Starożytna historia Polaków. Wzlot i upadek.




Starożytna historia Polaków. Wzlot i upadek.

Pokonanie Wawelan był ostatnim wielkim triumfem Cesarstwa Wschodniego. Próba odbicia Europy zachodniej spod władzy Słowian zakończyła się niepowodzeniem a kiedy epidemia dżumy rozprzestrzeniła się na wschód, samo cesarstwo stanęło nad przepaścią a jego dalsza egzystencja zawisła na włosku. Głód i chaos spowodowany dżumą skłonił mieszkańców Bizancjum do zwrócenia się przeciw rządzącym elitom, słusznie zarzucając im bezczynność i nieudolność w zwalczaniu kryzysu. Również oficjalny kościół stał się celem krytyki, szczególnie, że nigdy nie był on kościołem szerokich mas, ale typową dla starożytności instytucją religijną pasożytującą na biedakach i wysługującą się oligarchom. W tej sytuacji arianizm okazał się być atrakcyjną alternatywą i znajdował coraz większe poparcie wśród mas społecznych, chociażby z tego względu, że zwalczał on wyzysk ludzi biednych przez możnowładców i wymuszał na państwie bardziej sprawiedliwy podział dóbr.

Te niepokoje musiały doprowadzić do wybuchu i do społecznej rewolucji. I w roku 602 rzeczywiście doszło do przewrotu w wyniku czego władzę objął Phokas, najprawdopodobniej Słowianin służący w armii bizantyjskiej.
Wprawdzie dowody na to nie są bezpośrednie, ale już sam jego wygląd zewnętrzny wskazuje, że mamy tu do czynienia z członkiem społeczności słowiańskiej. Długie włosy, broda i wąs to cechy słowiańskiej mody i żadnemu bizantyjskiemu władcy nie przyszłoby do głowy bić monety z takim wizerunkiem. 


Również jego niecodzienne imię zastanawia.

Tak naprawdę to nie wiemy jak się nazywał, znamy tylko jego pseudonim - Focas (Phokas). Podstawą tego przezwiska było zapewne jego prawdziwe słowiańskie imię i przy odrobinie wyobraźni daje się ono łatwo zidentyfikować jako słowiańskie imię „Pokosław” które po zgreczeniu przyjęło formę Phokas. Również nienawiść katolickich historyków do tego cesarza jest spowodowana jego pochodzeniem jak i faktem likwidacji przez niego władzy starego katolickiego kościoła.

Rządy Focasa oznaczały w praktyce koniec epoki Cesarstwa Rzymskiego.

Wraz z przejęciem przez niego władzy, stare elity związane z cesarstwem oraz tradycją łacińską zostały odsunięte od koryta i w większości nawet wymordowane, zapewne jeszcze w trakcie rewolucji. Również kościół oficjalny przeszedł dramatyczną przebudowę. Z poparciem Focasa funkcje kościelne zostały obsadzone przez Arian, głownie z zajętej przez Słowian Italii, co umożliwiło przeprowadzenie reform strukturalnych w cesarstwie i wyeliminowanie tak ważnych wcześniej grup nacisku.

Współpraca Focasa ze Słowianami zaszła tak daleko, że podporządkował on oficjalny kościół bizantyjski Arianom z Rzymu, za co zresztą spotkał się z ich entuzjastycznym poparciem. Jest też on ostatnim cesarzem któremu na Forum Romanum wystawiono obelisk, oczywiście w zamian za ustanowienie jedności kościoła tym razem pod egidą Arian. Spowodowało to stabilizację sytuacji na Bałkanach i pozwoliło mu na ratowanie cesarstwa przed inwazją Persów.

Cesarz ten był pierwszym z całego szeregu cesarzy wschodnich wywodzących się od Słowian, którzy przez następne 100 lat rządzili Konstantynopolem. W połączeniu z rządami Słowian na zachodzie dało to w praktyce kontrolę tej grupy ludnościowej nad całą Europą.
Jego następca Herakliusz kontynuował politykę arianizacji i konfiskaty dóbr kościoła oficjalnego. Również on był Słowianinem i wywodził się od potomków Wawelan z Kartaginy, co poznajemy po charakterystycznym „słowiańskim” wyglądzie na bitych przez niego monetach.


W przeciwieństwie do władców bizantyjskich przejął on bezpośrednie dowództwo armii i zwyczajem swoich wawelskich przodków osobiście prowadził oddziały do walki, szturmując w pierwszym szeregu nacierających. Jego polityka w stosunku do Słowian z Bałkanów przyczyniła się do powstania koalicji słowiańskiej mającej głownie na celu połączenie wszystkich chrześcijańskich Słowian we wspólnej politycznej strukturze. Koalicja ta zwrócona była przede wszystkim przeciw Awarom którzy w tym samym czasie kontrolowali znaczne tereny Europy środkowej.

