Żywią y bronią








Żywią y bronią

Przejście od gospodarki łowieckiej do pasterskiej, jakie miało miejsce po zakończeniu ostatniego zlodowacenia, było wprawdzie epokowym wydarzeniem, ale nie wymagało tak znacznego skoku technologicznego, jaki był niezbędny dla powstania gospodarki rolnej.
Historycy, a przynajmniej ich nowożytni przedstawiciele, propagują uporczywie bliskowschodnią wersję początków rolnictwa tak, aby ich teorie były zgodne z narracją Starego Testamentu.
Oczywiście również i w tym rejonie świata doszło do poważnych zmian cywilizacyjnych i do powstania nowych, nieznanych wcześniej form życia społecznego.

Ale czy doszło tam po raz pierwszy do decydujących odkryć prowadzących do rolnictwa i powstania cywilizacji?

To pytanie jak dotychczas nie zostało jeszcze przez nikogo wyartykułowane, zbyt silne są schematy myślenia zaszczepione w głowach historyków, przyzwyczajonych od pokoleń do powtarzania tej samej biblijnej legendy.

Jeśli nie na Bliskim Wschodzie, to gdzie i przez kogo zostały wykonane te decydujące kroki?

Moim zdaniem prawdziwymi twórcami cywilizacji opartej na rolnictwie była ludność, która zarówno językowo jak i kulturowo należy do naszych bezpośrednich przodków, a którą bez wątpienia zaliczyć możemy do Słowian.

Ta teza wydaje się być herezją, ma jednak całkiem silne podstawy oparte na faktach.

Gospodarka rolnicza to nie tylko wykorzystywanie roślin, jako bazy pokarmowej danego społeczeństwa, ale opracowanie całego systemu działań skierowanych na świadomą kontrolę wszystkich procesów, w tym również procesów życiowych roślin, w celu optymalnego ich wykorzystania. Oznacza to również, że z rolnictwem wiąże się nie tylko opracowanie specyficznych technologi, dostosowanych do potrzeb poszczególnych gatunków roślin, ale również aktywny udział człowieka w kształtowaniu cech genetycznych roślin i zwierząt, w pożądanym przez niego kierunku.
Nie mniej ważnym aspektem jest dostosowanie środowiska naturalnego do potrzeb rolnictwa, włącznie ze zmianami stosunków wodnych jak i glebowych.

Zatrzymajmy się krotko przy tym ostatnim punkcie.

Działalność rolnicza jest w większości związana z degradacją środowiska naturalnego i niszczeniem gleb. Przynajmniej takie rolnictwo znamy współcześnie.
W przeszłości istniały inne typy gospodarki rolnej, dążące nie tylko do zachowania istniejących już warunków uprawy roślin, ale nastawione na ciągłe ich polepszanie.
Pozostałości takiej gospodarki znajdziemy w Ameryce Południowej pod postacią szczególnie żyznej gleby zwanej „terra pretą”. Gleba ta fascynuje swoimi własnościami nie tylko rolników ale również „normalnych zjadaczy chleba” Mniej znane jest to, że również w pobliżu starodawnych siedzib Słowian znaleziono gleby o cechach identycznych z terra pretą.


Zasadniczą cechą tych gleb jest szczególnie duży udział pierwiastka węgla pochodzącego głownie z węgla drzewnego. To właśnie ten atomowy węgiel w formie podobnej do węgla aktywowanego decyduje o jej wyjątkowej żyzności. Terra preta jest nazywana również „tropikalnym czarnoziemem” i to nie bez podstaw. Również czarnoziem, zaliczany do najżyźniejszych gleb na Ziemi, zawdzięcza to bardzo wysokiemu udziałowi węgla aktywowanego w swojej masie i zdolności do magazynowania zarówno substancji odżywczych jak i wody.

Skoro terra preta jest bezdyskusyjnie uznawana za efekt działalności pierwotnych mieszkańców Amazonii, oraz czarnoziemy z rejonu Niemiec za produkt gospodarki rolnej mieszkających tam Słowian, to nie inaczej musimy zinterpretować też obecność tych czarnoziemów na terenach Polski jak i obecnej Ukrainy i południowej Rosji. Również powstanie czarnoziemów na tych terenach było związane ze świadomą działalnością naszych słowiańskich przodków. Z badań tych gleb wiadomo jednak, że nie mogły one powstać w ciągu ostatnich, powiedzmy 3 tysięcy lat, ale są rezultatem procesów które zaczęły się z ustąpieniem ostatniego zlodowacenia. Już wtedy musiały zatem zaistnieć warunki sprzyjające temu, aby ludzie podjęli trud kształtowania tego typu gleb.

Jeśli się zastanowić nad tym, jak wyglądała Europa Środkowowschodnia przed 9000 tys lat, to zauważamy przede wszystkim to, że tereny te były zdecydowanie cieplejsze niż współcześnie. Temperatury w Europie w okresie tzw. Optimum Atlantyckiego były o około 2°C wyższe i odpowiednio strefy klimatyczne były też przesunięte o wiele bardziej na północ.


