Wikingowie czy Słowianie – Uzupełnienie.

W komentarzach do powyższego artykułu pojawiły się wątpliwości co do prawidłowości wyciągniętych w nim wniosków i postulatów.

Pomimo że uważam je za tendencyjne i motywowane głównie ideologią i chęcią obrony błędnych paradygmatów obowiązujących w „naukach historycznych”, to postanowiłem jednak się do nich ustosunkować.

Zasadniczo ograniczają się one do podważania interpretacji zestawu liter „VIC“ lub VIK jako przekręcone słowiańskie określenie „WIEŚ“, zapisane pierwotnie alfabetem starosłowiańskim (etruskim). Z tym określeniem ściśle związana jest nazwa WIKING, która jest niczym innym jak nieudolną transkrypcją określenia „WIEŚNIAK” do tzw. „języków germańskich”.

Inne wątpliwości powstały, jeśli chodzi o nazwę stolicy Islandii Rejkiawiku. I tu również moi przeciwnicy uważają, że nazwa ta oznacza w tłumaczeniu „Dymiąca Zatoka”, powołując się w tym przypadku na znaczenie słów składowych we współczesnym języku islandzkim.

Moja interpretacja tej nazwy to „Rzeczna Wieś”, co zostało poddane w wątpliwość twierdzeniem jakoby przez Rejkiawik nie przepływają żadne rzeki.

Oczywiście twierdzenia te są delikatnie mówiąc nieprawdziwe, co udowadnia zwykle spojrzenie na mapę, ale i moja interpretacja ma też swoje słabe strony, ale nie te, które zostały jej zarzucone, co jeszcze dokładniej omówimy.


Zacznijmy jednak od pierwszego tematu.


To że VIC w nazewnictwie topograficznym Skandynawii nie może mieć nic wspólnego z zatoką, to nie podlega moim zdaniem dyskusji. Nazwa VIC, w znaczeniu wieś, jest nie tylko udokumentowana lingwistycznie co również potwierdzają to najstarsze zachowane mapy Skandynawii.

Jeśli przykładowo weźmiemy mapę „Carta Marina” szwedzkiego biskupa Olausa Magnusa z roku 1539



to zauważymy, że zawsze przy nazwie w której znajduje się człon VIC występuje oznaczenie miejscowości w formie schematycznej budowli, natomiast nigdzie nie zauważymy tego członu w nazwach odnoszących się do topografii wybrzeża.

https://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/e/ea/Carta_Marina.jpeg

Poniżej widzimy to wyraźnie na podanych przykładach.




Co ciekawe znajdziemy też na tej mapie miejscowości jak np. ARVICA w głębi lądu oraz bez bezpośredniego sąsiedztwa z jakimkolwiek zbiornikiem wodnym.



Również we współczesnych oznaczeniach miejscowości w Szwecji występują często takie które posiadają człon VIK i nie leżą nad żadnym zbiornikiem wodnym ani żadną zatoką. Co jednoznacznie dowodzi braku kauzalnego związku pomiędzy wyrazem VIC a elementem topograficznym jakim jest zatoka. Możemy to zobaczyć na poniższych przykładach.





Nie można jednak tego ukryć, że słowo VIK we współczesnych językach skandynawskich oznacza rzeczywiście zatokę.

Czyżby to był tylko przypadek, czy też mamy tu do czynienia z celowym zafałszowaniem znaczenia tego wyrazu?

Oczywiście to drugie przypuszczenie jest prawidłowe. Co jednak motywowało skandynawskie elity rządzące do tak bezsensownej manipulacji znaczeniem tego wyrazu?

Oczywiście była to obawa przed tym, że jeśli zachowane zostałoby w nazewnictwie miast i wsi określenie WIŚ, to znaczyłoby to dla każdego nawet najbardziej zaciętego germanofila, że miejscowości te zakładali i żyli w nich całe wieki Słowianie.

Jednocześnie pozbawiano w ten sposób prosty wiejski lud świadomości tego, że należą oni do całkiem innej kultury, do kultury słowiańskiej, i ich najbliżsi nie mieszkają wcale w Kopenhadze, Oslo, Helsinkach czy Sztokholmie, ale w Polsce i Rosji. To właśnie ta obawa skłoniła te elity do tak głębokiego zafałszowania historii Skandynawii.

Musimy sobie uświadomić to, że kraje skandynawskie maja za sobą czasy o których tylko niechętnie się mówi, a jeszcze niechętniej pisze.

Kraje te w swojej przeszłości przeszły przez okresy straszliwego terroru w trakcie którego fizycznie likwidowano wszystkich tych, którzy swoją mową i obyczajem nie pasowali do wizji narodu „Wikingów”.

Okazuje się, że nie tylko katolicy w swojej historii maja za sobą ten przerażający rozdział palenia na stosie politycznych przeciwnikowi, ale i protestanci w tej dziedzinie prześcignęli swoich religijnych rywali i prekursorów o wiele długości.

Zastanawiające jest to, dlaczego religijny ruch protestancki, u którego zarania stało dążenie mieszczaństwa do wywalczenia swobód i wolności, aż tak się zdegenerowali i dopuścili w krajach skandynawskich do tak niewyobrażalnie krwiożerczych zbrodni.

Trochę światła na to zagadnienie rzuci nam historia mieszkańców wioski Vardo, na samej północy Norwegii.

Wioska ta „wsławiła” się szczególnie brutalnymi prześladowaniami „czarownic” w trakcie których jedna trzecia ludności wioski, a więc praktycznie większość dorosłych jej mieszkańców została od roku 1621 spalona na stosach.

https://en.wikipedia.org/wiki/Vard%C3%B8_witch_trials_(1621)

Oczywiście co do przyczyn rozpowszechnia się tu już od stuleci kłamstwa, próbując holokaust Słowian w Norwegii przedstawić jako religijne szaleństwo.

W rzeczywistości protestantom chodziło o wyeliminowanie rdzennych mieszkańców Skandynawii i zatarcie śladów ich tysiącletniej egzystencji.

We wszystkich krajach skandynawskich, po przejęciu przez nich protestantyzmu, rozpoczął się proces eliminowania świadomości historycznej jej mieszkańców i zastępowania go mitami i wymysłami mającymi na celu stworzenie nowego typu obywatela. Również historia tych krajów uległa kompletnemu zafałszowaniu i zamiast prawdy zaczęto rozpowszechniać historyczne wymysły.

Jest to typowy proces towarzyszący wszystkim rewolucyjnym ruchom i dlatego o Skandynawach możemy mówić jako o narodach, które przetarły drogę dla późniejszych zbrodni faszyzmu i komunizmu.

Już sama nazwa Vardo (Wardo) wskazuje na jej słowiańskie pochodzenie. Nazwa ta pochodzi od słowa War (obrona) i jest powszechnie używana w nazewnictwie słowiańskich miejscowości jak np. w nazwie Warszawa, ale jeszcze lepiej pasuje tu nazwa rzeki Warta.

Vardø, to nazwa oficjalna, natomiast wśród mieszkańców przetrwała nazwa Vardöe czytana jako Wardoje. Tak samo nazywa się też wyspa Vardøya na której to miasto się znajduje. Nazwa ta podkreśla jeszcze bardziej słowiańskość tego miasteczka, bo tłumaczymy ja po prostu jako


War Daje – Obronę Dająca.


https://en.wikipedia.org/wiki/Vard%C3%B8


Wystarczy spojrzeć na mapę, aby zrozumieć to, że ta nazwa pasuje w tym przypadku jak ulał do geograficznego położenia tej miejscowości.

Do znaczenia tej miejscowości wrócimy jeszcze, ale już w całkiem innym kontekście, ponieważ stanowi ona klucz dla zrozumienia historii Słowian i otwiera nam naprawdę niesamowicie ciekawe dzieje ekspansji słowiańskiej w Europie zachodniej i brutalnej walki dwóch wielkich rodów o władzę nad ludami Europy.

Wracając do tematu, podobne pogromy odbywały się w tym czasie w całej Skandynawii, a po ich zakończeniu, przystąpiono do zamazywania również pozostałych śladów Słowian, również tych które istniały w nazewnictwie topograficznym tych krajów.

Terror i prześladowania w Skandynawii trwały całe wieki i pod pretekstem dbania o porządek i prawo obcinano niepokornym dalej nogi i ręce i pozbawiano ich w ten sposób możliwości godnego życia i spychano na margines społeczeństwa.

Przez stulecia tego terroru skandynawscy władcy wychowali nowy typ człowieka pozbawionego potrzeby wolności i niezależności. To dlatego Skandynawia jawi się nam obecnie jako przykład komunistycznego „raju” w którym to wszelkiego typy lewackie dewiacje znajdują możliwość pełnego wyzwolenia ich niszczycielskiej siły.

