Starobułgarskie napisy bez tajemnic

Starobułgarskie napisy bez tajemnic

Wśród kłamstw rozpowszechnianych przez historyków, dotyczących kultury słowiańskiej czasów antycznych i wczesnego średniowiecza, poczesne znaczenie przypada negowaniu możliwości istnienia piśmiennictwa słowiańskiego.

Wprawdzie w międzyczasie oswojono się już z myślą, że Słowianie górowali militarnie nad swoimi „bardziej cywilizowanymi” sąsiadami, ale jeśli chodzi o kulturę niematerialną to dalej pokutuje pogląd, że byli „1000 lat za murzynami” i we wczesnym średniowieczu (nie mówiąc już o czasach antycznych) nie istniały żadne napisy i teksty w języku słowiańskim.

Kto czytał moje poprzednie artykuły, ten nie może mieć żadnych wątpliwości co do tego, że jest to wierutne kłamstwo.

Słowianie nie tylko stosowali pismo od pradawna, ale co ważniejsze byli jego pierwszymi wynalazcami i zapoczątkowali tradycje posługiwania się pismem w skali światowej.

Dzięki moim pracom mogliśmy się jednoznacznie przekonać, że co najmniej od 6 wieku przed naszą erą spotykamy się ze słowiańskimi zapiskami.

Jest jednak bardzo prawdopodobne, że już wkrótce odczytamy zapiski znacznie starsze i ta granica przesunie się o tysiące lat wstecz.






Przekonaliśmy się jednak, że to piśmiennictwo miało szczegóły charakter i nie zajmowało się gloryfikowaniem rządzących ani też tych czy innych bogów, ale w znacznej części miało charakter jak najbardziej trywialny i dotyczyło spraw codziennego życia ludzi.


Trzeba jednak przyznać, że występuje istotna różnica w stosunku do współczesnych odpowiedników takich napisów.

Te antyczne słowiańskie napisy biją naszą domorosłą „twórczość” na głowę, jeśli chodzi o ich intelektualną złożoność.

Nasi przodkowie wykazywali się niesamowitym wprost upodobaniem i jeszcze większym talentem do tworzenia zagadek słownych i przy każdej okazji zapisywali swoje teksty w takiej właśnie formie.

Wydaje się, że zwykłe zapisanie tekstu było dla nich zbyt prymitywne i starali się te teksty szyfrować tak, by czytający musiał się wykazać nie tylko znajomością pisma, ale również tym, że nie jest skończonym durniem, i ma na tyle oleju w głowie, aby rozwiązać również bardziej skomplikowane zadania, ukryte w takim tekście.
W tym celu nie szczędzili też żadnych wysiłków i napisy te za każdym razem zadziwiają mnie swoim wyrafinowaniem i genialnością.







Takie podejście naszych przodków ułatwiło niestety niesamowicie robotę wszelkiej maści oszustom i „poprawiaczom” dziejów, bo umożliwiło im zatajenie tego, jak dawno i w jak szerokim zakresie społeczeństwa słowiańskie wpływały na przebieg historii Europy i świata.

Również w przypadku wczesnego średniowiecza ignorowanie słowiańskich napisów, na przedmiotach i wyrobach artystycznych tamtych czasów, pomogło w zamazaniu słowiańskiego śladu tych dziejów.


Co więcej nieudolność w odczytywaniu takich tekstów stała się pretekstem do twierdzeń, że jeśli już, to ekspansja słowiańska we wczesnym średniowieczu była możliwa tylko w rezultacie podporządkowania się Słowian zwierzchnictwu azjatyckich hord Bułgarów i Awarów.

Dlaczego ci mieli być pod tym względem szczególnie predystynowani, na to pytanie historycy nie mają żadnej odpowiedzi, ale każdy może to zauważyć, i tak jest też ta insynuacja przez wszystkich postronnych odbierana, że Słowianie byli po prostu za głupi na utworzenie własnej państwowości, i dopiero jakieś dzikusy z azjatyckich stepów musiały im pokazać jak buduje się własne państwo.

Te tezy mają jednoznacznie rasistowskie motywacje i służą rozpowszechnianiu, pod płaszczykiem jakoby niezależnych badań naukowych, przekonań o podrzędności Słowian względem innych nacji oraz o ich „wrodzonej tępocie”.

Podtrzymywanie tych tez, a nawet gorliwe ich rozpowszechnianie przez przytłaczającą większość historyków z krajów słowiańskich świadczy o tym, że ta grupa zawodowa stała się rakowatą naroślą na ciele naszych społeczeństw i musi być bezwzględnie pozbawiona możliwości bezkarnego rozpowszechniania swoich rasistowskich łgarstw.

Nie może być tak, że wśród naszych rządzących elit dominują osoby, które w jednoznaczny sposób zwalczają naszą kulturę i naszą świadomość przynależności do naszego wspólnego słowiańskiego dziedzictwa.

Na poparcie tych tez przedstawiano zabytki piśmiennictwa, które za cholerę nie dały się odczytać, ani po turecku, ani po chińsku, ani też w żadnym innym języku zachodnioeuropejskim, co jednak nie przeszkadzało historykom właśnie tam szukać korzeni wymyślonego przez nich państwa bułgarskiego i chanatu Awarów.

Oczywiście języki słowiańskie nie brano pod uwagę, bo jak „wszyscy wiedzą” Słowianie zeszli we wczesnym średniowieczu dopiero co z prypeckich drzew i ani be ani me.

Historycy taplali się w tym błocku niewiedzy, jak wieprze w gównie, produkując co raz to bardziej zakłamane dysertacje na temat chińskości tego czy owego bułgarskiego tekstu i kasując przez całe dziesięciolecia pieniądze podatników za te swoje intelektualne odchody.