Mimo to, w pasie stepów ciągnących się od południa Polski aż do południa azjatyckiej części Rosji, szata roślinna nie uległa zasadniczo zmianie i dalej zdecydowanie dominowały tam trawy. Mimo polepszenia warunków dla rozprzestrzeniania się lasów, ich ekspansja nastąpiła raczej w kierunku południowym na tereny Azji Mniejszej i Lewantu.

Co było przyczyną takiego efektu? Oczywiście przyczynili się do tego ówcześni Słowianie. W tym czasie dokonały się pierwsze rewolucyjne przemiany tych społeczeństw polegające na przejściu z gospodarki łowieckiej do hodowli zwierząt. Przejście to było bardzo powolne i stopniowo mieszkańcy tych terenów zwiększali swoją ingerencję w przebieg procesów w naturze.

Pierwszym takim elementem była budowa wałów zwanych na terenach polskich Wałami Ślaskimi a na terenach Ukrainy znanych pod nazwą Wałów Żmijowych. Ich celem była kontrola nad wędrówkami zwierząt łownych, początkowo renów a później koni, turów i żubrów.


Z czasem zauważono, że sama budowa wałów ziemnych nie wystarczała do zapewnienia sukcesów łowieckich, ponieważ stada zwierząt omijały te wały, wybierając bezpieczne trasy wędrówek. Zauważono jednak również to, że trasy te zależały przede wszystkim od dostępu zielonego pokarmu i zwierzęta wybierały przede wszystkim taki szlak, który przebiegał przez świeżo zazielenione stepy.

Te z kolei występowały tam, gdzie wczesnowiosenne burze spowodowały pożary wyschniętych zeszłorocznych traw. Na tych terenach roślinność miała do dyspozycji sole mineralne ze spalonych organicznych resztek a czarna barwa gleby, powstała od zwęglonych resztek roślinnych, szczególnie efektywnie pomagała w przechwyceniu najsłabszych nawet promieni słonecznych. Miejsca pożarów rozgrzewały się w tych warunkach szybciej i do wyższej temperatury niż obszary sąsiednie i odpowiednio też szybciej rozpoczynała się na tych terenach wegetacja roślin.

Ta obserwacja spowodowała, że plemiona słowiańskie świadomie, w okresie wczesnej wiosny, podpalały na wielką skalę trawy, aby w ten sposób kierować stada zwierząt łownych do przygotowanych wcześniej pułapek. Ten zwyczaj jeszcze do niedawna był szeroko rozpowszechniony we wszystkich społeczeństwach słowiańskich i podpalanie wiosennego ognia należało do najważniejszych słowiańskich świąt. 

Była to więc czynność rytualna i powtarzana rokrocznie nawet wtedy, kiedy jej rzeczywisty sens związany z polowaniem, przestał obowiązywać. Mimo to zachowały się istotne elementy tego jak odbywało się to podpalanie stepu. Można się domyśleć, że ta poprzedniczka gospodarki żarowej nie polegała tylko na ślepym podpalaniu stepu, ale była celowym działaniem które polegało na kontroli rozprzestrzeniania się ognia. W tym celu używano pochodnie na dragach oraz kubły z wodą, aby zapobiec niekontrolowanemu rozprzestrzenianiu się pożaru. Te same elementy znalazły swoje miejsce w rytualnym witaniu wiosny u Słowian. Pochodnie zamieniły się w podpalanie Marzanny oraz skoki przez płonące ogniska a polewanie wodą w Śmigus-dyngus.

Kiedy stada zwierząt wędrownych zaczęły zanikać, zwyczaj podpalania stepów istniał dalej i tak w przeciągu tysięcy lat zaczęła się zmieniać charakterystyka gleby na tych terenach. Po każdym takim pożarze gleba ta wzbogacała się nie tylko w drobne składniki mineralne z popiołu, co przede wszystkim w zwęglony materiał roślinny nadający jej czarną barwę.

Wraz ze zmianami we własnościach tych gleb zaczęła się zmieniać też szata roślinna stepu. Trawy przystosowane do gleb ubogich i kwaśnych, typowych dla czasów zlodowacenia, ustąpiły pod naporem traw lepiej przystosowanych do warunków gospodarki żarowej. I do takich traw należały również te które są przodkami uprawnych zbóż. 

W warunkach corocznych pożarów, na olbrzymich terenach stepowych, przewagę zaczęły zdobywać trawy, które wykazywały małe zapotrzebowanie na związki azotowe w glebie. Te bowiem ulegały spaleniu w pożarze i ulatniały się do atmosfery. Bardzo szybko tereny te zostały opanowane przez dzikich przodków pszenicy, jak np. Triticum dicoccoides, które charakteryzuje się słabym zapotrzebowaniem na azot. W tych warunkach doszło też do spontanicznego zmieszańcowania różnych gatunków dzikich pszenic i traw i do powstania prymitywnych form pszenicy samopszy i płaskurki.