Również w nazewnictwie topograficznym zrobiono wszystko, aby zamazać ślady słowiańskiej przeszłości. I najlepszą metodą było po prostu nadanie miejscowościom całkiem nowej nazwy bez słowiańskiej konotacji.

To jednak było zdecydowanie za mało i nowi władcy Skandynawii Protestanci postanowili nadać starym słowiańskim nazwom całkiem nowe znaczenie i w ten sposób z WIOSKI zrobiła się nagle zatoka.

Oczywiście sprzyjała temu jeszcze jedna okoliczność.

W połowie XIV wieku wybuchła w Europie epidemia dżumy. Kraje skandynawskie odczuły tę epidemię szczególnie silnie, ponieważ z natury nie były ludne i utrata 2/3 liczby mieszkańców miała dla nich całkiem inne ekonomiczne znaczenie niż w pozostałych europejskich krajach.

https://de.wikipedia.org/wiki/Pestepidemien_in_Norwegen

Z pośród 70000 gospodarstw na terenie północnej Norwegii po pierwszej fali dżumy ostało się 20000. Dodatkowo tysiące ludzi wyemigrowało do miast ociekając przed głodem.

W rezultacie doszło do rozpadu władzy państwowej i struktury społeczne legły w gruzach.

Tam gdzie przedtem na wybrzeżu Norwegii leżały wioski, na każdym nadającym się do tego skrawku lądu, tam w ciągu następnych dziesięcioleci nie zostało z tych budowli ani śladu.

Tylko w pamięci ludzkiej zachowały się jeszcze nazwy tych miejscowości.

Kiedy Duńczycy przejęli władzę nad tymi terenami, to ich urzędnicy w miejscach których nazwa kończyła się na WIK nie znaleźli już żadnych śladów osadnictwa i wywnioskowali z tego, że ta nazwa musi mieć znaczenie topograficzne.

Ponieważ po epidemii dżumy Norwegowie stracili również swój pierwotny język i narzucony został im siłą duński, to też nikt nie protestował, kiedy określenie Wieś w tym nowym dla nich języku, nagle zaczęło oznaczać zatokę.

Podobny proces wystąpił również i w innych państwach skandynawskich.

Jest to też zatrważający przykład tego, jak szybko w społeczeństwie może nastąpić proces wymiany języka, co jest przez historyków kompletnie ignorowane. Lingwiści wmawiają nam, że w rozwoju jeżyków europejskich mieliśmy do czynienia z jakimś procesem dywersyfikacji pierwotnego języka do języków współczesnych trwającym tysiące lat, tymczasem w rzeczywistości mamy do czynienia z błyskawicznym procesem wypierania języków słowiańskich w Europie przez sztuczne konstrukcje językowe narzucone tej ludności przez nowe władze centralne w celu jej bezwzględnego kontrolowania.

Norwegia jest tego najlepszym przykładem.

Pewną specyfiką odznaczała się tutaj Finlandia.

I tam dokonała się również rewolucja językowa polegająca na wyparciu języka słowiańskiego i wyniszczenia wszystkiego co było związane z pierwotnymi mieszkańcami Finlandii - Słowianami.

W prawdzie i tutaj Duńczycy nadali słowu Lahti znaczenie zatoka, tak jak to już zrobili w Norwegii i w Szwecji ze słowem WIK, bo i tam w wioskach w których nazwa kończyła się na WIC lub WIK żyli pierwotnie Lachowie, ale na starszych mapach widać jeszcze, że w pisowni zachowała się nazwa LACHY tak jak np. na tej najstarszej mapie miejscowości Lahti.





Na tej mapie miejscowość ta ma jeszcze prawie że „polskie” brzmienie LACHTOWY, jeśli prawidłowo przeczytać tam litery które pierwotnie zapisano cyrylicą.

W walce o polityczną niezależność od Danii i Szwecji wladcy Finlandii zdecydowali się na drastyczny krok, przyjmując język lokalnej mniejszości narodowej, jako metodę podkreślenia własnej odmienności.

W okresie tworzenia się państw narodowych proces niszczenia wszystkiego co słowiańskie przybrał jeszcze na sile i każda z władz tych nowych państw próbowała za wszelką cenę umocnić swoją pozycję poprzez odcięcie się od wszystkiego co mogło się kojarzyć z prawdziwą ich przeszłością.


To dlatego nastąpił błyskawiczny proces tworzenia się nowych języków i Finlandia wciśnięta między Szwedów i Rosjan zdecydowała się rozpowszechnić u siebie niewiele znaczący język, byleby tylko jej mieszkańcy nie mogli się dogadać ze swoimi sąsiadami, i byli bardziej podatni na propagandę lokalnych władz.

Był to identyczny proces jaki wcześniej wystąpił np. w Grecji, starożytnym Rzymie, Francji Anglii, Hiszpanii czy też na Węgrzech.

W trochę mniejszym nasileniu proces ten objął również tereny obecnej Polski i Rosji, których mieszkańcy przed 1200 laty mówili jeszcze tym samym językiem i stanowili kulturalną i polityczną jedność, a gdzie rywalizacja katolików z prawosławiem doprowadziła, poprzez ciągłe reformy językowe, w krótkim czasie do tak znacznego zróżnicowania się tych języków.

Oczywiście władzom państw Skandynawskich, wywodzących się od napływowej ludności ze wczesnośredniowiecznych miast, nie pasowało to, że na terenach obecnej Skandynawii mieszkały we wczesnym średniowieczu plemiona lechickie i że to nasi przodkowie tworzyli historyczne fundamenty tych państw.

Do dzisiaj Skandynawowie zaprzeczają temu faktowi i gotowi są do najpodlejszych kłamstw ab zapobiec rozpowszechnianiu prawdy o własnej przeszłości.


Przejdźmy teraz do sprawy Rejkjawiku.


Dalej uważam, że proponowana przeze mnie etymologia jest prawdopodobna i że nazwa ta pierwotnie mogła oznaczać Rzeczna Wieś.

W międzyczasie szukając podbudowy tej tezy trafiłem jednak na parę interesujących faktów, które naprowadziły mnie na jeszcze jedną, niezmiernie fascynującą możliwość interpretacji tej nazwy.

Decydującym momentem był to, że na mapie zauważyłem nazwę sąsiadującej z Rejkiawikiem gminy.


 Gmina ta nazywa się Kopavogur. Slowo Kopa od razu skojarzyło mi się z łacińskim wyrazem

„Caput” oznaczającym głowę. Podobne znaczenie ma to słowo i w polskim gdzie oznacza okrągłe wzgórze, pagórek albo usypany ręką ludzką kopiec. Na Rusi słowem tym nazywano zgromadzenie mieszkańców (Głów) w celach sądowniczych lub w celu podjęcia ważnych decyzji.

Oczywiście w drugiej części wyrazu mamy do czynienia z typową podmianą pomiędzy literami „W” i „B”, tak więc i ten wyraz był pierwotnie wymawiany jako „BOGU”.

„R” dodano później, aby nadać temu słowu „germańskie” brzmienie

Łatwo się domyśleć, że chodzi tu o słowo „BÓG”.

Słowianie nadali więc temu charakterystycznemu wzniesieniu na terenie raczej płaskiego Rejkiawiku imię „Głowa Boga”

Dla tych, którzy jako pierwsi dopłynęli do Islandii, widoczne na tej wyspie czynne wulkany musiały wywrzeć na nich piorunujące wrażenie i można z pewnością przyjąć, że uznali tę wyspę za siedzibę Boga.

Z tego powodu dopatrywali się też w każdym charakterystycznym elemencie krajobrazu Jego obecności.

Wskazówkę na to z jakim bogiem mamy tu do czynienia znajdziemy kilkanaście kilometrów na południowy zachód od Rejkiawiku, tam bowiem zaczyna się półwysep Reykjanes


https://pl.wikipedia.org/wiki/Reykjanes


I w tym przypadku Islandczycy skojarzyli ten półwysep z Bogiem i nadali mu imię „Ręka Jana”. przypuszczając, że cały ten zachodni skrawek Islandii jest częścią boskiej postaci.

Tak jak to już pisałem o tym wcześniej, Jan był jednym z imion boga Jawy (Jahwe) czczonym jako Bóg Jasności.

https://krysztalowywszechswiat.blogspot.com/2018/10/o-bursztynie-i-bursztynowym-szlaku.html


https://krysztalowywszechswiat.blogspot.com/2018/10/o-bursztynie-i-bursztynowym-szlaku_27.html

 

Tak więc widzimy, że zapewne o wiele więcej nazw topograficznych na Islandii musi być kojarzona z Bogiem.