Moje prace przeszły jak na razie bez echa, bo po pierwsze demaskują intelektualną impotencję „naszych historyków”, a po drugie stoją w sprzeczności z dążeniem „naszych elit” do zerwania więzi Polaków z ich własną historyczną przeszłością i przywiązaniem do rodzimych tradycji, a więc podważają fundamenty władzy rządzącego Polską reżimu.

Oczywiście nie można pozwolić na to, aby ci zdrajcy bezkarnie mieszali Polakom w głowach i niszczyli naszą tożsamość i każdy czujący się Polakiem i szanujący pamięć swoich własnych przodków, powinien przyczynić się do tego, w miarę swoich możliwości, aby torpedować te ich zdradzieckie cele.

Również w tak zdawałoby się marginalnej dziedzinie, jaką jest historia, można obnażyć ich zakłamanie i wytracić im argumenty z ręki, którymi próbują wpędzić nas w kompleksy względem zachodu i zmusić nas do ograniczenia naszych aspiracji do jakiegoś zasyfionego zmywaka w angielskiej spelunie.

Tak jak to już poprzednio udowodniłem, Wielka Bułgaria


i Wielka Lechia są tak naprawdę jednym i tym samym organizmem państwowym.


Pod tymi dwoma nazwami ukrywa się państwo środkowoeuropejskich Słowian, które w 7 i 8 wieku naszej ery zdominowało obraz polityczny całej Europy.

Inicjatorem założenia tego państwa był cesarz bizantyjski Herakliusz, który jednocześnie jako potomek wandalskich władców z rodu Horaklidów (Harnasiów),



był prawowitym spadkobiercą władców słowiańskich plemion pomiędzy Renem, Wołgą i Dunajem.


Herakliusz wyznaczył na władcę tego państwa swojego brata wujecznego Niestka, który w naszych legendach nazywany jest Krakiem.


Wraz ze śmiercią Wandy


wymarła też ta gałąź rodu Harnasiów i Słowianie zdecydowali się oddać władzę w ręce Kubra z rodu Merowingów rządzącego w tym czasie Europą Zachodnią, szczególnie że potomkowie Herakliusza w Bizancjum nie wykazywali chęci do objęcia schedy po Kraku.

Kubr zwany w Polsce Piastem, a na zachodzie Dagobertem II, zapoczątkował nową dynastię królewską Wielogorii, która przez następne stulecia kształtowała obraz Europy Środkowej.


Wielka Lechia (Wielogoria) była przykładem wczesnego państwa feudalnego w którym jednak centralna władza musiała zabiegać o akceptację przez lokalne społeczności plemienne.

To właśnie te lokalne społeczności wybierały spośród siebie rządzące nimi elity, które jednak aby sprawować rzeczywistą władzę musiały być potwierdzone przez rządzącego całym państwem króla.

Różniło to Wielka Lechię zdecydowanie od późniejszej formy feudalizmu w której to władza centralna zlikwidowała całkowicie wszystkie przejawy lokalnego samorządu (przynajmniej na zachodzie).

Odkrycie skarbu z Pereszczepiny


potwierdziło taką właśnie organizację struktur państwowych Wielkiej Lechii i wskazało, jakie zwyczaje panowały w tym państwie w momencie przekazywania władzy po śmierci panującego króla.


Złożenie do symbolicznego grobu insygniów władzy przez lokalnego władcę (wojewodę) na terenie obecnej Ukrainy, po śmierci Kubra (Piasta), wskazuje nam na konieczność istnienia jeszcze wielu podobnych skarbów na terenie innych prowincji imperium.

Oczywiście byłoby to nieprawdopodobieństwem gdyby się okazało, że ich jeszcze nie znaleziono, dlatego poszukałem wskazówek na istnienie podobnego typu znalezisk.

Okazało się, że tych znalezisk jest znacznie więcej i moje szczególne zainteresowanie wzbudził skarb z Nagyszentmiklós w obecnej Rumunii.


Pomijając artystyczną jakość tych dzieł, należących do szczytowych osiągnięć sztuki wczesnego średniowiecza i nie tylko, zastanawia nas natychmiast stylistyczne podobieństwo wyrobów złotniczych znalezionych w Nagyszentmiklós i w Pereszczepinie, oraz ich takie samo przeznaczenie.
W większości są to rożnego typu naczynia z zastawy stołowej.

W obu przypadkach znajdziemy wśród tych wyrobów ozdobne patery.

Poniżej widzimy paterę ze skarbu z Pereszczepiny


a tutaj tę z Nagyszentmiklós


Obie są tak do siebie podobne, że trzeba przyjąć, że powstały w warsztacie tego samego złotnika lub co najmniej w warsztatach, których mistrzowie wywodzili się z tej samej szkoły artystycznej.

To co szczególnie łączy te naczynia, to występowanie napisów na ich dnie.

Teksty te są zapisane w języku którego nie można odczytać, a który uważany jest za starobułgarski.

Szczególnie wiele uwagi przyciągnął sobą tekst znajdujący się na paterze z Nagyszentmiklós.

Wynikało to z tego, że skarb ten odkryto już bardzo dawno temu i wyjątkowość, pod względem artystycznym, tych wyrobów stanowiła poważny problem dla historyków zachodnich, ponieważ stało to w sprzeczności z panującym na zachodzie przekonaniem o zapóźnieniu cywilizacyjnym terenów zamieszkałych przez Słowian.

Bardzo szybko znaleziono jednak wyjście z tej beznadziejnej sytuacji twierdząc, że są to wyroby bizantyjskie i to pomimo tego, że stylistycznie jest to po prostu niemożliwe i jedynym elementem potwierdzającym tę fałszywą tezę jest podobieństwo użytych w tekście liter do alfabetu greckiego. Problem w tym, że czytany po grecku, tekst ten nie ma najmniejszego sensu.

Rozpowszechnianie tych bzdur przychodzi historykom tym łatwiej, bo w krajach słowiańskich nie istnieją żadne grupy nacisku, zarówno w nauce, jak i polityce, które zmusiłyby te antysłowiańskie kręgi do zaprzestania swojej plugawej propagandy.