Nasi przodkowie nie przyglądali się tym zmianom biernie, tylko aktywnie próbowali wpłynąć na zasięg i cechy gatunków rosnących traw, dążąc do takiego ich doboru, aby ich rozwój był jak najszybszy oraz przyrosty masy zielonej jak największe. Zwiększało to szansę wyboru przez stada wędrownych zwierząt takiej trasy, która będzie prowadzić przez ich teren łowny.

I to właśnie z tej przyczyny prymitywne odmiany pszenicy charakteryzują się skróconym okresem wegetacji. Zwraca na to uwagę poniższy artykuł


w którym autor nadmienia obecność specjalnego genu u prymitywnych pszenic o nazwie NAM-B1 a który hamuje dojrzewanie ziarna a tym samym skraca okres wegetacyjny. Gen ten nie występuje u współczesnych odmian pszenicy, ale jeszcze w XIX wieku był bardzo rozpowszechniony u odmian uprawianych w środkowej i północnej Europie.
I tu trzeba wspomnieć o tym, że wszystkie prymitywne pszenice są o wiele bardziej odporne na złe warunki środowiskowe niż współczesne odmiany pszenicy właściwej.

Jeśli jednak przyjąć, że ich miejscem udomowienia był Bliski Wschód, to mamy poważny problem z uzasadnieniem tego, dlaczego wybrano do udomowienia akurat te odmiany zbóż o tak dużej odporności na zimno i krótkim okresie wegetacji oraz tolerancji na brak azotu. Te trzy cechy nie były w tym rejonie do niczego potrzebne. Do dzisiaj istnieją tam gatunki dzikich pszenic które nadają się do udomowienia lepiej i które są optymalnie do tego klimatu dostosowane.

Jeśli tak, to możliwy jest tylko jeden logiczny wniosek a mianowicie taki, że krótki okres wegetacji, w połączeniu z odpornością na niskie temperatury oraz tolerancją na niską zawartość azotu w glebie, świadczą jednoznacznie o tym, że udomowienie zbóż nie nastąpiło na Bliskim Wschodzie.

To że właśnie tam występują dzikie odmiany pszenicy, spokrewnionej z samopszą i płaskurką, wynika tylko i wyłącznie z tego, że zasięg ich wegetacji współcześnie przesunął się zdecydowanie na południe, po tym jak skończyło się Optimum Atlantyckie i temperatury w Europie zdecydowanie spadły. Gatunki te zachowały jednak swoje pierwotne cechy, mimo że ani odporność na brak azotu, ani skrócony okres dojrzewania, nie są im w tych warunkach do niczego potrzebne.

Nie jest wykluczone, że już w tym początkowym czasie gospodarki żarowej ludzie aktywnie próbowali rozmnażać te gatunki traw które najlepiej odpowiadały ich wymogom skierowanych na przyciągniecie stad zwierząt łownych i można się domyśleć, że dzikie i półdzikie odmiany pszenicy spełniały te warunki najlepiej.

Wystarczyło jednak, że wśród wędrownych stad pojawiła się zaraza, albo zmieniły one trasy swoich wędrówek, aby ludność tych terenów znalazła się na skraju biologicznego wymarcia.
W przeciągu tysięcy lat takiej gospodarki stepy te wprawdzie zamieniły się w wysoko efektywny system produkcji masy roślinnej i mięsa, ale też uległy zubożeniu gatunkowemu i oprócz trawy i przeżuwaczy nie było tam nic innego. Taka gospodarka doprowadziła te społeczności do skrajnej specjalizacji i do kompletnej zależności od wędrówek zwierząt łownych.

W przypadku ich braku nie pozostawało im nic innego jak przysłowiowo „żreć trawę”.

To właśnie takie ciągle powtarzające się okresy głodu zmusiły tych ludzi do poszukiwania alternatywnego źródła pożywienia i w tym przypadku nie mieli oni po prostu żadnego innego wyboru jak przestawienie swojego wyżywienia na nasiona zbóż.

To przestawienie przyszło im tym łatwiej, ponieważ w międzyczasie na tych terenach wykształciła się niesamowicie żyzna gleba w formie czarnoziemu, co gwarantowało rekordowe zbiory ziarna, przewyższające zdecydowanie ilościowo to co dawała im gospodarka łowiecka. Jednocześnie nadwyżki produkcyjne powodowały, że również hodowla udomowionych zwierząt stała się realną alternatywą. 

Ta nowa szansa została przez naszych przodków w pełni wykorzystana i społeczności te zaczęły się dynamicznie rozwijać. W ciągu następnych kilkuset lat, po przestawieniu się na nowy typ gospodarki, doszło tam do prawdziwej eksplozji demograficznej i liczebność Słowian zaczęła dramatycznie rosnąć, tak bardzo, że zabrakło dla wszystkich miejsca na stepach.