Co ciekawe sama nazwa Is-landia ma również boskie pochodzenie i wywodzi się od imienia Jezusa – ISA, Kraj Jezusa.


Zresztą również nazwy topograficzne w innych częściach Europy maja podobną etymologię jak Reykjanes. Na przykład stolica Słowienii, Lubljana, której nazwa oznacza „Kochający Jana”


Przy okazji możemy też wyjaśnić, od czego pochodzi określenie naszych wschodnich sąsiadów Rosjan.


W tym celu musimy sięgnąć do norweskiego, jako do języka w którym wpływy dialektów słowiańskich z terenów obecnej Rosji były szczególnie silny.

W norweskim słowo „ROS” oznacza POCHWALIĆ, SŁAWIĆ.

 

Tak więc Rosjanie to ludzie „Sławiący Jana” - Sławjanie.


Widzimy więc, że nazwa Rosjanie jest identyczna z nazwą innych ludów słowiańskich.

Przy okazji mamy też rozwiązanie zagadki skąd pochodzi określenie Słowianin. Nie jest ono bezpośrednio związane ze słowem SŁOWO ale ze słowem SŁAWIĆ i określało wszystkich tych którzy wierzyli w jedynego Boga Jana (Jawę) i sławili Jego imię.

Oczywiście słowo ROS nie ma nic wspólnego z „językami germańskimi”, ale jest słowem wywodzącym się z mowy słowiańskiej gdzie funkcjonuje jeszcze do dzisiaj w takich wyrazach jak Prosić, Prośba, Rosa itd.

To słowo jak i większość słów w językach zachodnioeuropejskich zostało przejęte z naszej mowy, a następnie podlegały mniejszym lub większym modyfikacjom w celu zatajenia ich pochodzenia.

Nasuwa się jednak pytanie, dlaczego współczesny język islandzki tak niewiele ma wspólnego ze słowiańskim.

Jak zwykle przyczyną było pismo.

Skandynawscy Słowianie używali początkowo pismo, które było modyfikacja pisma starosłowiańskiego (etruskiego) dostosowanego do specyfiki materiału na którym zapisywano teksty. A tym była kora brzozowa. Przykład tego pisma znajdziemy również na mapie Olausa Magnusa z roku 1539.


Na mapie tej, na terenach północnej Skandynawii, właśnie w okolicach miejscowości Wardo, autor namalował postać wokół której widzimy napis zapisany pismem przypominającym pismo runiczne. Moim zdaniem znaki tego pisma odpowiadają bardziej pismu starosłowiańskiemu jakim posługiwali się Etruskowie.


W każdym razie, kiedy Islandia przyjęła Katolicyzm, to mnisi i księża przysłani tam przez Rzym nie mieli oczywiście zielonego pojęcia jak się czyta to pismo. Poza tym ich zadanie polegało na oderwaniu ludności Islandii od starej wiary przodków i tych obyczajów które przypominałyby im ich prawdziwe pochodzenie i przynależność do wspólnoty słowiańskiej.

Najlepszą metodą było po prostu poprzekręcanie znaczenia poszczególnych znaków pisma starosłowiańskiego, tak aby w rezultacie wymawiane wyrazy zatraciły jakiekolwiek podobieństwa z językiem słowiańskim, a następnie zniszczenie oryginalnych tekstów.

Poprzez to, że monopol na pismo posiadali mnisi katoliccy, a następnie urzędnicy duńscy, zmuszono ludność Islandii do posługiwania się tym dziwolągiem językowym. Tylko w paru nazwach topograficznych zachowało się jeszcze oryginalne słowiańskie brzmienie ich starodawnej mowy.

Również obecne pokolenie skandynawskich historyków z zatwardziałym fanatyzmem obstaje przy tej baśniowej wersji ich własnej historii i to mimo tego, że tysiące znalezisk archeologicznych opowiada nam całkiem inne dzieje ich narodów.

Pod tym względem nie możemy mieć do nich zbyt dużych pretensji, bo i w krajach słowiańskich zakłamywanie własnej historii jest na porządku dziennym i jest posunięte aż do fałszowania wszystkiego co zaprzecza obowiązującej narracji historycznej .


To fałszowanie historii nigdy nie zostanie przerwane w ramach procesu samokontroli nauki, ponieważ kłamstwo należy do immanentnej cechy metodologii naukowej, o czym możemy się przekonać we wszystkich bez wyjątków działach nauki.


To od ciebie drogi czytelniku zależny to, czy społeczny oddolny nacisk na naukowców zmusi ich do zaprzestania tych moralnie podłych praktyk. Jak by nie było to właśnie Ty płacisz niestety za rozpowszechnianie tych naukowych bzdur i to szczególnie Tobie powinno zależeć na tym, aby jak najszybciej ukrócić te bandyckie praktyki.

Wikingowie czy Słowianie

 

Wikingowie czy Słowianie

 


Na temat Wikingów narosło przez wieki wiele legend i mitów, które nie mają wiele wspólnego z rzeczywistą historią tego ludu.

Już w moich wcześniejszych artykułach wskazałem na fałszywość naszych wyobrażeń o historii Wikingów i podałem dowody na ich słowiańskie pochodzenie.


https://krysztalowywszechswiat.blogspot.com/2018/01/skandynawia-sowianska.html


Ten temat zszedł trochę z głównego celu moich zainteresowań, ponieważ pojawiła się ważniejsza tematyka, której postanowiłem poświecić mój czas.


Jednak ostatnio trafiłem na doniesienie o wynikach bardzo obszernych badan genetycznych szczątków Wikingów w Europie, które to skłoniło mnie do ponownego zajęcia się historią skandynawskich Słowian, szczególnie że powiązania z moimi artykułami o historii rodu Piastów i istnieniem legendarnego Imperium Wielogorii są w tym przypadku więcej niż fascynujące.


Autorem tego artykułu opublikowanego w „Nature“ jest Eske Willerslev. Jego nazwisko jest o tyle symptomatyczne, bo słowo „Slev“ jest bardzo powszechne w nazwach miejscowości w Danii i oznacza po prostu „słowiański“. Mimo tych swoich słowiańskich korzeni ten Duńczyk z uporem godnym lepszej sprawy jeszcze raz próbuje nam wmówić, powtarzane już od wieków, kłamstwa o Wikingach i odżegnuje się od swojej słowiańskiej przeszłości, która w tym przypadku jest więcej niż oczywista.


W dalszej części tego artykułu wrócimy jeszcze do tego wątku, ale na początek warto zając się wynikami tej analizy.


https://www.nature.com/articles/s41586-020-2688-8


W badaniach tych stwierdzono, że groby zidentyfikowane jako należące do Wikingów zawierają szczątki ludzi, które genetycznie są bardzo różnorodne i w rzeczywistości w niczym nie odpowiadające stereotypowi wyglądu tych morskich piratów.


Wykazano, że pochodzenie tych ludzi jest w znacznej części genetycznie identyczne z ludnością obecnej Europy Środkowej, czyli nas Słowian, a także Bałkanów i terenów południowobałtyckich.


Autorzy próbują zrelatywizować znaczenie tych badań, wskazując na pokrewieństwo z ludem obecnych Saamow z północnej Skandynawii.

Jeśli się jednak o tym wie, że ten lud posiada najwyższy udział haplogrupy R1a wśród wszystkich niesłowiańskich ludów w Skandynawii, to łatwo rozpoznamy w tym tylko nieudolną próbę wyprowadzenia nas na manowce.


Po prostu badaczom skandynawskim ogromnie trudno przyznać się do tego, że ich przodkowie byli Słowianami i cała ich wczesna historia była kształtowana przez naszych słowiańskich praojców.


Nie mieści im się to po prostu w głowie, że pierwotna ludność, która zasiedliła Skandynawię, miała haplogrupę R1a i że inwazja ludności z rejonu Bałkanów o haplogrupie I doprowadziła do stopienia się tych dwóch elementów ludnościowych i powstania etosu który nazywamy obecnie, fałszywie, indoeuropejskim, a który jest po prostu etosem słowiańskim.


Tak więc to lansowanie powiązań z Saamami miało tylko za zadanie odwrócić naszą uwagę od jednoznacznych słowiańskich śladów.


Nie może jednak być już wątpliwości co do tego, że tak zwani germańscy Wikingowie to tylko propagandowy wymysł na potrzeby zafałszowania słowiańskiego wkładu w procesie kształtowania cywilizacji europejskiej.


https://krysztalowywszechswiat.blogspot.com/2017/11/pare-uwag-o-napisie-na-kraterze-z-vix.html


Tak zwana Europa Zachodnia we wczesnym średniowieczu była tworem na wskroś słowiańskim i w wielu etapach jej historii zależnym od słowiańskich państw i kierowanym przez rządzące nią słowiańskie elity.


