopłynąć aż do obecnej
miejscowości Hranice Morawskie. Ten teren był w tamtych czasach
poprzecinany licznymi potokami i w znacznej części zabagniony, na co
już wskazuje sama nazwa tego regionu - Morawy.
To zabagnienie tej praktycznie jedynej drogi na północ nie musiało wynikać tylko z naturalnych cech tego terenu, ale mogło być efektem świadomej działalności naszych przodków, aby zabezpieczyć się przed inwazją legionów rzymskich.
To zabagnienie tej praktycznie jedynej drogi na północ nie musiało wynikać tylko z naturalnych cech tego terenu, ale mogło być efektem świadomej działalności naszych przodków, aby zabezpieczyć się przed inwazją legionów rzymskich.
Powodowało
to, że istniała tu możliwość do bezpośredniego przeciągnięcia
łodzi lądem lub nawet przepłynięcia potokiem Ludina i kanałami
aż do rzeczki Luhy która już należała do dorzecza Odry.
Gdzieś
w tych okolicach należy szukać pierwszej miejscowości na mapie
Ptolemeusza, już na terenach słowiańskich, o nazwie Carrodunum lub
po grecku Karrodounon (Καρρόδουνον).
Na
mapie Ptolemeusza w zbiorach Museum Narodowego widzimy jednak
jednoznacznie nazwę Corrodunu(m).
Ta
nazwa ma łacińskie pochodzenie, ponieważ jest to zbitka słów
„corro“ i „dunum“.
Corro
możemy wyprowadzić od łacińskiego „currere“ - biec, tym
bardziej że zarówno odpowiednik po hiszpańsku „correr“, jak i
po włosku „correre“ wskazują na tendencję do tworzenia
gwarowych form, do których należała również forma „corro(e)“.
Drugi człon „Dunum“ odpowiada nazwie rzeki Dunaj, którą po
łacinie nazywano „Danuvius“, a której to nazwa jest w tym
przypadku bardziej zbliżona do jej słowiańskiego odpowiednika, co
dodatkowo podkreśla słowiańskość tego miasta.
Ta
nazwa pasuje też do przyjętego przez nas położenia tej
miejscowości, ponieważ znajdowała się ona rzeczywiście tam gdzie
handlarze musieli przekroczyć dział wodny i gdzie ich droga
powrotna biegła (corroe) prosto do Dunaju (Dunum).
Ta
interpretacja wyklucza oczywiście postulowaną identyczność z
Krakowem, a wskazuje bardziej na okolice Hranic Morawskich jako
odpowiednik tej starodawnej nazwy.
Od
tego miejsca stały przed wędrowcami trzy rożne drogi do wyboru.
Albo
na zachód wzdłuż Odry, a następnie wzdłuż wybrzeża Bałtyku na
wschód. Istniała tu jeszcze alternatywna możliwość, ale o tym
później.
Albo
na wschód, wzdłuż Wisły, aż do zatoki Gdańskiej.
Trzecia
możliwość, to droga bezpośrednio na północ, po najkrótszej
linii do Zatoki Gdańskiej.
Drogę
wzdłuż Odry podejmowano zapewne sporadycznie, bo jest najdalsza i
związana z wieloma niebezpieczeństwami. Poza tym przechodziła ona
przez tereny tych plemion, które od dawna miały już na pieńku z
Rzymem.
Droga
wschodnia była stosunkowo długa i niebezpieczna, ze względu na
trudności w nawigacji po Wiśle.
Z
analizy licznych przykładów rzymskiego budownictwa wiemy, że
Rzymianie mieli skłonność do wybierania zawsze najkrótszej trasy.
Widzimy to na przykładzie prowadzenia ich dróg, które zawsze
prawie przebiegają po linii prostej, niezależnie od ukształtowania
terenu.
Pozwala
nam to więc na przyjęcie założenia, że wybrali oni drogę
bezpośrednio na północ, która przy głębszej analizie okazuje
się też najbardziej bezpieczna i najprostsza dla transportu.
W
przeciwieństwie do Wisły, która jest rzeką o bardzo zmiennym
przepływie i z licznymi mieliznami, na terenie środkowej Polski
rzeki i kanały mają wodę prawie że stojącą. W tych warunkach
transport jest zarówno bezpieczny jak i łatwy do przeprowadzenia,
bo możliwe jest zarówno spławianie łodzi z prądem rzecznym, jak
i łatwe poruszanie się pod prąd i to bez najmniejszego wysiłku.