Był to decydujący moment w historii Europy i świata, kiedy Słowianie ruszyli na podbój Europy, Bliskiego Wschodu i Azji. Za tym nie stała już tylko ich zwykła liczebność, ale ich nowa i wysoce efektywna gospodarka, w połączeniu z odziedziczonymi po przodkach umiejętnościami prowadzenia wojen, oraz technologiczna przewaga nad resztą ówczesnych społeczności.

I wraz ze Słowianami rozprzestrzeniło się w Europe i na Bliskim Wschodzie rolnictwo.


Na zachodzie zmiany



Już dawno nie pisałem nic o wpływie koniunkcji planet na zjawiska geofizyczne na Ziemi. Wynikało to z braku jakichś spektakularnych obserwacji, objawiającej się np. niewytłumaczalnymi zmianami pogodowymi na Ziemi. Jednak ostatnio zdarzyło się coś na co warto szczególnie zwrócić uwagę, bo potwierdza ten wpływ w sposób nie podlegający dyskusji.
To co zaobserwowały satelity na Atlantyku na północ od Wysp Kanaryjskich przed paru dniami zakrawało na niezbyt udany żart natury.
Nagle, niewiadomi dlaczego, i wbrew wszystkiemu co wiedzą nasi naukowi szamani od meteorologii, 10 stycznia pojawił się na Atlantyku cyklon atmosferyczny, który przeszedł następnie około 14 stycznia w huragan. 


Normalnie to zjawisko pojawia się z początkiem lipca i kończy się z początkiem grudnia. Tym razem jednak, w środku zimy, powstał cyklon który trzeba było zakwalifikować jako huragan i to na tyle silny, że w momencie osiągnięcia Azorów wiatr wiał z prędkością 130 km/h a 10 m wysokości fale oceanu spustoszyły wybrzeża tej wyspy.
Poza tym również miejsce jego powstania oraz kierunek przemieszczania się były niezwykłe i nie obserwowane jeszcze nigdy w historii.


Całe to naukowe szamaństwo do dzisiaj ma jeszcze rozdziawione ze zdziwienia gęby, nie mając nawet ani odrobiny pojęcia, dlaczego doszło do tego zjawiska.
W swojej rzadkości można ten huragan porównać do śniegu w środku lata, tak bardzo nieprawdopodobne było jego wystąpienie. Tym bardziej, że ocean w tym rejonie był o 4°C za zimny dla powstania cyklonu atmosferycznego.

Jak dotychczas huragany w styczniu na Atlantyku wystąpiły dopiero czterokrotnie w historii, przy czym tylko w roku 1938 miało to miejsce jeszcze wcześniej niż obecnie. Pozostałe lata to 1851 i 1978.
Czy można znaleźć jakiś wspólny mianownik łączący te huragany ze sobą?
To pytanie jest oczywiście najzupełniej retoryczne. Oczywiście te wszystkie huragany były wynikiem koniunkcji planet powodujących dramatyczny wzrost wartości Tła Grawitacyjnego w rejonie Atlantyku.


Powoduje to dramatyczne lokalne spadki ciśnienia atmosferycznego i to niezależnie od warunków temperaturowych w rejonie powstania cyklonu.
Tak było też w przypadku huraganu Alex.
Dokładnie w dniu 10.01.2016 Ziemia Księżyc i Merkury ostawiły się w jednej linii względem Słońca i obszarem powierzchni Ziemi przez który przebiegała ta linia było miejsce powstania huraganu Alex.


Zobaczmy jak to było w tych innych latach kiedy w styczniu powstały huragany na Atlantyku.

22.01.1851 Ziemia i Merkury znalazły się też w jednej linii, co spowodowało że kilka dni później zaobserwowano powstanie huraganu.


W dniu Nowego Roku 1938 Ziemia, Księżyc i Merkury ustawiły się także w jednej linii.


A roku 1978 w dniu 24 stycznia miała miejsce koniunkcja Ziemi Księżyca Marsa i Wenus. 


Tak więc widzimy, że aby zjawisko huraganu w styczniu wystąpiło, zawsze musi być ono poprzedzone koniunkcją planet. Bardzo ważną rolę odgrywał we wszystkich przypadkach Księżyc, co potwierdza pradawną ludową wiedzę o roli faz Księżyca w zjawiskach pogodowych na Ziemi.


Uzupełnienie 28.01.2016


Zapewne wielu zainteresuje to, czy w najbliższym czasie wystąpią jakieś szczególe konfiguracje planet po których można się spodziewać geofizycznych efektów na Ziemi. Oczywiście ta prognoza jest łatwa do postawienia i będzie równie łatwa do sprawdzenia po zaobserwowanych efektach.

Już za niespełna 1,5 miesiąca w dniu 09.03.2016 dojdzie do koniunkcji Ziemi i Jowisza. Ta koniunkcja jest z tego względu szczególnie niebezpieczna, ponieważ wystąpi razem z całkowitym zaćmieniem słonecznym w rejonie Pacyfiku. Należy się spodziewać nie tylko zaburzeń pogodowych, ale również trzęsień ziemi w rejonie południowej Kalifornii oraz Indonezji. 