Koalicja ta przeszła do historii pod nazwą Rzeszy Samo i miał ją utworzyć podobnież jakiś niemieckojęzyczny Frank do walki z Awarami. Oczywiście ta wersja jest czystą propagandą lansowaną przez kościół katolicki i skwapliwie podtrzymywaną przez historyków zachodnich i ich „polskich” sługusów. Państwo to wywodziło swą nazwę od określenia „Samostojna” co w języku słowiańskim oznacza „niezależna”. Było więc podkreśleniem tego, że chodzi tu o związek państw i plemion wyznających arianizm i niezależnych zarówno od Awarów jak i Cesarstwa.

W tym momencie wypada nadmienić coś więcej o innych ludach, które odegrały w tym czasie ważną role w historii Europy. Są to przede wszystkim Hunowie, Awarowie i Bułgarzy. Nauka oficjalna rozpowszechnia tu wszelkiego typu bujdy o azjatyckim pochodzeniu tych ludów. Oczywiście jest to durny wymysł aby odwieść społeczeństwa od  prawdziwego pochodzenia tych ludów a które, jak łatwo się domyśleć, było oczywiście  czysto słowiańskie.

Zacznijmy od Awarów. Mimo że pojawili się na scenie Europejskiej stosunkowo późno, to odegrali na niej ważną rolę, przez dziesięciolecia kształtując politykę tej części Europy. Ich pojawienie się było jednoznacznie związane z załamaniem demograficznym w rezultacie epidemii dżumy. Znaczne tereny Europy środkowej uległy w jej wyniku wyludnieniu a istniejące tam struktury plemienne i państwowe przestały praktycznie istnieć. Stworzyło to idealne warunki do ekspansji na te tereny tym ludom które nie uległy wyniszczeniu w wyniku pierwszych fal dżumy. Oczywiście oznaczało to, że musiały one zamieszkiwać tereny na tyle odlegle od ognisk epidemii, aby same nie ulec zarażeniu, ale jednocześnie na tyle bliskie, aby szybko dokonać inwazji po jej wygaśnięciu.

Wyklucza to moim zdaniem w sposób jednoznaczny wszelkiego typu teorie o azjatyckim pochodzeniu Awarów.


Spróbujmy więc przeanalizować fakty związane z tym ludem i poszukać alternatywy dla obowiązujących w „nauce” hipotez. Oczywiście te hipotezy które w niej obowiązują próbują odwieść uwagę społeczeństwa od słowiańskiej ewentualności. Dlatego na zachodzie lansowane są tezy jakoby Awarowie byli Turkami, Irańczykami a nawet ich chińskie pochodzenie uważane jest za prawdopodobne. Tym bezczelnym kłamstwom wtórują również tzw. „polscy historycy”

Oczywiście to są czyste bzdury pomijające najprostszą opcję, a mianowicie taką, że Awarowie musieli pochodzić z Europy, i to z terenów leżących na północ od znanych w tych czasach bizantyjczykom. A więc na północ od tych zamieszkałych przez Wawelan i Polan, bo tylko tam istniały tereny gdzie epidemia dżumy nie znalazła warunków do rozprzestrzenienia.
Tereny te w starożytności określano mianem Hiperborea. Herodot wymienia wśród mieszkańców tej mitycznej krainy również takich o nazwie Abaroi oraz ich przywódcę o imieniu Abaris


jeśli się uwzględni to że starogreckie „β” czyli nasze „B” już w starożytności zaczęto wymawiać jako „W” to widzimy, że nazwa tego ludu przyjmuje formę Awaroi czyli zadziwiająco dobrze oddaje nazwę Awarowie.

W opisach pojawienia się ich poselstwa na dworze cesarza Justyniana przedstawieni są oni jako wojownicy w strojach typowych dla Scytów oraz z włosami splecionymi w warkocze. To właśnie te warkocze są podawane jako argument ich chińskiego pochodzenia, ponieważ w Europie taka fryzura u wojowników była jakoby nieznana. Oczywiście są to jak zwykle „naukowe” kłamstwa.

Również wśród plemion słowiańskich znany był zwyczaj noszenia warkoczy i szczątki takich właśnie wojowników udało się znaleźć w bagnach obecnych północnych Niemiec, czyli tam gdzie według Herodota mieli żyć Abaroi (Awaroi). W Polsce na cmentarzysku w  miejscowości Czarnówka znaleziono również czarę z przedstawieniem głowy mężczyzny z warkoczem zwiniętym w kunsztowny kok, identyczny z tymi z Niemiec.