Tak jak już to wspomniałem, nie bez przyczyny nazwa Dania wywodzi się o naszego określenia „Danina“.


https://krysztalowywszechswiat.blogspot.com/2018/01/szwecja-norwegia-i-dania-zapomniane.html


To państwo już na długo przed czasami Mieszka I należało do strefy politycznych wpływów dynastii DAGO, wywodzącej się od Dagoberta II (Dagowora II), która to obsadziła swoimi przedstawicielami wszystkie ważniejsze trony królewskie wśród Słowian, oraz na podbitych przez nich terenach, tak jak np. na Wyspach Brytyjskich.


Proces chrystianizacji Skandynawii nie był wynikiem przejęcia tej religii z Zachodu, ale wprowadzili ja na ten teren Słowianie. Początkowo w formie kościoła słowiańskiego, jako bezpośredniego następcy religii ariańskiej wśród Słowian, a następnie kościoła prawosławnego.


Ten wpływ rozszerzył się jeszcze bardziej w trakcie rządów Cesarza Bolesława Chrobrego, którego misjonarze doprowadzili do utworzenia gdzieś około roku 1015 pierwszego biskupstwa religii katolickiej w Szwecji, wypierając, tak na marginesie, działających tam już od stuleci misjonarzy kościoła słowiańskiego.


https://krysztalowywszechswiat.blogspot.com/2019/04/wunderwaffe-cesarza-bolesawa-chrobrego.html


https://krysztalowywszechswiat.blogspot.com/2019/04/miecz-czcibora-i-cesarskie-klejnoty.html


Podporządkowanie kościoła skandynawskiego Piastom miało również olbrzymie polityczne znaczenie, bo przypieczętowało rolę Bolesława Chrobrego i rodu Piastów, jako zwierzchnika wszystkich skandynawskich władców, umacniając jego pozycję w zmaganiach o tytuł cesarza.


Ten fakt jest skrzętnie ukrywany na zachodzie i jeśli gdzieś pojawi się wzmianka o chrystianizacji Szwecji przez Polaków, to nie trwa to długo i odpowiednie pasaże znikają z tych tekstów błyskawicznie, jak za dotknięciem czarodziejskie różdżki i zastępowane są bajdurzeniem o prymacie Hamburga i misjonarzy Angolo-saskich.


Kto jednak zainteresuje się choć pobieżnie tym tematem, to nie może po prostu nie zauważyć tego, jak wielkie słowiańskie ślady zostawiła nasza kultura wśród Skandynawów.


Nawet sami Niemcy przyznają (niechętnie), że chrześcijaństwo na terenie obecnej Szwecji zostało wprowadzone przez Polan i jednocześnie aby osłabić historyczne znaczenie tego faktu natychmiast sugerują to, że nie chodzi tu o Polan piastowskich, ale o ich pobratyńców z terenów obecnej Ukrainy.


Jest to tym bardziej zakłamane, bo sam Bolesław Chrobry określa się jako władca Gotów, czyli Polaków, mając tu na myśli Słowian zamieszkujących w tym czasie nie tylko Polskę ale i znaczne części Skandynawii.


Te związki były tak silne, że nawet po tym jak piastowscy władzy utracili wpływy w skandynawskich państwach, to ich następcy, już bez wyraźnej słowiańskiej samoidentyfikacji, dalej twierdzili, że są władcami Gotów i Wandali, podkreślając nieświadomie słowiańskie dziedzictwo tych narodów.


Oczywiście mamy tu i inne poszlaki na prawidłowość naszego rozumowania.


Weźmy chociażby określenie na „kościół“ w językach skandynawskich. Po islandzku to „Kirkja“, po norwesku to „Kyrkje“, po duńsku „Kirke“ i po szwedzku „Kyrka“.


Niewątpliwie forma islandzka i norweska są najbardziej zbliżone do pierwotnego brzmienia tego określenia, chociażby ze względu na długowiekową izolacje tych terenów Europy.


Zwróćmy teraz uwagę na to, jak często dochodziło do podmiany znaczenia liter w trakcie przepisywania średniowiecznych tekstów i tego że znaczenie niektórych znaków literowych rożni się znacznie w występujących w Europie alfabetach.


Tak jest i w tym przypadku.


Tak wiec pierwotnie nazwę „kościół“ wymawiano również w Polsce jako „kyrkja“. Jednak wraz z rozpowszechnieniem katolicyzmu i rozpowszechnienia się alfabetów słowiańskich, łaciński znak na literę „K“ zaczął być czytany jako nasze „C“ i nazwa kościoła w krajach słowiańskich to rożnego typu modyfikacje słowa „Cyrkja“ jak np. w polskim „Cerkwia“.


Nie trzeba być specjalnie spostrzegawczy aby zauważyć to, ze słowo KYRKA wywodzi się jednoznacznie od określenia „KRAK“


https://krysztalowywszechswiat.blogspot.com/2020/01/legenda-o-czechu-rusie-i-lechu-sladami.html


Tak jak to już przedstawiłem we wcześniejszych artykułach, musimy przyjąć, że władcy słowiańscy byli nie tylko przywódcami wojskowymi, najwyższymi sędziami i przywódcami politycznymi, ale pełnili też ważną rolę religijną i ich pozycja społeczna odpowiadała tej jaką mieli Cesarze Bizantyjscy.


https://krysztalowywszechswiat.blogspot.com/2020/03/wojna-wielkiej-lechii-z-frankami.html


Nazwa władcy - „KRAK“, stała się z czasem synonimem reprezentatywnej budowli lub osady, tak jak np. w określeniu Kraków. W innych przypadkach posłużyła jako rdzeń określeń na przybytek religijny chrześcijan.


Krzyżowcy którzy zetknęli się na Bliskim Wschodzie ze słowiańskimi arianami i ich kościołem słowiańskim przejęli wiele z ich dorobku i nazwali swoją największą reprezentacyjną twierdzę określeniem „Krak des Chevaliera“.


https://en.wikipedia.org/wiki/Krak_des_Chevaliers


Inną ciekawostką jest np. to, że również określenie władców Rosji ma to samo źródło.


Kiedy Imperium „Wielogorii“, które znamy obecnie pod bardziej rozpowszechnioną nazwą,„Wielkiej Lechii“, opanowało również tereny Białorusi, Ukrainy i zachodniej Rosji, to również i na tych terenach powstały lokalne ośrodki władzy. Ci lokalni władcy spełniali też funkcję głowy kościoła chrześcijańskiego.


Na Białorusi do dzisiaj kościół określa się mianem „CARKVA“ w oryginale „царква“.


Widzimy tu wyraźnie, że określenie „CAR“ i „KRAK“ musimy potraktować jako synonimy.


Innym aspektem są niezaprzeczalne dowody na istnienie bardzo wczesnych budowli kościelnych w Skandynawii. Te najwcześniejsze budowle nie zachowały się do dzisiaj, bo pierwsze budowle chrześcijańskie były budynkami wykonanymi tylko i wyłącznie z drewna, tak zresztą jak i łodzie morskie Słowian.


Słowiańskie tradycje zabraniały budowania świętych przybytków z innego materiału jak czyste drewno. Ta tradycja spowodowała niestety to, że zarówno u Etrusków jak i wśród innych Słowian tak niewiele wiemy o ich budownictwie sakralnym.


W Skandynawii, całe szczęście, zachowało się parę tych zabytków i na ich podstawie można sobie wyobrazić jak wyglądały kościoły wśród skandynawskich Słowian.


Wprawdzie najwcześniejsze egzemplarze słowiańskich sakralnych budowli zostały zniszczone po podporządkowaniu się Skandynawii Niemcom, ale na przykładzie najstarszego kościoła norweskiego widzimy, że pierwotne kościoły w obrzędzie słowiańskim nie zostały zniszczone całkowicie i niektóre elementy tego kościoła zachowały się po jego przebudowie przez niemieckich misjonarzy w stanie pierwotnym. Zauważmy też, jak niesamowicie podoba jest ta budowla do podobnych budowli w Polsce


https://en.wikipedia.org/wiki/Urnes_Stave_Church


Te drewniane kościoły otrzymały też swoja charakterystyczną nazwę.


Nazywa się je określeniem Stavkyrka.


https://sv.wikipedia.org/wiki/Stavkyrka


Zwróćmy uwagę na to, że jest to kolejny przykład, typowego dla Skandynawów, zamazywania słowiańskich śladów własnej historii.