Co gorsza, nie istnieją też siły, pomijając zmarginalizowaną grupę badaczy historii, nazywaną pogardliwie Turbosłowianami, które by były w stanie forsować wysiłki, dla opracowania naszej własnej, słowiańskiej narracji historycznej.

Zresztą i ta grupa, z racji swojego ideologicznego rozwarstwienia i dominacji wszelkiej maści ezoteryków i nawiedzonych, nie jest najlepszą reklamą dla idei ciągłości historycznej Słowian w Europie.

Po części jest to rezultatem infiltracji wrogich nam sił w obrębie środowiska słowianofilów i perfidnego spisku w celu świadomego sabotażu tych idei.

Tak więc jest to wyjątkowo ważne, aby poprzez prawidłowe odczytanie tego typu napisów podważyć argumenty naszych wrogów.

Napis na paterze z Nagyszentmiklós nadaje się do tego znakomicie, choć nie ukrywam, okazał się całkiem ciężkim kąskiem do zgryzienia.


Rezultat jego deszyfracji był dla mnie zaskoczeniem i będzie też zaskoczeniem dla czytelników, bo jeszcze raz pokazuje, jak niewiele zmieniło się życie ludzi w przeciągu ostatnich tysiącleci i w jak minimalny sposób zmieniły się ludzkie zainteresowania i cele na przestrzeni dziejów.

Jeszcze raz potwierdza się to, że naszych przodków zajmowały te same sprawy co nas, te same uczucia.


i te same namiętności.

CDN
What do you want to do ?
New mail

Piast — władca wszystkich Słowian. Cześć 9


Piast — władca wszystkich Słowian. Cześć 9


Współczesne środowisko historyków o patriotycznym nastawieniu, jeśli takowe w ogóle istnieje (przynajmniej ja takiego nie zauważyłem, a wprost przeciwnie, rzadko widzi się takie nagromadzenie zdrajców i zaprzańców jak wśród nich), powinno przyjąć za swoje najważniejsze zadanie znalezienie szczątków najstarszych, jeszcze przedkatolickich przedstawicieli rodu Piastów oraz miejsca pochowków Kraka, Wandy oraz wojów, którzy zginęli w trakcie wielkiej bitwy pod Wogastiburgiem (Wawelem).


Równie ciekawym zadaniem jest odnalezienie grobów innych przedstawicieli rodów królewskich tamtych czasów, szczególnie oczywiście rodu Dulo, bo tak określany jest ród pierwszych władców Bułgarii.

Pozwoliłoby to wykluczyć jego azjatyckie pochodzenie, a przede wszystkim znaleźć powiązania między poszczególnymi królewskimi rodami europejskich państw.

Moim zdaniem nazwa rodu Dulo jest jednoznacznym potwierdzeniem tego, że jego protoplastą był Dagowor II.

Jeśli przyjmiemy, że imię Dagowor zapisywano pierwotnie w alfabecie starosłowiańskim (etruskim), to możemy łatwo zauważyć, że litera „G” w etruskim odróżniała się od „L” jedynie tym, że była jej odwróceniem.
Mogło to łatwo prowadzić do mniej lub bardziej przypadkowej podmiany tych liter.

Tak więc możemy spokojnie przyjąć, że nazwa tego rodu to pierwsze cztery litery imienia jego założyciela Dagowora II.

Oczywiście w tym miejscu nie da się po prostu przeoczyć powiązań z piastowskim władcą Mieszkiem.

W jego powszechnie znanym i zagadkowym w swoich intencjach liście do Papierza (czy jest to tekst autentyczny, czy też kościelna fałszywka, dla umocnienia roli kościoła w Polsce, jest w tym przypadku absolutnie drugorzędne) władca Polski nazywany jest tytułem Dago.


Nie można wprost znaleźć innego wytłumaczenia dla tego tytułu jak to, że Mieszko czuł się potomkiem Dagowara II i powoływał się w nim na swoja przynależność do rodu Dago, lub jak to pisali bizantyjczycy Dulo, oraz to, że ta jego przynależność była powszechnie akceptowana, ponieważ fałszerz tego dokumentu zastosował ten tytuł i tym samym to potwierdzał.

Jeśli chodzi o doczesne szczątki Kubrata, to od lat 80 ubiegłego wieku rozpowszechniło się przekonanie, że znajdują się one w grobowcu? z bardzo bogatymi darami znalezionym na Ukrainie w 1912 roku. Wprawdzie żadnych śladów pochówku nie odnaleziono, ale za to wyroby ze złota o ciężarze 21 kilogramów i 50 kilo srebra.

Nazwano go skarbem z Pereszczepiny.


Skarb ten pochodzi z końca 7 lub z początku 8 wieku i pasuje tym samym do okresu życia Dagowora II.

Jednak jest to mało prawdopodobne, że ten znamienity władca został pochowany gdzieś tam w jakiejś ukraińskiej dziurze.

Przyczyny zakopania skarbu już i tak nie poznamy w stu procentach, ale możemy domyśleć się, że charyzma Piasta wśród poddanych była tak wielka, że ci uczcili jego pamięć w całym imperium, organizując w poszczególnych prowincjach jego symboliczne pochowki.

Jest to też być może przyczyna tego, że Kopiec Kraka pod Wawelem nie zawierał żadnych szczątków ludzkich. Widocznie ludność Małopolski, będącej jednym z województw Imperium, uczciła śmierć władcy organizując budowę okazałego kopca.

Trzeba więc przyjąć, że również i w tym przypadku właściwe dary pogrzebowe leżą jeszcze zakopane u podnóża kopca i jeśli chcemy je odkryć, to trzeba by zniwelować teren na którym się on znajduje, bo tylko w ten sposób istnieje szansa na znalezienie tego skarbu.