Ta specyficzna forma fryzury pozwala nam również zrozumieć dlaczego Scytowie posługiwali się tak dziwną formą hełmów bojowych (zdjęcie). Były one dlatego tak komicznie wygięte aby zmieścić w swoim wnętrzu warkocz zwinięty w kok. To podobieństwo do Scytów podkreśla również to, że Awarowie używali łuk refleksyjny oraz walczyli konno.


Zwróćmy uwagę na to, że dokładnie te właśnie tereny zamieszkiwało również plemię Obodrytów. Plemię to w wielu językach ma lekko zmieniona nazwę i zamiast „O” wymawiana jest litera „A”. Jeśli uwzględnimy to co pisałem już wyżej o zastępowaniu spółgłoski „B” w języku greckim przez spółgłoskę „W” to widzimy że grecka wymowa nazwy plemienia Obodrytów musiała przyjąć formę „Avaroiczyli znaną nam formę „Awarowie”

Awarowie nie byli więc żadnymi Azjatami ale słowiańskimi Obodrytami którzy wykorzystali klęskę Wawelan i osłabienie władzy Polan, na skutek dżumy, nad ich pierwotnymi terenami w Polsce, do ekspansji na południe.
W tym znaczeniu nie dziwi więc to, że Awarowie i Słowianie często przedstawiani są jako sojusznicy i w wyprawach przeciw Bizancjum zawsze występują w koalicji z innymi plemionami słowiańskimi.

Utworzenie Rzeczpospolitej Słowiańskiej „Samostojnej” było więc związane z próbą odbudowy państwa Wawelan na jego dawnych ziemiach przez ich potomka cesarza Herakliusza, na bazie wspólnej dla tych plemion religii ariańskiej. Obodryci jako nieliczni Słowianie byli dalej poganami i zwalczali chrześcijańskich Arian tak samo bezlitosne jak ich katoliccy prekursorzy.

W kontekście Awarów występuje jeszcze jedno określenie tego plemienia.

Równie często używano w starożytności określenia Warchuni.

To określenie jest bardzo ciekawe bo w jego skład wchodzi również słowo Chuni (Huni) i to prowadzi nas bezpośrednio do następnego ludu który wpłynął na losy Europy tak jak rzadko inny, czyli do Hunów.

Słowo Warchuni używane było w kontekście „buntownicy” i w tym samym kontekście występuje znane nam w Polsce określenie „Warchoły”. Ciekawe jest zastanowienie się nad tym co to słowo tak naprawdę oznacza. Pierwszym jego składnikiem jest słowo „War”. I to słowo występuje w języku polskim w szeregu wyrazów związanych z walką, wojną oraz obroną przed agresją. Np. znane wszystkim słowo „warownia” oraz w nazwie naszej stolicy „Warszawa”, która zapewne pierwotnie nazywana była określeniem „Warszowa lub Warszów” czyli z typową końcówką dla wielu polskich miast i miejscowości np. Hrubieszów, Boguszów itd. Nazwa ta oznacza w swoim pierwotnym znaczeniu miejsce obronne czyli warownię. Oczywiście legenda o Warsie i Sawie jest bardzo sympatyczna ale nie odpowiada niestety prawdzie.
W podobnym znaczenie słowo to występuje w określeniu rzeki Warty. Pierwotnie rzeka ta broniła tereny Polan przed inwazjami Obodrytów i Pomorzan stanowiąc rzekę graniczną.

Drugi składnik wyrazu Warchoł to „choł” a oznaczający tyle co „chłop” „poddany” co możemy wywnioskować z innego wyrazu a mianowicie z rzeczownika „Hołd”. Razem określenie to dotyczyło „uzbrojonych mężów” ale nie podlegających władzy plemiennej.
Określenie „warchoł” jest zatem równoznaczne z określeniem „banita”albo „rebeliant”. Czyli możemy stwierdzić, że Hunowie nie mogli być żadnym plemieniem które z Azji przywędrowało do Europy, ale byli wolnymi wojownikami, zbiegłymi spod jurysdykcji ich rodzinnych plemion i żyjących na terenach nie kontrolowanych przez jakąś centralną władzę.

Późniejszym odpowiednikiem będą Kozacy.