Kolejny termin jest rozciągnięty w czasie i zaczyna się w dniu 06.05.2016 i trwa do 03.06.2016. Jest on związany ze zgrupowaniem planet połączonego z koniunkcjami z Saturnem. 



Następny przypada dopiero w następnym roku w dniu 11.04.2017 i może być ciekawy ze względu na wielokrotna koniunkcje planet oraz Księżyca. 


  W każdym z tych przypadków katastrofalne klęski żywiołowe są nie do uniknięcia. 
 
 
Uzupełnienie 02.03.2016
 
Już się zaczęło
 
 
      

O prawidłowej interpretacji rozbłysków gamma



O prawidłowej interpretacji rozbłysków gamma

W latach 60-tych ubiegłego wieku amerykańskie satelity szpiegowskie zarejestrowały krótkie fazy wzrostu promieniowania gamma. Po początkowej panice, związanej z podejrzewaniem Rosjan o prowadzenie tajnych prób nuklearnych stwierdzono, że impulsy tego promieniowania nie mają swego źródła na Ziemi ale w przestrzeni kosmicznej. Zasadniczy postęp dokonał się w wyniku obserwacji przy pomocy instrumentu BATSE zainstalowanego na teleskopie kosmicznym Comptona.


W rezultacie pomiarów w latach 1991-2000 zarejestrowano bardzo dużo tych rozbłysków co pozwoliło stwierdzić, że zjawisko to występuje średnio raz na dobę oraz że rozmieszczenie rozbłysków na sferze niebieskiej jest absolutnie izotropowe, co wskazuje na to, że nie mogą się one znajdować blisko Ziemi. Co więcej nie mogą one też pochodzić z naszej galaktyki.
Kolejnego przełomu dokonano w roku 1997 przy pomocy satelity BeppoSax


który zarejestrował zjawisko poświaty występującej po rozbłysku gamma w zakresie większych długości fal. W ten sposób otworzyła się przed badaczami możliwość pomierzenia „odległości“ do źródła takiego rozbłysku poprzez pomiar tak zwanego przesunięcia ku podczerwieni.


To co jednak tam pomierzono podniosło to zjawisko do rangi jednej z najbardziej tajemniczych obserwacji astrofizycznych. Zaobserwowano że przesunięcia ku podczerwieni są dla tego zjawiska ekstremalnie duże co oznacza, że obiekty źródłowe były oddalone od Ziemi o miliardy lat świetlnych.

Kolejnym fenomenem było stwierdzenie tego, że rozbłyski takie nie mają jednolitego charakteru, co pozwoliło na wydzielenie dwóch typów rozbłysków. Krótkie o czasie trwania poniżej 2 sekund oraz długie o czasie trwania powyżej 2 sekund.


Również jeśli chodzi o rozkład widma takich rozbłysków różnice są bardzo dobrze widoczne.


Jeśli uwzględnimy oddalenie źródła rozbłysków gamma na podstawie przesunięcia ku podczerwieni oraz przyjmiemy izotropowość emisji promieniowania musimy przyjąć że średnio GRB uwalnia energie w ilości 1053 do 1054 ergów co odpowiada równoważnikowi masy około 1.9 MSloncc2 słońc zamiennych całkowicie w promieniowanie.

Mechanizmy które miałyby do tego prowadzić są fizykom nieznane i z punktu widzenia obowiązujących dogmatów również niemożliwe do wyjaśnienia.

Te wszystkie poprzednio wymienione fakty wzbogaciły naszą wiedzę o zjawisku rozbłysków gamma bardzo znacznie, ale nie przybliżyły nas ani trochę do wyjaśnienia jego natury.
Wprost przeciwnie, czym więcej faktów gromadzono, tym bardziej stawało się ono zagadkowe. Trzeba sobie uświadomić, że ilość energii jaką emituje takie źródło, w ciągu pierwszej sekundy trwania rozbłysku, jest większe niż wszystkich innych źródeł promieniowania w tym czasie, we wszechświecie, razem wziętych. Są to wielkości po prostu niewyobrażalne.

Jak dotąd nie jest znany mechanizm umożliwiający emisję tak intensywnego promieniowania w tak krótkim czasie. Skłoniło to astrofizyków do coraz bardziej karkołomnych hipotez dla ratowania obowiązujących w fizyce paradygmatów.
Podstawową metodą było przyjecie założenia, że źródło promieniowania gamma nie jest izotropowe ale emituje je w formie dwóch wąskich wiązek. Obserwacje coraz silniejszych wybuchów, z coraz dalszych zakątków wszechświata, również i to założenie doprowadziło do absurdu. W międzyczasie fizycy twierdzą, że wiązka wybuchu gamma jest bardziej skolimowana niż ta z najlepszego lasera i fotony promieniowanie przemieszczają się równolegle do siebie niezależnie od drogi jaka przemieszczają. 