Pozwoliłoby to na dokładniejsze określenie znaczenia Wawela w strukturach państwowych Wielkiej Lechii oraz odpowiedzenia na pytanie, czy kopiec ten został poświęcony Herakliuszowi, jego wujecznemu bratu Niestkowi, czy też jest młodszy i należał już do założyciela dynastii piastowskiej – Dagowora II.

W przypadku skarbu z Pereszczepiny możemy się przyjrzeć temu, jakie wyroby wchodzą w jego skład i czy znajdziemy tam wskazówki co do jego pochodzenia.

Wśród wyrobów ze złota wyróżnia się szczególnie pierścień z zagadkowym monogramem.


Graficznym założeniem tego monogramu jest symbol krzyża, co świadczy o tym, że jego właściciel był chrześcijaninem. W swoim założeniu jest on identyczny np. do monogramu Karola Wielkiego.



Z tym, że monogram Karola Wielkiego był o 100 lat młodszy, a więc można powiedzieć, że frankońscy Popielidzi orientowali się w tym przypadki na wschodnioeuropejskich wzorcach.

W roku 1983 niejaki Werner Seibt doszukał się w tym monogramie imienia Kubrat i od tego czasu uważa się, że skarb ten jest częścią pochowku tego władcy.

Sprawdźmy jednak co na tym pierścieniu tak naprawdę zostało zapisane.

Litery, jakie na tym pierścieniu widzimy odbiegają drobnymi szczegółami od standardu zapisywania takich liter. Te różnice są minimalne, ale na tyle widoczne, aby ten który taki pierścień otrzymał, mógł natychmiast dostrzec to, że ma tu do czynienia ze znakami graficznymi, które można odczytać w rożny sposób.

Jeśli do tego dojdzie również to, że elity tamtych czasów znały biegle wszystkie alfabety powszechnie używane w Europie, to możliwość interpretacji takich znaków wzrasta niepomiernie.

Spróbujmy więc odczytać, co na tym pierścieniu jest zapisane i odkryć, w jakim języku dokonany został ten zapis.

Nie ukrywam, że od razu przyjąłem, że tym językiem jest słowiański, ponieważ wszystkie moje doświadczenia i próby odczytania tekstów antycznych wskazują na największe tego prawdopodobieństwo.

Zacznijmy od powiększenia zdjęcia tego monogramu na pierścieniu.


Od razu zauważymy, że co najmniej trzy znaki graficzne składają się tak naprawdę z dwóch rożnych znaków, które można interpretować równie dobrze w całości, jak i przyjąć za literę tylko jeden z jego elementów składowych.



Jest to taki sam system kodowania, jaki poznaliśmy już u Traków, Etrusków, Nabatejczyków, czy też stwierdziliśmy na kolumnie Tristana na Wyspach Brytyjskich.


We wszystkich tych przypadkach mieliśmy do czynienia z mową słowiańską, a więc i w tym przypadku nie mogło być inaczej.

Odczytanie musimy zacząć od tego znaku graficznego, który najsilniej zwraca na siebie naszą uwagę, np. w ten sposób, że jest najbardziej rozbudowany, a więc w tym przypadku od górnego elementu.

Na poniższym zdjęciu widzimy poszczególne znaki literowe pierwszego wyrazu.



Z uwagi na chrześcijański charakter tego pierścienia możemy przyjąć, że zawiera on w sobie również inne elementy odnoszące się do tej religii.

W tym przypadku zapis powtarza ten sam ruch, jaki dokonuje ręka wiernego w trakcie modlitwy, wykonując znak krzyża.



Widzimy, że oprócz samej sztuki szyfrowania wiadomości, twórca tego pierścienia przywiązał znaczna wagę do tego, aby nadać odczytaniu tego tekstu pewną symetrię i mistyczne znaczenie, poprzez tworzenie przez poszczególne wyrazy religijnej symboliki.

Jeśli zrobimy to z wydzielonymi literami, to otrzymujemy znaczenie pierwszego wyrazu, którym jest KUBR.

Tak zapewne nazywał siebie sam Piast.


Dalej mamy litery czytane w przeciwnym kierunku od ruchu wskazówek zegara.



Wyraz zaczyna się literą „K”.

Dalej mamy literę „R” czytaną tak jak w cyrylicy.

Po niej następuje litera „V”, którą czytamy tak jak łacińskie „U”.

A wyraz kończy się literą „L” którą można wyodrębnić z ligatury po prawej stronie krzyża.

Poszukiwanym wyrazem jest słowo „KRUL”.

Oczywiście chodzi tu o naszego „Króla”, a więc udowadnia, że już w 7 wieku naszej ery Słowianie stosowali ten tytuł dla nazwania swoich władców, a tym samym potwierdza istnienie państwowości słowiańskiej obejmującej całą słowiańszczyznę, poza jej zachodnioeuropejskim brzegiem rządzonym przez słowiańskich Popielidów.

Kolejny wyraz grupuje znaki w pionowej gałęzi krzyża, a więc dla lepszego zrozumienia przedstawię go pojedynczymi literami.

Zaczyna się literą „T


Dalej jest litera „V” tym razem czytana jak nasze „W


Kolejna to stylizowane „O


A na końcu litera „I


Razem daje to wyraz „TWOI” odpowiadający naszemu „twój”.

Następnie mamy spójnik „I” występujący w ligaturze po lewej stronie krzyża. 

 

Następny wyraz zaczyna się literą „B” po prawej stronie krzyża, po której przychodzi litera „R”, czytana jak w cyrylicy, po jego lewej stronie.

Kolejna jest stylizowana litera „A”. Ten sposób pisania litery A jest w tamtych czasach powszechny i występuje często w tekstach Arian pochodzących z Bliskiego Wschodu.

Wyraz zakończony jest litera „T” w centrum krzyża.



Tekst w całości czytamy jako.