Do
tego musimy uwzględnić to, że obecny wygląd terenów środkowej
Polski jest rezultatem olbrzymiego wysiłku melioracyjnego
niezliczonych pokoleń rolników. Przed dwoma tysiącami lat tereny
te były zdecydowanie bardziej podmokłe i pocięte gęstą siecią
rzek, potoków i kanałów, umożliwiających łatwy i tani transport
przeróżnych produktów.
Było
to też również przyczyną tego, dlaczego te tereny tak długo
zachowały swoją samodzielność i na przestrzeni stuleci nigdy nie
zostały podbite przez kolejne, przemijające mocarstwa.
Pomijając
wszystkie inne aspekty, tereny Środkowej Europy są idealne dla
utrzymania dużej gęstości zaludnienia w warunkach naturalnej
gospodarki rolnej.
Wprawdzie
dla czcicieli słońca klimat naszego kraju nie jest za ciekawy, ale
dla pierwotnych rolników nie można było sobie wyobrazić lepszego.
Częste opady, w okresie wegetacyjnym roślin uprawnych sprawiały,
że rolnictwo nie wymagało większych nakładów na nawadnianie i
corocznie, niezawodnie dawało obfite plony. Ta stałość plonowania
była główną przyczyną utrzymywania się zaludnienia tych terenów
na wysokim poziomie i główną przyczyną militarnej siły plemion
słowiańskich.
Świadoma działalność ludności tubylczej dążącej do utrzymania wysokiego poziomu wód gruntowych powodowała, że również w okresie suszy pola położone pomiędzy kanałami, rzeczkami i potokami były zawsze dostatecznie zaopatrzone w wodę i regularnie dawały plon.
Świadoma działalność ludności tubylczej dążącej do utrzymania wysokiego poziomu wód gruntowych powodowała, że również w okresie suszy pola położone pomiędzy kanałami, rzeczkami i potokami były zawsze dostatecznie zaopatrzone w wodę i regularnie dawały plon.
Późniejsza
działalność Kościoła katolickiego wyniszczyła ten typ
gospodarki. Wyszkoleni, w południowej części Europy duchowni,
przynieśli do Polski zwyczaj meliorowania gruntów i osuszania
całych połaci kraju.
We
Włoszech czy też w Grecji tego typu działanie miało sens, bo
malaria dziesiątkowała tam systematycznie ludność i doprowadzała
do wyludnienia całych regionów kraju. To właśnie głównie
malaria była przyczyną tego, że po upadku Rzymu liczebność
mieszkańców miasta zaczęła gwałtownie spadać, po tym jak system
odwadniania przestał funkcjonować i całe dzielnice powoli
zamieniły się w bagno. W najgorszym dla niego okresie w ruinach
żyło nie więcej jak 5000 mieszkańców.
Te
dramatyczne doświadczenia sprawiły, że duchowieństwo katolickie,
wszędzie tam gdzie udało się im zapuścić korzenie, wyniszczało
pradawne słowiańskie metody gospodarki rolnej zastępując je
takimi, które zapewniały bezpieczeństwo przed wyimaginowanym
niebezpieczeństwem malarii.
W
Polsce takie niebezpieczeństwo nie istniało, lub było bardzo
ograniczone, mimo to metody gospodarowania Polan i Goplan i innych
plemion z dorzecza Morawy, Warty i Narwi zostały doszczętnie
zniszczone, co było dodatkowym elementem drastycznego osłabienia
Polski w średniowieczu i utracenia jej mocarstwowej roli,
doprowadziło bowiem do załamania liczebności populacji,
spowodowanego gwałtownym spadkiem produkcji rolnej, a przede
wszystkim wrażliwością nowo-wprowadzonego sposobu gospodarki
rolnej na klimatyczne i pogodowe anomalie.
Ciekawostką
jest to, że ten pierwotny typ słowiańskiej gospodarki rolnej
zachował się najlepiej na terenach niemieckich i to tuż pod bokiem
ich stolicy. W regionie tzw. „Błot“ po niemiecku nazywanych
„Spreewald“ można do dzisiaj obserwować jak żyli i
gospodarowali nasi przodkowie na terenach Moraw, Wielkopolski i
Kujaw.