Oczywiście takie gadanie ma tylko na celu ratowanie obowiązujących w fizyce durnot. Żaden rozsądny człowiek w coś takiego nie uwierzy. Ale to co myślą rozsądni ludzie interesuje naukowców tyle co zeszłoroczny śnieg. Najważniejsze jest to aby dalej zostać przy korycie.

Te dane które podałem na wstępie są jednak wystarczające do wyprowadzenia hipotezy tłumaczącej to zjawisko zgodnej z innymi obserwacjami wszechświata.
Oczywiście hipoteza taka nie może bazować na obowiązujących w fizyce paradygmatach, z racji ich baśniowej genezy, ale musi się oprzeć o teorię którą przedstawiłem w poprzednich moich pracach.

Moim zdaniem wszystkie zjawiska we wszechświecie muszą przebiegać według tych samych mechanizmów, niezależnie od miejsca i czasu ich wystąpienia. Tak więc zjawiska występujące przy dużych przesunięciach ku podczerwieni muszą mieć podobną genezę jak te występujące w bezpośredniej bliskości naszej galaktyki. Jak dotąd nie ma żadnego powodu do tego, aby przyjąć inne założenie. Ględzenie fizyków o Ciemnej Energii jest po prostu przyznaniem się ich do intelektualnej impotencji i dowodem na bezsensowność ich teorii
Jeśli chcemy zrozumieć rozbłyski gamma to nie możemy wymyślać bytów ponad minimum konieczne dla ich uzasadnienia.

Oznacza to, że bazą zrozumienia wszechświata muszą być teorie kreujące minimalną ilości bytów fizycznych ale dających się złożyć w teorię tłumaczącą „wszystko“.

I taką możliwość daje nam przyjecie zasady, że przestrzeń wszechświata nie jest ciągła, ale zbudowana jest z oscylujących trójwymiarowo podstawowych jednostek, nazwanych przeze mnie wakuolami.
Ten jedyny podstawowy byt fizyczny wystarcza nam do wyjaśnienia wszystkich obserwowanych zjawisk we wszechświecie. Dzięki temu jesteśmy w stanie wyjaśnić wszystkie procesy i prawa fizyczne włącznie z takim fenomenem jak: czym jest tak naprawdę materia i jaka jest jej budowa.




Co więcej, przyjecie nieciągłości przestrzeni pozwala nam również na opracowanie modelu ewolucji wszechświata zgodnego z obserwacjami oraz z naszym przekonaniem, że istnienie wszechświata nie może być procesem jednostkowym i zamkniętym w czasie, innymi słowy nie może być „cudem” ale musi być konsekwencją procesów jak najbardziej podatnych naszej percepcji i naszym zdolnościom poznawczym.


Zgodnie z tym modelem, rozwój wszechświata przebiega w sposób cykliczny pomiędzy dwiema jego formami, wszechświatem zbudowanym z materii oraz wszechświatem z dominacją przestrzeni. Przejście jednej formy w drugą występuje na skutek łączenia się podstawowych jednostek przestrzeni „wakuoli”ze sobą w wyniku czego powstaje materia, lub też rozpadu materii i przejście jej w formę swobodnych wakuoli przestrzeni. To ostatnie zjawisko nazwałem „Wysprzęgleniem Grawitacyjnym“

W trakcie kreacji materii we wszechświecie zaznacza się pewien graniczny punkt w którym ekspansja przestrzeni naszego wszechświata osiąga swoje maximum. Pomimo tego iż pojedyncze jednostki przestrzeni zmuszane są do coraz większej generacja przestrzeni, to na skutek postępującego zmniejszania się ich dostępności w wolnej formie, wszechświat ulega stagnacji aby następnie przejść w fazę kontrakcji.

Ten wzrost generacji przestrzeni przez pojedyncze jej jednostki nie maleje nawet wtedy, kiedy wszechświat przechodzi w fazę kurczenia się. Wprost przeciwnie, w tym momencie następuje nawet przyspieszenie tego procesu.
Oczywiście musi to prowadzić do zmian charakterystyki promieniowania docierającego do instrumentów pomiarowych fizyków.
Po tym wstępie możemy więc przystąpić do analizy obserwacji rozbłysków gamma w aspekcie ich zgodności z moją teorią.

Rozbłyski gamma to wprawdzie nie jedyna, ale jedna z najbardziej tajemniczych zagadek w naszym wszechświecie. Próby zglebienia tej tajemnicy, na podstawie obowiązującego paradygmatu w fizyce prowadza naukowców do absurdalnych wniosków, ktorych akceptacja przez to środowisko wskazuje na powszechnie panującą paranoje wśród jej przedstawicieli.

Niestety w obecnym systemie społecznym preferującym squr....nów i złodziei rowniez nauka została opanowana przez karierowiczów i wszelkiego typu moralnych degeneratów ktorych jedynym życiowym celem jest trzymanie się stołka. Oczywiscie czym wyższą pozycję ma taka miernota tym większa dla niego konieczność otoczenia się jeszcze większymi miernotami niż on sam. 