KUBR KRUL TWOI I BRAT

I tłumaczymy jako:


Kubr, król twój i brat

Napis ten zmienia oczywiście nasze wyobrażenia co do właściciela tego pierścienia, ponieważ sam król Kubr, z racji intencji tego napisu, nie wchodzi w grę, jako jego pierwotny posiadacz.

Co wchodzi w grę, to taka możliwość, że był on pierścieniem, który otrzymywał namiestnika króla (wojewoda) w każdej z prowincji jego państwa i który uprawniał go do decyzji w jego imieniu.

Do dzisiaj zachował się odpowiednik tej symboliki w formie pierścienia papieża, który otrzymuje biskup Rzymu, jak symbol jego władzy nad wiernymi, a który po jego śmierci musi zostać zniszczony.

Tak samo postępowano w przypadku królów Wielogorii. Po śmierci władcy, wojewodowie składali bogate dary, razem z insygniami władzy otrzymanymi od zmarłego króla, do jego symbolicznego grobu, jako akt zrzeczenia się władzy i jednoczesnego hołdu dla zmarłego.

Taka interpretacja niesie w sobie również i tę możliwość, że obrzęd ten był powszechny w królestwie Wielkiej Lechii i zapewne oczekują na odkrycie jeszcze dalsze tego typu skarby.

Ponieważ tereny obecnej Ukrainy nie należały ówcześnie do najważniejszych w królestwie, to można przyjąć, że w Bułgarii, Rumunii, Austrii na Węgrzech i w Grecji mogą się jeszcze znajdować podobne symboliczne pochowki czekające na odnalezienie, ale znacznie bogaciej wyposażone.

Dodatkowo musimy skonstatować ku naszej konsternacji, że tekst na pierścieniu jest napisany w języku polskim, albo dokładniej mówiąc we wspólnym języku ówczesnych Słowian, którego podstawowe elementy zachowały się najlepiej w naszym języku.

Tak zwany Chanat Bułgarski ani nie był w rzeczywistości jakimś chanatem, ani tym bardziej bułgarskim.

Użycie języka słowiańskiego na tym pierścieniu (pieczęci) nie pozostawia najmniejszych wątpliwości co do tego, że zarówno władcy, jak i przedstawiciele elit rządzących byli Słowianami i co najważniejsze byli członkami rodzimej słowiańskiej ludności.

Prawie 200 letni okres istnienia mniej lub bardziej jednolitego państwa Wielogorii spowodował, że proces różnicowania się języków słowiańskich został nie tylko zatrzymany, ale nawet odwrócony i dzięki wspólnym strukturom władzy, połączonej z powszechnym udziałem ludności w służbie państwa, czy to jako wojownicy, czy też w administracji, połączonej z rozwojem miast i wzmożonym osadnictwem plemion lechickich na terenie całego imperium, spowodowało, że gwary i języki słowiańskie uległy ponownemu ujednoliceniu.

To właśnie dzięki 200 letniej wspólnej państwowości powstała zadziwiająca jedność języków słowiańskich, której nie zdołały zniszczyć wysiłki kościołów i destrukcyjny wpływ zachodu na nasze intelektualne elity.

Te 200 lat historii próbowano wykreślić z dziejów Europy co zaowocowało takim pomieszanie z poplątaniem, ze ten okres średniowiecza określany jest ciemnymi wiekami historii.

W rzeczywistości były to wieki świetności kultury słowiańskiej i najwspanialszy okres naszych dziejów.

Nasi zaprzańcy z „polskich wyższych uczelni” powiedzą zapewne zaraz, że to nic specjalnego i ci azjatyccy Bułgarzy nie umieli po prostu po turecku. Zapomniało im się w ciągu jednego pokolenia i woleli pisać językiem swoich słowiańskich niewolników.

No ale tym razem, mam nadzieję, nikt zdrowo myślący nie da się nabrać tym sk...om na te ich prymitywne kłamstwa.

Odczytany przez nas monogram nie jest wyjątkiem. W 7 i 8 wieku mieszkańcy Wielkiej Lechii powszechnie wykorzystywali ten sposób szyfrowania napisów, co doprowadziło historyków do fałszywego wniosku, że ten nieistniejący Chanat Bułgarski stosował swój własny system pisma, którego nie można odczytać.

Oczywiście jest to bzdura.

Tak zwane pismo starobułgarskie jest niczym innym, jak kontynuacją sposobu zapisu stosowanego przez Etrusków i Traków i w wielu przypadkach przykładem zabawy i rozrywki intelektualnej dla wtajemniczonych.

To, że w tekstach zakwalifikowanych jako starobułgarskie pojawiają się co rusz inne znaki literowe wynikało po prostu ze stosowania ligatur poszczególnych liter i takiej ich deformacji, aby czytający zmuszony był do jego deszyfracji.

Główną i jedyną przyczyną tego, że te teksty nie zostały dotychczas odczytane i dalej ukrywają przed nami swój przekaz wynika tylko i wyłącznie z tego, że specjaliści zajmujący się lingwistyką przeczuwają jaki wybuchowy charakter ma ta tematyka i wola udawać głupa niż narażaćsię na represje ze strony „naszych” elit.

CDN.

O czasach gdy Wielka Lechia sięgała od Renu aż za Wołgę. Cześć 8



O czasach gdy Wielka Lechia sięgała od Renu aż za Wołgę. Cześć 8


Próbując zrekonstruować wydarzenia wczesnego średniowiecza natrafiamy na zasadniczą trudność dotyczącą chronologii opisanych wydarzeń.

Z zachowanych świadectw pisanych żadne nie reprezentuje oryginalnego tekstu, ale jest odpisem, odpisu z któregoś tam z rzędu odpisu.
Na to nakładają się jeszcze fałszerstwa dokonane na żądanie rządzących w Europie rodów i interesów poszczególnych państw.