I tu powróćmy do autora omawianego wyżej artykułu.


Również i w określeniu na drewniany kościół pojawia się określenie „SLAV“, z tym że aby nie było to tak oczywiste, to już w średniowieczu zastąpiono tu literę „L“ przez literę „T“.


Można to było dokonać prawie że w sposób niezauważalny, ponieważ pozycja liter w tekstach pisanych była w tych czasach niezdefiniowana i każdy pisał tak jak mu się to podobało. Dlatego spotykamy bardzo często teksty, najczęściej na zachowanych monetach, w których pojedyncze litery obrócone są o 180°.


Jeśli to zrobimy z literą „L“, to przy odrobinie wyobraźni można się w tym dopatrzyć litery T i oto też chodziło katolickim mnichom pochodzącym z Niemiec, którzy w środkowym i późnym średniowieczu objęli kontrolę wśród katolickiej hierarchii kościołów skandynawskich, bo już bez narażania się o zarzut bezczelnego oszustwa mogli twierdzić, że nazwa kościół to nie „SLAV KYRKA“, a wiec Słowiański Kościół, ale „STAVKYRKA“.


Dla samych Niemców to oszustwo było jeszcze niewystarczające i literę „W“, którą Skandynawowie w tamtych czasach zapisywali tak jak w cyrylicy znakiem „B“, przejęli w dosłownej formie do swego języka i powstało z tego określenie „STABKIRCHE“.


W typowy dla Niemców bezczelny sposób uzasadniono następnie to przeinaczenie tak, że pierwsze słowo „STAB“ odnosi się do określenia belka i że miało to jakoby odpowiadać zasadom konstrukcji tego typu budynków.


Oczywiście wszystko to jest zwykłym fałszowaniem historii i nazwa kościół w językach skandynawskich odnosi się bezpośrednio do nazwy ludności, która tę religię w tych krajach praktykowała, czyli do nas Słowian i dlatego budowla kościelna otrzymała u nich miano „Słowiańskiego Kościoła“ - „SLAV KYRKE”.


Wracając do Danii to i w jej wczesnej historii znajdziemy przebogate źródło zagadkowych informacji.


CDN

What do you want to do ?
New mail
What do you want to do ?
New mail

Życie na Wenus

Życie na Wenus


Nasi gamoniowaci naukowcy zostali znowu zaskoczeni przez życie - tym razem na Wenus.

Przez całe dziesięciolecia wmawiali nam bzdury o jakoby piekielnych warunkach fizycznych na tej planecie.

Co rusz to podwyższano temperaturę jej atmosfery, osiągając wartości przy których powoli skały na jej powierzani powinny się zacząć topić.

To durne gadanie spowodowało, że Wenus stała się niemodna, jeśli chodzi o cel nowych wypraw międzyplanetarnych i w zapomnienie poszło to, jakie niesamowite zdjęcia przesłały nam na Ziemię radzieckie sony serii Venera.

Na temat Wenus napisałem już parę artykułów, zwracając uwagę na katastrofalnie fałszywą interpretację obserwacji tej planety dokonanych przez astronomów.

https://krysztalowywszechswiat.blogspot.com/2016/11/terraforming-na-marsie-i-wenus.html

 

 

https://krysztalowywszechswiat.blogspot.com/2015/05/zagadki-wenus.html


Również loty sond międzyplanetarnych nie zmieniły tej sytuacji na lepsze.

Rosjanie, którzy przewodzili tym badaniom, dali się zrobić w konia przez zachodnich ignorantów, nazywających siebie „naukowcami” i przyjęli ich obłędnie fałszywą narrację.

Upłynęły dziesiątki lat, zanim pojawiły się głosy wzywające do nowego spojrzenia na interpretację dokonanych wtedy obserwacji.

Ja również pozwoliłem sobie na zwrócenie uwagi na to, że to co sfotografowały na Wenus sondy Venera, musi być całkiem inaczej zinterpretowane i że nie możemy się tu zdać na zachodnią pseudonaukową propagandę.

Artykuły te przytoczę tu w całości, bo pozwalają nam na szersze zrozumienie tych obserwacji jakie wstrząsnęły teraz właśnie „środowiskiem naukowym”.


Życie na Wenus



W mojej poprzedniej notce udowodniłem, że absolutny pomiar temperatury jest niemożliwy, i że nie można porównywać ze sobą dwóch pomiarów wykonanych w rożnym czasie.

https://krysztalowywszechswiat.blogspot.com/2016/09/o-nieudolnosci-fizyki-w-pomiarze.html


W przypadku Ziemi prowadzi to oczywiście do wielu paradoksalnych pomiarów o których szeroka publiczność nie ma pojęcia, ponieważ ci zawodowi oszuści - fizycy odrzucają te pomiary jako błędne i udają, że one po prostu nie istnieją.


Jeśli spojrzymy na pomiary temperatury wykonane na innych ciałach niebieskich np. na Wenus, to możemy się przekonać, jak mało fizyka wie o rzeczywistości i jak katastrofalnie mało ją rozumie.


Fizycy od dawna twierdzą, że Wenus należny do miejsc najbardziej nieprzyjaznych życiu w Układzie Słonecznym.


Te twierdzenie jest najzupełniej fałszywe.

Wenus jest planetą tak samo pełną życia jak Ziemia.


Organizmy tam żyjące nie należą do żadnych egzotycznych stworów, w których substancje organiczne oparte są na krzemie lub czymś podobnym, ale jest to życie bazujące na węglu, tak samo jak nasze.


Fizycy podniosą zapewne w tym momencie tryumfująco palec do góry i powiedzą „on kłamie, bo na Wenus temperatura sięga prawie 500°C”.

https://pl.wikipedia.org/wiki/Wenus


Pomiary temperatury które tam dokonano, to jednak przykład kompletnego bezsensu pomiarów temperatury, tak jak na marginesie wszelkiego typu pomiarów dokonywanych przez fizyków.


Wenus jest przykładem tego, jak zmiany TG wpływają na wynik pomiarów parametrów fizycznych, w tym i temperatury.


Jeśli urządzenie pomiarowe zostanie skalibrowane przy innej wartości TG niż to, jakie panuje w miejscu pomiarów, to temperatura tam pomierzona jest fałszywa.


Tylko takie urządzenie pomiarowe które zostało skalibrowane w miejscu pomiarów może nam pokazać prawidłową wysokość temperatury.


I ta jest na Wenus niższa niż 100°C, jeśli porównamy to z warunkami na Ziemi


Dlatego obserwacje rosyjskiego naukowca Dr. Leonida Ksanfomality są jak najbardziej realistyczne.

http://www.sci-news.com/space/article00156.html


Na Wenus panują sprzyjające życiu warunki, ponieważ TG jest tam tak wysokie, że skala temperatury jest przesunięta tak znacznie w górę, że panują tam takie same warunki,j ak na Ziemi w zaraniu jej egzystencji, kiedy rodziło się na niej życie.

To znaczy, na Wenus życie jest już całkiem mocno zaawansowane, jak wynika to z poczynionych obserwacji.

Opublikowano: 5 lutego 2012, 12:31

https://www.salon24.pl/u/pogadanki/388120,zycie-na-wenus



Życie na Wenus 2



Obserwacje kropli płynnej wody na powierzchni elementów stojaka sondy Phoenix

https://wiadomosci.onet.pl/nauka/tajemnicze-zdjecie-z-marsa-co-rosnie-na-ladowniku-nasa/05psg

można wyjaśnić w następujący sposób:


Wewnętrzna temperatura materii sondy, związana z częstotliwością oscylacji jej atomów, powoduje sublimację lodu w marsjańskim gruncie w bezpośredniej jej bliskości. Powoduje to lokalne zwiększenie wilgotności powietrza aż do jego przesycenia wodą.

 

Woda ta kondensuje następnie na elementach konstrukcyjnych sondy których temperatura znajduje się w punkcie zamarzania wody na Marsie, czyli ziemskich ca. -20°C,.

Obserwowane krople wody nie mogą jednak zamarznąć, ponieważ frekwencja oscylacji molekuł wody musi się przystosować do frekwencji oscylacji materii sondy.


Jeśli ten mechanizm jest prawidłowy to musi się on również objawić, ale że tak powiem w odwrotny sposób, w warunkach panujących na Wenus.


Częstotliwość oscylacji podstawowych elementów przestrzeni (wakuol), z których zbudowana jest materia na Wenus, musi być o wiele większa niż na Ziemi, nie mówiąc już o Marsie.


Sondy Venera były zbudowane z ziemskiej materii i odpowiednio oscylowały też
ich atomy w momencie wylądowania na Wenus.