Doprowadziło to w ostatnich latach do całkowitego upadku nauki nie tylko w Polsce ale i na świecie. Do tego dochodzi jeszcze monopolistyczna pozycja USA w decydowaniu o tym co jest obowiązujące w nauce. Kraj ten wykorzystuje tę pozycję od lat dla niszczenia wszelkiej niezależnej myśli w nauce. Z całą premedytacją i z wykorzystaniem wszystkich dostępnych środków, włącznie z całą gamą przestępczych, państwo to przeciwstawia się postępowi w rozwoju nauki, słusznie obawiając się końca „Pax Americana“.

Nie można się wiec dziwić temu, że rowniez w przypadku rozbłysków gamma, w nauce durnota goni idiotyzmy. Próby wyjaśnienia rozbłysków gamma poprzez fokusację emisji promieniowania w formie dwóch wiązek były właśnie taką metodą obrony bzdur panujących w fizyce. Oczywiscie skończyło się tak jak tego można się było spodziewać na konieczności coraz większej kolimacji tych wiązek i doprowadziło tę teorię do absurdu. Tym razem natura obnażyła bezlitośnie brednie astrofizyków co jednak nie przeszkodziło im w dalszym ich rozpowszechnianiu.

Po prostu w tym zdegenerowanym systemie, w którym jeden squr...yn popiera innego squr....na, prawda nie ma żadnego znaczenia. Chodzi tylko i wyłącznie o kasę i temu podporządkowana jest cala działalność obecnych „elit“ nie tylko naukowych.

Po tej krótkiej dygresji społecznej czas jednak wrócić do meritum. I tu proponuję przypomnieć sobie mój model wszechświata.






Jego zasadniczą ideą było przyjecie cykliczności jego rozwoju. Cykl taki kończy się w momencie kiedy większość podstawowych jednostek przestrzeni zostaje związanych w formie materii. Materia ta nie jest jednak rozłożona równomiernie w przestrzeni ale grupuje się w większe struktury zbudowane z galaktyk. Galaktyki te w miarę upływu czasu przyjmują coraz to bardziej regularne formy, coraz bardziej przypominające swoja struktura siatkę krystaliczną.

Obecnie zbliżamy się do końcowej fazy kształtowania się takiej sieci krystalicznej. Już od dawna zauważono że rozkład materii we wszechświecie nie jest chaotyczny i podlega ścisłym regułom.
Odpowiednie symulacje uzmysławiają nam że proces tworzenia się krystalicznego wszechświata jest już daleko zaawansowany.


W momencie osiągnięcia przez wszechświat takiej idealnej krystalicznej struktury, poziom Tła Grawitacyjnego w węzłach jego sieci krystalicznej wzrasta tak bardzo, że materia nie może w nich więcej istnieć. W jednym mgnieniu oka we wszystkich węzłach dochodzi do jej całkowitego unicestwienia i przemiany materii w fotony czyli swobodnie przemieszczające się jednostki przestrzeni, wakuole.

Oznacza to jednak że w tej fazie cyklu w dostępnej przestrzeni wszechświata liczba jednostek powiększy się lawinowo i każdy z tych nowo powstałych fotonów będzie zmuszony do oscylacji z bardzo dużą częstotliwością.
Częstotliwość ta przewyższała o wiele rzędów tę wielkość jaką obserwujemy u najbardziej energetycznym promieniowania gamma współcześnie.

W warunkach początkowych takiego ekspandującego wszechświata charakterystyka spektrum emitowanego promieniowania nie różniła się jednak niczym od obserwowanego współcześnie jedynie częstotliwości znajdowały się w zakresie który współcześnie nie występuje.
Musimy zdać sobie z tego sprawę że zakres poszczególnych rodzajów promieniowania zależny jest od środowiska w którym doszło do jego emisji i to co na Ziemi emituje promieniowanie powiedzmy w zakresie promieniowania ultrafioletowego, na Marsie będzie emitowane w zakresie światła żółtego albo czerwieni.


Podobnie ma się sprawa w odniesieniu do spektrów światła dalekich galaktyk. Ich emisja miała miejsce w warunkach nam nieznanych i to co do Ziemi dochodzi jako promieniowanie widzialne nie było z cala pewnością emitowane przez źródło w tym zakresie w którym je obserwujemy.

Wynika to z tego że fotony zachowują wprawdzie swoja częstotliwość oscylacji po emisji ale środowisko w którym się przemieszczają ulega bardzo drastycznym zmianom co powoduje że zaburzenia przestrzeni wywołane przemieszczającym się fotonem, a rejestrowane przez nas jako określone fale promieniowania mogą ulegać poważnym zmianom i ten sam foton będzie modulować zaburzenia prowadzące do powstania określonych długości fal elektromagnetycznych w zależności od lokalnych warunków.