Do tego dochodzi również to, że zarówno w przeszłości, jak i obecnie, zabytki historyczne przyciągają całe rzesze oszustów i kryminalistów, którzy to na fałszowaniu „zabytków” dorabiają się całkiem niezłej fortuny.

Obroty na rynku falsyfikatów obiektów zabytkowych szacowane są na miliardy dolarów rocznie.

W archeologii mamy do czynienia z mafijnymi strukturami, w których to fałszerze, archeolodzy, tzw. eksperci oraz kuratorzy muzeów i domów aukcyjnych, ramię w ramię, trudnią się produkcją i dystrybucją tych falsyfikatów.

Jakby tego było jeszcze mało, nigdy nie brakuje również takich, którzy w pogoni za rumem i sławą, gotowi są do zrobienia najgorszych świństw, aby tylko zaspokoić swoje chorobliwe megalomaństwo.

W tych warunkach graniczyłoby to już z cudem, jeśliby jakieś świadectwo pisane odpowiadałoby rzeczywiście prawdzie. Tak naprawdę nie można mieć zaufania do żadnego z nich, a już szczególnie do takich, które znalezione zostały w ostatnich paru stuleciach, w tej czy innej klasztornej bibliotece.

Tak naprawdę powinniśmy odrzucić wszystkie kroniki i świadectwa pisane i przyjąć a priori, że są one oczywistymi fałszerstwami, albo traktować je, w najlepszym razie, jako poszlakę, a nie jako niezbity dowód.

Oczywiście wiele wiadomości, które w nich znajdziemy nie są wymysłem tylko tych fałszerzy, ale bazują na realnych zdarzeniach, tylko że ich czasowy kontekst jest absolutnie dowolny i musi być potwierdzony przy pomocy innych, niezależnych metod.

Jeśli chodzi o wszelkiego typu kodeksy i pisma, to do momentu sprawdzenia prawdziwości takiego dokumentu przy pomocy metod fizycznych i chemicznych, nie powinno się go uwzględniać w analizach historycznych.

Realia są jednak całkiem inne i tak oczywiste fałszerstwo jak Biblia Gocka jest do dzisiaj uważana za najcenniejsze źródło danych o języku Gotów, a Szwedzi pod pretekstem ochrony tego „zabytku” uniemożliwiają badania jego autentyczności.

Jak jednak w tym artykule poniżej jednoznacznie wykazałem, jest to oczywiste kłamstwo i wymysł jakiegoś oszusta, bo język Gotów to z całą pewnością język słowiański. Można by nawet powiedzieć że polski.


Tak naprawdę nic nie stoi na przeszkodzie, aby te wszystkie oszustwa zdemaskować i wykluczyć z badań nad przeszłością, problem jest w tym, że bez nich rozpada się całkowicie bajeczka o wyższości cywilizacyjnej zachodu, istnieniu niemieckojęzycznych Germanów, czy też wkładzie skandynawskich Wikingów w kształtowanie słowiańskiej państwowości.

Te kłamstwa są szczególnie intensywnie hołubione w krajach zachodnich i dla ich dalszego podtrzymywania nie brakuje też finansowych środków na korumpowanie środowiska historyków krajów słowiańskich, w tym nawet i rosyjskich, gdzie wydawało by się, istnieje jeszcze najsilniejsze poparcie społeczeństwa dla takiej interpretacji historii Słowian, która najbardziej odpowiada naszym interesom.

Polska i Bułgaria są już tak spacyfikowane antysłowiańską propagandą, że w tych krajach środowisko patriotyczne w praktyce nie istnieje, poza gołosłownymi deklaracjami największych zdrajców. Te kraje są na najlepszej drodze, aby być takimi nowymi Niemcami i zatracić wszystko ze swojej słowiańskiej kultury, łącznie z własnym językiem. Jeśli chodzi o słowiańskie obrzędy ludowe, to nagonka na tych co chcą je kultywować i ochraniać przeradza się powoli w polowanie na czarownice.

A skoro już jesteśmy przy Rosjanach, to warto tu przytoczyć ich wkład do zafałszowania historii Bułgarii i wykreowaniu fikcyjnych dziejów tego kraju.

Kiedy Zachód zaczął zwalczać tezy o obecność Słowian w antycznej Europie na zachód od Prypeci i przywłaszczył sobie naszą historię, spotkało się to również z poparciem kręgów naukowych Rosji, jak i również rosyjskiej Cerkwi.

Szczególnie niepochlebnie zaznaczył się w tych wysiłkach Aleksander Popow. Znalazł on jakoby listę władców bułgarskich i co ciekawe to w Rosji.


Lista ta jest oczywistym fałszerstwem, ale bazuje na jeszcze starszych fałszerstwach dokonanych przez kościoły Wschodni i Katolicki, których celem było zatarcie śladów po egzystencji nie tylko słowiańskiego Imperium Wielkiej Lechii, co przede wszystkim o dominacji religii ariańskiej, jako pierwszego i przez całe wieki najważniejszego kościoła chrześcijańskiego.

Polowa 19 wieku to okres rywalizacji Anglii i Rosji o dominację w Europie.
Anglicy nie przebierali tutaj w środkach i wykorzystywali każdą możliwość do destabilizowania Rosji i tworzenia wokół niej „kordonu sanitarnego”.

Rosja oczywiście nie pozostawała dłużna i starała się rozerwać ten kordon, burząc zastałe struktury państwowe najsłabszego ogniwa, a tym było w tym czasie Imperium Osmańskie.

Celem Rosji była destabilizacja Turcji i najprostszym sposobem było ożywienie ducha narodowego, cierpiących pod jarzmem tureckim, Słowian Półwyspu Bałkańskiego.

Bułgaria stała się szczególnie łatwym celem, bo dzięki wspólnej religii, wspólnemu alfabetowi oraz dużemu podobieństwu językowemu, istniały szczególnie łatwe możliwości podburzenia Bułgarów do powstania przeciwko tureckiej niewoli.