W takim razie musimy zaobserwować po ich wylądowaniu to, że materia atmosfery Wenus będzie zmniejszać częstotliwość oscylacji w bezpośrednim kontakcie z powierzchnią sondy.


Zmniejszenie oscylacji jest równoznaczne z drastycznym spadkiem temperatury.


Jeśli założymy istnienie pary wodnej w atmosferze Wenus, to musi to oznaczać kondensację pary wodnej na powierzchni sondy.


Jest to jednak tylko wtedy możliwe, jeśli rzeczywista temperatura powierzchni Wenus jest o wiele niższa, niż ta pomierzona ziemskimi instrumentami.


Zobaczmy w takim razie parę zdjęć sond Venera, może a nuż rzuci się nam coś w oczy.

I rzeczywiście, od razu zauważymy, że pokrywa obiektywu kamery fotograficznej, odrzucona po wylądowaniu, wykazuje obecność białych nieregularnych plam.


Również podstawa lądownika jest usiana takimi plamami.


Nie zauważamy jednak obecności wody płynnej co oznacza,że różnica oscylacji materii sondy i atmosfery Wenus jest tak duża, że cząsteczki pary wodnej przechodzą natychmiast w stan stały i na elementach sondy osadził się szron i lód.

Na następnych zdjęciach widzimy nawet, że pokrycie lodem elementów sondy ulega z czasem zwiększeniu, i białe plamy pokryły już całą powierzchnię pokrywki kamery.

W ten sposób udało się nam udowodnić, że wyobrażenia fizyków dotyczące temperatury są całkowicie fałszywe, oraz że w atmosferze Wenus występuje w znacznej ilości para wodna oraz że temperatura na jej powierzchni nie wyklucza obecności życia.


Oczywiście nie trzeba nadmieniać, że także wyniki pomiarowe innych parametrów fizycznych zmierzone na Marsie i Wenus nie odpowiadają rzeczywistości.


Ciekawym aspektem jest na przykład to, że utrata kontaktu z lądownikami an Wenus, przez sondy macierzyste, nie wynikała z wyjścia tych sond z zasięgu nadajnika ani z przegrzania lądownika, ale była rezultatem zmiany częstotliwości fal radiowych nadajnika, na skutek stopniowego przejmowania częstotliwości oscylacji materii typowej dla Wenus, przez materie z której zbudowane były lądowniki.

Analogiczne zjawisko zostało zaobserwowane w trakcie wyprawy sondy Cassini-Huygens

 

https://de.wikipedia.org/wiki/Cassini-Huygens#Defekt_in_der_Kommunikationsanlage



Przed startem nadajnik sondy Huygens został dostrojony idealnie do odbiornika sondy Cassini.

Jednak poza orbitą Jowisza okazało się, że te obie sondy nie mogą się już więcej komunikować ze sobą. Wymyślono oczywiście różne brednie, żeby zatuszować bezradność fizyki w wytłumaczeniu tego fenomenu.

W istocie częstotliwość oscylacji podstawowych jednostek materii maleje wraz z odległością od Słońca co powoduje, że zmienia się też fczestotliwosc sygnału nadajnika w tym otoczeniu.

Idealne dostrojenie nadajnika i odbiornika spowodowało to, że przesuniecie czestotliwosci fal radiowych emitowanych przez nadajnik uniemożliwiło ich wzajemną komunikację.

Opublikowano: 19 lutego 2012, 14:50

https://www.salon24.pl/u/pogadanki/392354,zycie-na-wenus-2



Te argumenty nie trafiają oczywiście do tych pustych łbów tej naukowej hołoty.

Tak więc zakrawa prawie na cud to, że jednak znalazł się ktoś, kto poświęca się badaniu tej jakoby nieciekawej planety i przy okazji odkrywa to, że może być ona pierwszym miejscem we wszechświecie na którym uda się ludzkości odkryć istnienie pozaziemskiego życia.


W przeciwieństwie do bezpośrednich dowodów zarejestrowanych przez Venery, te mają charakter pośredni, ale tak znaczący, że „naukowcom” nie uda się ich tak łatwo zignorować, jak te uzyskane przez Rosjan.


Chociażby z tego powodu, że te pochodzą od Brytyjczyków, a „wiadomo”, że wszystko co wymyślą ci zachodni naukowi gamonie musi być prawdziwe.


https://www.nature.com/articles/s41550-020-1174-4


W każdym razie z tym odkryciem fosforowodoru naukowcy będą mieli jeszcze niezły kłopot.


Wprawdzie wmawiają nam teraz, że pewnie to jakiś nieznany jeszcze proces chemiczny jest odpowiedzialny za występowanie w atmosferze tego związku, lub też w ostateczności są gotowi zaakceptować to, że fosforowodór jest produktem metabolizmu organizmów żyjących w chmurach tej planety, ale jest to tylko kwestią czasu, aby przyłapać ich na ich kolejnym łgarstwie.


Oczywiście, tak jak i w tysiącach innych przypadków, nikt nie będzie się poczuwał do winy, za tę degenerację nauki i korupcję w ich środowisku.


Niestety dopuściliśmy jako społeczeństwo do tego, że nauka (i polityka) jest jedyną dziedziną życia społecznego w której bandyci i oszuści nie tylko nie ponoszą kary za swoje łgarstwa, ale wprost przeciwnie, są jeszcze po królewsku wynagradzani.

What do you want to do ?
New mail

Inskrypcje starobułgarskie bez tajemnic. Buyla inscription

Inskrypcje starobułgarskie bez tajemnic. Buyla inscription

 
Tak zwana Buyla inscription jest jednym z ważniejszych przykładów zapisków z czasów istnienia pierwszego państwa „bułgarskiego”. Należy ona do typu posługującego się literami podobnymi do alfabetu greckiego.


Użycie liter alfabetu greckiego nie było jednak regułą i istnieje cały szereg innych inskrypcji przypisywanych „Bułgarom”, w których użyto inne, często bardzo fantazyjne znaki i które nie dają się włączyć do jakiegoś konkretnego alfabetu z tamtych czasów.


Było to również przyczyną tego, że w „nauce” upowszechniło się przekonanie o nieeuropejskim pochodzeniu języka tych napisów.

Pociągnęło to też za sobą powstanie szeregu coraz to bardziej absurdalnych teorii, co do pochodzenia tego języka.

Również w przypadku inskrypcji na paterze ze skarbu z Nagyszentmiklós, w obecnej Rumunii, powstały, od czasu jego odkrycia, liczne propozycje odczytania tego napisu.


Nie będziemy się przy tym temacie dłużej zatrzymywać, bo to czysta strata czasu i wartość poznawcza tych dociekań jest zerowa, ale dla tych, których to interesuje, podaję link do pracy omawiającej dotychczasowe rezultaty tych „naukowych konfabuł”.


Co jest charakterystyczne dla wszystkich tych przykładów to to, że tzw. „naukowcy” podchodzą wyjątkowo po luzacku do oryginalnego tekstu i manipulują nim tak, aby pasował do tej teorii, którą próbują nam właśnie wmówić.

Takie podejście nie ma nic wspólnego z prawem naukowców do swobody interpretacyjnej, ale jest po prostu zwykłym oszustwem.

W niektórych przypadkach, jak np. w tym poniżej, znikają z tekstu całe jego pasaże, tak że postronny czytelnik nawet się nie zorientuje, jakie manipulacyjne techniki są tu w użyciu.


Jeszcze inni idą po prostu na chama i zmieniają wygląd samych znaków literowych tak by pasowało to do ich obłędnych pomysłów.

Tak więc najważniejszym zadaniem, w tym gąszczu łgarstw i manipulacji, jest ustalenie tego, jak naprawdę wyglądał ten tekst.

Znalezienie takiego obiektywnego źródła nie jest proste, ponieważ publikowanie powszechnie dostępnych i nie zafałszowanych danych nie leży oczywiście w interesie tego naukowego badziewia.

Udało mi się jednak znaleźć rysunek tej patery, co do którego można przyjąć, że jego autor starał się przedstawić omawiany przedmiot w miarę realistycznie i obiektywnie.
Oczywiście i tu nie można wykluczyć jakichś przeinaczeń i zafałszowań, ale we współczesnej, zdegenerowanej nauce jest to po prostu normalka i z tym musimy się zawsze liczyć.

Tak czy owak, rysunek ten stał się podstawą mojej analizy.

W tej formie odczytanie tego tekstu jest prawie że niemożliwe i w pierwszym rzędzie należało litery tego tekstu ułożyć tak, aby był on zgodny z naszymi przyzwyczajeniami, co było zasadniczym warunkiem dla rozpoznania zarówno początku tekstu, jak i wydzielenia poszczególnych jego wyrazów.