W momencie unicestwienia krystalicznego wszechświata i destrukcji znajdującej się w nim materii częstotliwości emitowanych fotonów były eksorbitalnie wysokie. W miarę ekspansji wszechświata poruszające się fotony zaczęły napotykać na swojej drodze wakuole przestrzeni o mniejszej częstotliwości oscylacji niż ich własne. Po przekroczeniu określonego poziomu musiało to prowadzić do przechwycenia takiego fotonu przez wakuole przestrzeni i powstania pierwszych elementów materii.

Były nimi protony.




Jest to też wytłumaczenie tego, dlaczego we wszechświecie nie występuje równowaga pomiędzy materią i antymaterią.

Wynikało to z tego że częstotliwość fotonów biorących udział w tworzeniu pierwszych protonów była niezmienna natomiast częstotliwość wakuoli przestrzeni podlegała szybkiemu obniżaniu co sprzyjało przechwyceniu fotonów przez wakuole przestrzeni. W warunkach odwrotnych utworzyła by się antymateria ale takie warunki we wszechświecie normalnie się nie zdarzają.

Z tego też względu wszechświat z dominacja antymaterii jest niemożliwy.

Dopiero po zakończeniu eksplozywnej fazy generacji przestrzeni wszechświata wystąpiły warunki do tworzenia się elektronów, te bowiem powstają jedynie wtedy, kiedy tworzące je wakuole i fotony maja podobna częstotliwość oscylacji a tym samym podobna wielkość.

Przyczyna dominacji elektronów nad pozytronami jest taka sama jak w przypadku protonów i antyprotonów.

Tak więc w początkowej fazie cyklu rozwoju wszechświata wystąpiło gwałtowne generowanie materii z której szybko powstały pierwsze gwiazdy i galaktyki.

Gwiazdy takie ewoluowały według zasad o ktorych opowiem innym razem a które prowadzą w krótszym lub dłuższym okresie czasu do ich eksplozji w formie supernowej.

W początkowym okresie istnienia gwiazd i galaktyk Tło Grawitacyjne we wszechświecie miało bardzo wysokie wartości co powodowało emisję fotonów o bardzo wysokich częstotliwościach oscylacji.


Do naszych czasów żaden z tych fotonów się nie zachował ale uległy one przechwyceniu przez wakuole przestrzeni i przemianie w materię. Tak że z wszystkich częstotliwości emitowanych przez taką supernową do naszych czasów dotrwały tylko te najbardziej przeczerwienione. Obserwujemy je jako emisję promieniowania gamma, ponieważ te pozostałe jeszcze fotony są w stanie, w warunkach ziemskich, modulować przestrzeń tylko w formie fali promieniowania gamma.

Tym samym dochodzimy do rozwiązania zagadki rozbłysków gamma.

Źródłem ich były wybuchy supernowych we wczesnym okresie istnienia wszechświata. Emitowały one fotony o bardzo dużej częstotliwości które w miarę zmian w otaczającej ich przestrzeni ulegały przemianie w materię. Zanim to jednak nastąpiło modulacje przestrzeni wywołane takim fotonem przechodziły w zakres coraz bardziej przesunięty ku podczerwieni co naukowcy interpretują jako wskaźnik odległości. Oczywiscie to jest piramidalna bzdura. Światło takich dalekich supernowych wielokrotnie zmienia swój charakter w trakcie wędrówki i coraz to inne fotony o coraz niższej częstotliwości oscylacji przejmują rolę inicjowania promieniowania elektromagnetycznego gamma.

Dowodem na taką właśnie interpretację jest długość trwania rozbłysku gamma. Czym większa była częstotliwość TG w momencie emisji, tym mniej fotonów zachowało się do naszych czasów. Wszystkie fotony o początkowo wysokiej częstotliwości oscylacji już dawno zamieniły się w materię i tym samym zakres spektrum ulegał postępującemu zawężeniu. Tak ze obecnie pozostały już fotony z wąskiego zakresu co doskonale jest widoczne na spektralnej analizie takich eksplozji. Grafika powyżej.

Oznacza to że rozbłyski gamma staja się tym krótsze czym starsze jest jego źródło. Rozbłyski długie są młodsze.
Kolejnym wnioskiem jest to że przesuniecie ku podczerwieni nie może być żadnym kryterium w określaniu odległości źródła takiej emisji.

Moja teoria pozwala też wytłumaczyć to, dlaczego rozbłyski te emitują tyle energii. Po prostu w momencie emisji były one jak najzupełniej normalne dla tamtego wszechświata. W międzyczasie uległ on jednak takiej dramatyczniej zmianie że foton z tej emisji wywołuje w naszych współczesnych warunkach o wiele wiesze wrażenie „energetyczności“.

Widzimy więc że interpretacja rzeczywistości nie musi być wcale skomplikowana.
Nie może się ona jednak opierać na bzdurach propagowanych przez „fizyków“.
Ta banda oszustów nie potrafi nic innego jak tylko wyciągać szmal z kieszeni otępiałego ich derwiszowskimi tańcami społeczeństwa.

Translate

Szukaj na tym blogu