Jeśli
tak, to rzymscy handlarze mogli poruszać się tu na płaskodennych
łodziach po takim szlaku, który najszybciej prowadziłby ich na
północ.
Z
ukształtowania przebiegu rzek na terenie Polski wynika, że po
przekroczeniu Bramy Morawskiej handlarze powinni wykorzystać górny
bieg Wisły, aby następnie skierować się do dorzecza Warty po
najłatwiejszej drodze prowadzącej rzeką Przemszą.
Wskazówkę
na taki właśnie wybór znajdziemy w określeniu kolejnej
miejscowości.
Nazwa
Arsonium nie została wybrana przypadkowo. Słowem Arsenikon, jak i
słowami o pochodnym brzemieniu, określano w starożytnej Grecji te
minerały które swoją barwą przypominały złoto.
Najpopularniejszym
z tych minerałów jest piryt, do dzisiaj nazywany „kocim złotem“.
Jeśli
więc użyto nazwę Arsonium to zapewne dlatego, aby podkreślić
częste występowanie na danym terenie pirytu i minerałów
pochodnych o złocistej barwie. Trzeba jeszcze uwzględnić to, że
piryt w tamtych czasach był nie tylko kamieniem ozdobnym, ale miał
olbrzymie znaczenie gospodarcze. W swojej pierwotnej postaci używany
był do wzniecania ognia, ponieważ tworzy iskry uderzany
krzemieniem.
Od
tej jego własności pochodzi też jego nazwa. Musiał więc stanowić
przedmiot intensywnej wymiany handlowej.
Po
drugie, w miejscach kontaktu złóż pirytu z powierzchnią terenu
tworzą się tak zwane czapy wietrzeniowe w których piryt ulega
utlenieniu do limonitu.
Limonit
był w tamtych czasach podstawową rudą do wytopu żelaza. Ślady
tej hutniczej działalności są w tym rejonie wszechobecne. Ostały
się również w lokalnym nazewnictwie np. w takich określeniach jak
Żarki, Żelisławie,
Rudki itd.
Tak
się właśnie składa, że poruszając się w górę nurtu Przemszy
handlarze bursztynem musieli się z konieczności przemieszczać
przez tereny na których występują właśnie bogate złoża pirytu
i limonitu w rejonie Siewierza, przez który przepływa ta rzeczka.
Handlarze bursztynu nie mogli przegapić takiej okazji do wzbogacenia
się, zabierając po drodze bryłki pirytu ze złóż Brudzowickich,
a szczególnie ze złóż w Zawierciu w celach odsprzedania ich z
zyskiem, w trakcie dalszej wędrówki na północ.
Podążając
dalej mogli oni, dzięki wykorzystaniu kanałów, które istniały
zapewne również w tamtych czasach, przepłynąć płaskodennymi
łodziami bezpośrednio do Warty a następnie skierować się dalej
na północ.
Handlarze
musieli się orientować w tej podróży według specyficznych i
szczególnie charakterystycznych form topograficznych, czy też
specyficznych obserwacji napotykanych po drodze. Te najbardziej
spektakularne pozostały im szczególnie mocno w pamięci i w ich
relacjach zajęły zdecydowanie większe znaczenie niż to się im w
rzeczywistości należało.
Pierwsze
dwie taki obserwacje poznaliśmy już w poprzednich nazwach, czas
teraz na rozszyfrowanie kolejnego określenia.
Na
mapie Ptolemeusza widzimy, że przedstawiony tam bieg rzeki, którą
identyfikował on z Wisłą, dokonuje gwałtownego zwrotu o 180°.
Oczywiście
współczesna Wisła nie posiada takich wielkoskalowych zakoli. Co
innego jednak w przypadku Warty. W przebiegu jej nurtu znajdujemy
rzeczywiście takie miejsce, kiedy dokonuje ona takiego radykalnego
zwrotu.
Wprawdzie
dla nas współczesnych wydaje się być to bez znaczenia, ale dla
starożytnych handlarzy ten element topograficzny był niesamowicie
ważny, bo pozwalał im na jednoznaczną identyfikację prawidłowej
trasy szlaku Bursztynowego. Nie dziw więc, że w ich opisach zajął
on zdecydowanie większą rolę, tak jak i sama rzeka Warta, która w
tamtych czasach musiała być o wiele szersza i robiła na
handlarzach o wiele większe wrażenie.