Anglicy robili to samo z tym, że ich celem było podburzanie Polaków do rewolty, a kiedy już to nastąpiło, to odczekanie po prostu, aż się obie strony wykrwawią i wyniszczą, aby samemu upiec cieple bułeczki na tych zgliszczach.

Rosja wykorzystywała wszystkie metody do pobudzenia patriotyzmu wśród Bułgarów. 400 lat tureckiego panowania nie pozostało jednak bez wpływu i naród bułgarski zatracił już wiele z pamięci o swojej wspanialej przeszłości, kiedy to Bułgaria był centrum największego imperium Słowian.


Oczywiście takie przedstawienie historii nie leżało w interesie Rosji.

Przypomnienie o wielkości bułgarskich przodków to owszem, ale wykreowanie wizji słowiańskości Chanatu Bułgarskiego, to było trochę za dużo tego dobrego.

Tak więc zdecydowano się na dokonywanie fałszerstw świadectw historycznych przypominających istnienie Wielkiej Bułgarii oraz jej związku z terenami Rosji, ale jednocześnie podtrzymano fałszerstwa zachodu o azjatyckim pochodzeniu Bułgarów, aby nie podważać aspiracji Rosji do prawa reprezentowania wszystkich Słowian.
Jednym z elementów tej propagandy była również lista władców Bułgarii, którą sfałszował Popow.

Powtarzał on w większości te kłamstwa które wykreowali już wcześniej Niemcy, dodając od siebie do tego sfingowaną chronologię rządów poszczególnych władców bułgarskich.

W ten sposób przyczynił się do utrwalenia kłamstw o tym państwie.

Lista nie jest oczywiście tak całkowicie wyssana z palca i uwzględnia mniej lub bardziej przebieg rzeczywistych wydarzeń tamtych czasów.

Dwa pierwsze imiona legendarnych władców Bułgarskich to oczywiście odpowiedniki Kraka (Niestka) i Herakliusza. Przy tym drugim podobieństwo imion jest widoczne na pierwszy rzut oka.

Po nich powinna być wymieniona Wanda, ale jej egzystencja została ukryta, ponieważ wtedy byłoby to dla wszystkich jasne, że legendy założycielskie państwa bułgarskiego jak i legendy założycielskie innych krajów słowiańskich są ze sobą identyczne.

Trzecim imieniem jest imię Gostun. Imię to musimy umieścić w kontekście wydarzeń po bitwie pod Wawelem (Wogastiburgiem).

W bitwie tej poległ zapewne król Awarów Dagobert I, a i cała wyższa arystokracja Franków została wybita do nogi, pozostawiając po sobie pustkę polityczną i nieuregulowane sprawy następstwa tronu.

Historycy podają tutaj wcześniejszą datę jego śmierci, ale przyczyny są oczywiste. Chodziło o zaprzeczenie temu, że Frankowie zostali doszczętnie rozbici przez Słowian i znaczne tereny Europy Środkowej, aż po Ren, znalazły się w obrębie ich nowego państwa Wielogorii.

Chodziło też tu o zatarcie faktu zamachu stanu wśród Awarów i obalenia dynastii Merowingów przez Popielidów.

W każdym razie, tę sytuację totalnego chaosu w państwie i fizycznego braku jakichkolwiek przeciwników, wykorzystał syn majordomusa Dagowara I, Grimoald I zwany Starszym i przejął w praktyce władzę w państwie.

W obawie przed wpływem Konstantynopola na politykę w kraju, oraz z obawy o wpływy arianizmu i jego ścisłych powiązań z Merowingami i Wielką Lechią, Grimoald decyduje się na sojusz z irlandzko-angielską sektą chrześcijan i jest w ten sposób tak naprawdę założycielem Kościoła Katolickiego.

Jest on też inicjatorem ostatecznego oddzielenia się Słowian krajów Europy Zachodniej od ich pobratyńcow w Europie Środkowej i Wschodniej.

Te tendencje obejmowały również język i można z dużym prawdopodobieństwem przyjąć, że aby ratować swój wizerunek w społeczeństwie, zdecydował się on na szukanie poparcia wśród mieszkańców miast i pospólstwa.

Te warstwy społeczne nie posługiwały się językiem słowiańskim (który był językiem arystokracji i rycerstwa), ale kształtującym się właśnie na takich samych zasadach, jak w przypadku greki,


nowym językiem zwanym Lingua Franca.


Był to język handlarzy i mieszczaństwa, przeważnie żydowskiego pochodzenia, bardzo rozpowszechniony w tym czasie wśród ludności miast leżących w zachodniej części Morza Śródziemnego oraz na terytorium Awarów.
Powstał on na drodze mieszania się słowiańskiego, semickiego i łacińskiego słownictwa i cechował się, jak wszystkie sztucznie powstałe języki Europy Zachodniej, uproszczoną gramatyką.

Od tego momentu zaprzestano używania nazwy Awarowie, jako zbyt słowiańskiej i zastąpiono stopniowo nazwą Frankowie.

Imię tego władcy było tak naprawdę przezwiskiem, ponieważ w języku Lingua Franca oznaczało ponuraka i takim był właśnie Grimoald I.

Polacy nazywali go Popiel lub Chościsko.

Przejecie nowej religii oznaczało również przejecie nowych obyczajów i te nakazywały noszenie krótkich włosów, co Polanie wykorzystali do drwin ze swego władcy, nazywając go miotłą lub szczotką, takie bowiem znaczenie ma słowo Chościsko.

Dla Słowian południowych literę „H” w wyrazie Chost zastąpiono bardziej politycznie poprawnym „G” bo w ten sposób powstał wyraz o znaczeniu Gospodarz, a jako końcówkę dołożono łacińskobrzmiące „un”, i stąd wśród nich przyjęło się imię Gostun.