W przedstawionym poniżej rozwinięciu tekstu, zapisany jest już on tak, jak układają się jego zdania składowe.
Znalezienie tego rozwiązania nie było trudne, bo występujący w tekście znak krzyża jednoznacznie wskazuje zarówno jego początek, jak i koniec.
Z kolei powtarzające się w tekście słowo „BOY” sugeruje podział na dwa osobne zdania.

W tak podzielonym tekście dalecy jesteśmy jednak od tego, by wydzielić w nim poszczególne wyrazy, tym bardziej, że aby osiągnąć w tym sukces musimy pożegnać się z irracjonalnym przekonaniem, że tekst ten zapisany jest w jakimś konkretnym alfabecie.

Genialność tego tekstu polega na tym, że czytający musi najpierw zgadnąć, w jakim alfabecie zapisany jest dany graficzny znak i jak trzeba zinterpretować jego wymowę.

Jest to dość skomplikowane zadanie, bo w obowiązujących w Europie alfabetach, często występują takie same znaki, które jednak wymawiane są całkiem inaczej.

Przyczyny tego stanu rzeczy sięgają właśnie początków średniowiecza, kiedy w sposób sztuczny poszczególne centra polityczne w Europie starały się również w sferze języka i alfabetu odseparować się od swoich konkurentów i w ten sposób utrwalić swoje wpływy na kontrolowanym przez siebie obszarze.

Oczywiście najprostszą metodą takiej manipulacji jest nadanie poszczególnym znakom graficznym w piśmie innego brzmienia, niż to które miały pierwotnie.

Jest to powszechne we wszystkich językach zachodnioeuropejskich i we francuskim albo angielskim posunięte jest aż do kompletnego absurdu.


Omawiany przez nas tekst posługuje się literami zapożyczonymi z alfabetów starosłowiańskiego (etruskiego), łacińskiego, wczesnej cyrylicy oraz oczywiście greki, ale tej zbliżonej już do formy współczesnej.

Oczywiście obecność znaków literowych cyrylicy, w tym datowanym na przełom 7 i 8 wieku tekście, świadczy o tym, że lansowana przez Kościoły Wschodni i Zachodni legenda o Cyrylu i Metodym nie ma najprawdopodobniej nic wspólnego z rzeczywistością i cyrylica powstała znacznie wcześniej, a obaj panowie nie mają z jej powstaniem nic wspólnego.

Jeśli ustawimy znaki literowe tych trzech alfabetów obok siebie, to od razu zauważymy różnice w interpretacji wymowy identycznych znaków graficznych.


I te właśnie różnice wykorzystane zostały do zaszyfrowania omawianego tekstu.

Nawet jeśli się wie, jaki jest system szyfracji, to do zrozumienia takiego tekstu droga jest jeszcze daleka.

Jedynym wyjściem jest zdanie się na instynkt i przeczucie tego, jakie może być przesłanie danego tekstu.

Natychmiast po tym, jak go po raz pierwszy zobaczyłem, nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że gdzieś się już z podobnym tekstem spotkałem i że jego melodyka jest mi dziwnie znajoma.

Gdzieś z podświadomości ciągle wracało powiedzonko mojego św. pamięci ojca.

Mój tato, mimo że żyjący w znanych nam uwarunkowaniach, zachował jeszcze wszystkie dobre i złe cechy swoich przodków z kresowej szlachty.
Ucztowanie w kręgu przyjaciół było dla niego solą życia i źródłem zadowolenia i radości, dla którego gotów był poświecić wszystko.

Całe szczęście, jak przystało na potomka kresowej szlachty, głowę miał twardą i nie przypominam sobie, aby udało się komuś upić go pod stół.

Jako dziecko, często chcąc nie chcąc, byłem świadkiem tych popijaw i oczywiście po jakimś czasie znałem już wszystkie toasty, powiedzonka i przyśpiewki mojego rodzica na pamięć.

Już wtedy zastanawiało mnie, dlaczego w stanie powszechnego upojenia mój ojciec podnosił kieliszek do góry i wykrzykiwał do leżących pod stołem kompanów Lelum – Polelum.

Nigdy go o to nie spytałem i musiały upłynąć lata, zanim uświadomiłem sobie jak starodawne (starożytne) tradycje ma ten toast.



Gdzieś w jego podświadomości przetrwały te starodawne obyczaje, mimo komuny i powszechnej indoktrynacji i mój ojciec był być może jednym z ostatnich, u których autentyczne tradycje kresowej szlachty przetrwały, choć może już w tej trochę zubożonej postaci.

Kiedy popijawa rozwinęła się w pełni, przychodził czas na powiedzonka o coraz to bardziej frywolnej treści. Jednym z nich było np.

Ksiądz lubi mięso, a organista kości, organista ogórki, a ksiądz jego córki.

I to właśnie powiedzonko przychodziło mi za każdym razem do głowy, kiedy próbowałem odczytać ten tekst. Wymagało to ode mnie dużego wysiłku, aby oderwać się od tego wzorca i znaleźć inny klucz do rozwiązania tej zagadki.

Dopiero kiedy zauważyłem, że to podobieństwo nie jest jednak bezpodstawne i że mamy tu do czynienia z opisem przeciwstawnych zachowań, (z tym że w napisie na paterze nie chodziło oczywiście o księdza i organistę, ale o woja (rycerza) i jego żonę, która w tekście nazywana jest „Panią”), to od tego momentu droga do znalezienia szyfru stanęła otworem.

Żeby się nie rozdrabniać przejdźmy do odczytania tego tekstu.

Kolejność etapów prowadzących do rozwikłania tej zagadki była bardzo zawiła i nie jestem w stanie odtworzyć teraz ich rzeczywistego przebiegu, szczególnie że nie od razu wpadłem na to, że pojedyncze znaki graficzne tego tekstu trzeba zinterpretować osobno, przydzielając je do właściwego im alfabetu.

Dodatkowa trudność polegała na tym, że w miejsce występujących w tekście kropek konieczne jest wstawienie właściwego znaku literowego oraz odgadniecie tego, że występujące w tekście znaki graficzne krzyża i kotwicy ukrywają w sobie również znaczenie literowe.

Tak więc przedstawię już końcowy etap tych moich dociekań. Po licznych próbach udało mi się podzielić ten tekst na poszczególne wyrazy.

Po tym podziale przybrał on następującą formę.

Cześć wydzielonych wyrazów jest natychmiast zrozumiała, ale inne wymagają dokładniejszej analizy, którą postaram się tu w skrócie podać.

Tekst zaczyna się słowem:


Pierwsza litera tego słowa to „B”, z tym że trzeba ją zinterpretować jako zapisane cyrylicą, a więc znak ten należy wymawiać jako „W”.

Druga litera to „O” i przy tej literze nie ma żadnej swobody interpretacyjnej.

Dalej jest litera „Y” która po grecku najczęściej wymawiana jest jak nasze „U” ale już w średniowieczu zaczęto ją wymawiać jako nasze „J”. Ten sposób wymawiania tej litery przejęli następnie np. Anglicy do swojego języka, kiedy to ich król Alfred Wielki postanowił stworzyć nowy, sztuczny język, którym mieli się posługiwać jego poddani i który znamy obecnie jako język angielski.

Tak więc słowo to czytamy je jako Woj. Oznacza ono naszego Woja, czyli rycerza lub wojownika.

Drugie słowo ma następującą postać.

W tym słowie zauważamy kropkę, która ma takie samo znaczenie, jakie poznaliśmy już w tekstach trackich czy też etruskich.



Oznacza ona po prostu to, że na jej miejsce musimy znaleźć pasującą literę, aby otrzymać prawidłowy wyraz.

Z kontekstu zdania wynika, że poszukiwaną literą jest litera „D”.

Pierwsza litera słowa to łacińskie „H”.

Dalej mamy greckie „L” oraz uniwersalną literę „A”.

W połączeniu z wymienioną już literą „D” daje to nam słowo „HLAD”

W języku polskim nie znajdziemy rozwiązania tej zagadki. Co innego, jeśli sięgniemy do języka czeskiego. Tam słowo „HLAD” oznacza „łaknąć” w znaczeniu mieć apetyt na coś, mieć na coś chęć.

Kolejny wyraz:

składa się z litery „Z” i „O”. Z tym, że pierwszą literę czytamy w znaczeniu naszego „Ż”, tak jak to jest często również w inskrypcjach etruskich.

Odczytanym słowem jest wyraz „ŻO”

Jego odpowiednik znajdziemy w polskim słowie „żarcie” lub „żo-łądek” ale rownie dobrze pasuje tu rosyjskie „жир» oznaczające tłuszcz lub tłustości.