Tego typu zbrojne grupy zbierały się na bezdrożach Dzikich Pól i w sprzyjających okolicznościach atakowały tereny cesarstwa w poszukiwaniu łupu, albo zaciągały się jako najemnicy tego władcy który był im w stanie zapłacić najwięcej.

Z racji ich pochodzenia można twierdzić, ze Hunowie musieli posługiwać się językiem słowiańskim, ponieważ w przeważającej większości należeli właśnie do tej grupy ludnościowej Europy.

Co do Bułgarów to już sama ich nazwa wskazuje na ich pochodzenie. Tak jak i w przypadku Awarów nastąpiła tu zamiana litery „B” i „W”, tylko że tym razem odwrotnie i z plemienia Wolgarów powstało plemię Bułgarów. Wolgarowie nie mieli więc nic wspólnego z Turkami ani Irańczykami ale byli potomkami Słowian żyjących na obszarach przez które przepływała rzeka Wołga, i są bezpośrednimi przodkami ich wschodnioeuropejskiego odłamu.

To właśnie z tego względu nie zachowały się żadne ślady jakiegoś innego języka wśród Bułgarów, bo od samego początku ich istnienia mówili oni tylko po słowiańsku. Również badania genetyczne ludności Bułgarii potwierdzają, że nie występuje u niej żadna domieszka genów azjatyckich poza normą typową dla Słowian.

Utworzenie sojuszu plemion Słowiańskich powinno obejmować oczywiście również i Polan z terenu Galii zarówno z racji znaczenia jak i starszeństwa wśród władców Słowian. Wynikało to z tego, że po upadku królestwa Wawelan, to właśnie Polanie, a właściwie dynastia Merowingów, przejęła dla siebie przywództwo wszystkich Słowian, albo lepiej powiedziawszy, wysunęła roszczenia do tej roli.

Polanie z Galii i Polanie na terenach Polskich byli dalej związani unią personalną i władza nad Wielkopolska spoczywała dalej w rękach władców merowińskich. Upadek Wawelan spowodował, że Polanie wysunęli roszczenia terytorialne również do ich ziem w Małopolsce i to stało się  przyczyną konfliktu z Awarami a następnie z Rzeczpospolitą „Samostojną”, dla której cesarz Herakliusz przewidział Wawelan jako siłę przewodnią. Król Polan Dagobert nie chciał tej decyzji zaakceptować i wypowiedział wojnę temu jedynemu w swoim rodzaju państwu Słowian.

W tym decydującym dla Słowian momencie zabrakło przywódcy, który w sposób dalekowzroczny byłby w stanie nakreślić cele polityczne akceptowalne przez wszystkich oraz takiej osobowości która byłaby w stanie nadać tym celom słowiańskie ramy. W tym przypadku tak powszechna u Słowian skłonność do wewnętrznych waśni i warcholstwa stanęła na drodze do stworzenia nowego politycznego bloku obejmującego całą Europę.

Niewątpliwie znaczna część tej winy spoczywa też na barkach cesarza Herakliusza. Wprawdzie to on był twórcą idei wspólnoty słowiańskiej, ale traktował ją instrumentalnie, widząc w niej tylko możliwość zabezpieczenia północnych granic cesarstwa a nie jako globalny słowiański projekt polityczny.

Gdyby Herakliusz sam stanął na czele tego państwa, a wraz z nim całe Bizancjum, również Polanie, Geci i wszystkie inne plemiona słowiańskie  nie miałyby innego wyboru jak  przystąpienie do tego związku. Jego pozycja była, dla uzyskania tego celu, wystarczająco silna.

Niestety nie zdecydował się on na to, bo wiązało się to z koniecznością przejęcia przez Bizancjum zarówno języka jak i kultury słowiańskiej. I to było zapewne dla niego za ryzykowne mimo tego, że mieszkańcy Bizancjum byli i tak w większości Słowianami i greka była w praktyce językiem martwym, używanym wyłącznie przez administrację i ludzi wykształconych.

Językiem zwykłych ludzi w Bizancjum był język, że tak powiem, „prapolski”.

W tej nowej formie państwo to byłoby na pewno w stanie przetrwać zarówno najazdy perskie jak i arabskie, a co ważniejsze również ideologicznie byłoby w stanie przeciwstawić się ideologii islamu, dzięki alternatywie w postaci zbliżonego do religii muzułmańskiej Arianizmu

Dzięki typowej dla Słowian innowacyjności i ciekawości w odkrywaniu nowego, oraz skłonności do wyznaczania dalekosiężnych celów, państwo to z pewnością nie poprzestałoby na zachowaniu kontrolowanych przez siebie posiadłości, ale podjęłoby dalszą ekspansję terenów przyległych. Jest więc więcej niż prawdopodobne to, że ani Arabowie ani Turcy nie byliby w stanie osiągnąć takich sukcesów jakie stały się ich udziałem. Możliwe że te dwa narody nigdy nie uzyskałyby szansy aby zaistnieć jako niezależne państwo, a islam nie wyszedłby poza rangę lokalnej sekty. Z kolei nie da się też wykluczyć tego, że to słowiańskie Cesarstwo zjednoczyłoby pod swoją kontrolą cały ówczesny znany ludziom świat.