Oznacza to również, że w legendach, przynajmniej formalnie, traktowano Grimoalda I jako prawowitego władcę wszystkich europejskich Słowian

Nie trwało to jednak długo i po licznych konfliktach wewnątrz Imperium i po powstaniach przeciw władzy Popielidów, kolejny wielki sejm Wielkiej Lechii zdecydował się na przyjecie nowego porozumienia i podkreślił to imieniem Dagowor II dla nowego władcy w państwie, na którego to wybrano wnuka Dagowara I.


Od tego momentu przestał on istnieć dla dziejopisarzy Europy zachodniej i wszyscy zgodzili się co do konieczności wymazania go z kart historii.
Rozpowszechniono więc pogłoskę, że został zamordowany nie pozostawiając po sobie żadnej spuścizny.

Jego pamięć jest na zachodzie Europy jednak do dzisiaj jeszcze żywa i żywe są jeszcze legendy o dobrym królu Dagobercie.

Oczywiście legendy te są interpretowane tak, że chodzi w nich jakoby o Dagoberta I. Jest to oczywiście kłamstwo, bo te informacje które zachowały się o czynach Dagowora I świadczą o tym, że był człowiekiem podstępnym, mściwym (historia wymordowania 9000 bizantyjskich uchodźców spotkała się z powszechnym potępieniem u współczesnych) i rządnym uciech tego świata, który los swoich poddanych miał po prostu w ….

W rzeczywistości Dagobert II mógł się jeszcze długo cieszyć dobrym zdrowiem i jego państwo rozszerzało w szybkim tempie swój terytorialny zasięg.

Dagowor II odpowiada na liście władców bułgarskich temu o imieniu Kubrat.

Aby zrozumieć dlaczego nadano mu takie a nie inne imię, to trzeba się cofnąć do jego młodości.

W momencie przejęcia władzy przez Grimoalda I, Dagowor II był jeszcze dzieckiem. Aby wyeliminować go jako pretendenta do tronu Grimoald umieścił go w irlandzkim klasztorze. Jako młodzieniec trafił jednak na dwór królewski w Anglii.

Możliwe, że był nim dwór legendarnego króla Ari Tura czyli Szlachetnego Tura (Artura) i tam zapewne poznał osobiście rycerzy Okrągłego Stołu w tym i Tristana. Jego imię jest oczywiście słowiańskie i oznacza trzy razy stanie ze zmarłych. Legenda o Tristanie opowiada o tym, że trzykrotnie był on bliski śmierci.


Oczywiście poznał tam i Izoldę, wielką miłość Tristana.
Imię IZ ZLOTA tak nazywała się bowiem jego kochanka, czyli Ze Złota, bo jej włosy miały taki kolor jak złoto.

Oczywiście i w jej imieniu nie obeszło się bez machlojek, bo tylko poprzez zdawałoby się niewinną zamianę miejscami liter „O” i „L” oraz podmiany „T” przez „D” co jest już wynikiem nieodróżniania tych zgłosek przez mówiących, ze Złotej zrobiła się Izolda.

Polska wikipedia nazywa ją na wszelki wypadek jasnowłosa, aby czytelnicy nie dostrzegli słowiańskiego brzmienia tego imienia. Na zachodzie, z racji nieznajomości języków słowiańskich, określenie „die goldharrige Isolde” (Izolda Złotowłosa) jest powszechnie używane w literaturze.


Tak więc już tysięczny raz potwierdza się to, że Wikipedia jest narzędziem prymitywnej antysłowiańskiej propagandy i ogłupiania naszego narodu.

Na dworze króla Ari Tura, Dogowor II otrzymał przydomek Piasta, a więc dziecka pod opieką dorosłego opiekuna (Piastuna), a jednocześnie pasowało to do określenia na młodego niedźwiedzia lub wilka.

Czyli oznaczało, że tak powiem, pretendenta do objęcia tronu.


W staroangielskim taki dwuletni wilk lub młody niedźwiedź nazywany jest wyrazem CUB (KUB). Takim samym określeniem nazywany jest też żądny sławy i splendorów zawadiacki podrostek.


Polacy przyjęli dla niego imię będące bezpośrednim tłumaczeniem tego przezwiska, i Piast przeszedł do naszej historii jako legendarny założyciel rodu Piastów.

Bułgarzy i inne ludy słowiańskie zaadaptowały oryginalne przezwisko staroangielskie i nazywali go KUBR.

Ponieważ w zapiskach starobułgarskich, jak i innych w tych czasach, obok imienia władcy wstawiany był w tekst znak krzyża, to czytający takie pisma skrybowie bizantyjscy interpretowali ten krzyż jako literę „t” i stad zapisywali to imię u siebie jako KUBRAT.

Wśród potomków Dogowora II to imię powtarza się jeszcze raz i przybiera formę KUBER.

Można więc wnioskować, że etymologia imienia „Kuba” nie ma nic wspólnego z biblijnym Jakubem, ale imię to ma bezpośredni związek z imieniem Kubrata czyli naszego Piasta.

Dogowor II był władcą wyjątkowym, dzięki wykształceniu, swoim zdolnościom dyplomatycznym oraz moralnej integralności, doprowadził swój kraj do apogeum świetności i do największej terytorialnej wielkości.

Kiedy Dogowor II zmarł, gdzieś pod koniec 7 wieku, lub też na początku 8 wieku, pozostawił po sobie nie tylko największe terytorialnie imperium w historii Europy, ale również polityczną pustkę, której nie był w stanie wypełnić żaden z jego pięciu synów.

Synowie zdecydowali się po jego śmierci na podział imperium ustanawiając zasadę, że najstarszy z rodu ma sprawować władzę zwierzchnią.

O dalszych losach Wielkiej Lechii opowiem w dalszych odcinkach. Teraz chciałbym jeszcze coś wspomnieć o „grobie Kubrata” jak i o cechach pisma starobułgarskiego.

CDN.
What do you want to do ?
New mail

Translate

Szukaj na tym blogu