Dalej mamy „A” które nie trzeba wyjaśniać, bo to oczywiście spójnik tak jak i w polskim.


Kolejne słowo musimy uzupełnić o jedną literę.

Tutaj utknąłem trochę w miejscu, zanim nie wpadłem na to, że w tekście chodzi o przeciwstawienie zachowań wojownika „Woja” i, no właśnie.

Tutaj zaczął się problem, bo słowo „PAN”, tak bowiem możemy je odczytać przyjmując, że pierwsza litera zapisana jest tak jak w cyrylicy, starosłowiańskim (etruskim) czy też w alfabecie greckim, sugeruje nam jednoznacznie kierunek poszukiwań.
Jednak taka interpretacja nie prowadziła do żadnego sensownego zdania.

Dopiero uzupełnienie słowa, w miejsce kropki, literą „I” do znaczenia „PANI”, dało w konsekwencji sensowne pierwsze zdanie.

Kolejne słowo zmusza nas też do rozwiązania paru małych zagadek.

Pierwsze dwie litery nie stanowią problemu. Przy dwóch następnych musimy najpierw zgadnąć to, że należy je czytać tak jak po starosłowiańsku i w cyrylicy a więc jako nasze „S” i „N”.

Ostatnia litera w miejsce kropki to oczywiście „E”, co daje nam wyraz „Tesne”
Rozpoznajemy w nim od razu nasze „ciasne”.

Oczywiście w czeskim lub słowackim znajdziemy słowo o identycznej pisowni (tesné) i wymowie.

Ostatni wyraz w zdaniu to:

Pierwsze trzy litery interpretujemy tak jak w alfabecie łacińskim a dwie następne jak w greckim. Kropką na końcu zajmiemy się w dalszej części rozwiązywania tej zagadki.
Dla pierwszego zdania oznacza ona w tym przypadku jego koniec.

Odczytane słowo to „TOIGI”.

Jeśli uwzględnimy to, że identyczne słowo poznaliśmy już w etruskich tekstach, to nie mamy problemów z identyfikacja tego wyrazu jako „Togi” znane nam jako odzienie obywateli rzymskich.

Słowianie używali je jednak w znaczeniu „Suknie”, bo toga jako odzienie męskie u Słowian Europy Środkowej się nie przyjęła.

Tym samym odczytaliśmy pierwsze zdanie tekstu.

Drugie zdanie zaczyna się tym samym wyrazem co pierwsze - „WOJ”.
Dalej mamy wyraz:

Czytamy go jak po polsku i ma on też takie samo znaczenie.

Kolejny wyraz to

Pierwsza litera to „O”, dalej „W” zapisane jak po łacinie lub etrusku, dalej „L” zapisane jak w grece.
Kolejnym znakiem jest kropka, pod którą ukrywa się litera „I”, dalej znane nam już „Ż”.

W przypadku znaku kotwicy to i tu ukrywa się znak literowy. Widzimy to od razu, jeśli zauważymy, że jej prawa część jest wyraźnie słabiej zaznaczona niż lewa, co sugeruje że właśnie w niej ukrywa się jakaś litera i tę rozpoznajemy natychmiast jako nasze „U”.
Wyraz czytamy jako „OWLIŻU” i znajdujemy natychmiast podobieństwo do naszego „Oblizał”.

Dalej mamy spójnik „A”
Po którym przychodzi znowu słowo „PANI”
Kolejne słowo jest niezwykle ciekawe i wymaga dłuższego omówienia.
Czytamy je jako „TAG” i jego identyczność z niemieckim określeniem na „Dzień” jest nie do przeoczenia.

Oczywiście ciśnie się natychmiast an usta pytanie, dlaczego Słowianie użyli w tym przypadku niemieckie słowo.

To pytanie jest jednak fałszywie postawione, bo w omawianym czasie historycznym język niemiecki jeszcze nie istniał.

Co istniało, to cała mnogość dialektów słowiańskich z ich nieprzebranym bogactwem słownictwa. Również słowo „Tag” było w tym czasie słowem słowiańskim, najprawdopodobniej używanym w którymś z dialektów panońskich.

Z czasem Niemcy zagarnęli to słowo tylko dla siebie, a zdecydowana niechęć Słowian do Niemców, spowodowana ich ekspansjonistyczną polityką, spowodowała to, że Słowianie dobrowolnie zrezygnowali z części swojego pradawnego słownictwa, aby tylko odróżnić się od Niemców.

Tak więc twierdzenia „językoznawców”, że w naszym języku istnieje olbrzymia ilość zapożyczeń z języka niemieckiego, to nic innego jak chamska propaganda.

Jest dokładnie odwrotnie i to język niemiecki jest jednym wielkim zapożyczeniem z języka słowiańskiego.

W czasach powstania tego tekstu tendencji do separowania się od Niemców jeszcze nie było i ludność obecnych niemieckich terenów mówiła jeszcze czystym językiem słowiańskim.
Autor tego tekstu nie miał więc żadnych oporów w tym, aby użyć to gwarowe określenie na dzień, dla zaszyfrowania tekstu.

Dalej mamy wyraz

składający się z liter „P”, „O”, „G” „N” jak w cyrylicy, kropki i jeszcze raz „N”.

Litery „T” i „Z” czytamy razem i są one sposobem na zapisanie słowiańskiej spółgłoski „Ć”.

Odczytanym wyrazem jest słowo „POGNINĆ”, które identyfikujemy z polskim „pognić”

Kolejny wyraz to sprytnie zapisana ligatura.
Od razu zauważamy, że poszczególne litery są tu ze sobą ściśle połączone i że nie koniecznie te litery, które wydają się jej częściami składowymi, rzeczywiście w tej ligaturze występują.

Tak na pierwszy rzut oka widzimy w tej ligaturze litery „I” „G” i „N” lub „I”, w zależności od tego jaki alfabet uwzględnimy.

Zastanawiające jednak jest to, dlaczego nie występuje między nimi żadna przerwa. Wprost przeciwnie, wszystkie łączą się ze sobą, i to połączenie nie wydaje się być przypadkowe.

Już przy pierwszych dwóch literach widoczne jest to jednoznacznie i litera „I” z literą „G” zostały tu połączone u podstawy.

Tak samo litera „G” i „N” zostały ze sobą połączone, tym razem u szczytu.

Możemy wykluczyć tu błąd, bo pozostałe litery są wycyzelowane na dnie naczynia w sposób wysoce precyzyjny i ten genialny rzemieślnik z całą pewnością nie pozwoliłby sobie na tego typu niedoróbkę tym bardziej, że jakość wykonania tego naczynia jest perfekcyjna.

Wszystko wskazuje więc na to, że ta ligatura składa się z całkiem innych liter, niż to się na pierwszy rzut oka wydaje.

Jeśli jednak przyjrzymy się jej jeszcze raz dokładniej, to zauważymy tam całkiem inne litery

Musimy je tylko uzupełnić (zamiast kropki) litera „E” i otrzymujemy słowo „UMIE” o takim samym znaczeniu jak w języku polskim.

Dalej mamy słowo składające się z liter „T” i „A”,
czytanych jak „Ta” i których znaczenie odpowiada naszemu „ONA”.

Dalej spójnik „I”

I jako ostatnie słowo:
Jest ono o tyle ciekawe, że i tu trzeba znak graficzny krzyża zinterpretować jako ukrytą literę. Oczywiście nie trudno w nim rozpoznać nasze „T”

Pierwsza litera to etruskie „S” które w takiej samej formie występuje też w cyrylicy.
Kolejna to „I” interpretowane jak w alfabecie greckim.

Razem daje to nam słowo „SIT” i jak nietrudno się domyśleć oznaczające nasze słowo „syty, syta” czyli najedzona.

Teraz możemy już przedstawić ostateczne rozwiązanie.

Omawianą inskrypcję czytamy jako:

WOJ HLAD ŻO, A PANI TESNE DUGIE TOIGI
WOJ TA OWLIŻU, A PANI TAG POGNINĆ UMIE TA I SIT

I już bez problemu możemy przetłumaczyć jako:

WOJ ŁAKNIE TŁUSTE ŻARCIE, A PANI CIASNE DŁUGIE SUKNIE
WOJ TĘ (MISKĘ) OBLIZAŁ, A PANI (CAŁY) DZIEŃ PRZEGNIĆ UMIE TO (ONA I) SYTA.

Nad innymi możliwościami interpretacyjnymi jak i nad sensem wykonania tego napisu, na dnie patery z zestawu biesiadnego, zastanowimy się w kolejnym odcinku.

CDN

Translate

Szukaj na tym blogu