To
zakole Warty pozwala nam też na jednoznaczną identyfikację
kolejnej nazwy na mapie Ptolemeusza. Zapisał on ją jako
Leucaristus.
Oczywiście
końcówkę „stus“ możemy w naszych rozważaniach pominąć,
ponieważ jest ona tylko typowym dodatkiem jaki stosowano do nazw
obcych miejscowości, aby nadać im znane greckie lub łacińskie
brzmienie.
Jeśli
to uczynimy to tę nazwę możemy już odczytać jako „Leukari“ i
zauważymy, że odpowiada ona naszemu słowiańskiemu określeniu
Łękary.
Jest
to tym bardziej fascynujące, bo jeśli spojrzymy teraz na
współczesną mapę tego zakola Warty to zauważymy, że ta nazwa
przetrwała tam aż do dziś. Warta opływa tam Załęczański Park
Narodowy jak i przepływa obok miejscowości Załęcze Wielkie.
Tak
więc możemy miejscowość Leucaristus jednoznacznie zidentyfikować
jako współczesne Załęcze. Nazwa tej miejscowości wywodzi się
jednoznacznie od określenia „łęk“ i oznacza silne łukowate
wygięcie przodu końskiego siodła. I jeśli spojrzeć na przebieg
rzeki Warty w tym rejonie, to skojarzenie to jest jak najbardziej
uzasadnione.
Po
opłynięciu łęku Warty dalsza droga prowadziła prosto na północ.
Aż do miejsca w którym Warta zmienia swój kierunek na zachodni.
Tutaj podążanie jej nurtem wydłużyłoby niepotrzebnie drogę, ale
dla podróżujących otwierała się teraz możliwość wykorzystania
licznych polodowcowych jezior ustawionych jak paciorki na sznurku w
kierunku północ-południe.
Najlepsza
okazja do wykorzystania tej naturalnej drogi wodnej nadarza się w
rejonie obecnego Konina. Tutaj możliwe było przepłynięcie
łodziami do jeziora Pątnowskiego a dalej do Mikorzyńskiego i
Ślesińskiego. Dalej droga
prowadziła kanałami do jeziora Gopło.
Jezioro
Gopło zajmuje w historii Polski szczególne miejsce. To tutaj w
miejscowości Kruszwica miał zostać zjedzony przez myszy król
Popiel.
Jezioro
Gopło jak i miejscowość Kruszwica znajdują się w strategicznym
miejscu, jeśli chodzi o kontrolę handlu miedzy Odrą a Wisłą. Tędy
przebiegał główny szlak bursztynowy jak i główny szlak ze
wschodu na zachód Europy. Już od najdawniejszych czasów musiał
być więc to teren o którego kontrolę toczyły się zaciekłe walki
między słowiańskimi plemionami. Dane historyczne wskazują na to,
że teren ten zachował bardzo długo polityczną niezawisłość i
można nawet powiedzieć, że przez wieki jego mieszkańcy
kontrolowali politycznie wszystkie inne plemiona Wielko- i
Małopolski.
Wiemy,
że nazywano ich „Goplanami“ przynajmniej tak nazywani są w
polskojęzycznej literaturze. Wszystko wskazuje jednak na to, że
Rzymianie i Grecy nazywali ich inaczej.
Zgodnie
z rozpowszechnioną tradycją nadawano nazwom obcych plemion końcówkę
„dae“.
Tak
więc Rzymianie dla mieszkańców okolic jeziora Gopło użyliby
określenia Goplidae. Ponieważ jednak, jak wszystkie ludy zachodniej
Europy, mieli oni problemy w wymowie niektórych spółgłosek,
zbitka „pl“ byłaby dla nich niewymawialna. Stąd konieczność
modyfikacji tej nazwy do formy Gepidae, spolszczonej do Gepidzi. Ta zaś nazwa jest
powszechnie znana i lud ten odegrał w starożytności bardzo ważną
rolę.
Dopiero
sojusz Wawelan z Polanami złamał ich władzę nad polskimi
terenami.
Można
więc z całą pewnością przyjąć, że siedziba władcy Gepidów
musiała znajdować się w strategicznym miejscu kontroli szlaków
handlowych i to tam handlarze musieli uiszczać opłaty za
korzystanie z nich.
Takie
miejsce nie mogło być również pominięte w opowieściach osób
relacjonujących Ptolemeuszowi wrażenia z pobytu w tym kraju.