Ta wyjątkowa i jedyna w swoich możliwościach sytuacja została niewykorzystana a zamiast jedności, doszło do wojny domowej wśród Słowian. To ta właśnie wojna spowodowała ostateczne zerwanie więzi Merowingów ze swoimi słowiańskimi korzeniami i zapoczątkowała upadek religii ariańskiej w Europie.
Oczywiście z punktu widzenia obecnych Francuzów, Niemców i Anglików był to szczęśliwy punkt zwrotny ich historii, bo właśnie w tym momencie zaczęły się rodzić zarówno ich języki jaki i formy ich państwowości.

Dla Słowian natomiast zaczął się długi proces upadku, w wielu przypadkach prowadzący do utraty ich wolności oraz słowiańskiej tożsamości.

Starożytna historia Polaków. Na krawędzi zagłady






Od momentu zaprzestania przez Bizancjum utrzymywania fikcji istnienia Cesarstwa Zachodniego zaznaczyły się rożne tendencje jeśli chodzi o podejście państw słowiańskich do koegzystencji z ludnością na podbitych terenach.
Wawelanie prowadzili politykę raczej ścisłego separowania się od tubylców i trwania przy swoich tradycjach, szczególnie że im również przypadła pozycja przywódcy tych plemion i ich wodzowie uznawani byli mniej lub bardziej dobrowolnie za przywódców wszystkich Słowian. Te związki były jednak raczej natury symbolicznej i ograniczały się w praktyce do pomocy wojskowej w przypadku wojny.
Polanie w Galii starali się zjednać sobie ludność miejscową i stosunkowo szybko wystąpiły u nich procesy asymilacyjne, za wyjątkiem trwania przy wierze ariańskiej.
Z kolei Getowie przyjmowali pozycje zależne od preferencji aktualnego władcy. Generalnie jednak starali się dalej utrzymywać rzymską organizację państwa i rzymską kulturę. W sprawach religijnych postępowali podobnie i występowały tendencje zarówno do popierania katolicyzmu jak i jego aktywne zwalczanie.

Generalnie okres do roku 531 był okresem umacniania pozycji Słowian na zachodzie i stabilizacji Cesarstwa Bizantyjskiego na wschodzie gdzie do władzy doszli w tym czasie cesarze o dużych zdolnościach przywódczych. Rezygnacja cesarzy wschodnich z mieszania się w sprawy militarne, po doświadczeniach cesarza Walensa, spowodowała, że na czele armii stanęli kompetentni i zdolni dowódcy, co zaowocowało odzyskaniem przez Konstantynopol zdolności narzucania przeciwnikom własnej woli politycznej.

Jednym z takich dowódców był Belizariusz. Jego wojenny talent budził taką samą trwogę jak i jego brak skrupułów w walce z przeciwnikami. Jako dowódca wojsk cesarskich w Mezopotamii pokonał Persów  w bitwie pod Darą i przyczynił się tym samym do ustanowienia pokoju z tym imperium. Kiedy jednak jego dalsze działania wojenne okazały się mniej szczęśliwe, popadł w niełaskę i został odwołany w roku 531 na dwór cesarski .
Ta jego niepewna sytuacja przyczyniła się zapewne do tego, że był gotów na każde ryzyko aby powrócić do łask cesarza i do władzy która posiadał wcześniej.
I taka okazja nadeszła już dwa lata później.
W Konstantynopolu pojawiły się  pogłoski o tajemniczej chorobie na którą zaczęli zapadać mieszkańcy miasta. Choroba ta dotknęła szczególnie młodych i silnych mężczyzn. Co ciekawe początkowo zapadali na nią przeważnie niewolnicy i jeńcy słowiańscy a szczególnie podatni na tę chorobę okazali się Wawelanie.

Ta wiadomość doszła również do uszu Belizariusza i w jego głowie zrodził się zaiste diabelski plan.
Belizariusz zaproponował cesarzowi Justynianowi zwrócenie wolności jeńcom i niewolnikom z plemiona Wawelan. W swej łaskawości zaproponował zapewne zaskoczonym Słowianom odtransportowanie ich do domu, do ich nowej stolicy Kartaginy.
Ci biedacy nie mieli pojęcia że odbędą ją w towarzystwie zarażonych tą nieznaną chorobą jeńców.