Dlatego umieścił on również na swojej mapie nazwę stolicy
Gepidów nazywając ją imieniem „Setida“. Na innych wersjach tej
mapy zapisana jest ona jako „Setidava“.
Oczywiście
nie sposób nie zauważyć podobieństwa tej nazwy do polskiego słowa
„Siedziba“.
Wersja
druga przypomina bardziej określenie „Sadyba“ którego znaczenie
jest identyczne do poprzedniego.
Tym
bardziej, że również w innych językach słowiańskich słowo
oznaczające „siedzibę“ bardzo przypomina ptolemeuszowski
wzorzec, tak jak np. w czeskim „sedadlo“.
Co
potwierdza nasze przypuszczenie, że chodzi w tym przypadku o
siedzibę władcy kraju Gepidów. Tak samo określali to miejsce
również mieszkańcy tego państwa. Zresztą paralele do etymologii
nazwy miasta Gniezna są tu nie do przeoczenia.
Jest
pewne to, że chodzi tu o miasto Kruszwica, którą to nazwę
otrzymało ono w czasach późniejszych na pamiątkę jego
świetności. Etymologia tej nazwy zdradza nam też jak ważną rolę
odgrywało ono w przeszłości.
Nazwa
ta składa się z dwóch wyrazów „Krusz“ i „wica“.
Określenie „Krusz“ pochodzi w tym wypadku od słowa kruszec,
oznaczającego cenne metale takie jak złoto i srebro.
Z określeniem „wica“ spotkamy się np. w słowie Rękawica.
Z określeniem „wica“ spotkamy się np. w słowie Rękawica.
Możemy
wnioskować, że „Wica“ oznaczała chronić „osłaniać“. Tak
więc określenie Kruszwica używały sąsiednie plemiona słowiańskie
aby podkreślić to, że jej mury ochraniały nieprzebrane bogactwa
władcy Goplan.
Bogactwo
jakie osiągnęło plemię Gepidów, kontrolując handel bursztynem,
pozwoliło im przejąć władzę również nad olbrzymimi połaciami
Europy Środkowej. To oni kontrolowali Bramę Morawską i przeniknęli
dalej aż do Panonii, opanowując coraz to dalsze tereny po których
odbywał się handel bursztynem.
Po
opuszczeniu Kruszwicy Bursztynowy Szlak kierował się ciągiem
kanałów i jezior polodowcowych aż do rzeki Noteci i podążał
dalej jej nurtem aż do momentu, kiedy skręcała ona na zachód w
kierunku Odry.
W tym
miejscu handlarze musieli opuścić jej nurt i skierować się
licznymi kanałami dalej na północny-wschód aż do osiągnięcia
rzeki Brdy, a tym samym dorzecza Wisły.
To
był kolejny charakterystyczny etap tej drogi, który musiał być
szczególnie ważny dla orientacji i którego nazwa zachowała się
na mapie Ptolemeusza.
Czytamy
ją jak Escualis lub Ascaukalis.
Jeśli
postawimy się w roli takich handlarzy, którzy już od tygodni nie
widzieli niczego innego, poza płaskim jak stół terenem środkowej
Polski, to dotarcie do brzegów Wisły musiało im się wydawać
jakby znaleźli się wśród wysokich gór.
Brzeg
Wisły tworzy w tym miejscu bardzo wysokie skarpy i zamek lub miasto
które się tam znajdowało wydawało się jakby leżało na skalach.
Do tego nie jest wykluczone, że faktycznie zamek ten mógł mieć
mury zbudowane z częstych na tamtym terenie otoczaków moreny
lodowcowej i nazywany był przez okoliczna ludność „NA SKAŁCE“.
Tę
nazwę zapisał następnie Ptolemeusz jako „(n)A scauca(lis)“.
Miejsce
jego położenia musiało być bardzo ważne i tak charakterystyczne,
że znalazło się w opisach handlarzy. Możemy się domyśleć, że
z jednej strony było to miejsce nieopodal ujścia Brdy do Wisły, po
drugie jednak musiało być ono położone na wysokiej skarpie, oraz
znajdować się w miejscu gdzie podróżujący musieli uiszczać
znowu opłaty za prawo do poruszania się po terenach kolejnego
związku plemiennego.
Takie warunki spełniałaby bardzo dobrze Bydgoszcz, a szczególnie jego dzielnica Fordon. Dla mnie to położenie jest wykluczone, ponieważ Bydgoszcz znajdowała się jeszcze w zasięgu wpływów Gepidów, a więc nie była niczym niespodziewanym dla wędrowców.
Takie warunki spełniałaby bardzo dobrze Bydgoszcz, a szczególnie jego dzielnica Fordon. Dla mnie to położenie jest wykluczone, ponieważ Bydgoszcz znajdowała się jeszcze w zasięgu wpływów Gepidów, a więc nie była niczym niespodziewanym dla wędrowców.
Natomiast
po przeciwnej stronie Wisły rozpościerały się już tereny o
odmiennej przynależności plemiennej.
Możliwe,
że w tym czasie tereny te znajdowały się na granicy zasięgu
państwa Wawalan (Wendów, Wandali). Można z dużym
prawdopodobieństwem przyjąć, że to właśnie oni byli
zainteresowani w utrzymywaniu na tym terenie szczególnie silnej
warowni i z tego tytułu mogli też pobierać opłaty od
podróżujących Wisłą. Twierdza ta musiała się znajdować na
tyle blisko, aby widoczne było ujście Brdy do Wisły i na takim
terenie, aby jej zdobycie nie należało do łatwych przedsięwzięć.
Jeśli
spojrzymy jeszcze raz na mapę, to zauważymy dwie możliwości
usadowienia tej warowni. Albo znajdowała się ona niedaleko
miejscowości Ostromecko, tam gdzie usytuowany jest obecnie dwór,
albo bardziej na południowy-zachód, na terenach które obecnie
porośnięte są przez las.
Szukając
rozwiązania tej zagadki szukałem też, czy aby nie ma tam gdzieś w
pobliżu miejscowości, która do dzisiaj nazywa się „Na Skałce“
lub podobnie.
Na
mapie współczesnej początkowo nic nie zauważyłem, ale z pomocą
przyszły mi mapy sporządzone jeszcze przez Niemców. I faktycznie
na takiej właśnie pruskiej mapie udało mi się znaleźć ciekawe
wskazówki.
Występują
tam dwa określenia „Ostrometzker Steinort“ oraz „Steinort“.
Po niemiecku „Steinort“ znaczy „Kamienne Miejsce“ i odpowiada
znaczeniowo dość dokładnie naszemu określeniu „Na Skałce“.
Etymologia
słowa Ostromecko jest zapewne dużo młodsza i znaczy moim zdaniem,
ni mniej ni więcej, tylko „Ostrów Mieszka“. Ostrów to w
pierwszym znaczeniu po polsku wyspa, z tym że jednocześnie wyspy
były też najbardziej ulubionymi przez Słowian miejscami
usadowienia twierdz opasanych ostrokołem, tak że ostrów był w
tamtych czasach zamiennikiem słowa twierdza lub warownia.
Można
się więc domyśleć, że kiedy Mieszko I podporządkował sobie
Pomorze Gdańskie, to mógł to uczynić tylko poprzez budowę
odpowiedniej sieci warowni. W rejonie obecnego Ostromecka powstała
jedna z nich, a materiał do jej budowy dostarczyły kamienie ze
starej warowni z czasów rzymskich.
Po
zajęciu tych terenów przez Niemców z „Ostrów Mieszka“ zrobiło
się Ostromecko.
Późniejsze
moje poszukiwania pozwoliły mi stwierdzić, że również na
dokładniejszych polskich mapach tego rejonu można znaleźć
miejscowość o nazwie „Kamieniec“
Te
wszystkie dane pozwalają również na weryfikację proponowanej
przeze mnie trasy Szlaku Bursztynowego. Jeśli dedukcja znaczenia
nazwy Askaucalis jest prawdziwa, to w podanym przeze mnie miejscu
muszą się jeszcze do dzisiaj znajdować resztki kamiennej twierdzy
z czasów rzymskich.
Dalej
trasa prowadziła już prosto nurtem Wisły aż do Bałtyku.
Pytanie
jest, gdzie wędrowcy osiągali w końcu morze i jaką nazwę tego
miejsca zachowali oni w swojej pamięci.
Z
mapy Ptolemeusza wynika, że to miejsce mogło się nazywać Scurgum.
Z mapy która znajduje się w zbiorach Muzeum Narodowego wynika
jednak, że tę nazwę należy czytać raczej jako Sturgum.