Radość z powrotu była krótka i jeden po drugim uwolnieni zakończyli swoje życie w mękach. Ale niestety zanim to się stało zaraza dopadła już mieszkańców miasta. Początkowo nie było powodów do paniki, ale po kilku tygodniach epidemia zaczęła osiągać zatrważające rozmiary. Tysiące młodych ludzi umierało w strasznych męczarniach i władca Wawelan popadł w panikę bo groziło mu to, że jego doborowe jednostki ciężkiej jazdy przestaną istnieć, z braku wojowników. Pospiesznie wysłano więc około 5000 najlepszych rycerzy droga morską na Sycylię aby zapewnić im bezpieczeństwo.
W Kartaginie pozostali tylko ci co zdecydowali się na to dobrowolnie i ci co już mieli symptomy choroby. I na tę wiadomość czekał właśnie Belizariusz. Pospiesznie załadowano na statki 15000 armie złożoną z zaciężnych wojsk w tym jednostki Hunów i przerzucono ją do Afryki. Armia ta była zadziwiająco mała, jeśli się ją porówna do poprzednich wypraw przeciw Wawelom, ale jak się okazało, najzupełniej wystarczająca dla pokonania osłabionej epidemią armii.

Belizariusz wiedział bardzo dobrze, że lepszej sytuacji do ataku już nigdy nie będzie. Wśród Wawelan doszło wcześniej do zamachu stanu i rządząca gałąź dynastii królewskiej została obalona. Wawelanie skorzystali ze starego prawa do powoływania wodzów przez lud i obrali nowego przywódcę Gailamira. Jego władza nie była jeszcze silna i nie wszędzie miał on posłuch u poddanych a szczególnie jego autorytet u słowiańskich sojuszników był znikomy. To dawało pewność Belizariuszowi że Gailamir nie otrzyma należnych mu posiłków na czas i że inne słowiańskie plemiona będą się ociągać z pomocą. Kiedy wiadomość o lądowaniu Bizantyjczyków doszła do Kartaginy Gailamir zdecydował się na bitwę mimo tego, że do dyspozycji miał tylko 2000 po części chorych a po części niedoświadczonych rycerzy. Dalsze oczekiwanie oznaczało jednak, że na skutek choroby nie zostanie mu żaden żywy wojownik. Oczywiście z obecnej perspektywy była to decyzja absolutnie fałszywa. Wystarczyło aby oddał Kartaginę na parę tygodni Bizantyjczykom bez walki, a po armii Belizariusza nie ostałby się nikt żywy.
Mimo tej beznadziejnej sytuacji doszło do szarży ciężkiej jazdy przed którą drżeli w normalnej sytuacji wszyscy przeciwnicy Wawelan. Niestety tym razem nie starczyło im sił i atakujący znaleźli na polu bitwy śmierć. Tymczasem sytuacja w Kartaginie była tak beznadziejna, że ani zwyciężeni ani zwycięscy nie odważyli się do niej wkroczyć, mimo że bramy miasta stały otworem.
Gailamir zbiegł w góry i w tej beznadziejnej sytuacji wezwał na pomoc swego brata i oddziały które poprzednio wysłał na Sycylię. Ale i tam choroba zaczęła już zbierać swoje żniwo i na ratunek ojczyźnie przybyły marne resztki tej wielkiej armii którą wróg pokonał nie orężem a przy użyciu podłego podstępu i broni masowej zagłady. Był to koniec królestwa Wawelan w Afryce i koniec jego dominacji wśród Słowian. Wprawdzie opór nielicznych którzy przeżyli trwał jeszcze przez dziesięciolecia, z racji poparcia jakie uzyskały niedobitki Wawelan wśród Berberów, ale ten opór zdał się na nic i w ciągu następnych 30 lat ślad po tym plemieniu zaginał a jego zbiegli do Europy członkowie wtopili się w masę Getów Wizygotów i Polan. Jakaś część Wawelan wróciła zapewne do swojej starej ojczyzny w Polsce a z nimi przywędrowała też na te tereny „czarna śmierć”.
Ten zbrodniczy podstęp cesarza Justyniana i jego wodza Belizariusza rozpętał jednak tragedię która w przeciągu następnych 200 lat o mało nie doprowadziła do zagłady Europy.
Ta choroba którą zarazili Wawelan to była dżuma i okazało się, że na tę chorobę Słowianie byli bardzo podatni.
Szczególnie te plemiona które pochodziły z terenów obecnej Polski.
Z racji swojego wcześniejszego odosobnienia nie miały one kontaktu z tym zarazkiem i organizm tych ludzi nie mógł sobie z nim poradzić, dlatego śmiertelność wśród Słowian była szczególnie duża. Sytuacja była identyczna z tą, jaka nastąpiła po „odkryciu” Ameryki 1000 lat później.
Ostatnie odkrycia archeologiczne pokazały, że w obu Amerykach w wyniku zawleczenia przez Europejczyków zarazków ospy zmarły dziesiątki a być może nawet setki milionów tubylców. Tylko w rejonie Amazonki egzystowała populacja licząca 10 do 20 mln ludzi na wysokim poziomie cywilizacyjnym i po tej ludności nie ostał się ani jeden jej przedstawiciel. Kiedy pierwsze ekspedycje hiszpańskie podążyły w górę biegu Amazonki i jej dopływów to poza legendami o tych cywilizacjach nie zastały już nikogo żyjącego. Dopiero ostatnio zdjęcia satelitarne ujawniły jak gęsto zaludniony w przeszłości był ten rejon. Po tych ludziach ostała się tylko wyjątkowa swoją urodzajnością gleba o nazwie „Terra preta”.