Jeśli
spojrzymy na mapę okolic ujścia Wisły do Bałtyku, to dwie nazwy
wykazują pewne podobieństwo do ptolemeuszowej wersji. Są to
gdańskie Stogi oraz miejscowość Stegna.
Miejscowość
Stegna nie leży bezpośrednio na wybrzeżu i zapewne również w
czasach rzymskich nie leżała bezpośrednio nad Bałtykiem.
Jeśli jednak poszukać na starych mapach, to ujście Wisły wyglądało kiedyś całkiem inaczej. Wisła dzieliła się na dwa główne ramiona z których jedno prowadziło na zachód w okolice obecnego Gdańska i do Bałtyku, a drugie na wschód do Zalewu Wiślanego. Ten nie był jeszcze tak mocno wypełniony osadami jak obecnie i jego brzegi leżały zapewne tam, gdzie obecnie znajduje się miejscowość Stegna.
Jeśli jednak poszukać na starych mapach, to ujście Wisły wyglądało kiedyś całkiem inaczej. Wisła dzieliła się na dwa główne ramiona z których jedno prowadziło na zachód w okolice obecnego Gdańska i do Bałtyku, a drugie na wschód do Zalewu Wiślanego. Ten nie był jeszcze tak mocno wypełniony osadami jak obecnie i jego brzegi leżały zapewne tam, gdzie obecnie znajduje się miejscowość Stegna.
To
położenie predestynowało tę miejscowość do stania się centrum
handlu bursztynem nad Bałtykiem.
Problem
jest w tym, że nazwę tę wywodzi się od niemieckiego Steg, czyli
przystań, kładka lub keja.
Ale
czy naprawdę słowo Steg ma niemieckie pochodzenie?
Oczywiście
jest ono w języku niemieckim bardzo popularne, ale to o niczym
jeszcze nie świadczy, bo sami Niemcy to przecież zgermanizowani
Słowianie.
Już
krótkie przemyślenie prowadzi nas do właściwego rozwiązania. W
języku polskim wstępuje słowo „wstęga“ oznaczającego coś
nieproporcjonalnie długiego w stosunku do szerokości. Gwarowo znane
jest również słowo stęga oznaczające belkę. I to prowadzi nas
do właściwego rozwiązania.
W
pradawnych czasach nie budowano oczywiście skomplikowanych przystani
i portów. Dla niewielkich płaskodennych lodzi wystarczyło wyciąć
nadbrzeżne drzewo tak, by upadło ono prostopadle do brzegu i już
otrzymywano stęgę czyli rodzaj kładki do cumowania. Od tego typu
przystani wzięła swoją nazwę miejscowość Stegna.
Oczywiście Niemcy nie potrafią wymówić nasze „ę“ i uprościli „stęg“ do „steg“ i zachowali to określenie w swoim języku do dziś. W języku polskim to określenie na kładkę do cumowania zagubiło się gdzieś w wirach historii.
Oczywiście Niemcy nie potrafią wymówić nasze „ę“ i uprościli „stęg“ do „steg“ i zachowali to określenie w swoim języku do dziś. W języku polskim to określenie na kładkę do cumowania zagubiło się gdzieś w wirach historii.
Za
czasów Ptolemeusza było jednak inaczej i port do którego zmierzali
handlarze bursztynem nazywał się „Stęgi“, od licznych stęg na
wybrzeżu. Tę nazwę Ptolemeusz przerobił na Sturgum.
Oczywiście
i w tym przypadku jest szansa na potwierdzenie tej hipotezy. Gdzieś
w okolicach miejscowości Stegny są zasypane osadami pozostałości
tego handlowego portu.
Oczywiście nie można pominąć istnienia nazwy Stogi, która to potencjalnie wchodzi też w grę jako odpowiednik ptolemeuszowego Sturgum. Najprawdopodobniej również i ta nazwa wywodzi się od słowa stęg, które to przez niemieckich kartografów zostało zdeformowane do polskiego słowa jakie im najszybciej przyszło do głowy - Stogi. Również Niemcy nie mieli żadnego interesu w tym, aby ujawnić słowiańskie pochodzenie wyrazu „Steg“, który przecież uważany był za typowo germański.