Jako ciekawostkę chciałbym tu nadmienić, że jedynymi którym udało się stworzyć podobnie żyzną glebę przy pomocy technik rolniczych byli Słowianie.
Badania archeologiczne osad słowiańskich na terenie obecnych Niemiec pozwoliły na odkrycie tego typu gleb również w Europie.


Oczywiście tego typu gleby występują również w innych rejonach słowiańskich ale „nasi” archeolodzy czekają pewnie na instrukcje z centrali zanim zdecydują się na jej poszukiwania.
Jest to jeden z licznych dowodów na bardzo wysoki stan wiedzy rolniczej i nie tylko u Słowian. W przeciwieństwie do histerii jaka panuje na temat indiańskiej „Terra prety”, jej słowiański odpowiednik jest pomijany milczeniem, również w Polsce, co dokładnie pokazuje czyje interesy reprezentuje tak zwana „nauka polska”.

Ludy południowe były bardziej odporne na dżumę i pewnie wszystko wróciłoby do normy gdyby nie to, że następne lata okazały się bardzo ciężkie dla ludności Europy. W przeciągu następnych lat po upadku Kartaginy Europę nawiedziły niespotykanych rozmiarów katastrofy. Oziębienie klimatyczne spowodowane olbrzymimi wybuchami wulkanów sprowadziło na Europę głód i biedę.


Osłabieni głodem ludzie umierali z byle powodu i dżuma miała w tych warunkach idealne możliwości dalszego rozprzestrzeniania a przede wszystkim wytworzenia takich szczepów tych zarazków których śmiertelność była jeszcze większa.

Justynian omamiony wizją przywrócenia dawnego cesarstwa nie zadowolił się zniszczeniem Wawelan ale uderzy całą siłą swojej armii na Rzym. Walki z Getami były niesamowicie krwawe i Bizantyjczycy nie cofali się przed żadną zbrodnią dla osiągnięcia celu. To oni zniszczyli rzymskie akwedukty i przyczynili się tym samym do upadku tego miasta. Wprawdzie grasująca dżuma była tu decydującym elementem i to ona doprowadziła do wyludnienia Europy ale szaleństwo Justyniana stworzyło jej idealne warunki rozprzestrzenienia. Fale uchodźców roznosiły tę chorobę po Europie, Afryce i Azji.
W przeciągu następnych 200 lat kolejne fale dżumy zalewały Europę raz po raz i z każdą kolejną falą tej choroby liczebność populacji ludzkiej w Europie była coraz mniejsza. W samej Italii, w której za czasów rzymskich żyło zapewne od 10 do 20 mln ludzi, doszło do demograficznego załamania i niewiele brakowało aby ten region stal się bezludny. W VII wieku żyło tam zapewne mniej ludzi niż w czasach epoki kamiennej, możliwe że nawet poniżej 500000.
A sam Rzym który w czasach świetności liczył ponad 1 mln mieszkańców zamienił się w gruzowisko na którym wegetowały ostatnie parę tysięcy potomków władców świata.

Nie inaczej działo się w Cesarstwie Wschodnim gdzie ta choroba poczyniła straszliwe spustoszenia. Sam cesarz Justynian zaraził się dżumą i miał dużo szczęścia że przeżył. Niestety tu los nie okazał się sprawiedliwy i obaj twórcy tego nieszczęścia Justynian i Belizariusz mogli jeszcze długo przyglądać się temu jak ich szaleńcze plany powoli zamieniały się w proch.