Oczywiście nie można pominąć istnienia nazwy Stogi, która to potencjalnie wchodzi też w grę jako odpowiednik ptolemeuszowego Sturgum. Najprawdopodobniej również i ta nazwa wywodzi się od słowa stęg, które to przez niemieckich kartografów zostało zdeformowane do polskiego słowa jakie im najszybciej przyszło do głowy - Stogi. Również Niemcy nie mieli żadnego interesu w tym, aby ujawnić słowiańskie pochodzenie wyrazu „Steg“, który przecież uważany był za typowo germański.
Na
zakończenie jeszcze jedna ważna kwestia. W naszej rekonstrukcji
przebiegu Szlaku Bursztynowego nie natrafiliśmy na miejscowość
Calisia którą większość specjalistów, i nie tylko, interpretuje
jako miasto Kalisz.
Ten
brak ma swoje przyczyny. Przedstawiona przez nas trasa szlaku była
najłatwiejsza i najszybsza do pokonania. Jej słabością była
konieczność poruszania się po Wiśle w bezpośredniej bliskości
innego potężnego plemiona słowiańskiego Wandali.
Wandale
albo też prawidłowo Wendowie rościli sobie prawo do przywództwa
nad wszystkimi plemionami Słowian, o czym świadczy już sama ich
nazwa i
byli
najważniejszymi konkurentami Gepidów w dążeniach do kontroli
handlu bursztynem.
Te
zmagania ciągnęły się przez długie stulecia i raz za razem
dochodziło do nowych konfliktów zbrojnych, z których to Gepidzi
wychodzili przeważnie zwycięsko. Jednak nigdy nie udało im się odnieść
decydującego zwycięstwa. Wendowie zawsze mieli możliwość
wycofywania się w góry, gdzie też ich tradycje przetrwały do dziś
i nasi Górale mogą z pewnością uważać się za bezpośrednich
potomków Wandali
W
każdym razie czasy konfliktów uniemożliwiały handlarzom
poruszanie się wzdłuż rzeki Przemszy i zmuszały ich do szukania
alternatywnej trasy. Ta przebiegała na zachód od trasy głównej.
Po wkroczeniu do dorzecza Odry poruszano się łodziami dalej jej nurtem aż do ujścia rzeczki Stobrawy. Dalej trasa prowadziła w górę tej rzeczki, aż do obecnego Kluczborka, skąd ciąg kanałów prowadził kupców do rzeki Prosny. Podążając jej nurtem dopływali oni do miasta Kalisza.
Dalej trasa prowadziła do ujścia Prosny do Warty, a stąd w górę Warty, aż do ujścia potoku Meszna, który prowadził podróżujących do jeziora Słupeckiego, a dalej ciągiem kanałów i jezior prosto do stolicy Gepidów Kruszwicy.
Po wkroczeniu do dorzecza Odry poruszano się łodziami dalej jej nurtem aż do ujścia rzeczki Stobrawy. Dalej trasa prowadziła w górę tej rzeczki, aż do obecnego Kluczborka, skąd ciąg kanałów prowadził kupców do rzeki Prosny. Podążając jej nurtem dopływali oni do miasta Kalisza.
Dalej trasa prowadziła do ujścia Prosny do Warty, a stąd w górę Warty, aż do ujścia potoku Meszna, który prowadził podróżujących do jeziora Słupeckiego, a dalej ciągiem kanałów i jezior prosto do stolicy Gepidów Kruszwicy.
Już
ta krótka analiza wykazuje, że można z mapy Ptolemeusza wyciągnąć
o wiele więcej ciekawych wniosków i to przede wszystkim takich,
które potwierdzają słowiańskość tych ziem. Również samo
nazewnictwo okazuje się całkiem łatwe do rozszyfrowania.
Nieudolność historyków w tym zakresie wynika nie z tego, że te
zagadki są aż tak skomplikowane, ale tylko i wyłącznie z tego, że
oślepia ich blask srebrników jakie obiecują im turbogermańscy
propagandziści.
Ta sprzedajność i moralna degrengolada polskiej
nauki jest główną przyczyną tego, że nasz naród do dziś nie
może się zdobyć na to, aby poznać własną niezafałszowaną
historię i ciągle w szkołach uczona jest ta, którą dla nas
napisali nam nasi wrogowie.
Dziś "wstęga" coś długiego i płaskiego - "wstęgą szos, miedzą pól złoconych..."
OdpowiedzUsuń