W tym miejscu należy też podjąć temat tak zwanego zasiedlenia przez Słowian Europy środkowej i południowej w VI wieku naszej ery.
Jako jeden z argumentów tej hipotezy podawany jest fakt drastycznych zmian kulturalnych z początkiem VI wieku naszej ery w Europie środkowej i na Bałkanach. W początkach tego wieku zaznaczyło się znaczne obniżenie poziomu cywilizacyjnego ludności. Wyroby materialne z tych czasów są bardziej prymitywne ale również w architekturze i w sposobie pochowków ludzi zmieniło się bardzo dużo. Nawet w takiej dziedzinie jak wyrób naczyń ceramicznych zaznaczyła się regresja i zamiast kola garncarskiego ludność na terenach obecnej Polski zaczęła znowu lepić garnki ręcznie. Historycy przypisywali to napływowi ludności słowiańskiej na te tereny. Ta hipoteza jest propagowana przede wszystkim przez naukę zachodnią i jej „polskich” pomagierów i ma uzasadnić prymitywizm Słowian i ich cywilizacyjne wstecznictwo.


Tymczasem sprawa ma się całkiem inaczej. W rozważaniach tych pomijany jest całkowicie aspekt epidemii dżumy. Każdy sobie może wyobrazić jak by wyglądała współczesna cywilizacja gdyby 90% ludności zmarło w wyniku epidemii. Miasta stałyby się bezludne i nie funkcjonowałoby nic do czego jesteśmy przyzwyczajeni. Ci co by przeżyli byliby  zmuszeni do życia tak jak w epoce kamiennej. Prawie nikt z nas nie jest w stanie przeżyć bez cywilizacji. Bez zapalniczki czy też zapałek 99% ludzi nie byłoby w stanie rozpalić nawet ognia. Tak samo z innym rzeczami codziennego użytku.
Któż z nas wie jak się lepi garnki?
I nie inaczej było też w VI wieku. W tych czasach ludzie byli jeszcze normalni i potrafili nieporównywalnie więcej z tych rzeczy które konieczne są do przeżycia, ale również wśród nich występowała daleko idąca specjalizacja i cały szereg przedmiotów było wykonywanych przez wyspecjalizowanych w tych dziedzinach rzemieślników. Ci którzy mieli częstsze kontakty z innymi ludźmi a więc przede wszystkim rzemieślnicy, duchowni jak i urzędnicy byli stokroć bardziej narażeni na zarażenie dżumą i w większości wymarli. Z dnia na dzień ludność terenów słowiańskich stanęła przed koniecznością poradzenia sobie z sytuacją gdzie nie było nikogo żywego wśród niej, który byłby w stanie wykonywać potrzebne jej dobra materialne.
Nie ma się więc co dziwić, że w sytuacji gdzie wśród przeżywających epidemię przeważały dzieci, te umiejętności w rękodziele zanikły i ludzie znowu zaczęli lepić garnki ręcznie.
Tak samo jeśli chodzi o sprawę pochówków, to przy tysiącach zmarłych nie było najmniejszych szans na to, aby spalić ich na stosie, tak jak przystało to u Słowian, ale ofiary dżumy były zakopywane, byle szybciej, w ziemi bez rytuałów i należnych im darów na „tamten świat”.

Również w Bizancjum epidemia zabiła miliony ludzi w tym głownie tych najbardziej potrzebnych fachowców i mieszkańców miast. Również tam zaznaczyła się deprecjacja cywilizacyjna i we wszystkich dziedzinach wytwórczych obserwujemy dramatyczne załamanie jakości produktów.
Również na Bałkanach wymarły cale miasta i regiony doszczętnie, a największe szanse na przeżycie mieli ci co poprzednio żyli na marginesie tego społeczeństwa a więc Słowianie w najbardziej odległych i odosobnionych zakątkach Bałkanów. To ta pierwotna ludność zasiedliła powoli te opustoszałe tereny i potrzebowała dziesięciolecia aby odzyskać choć częściowo dawne wytwórcze umiejętności i dawny poziom kultury materialnej.

Żadnego najazdu Słowian ze stepów na Europę nie było, ponieważ w tym czasie brakowało Słowian aby tego dokonać. Te potencjalnie inwazyjne ludy same stały na krawędzi demograficznej zagłady i nieliczne ich niedobitki ukrywały się na największych odludziach w obawie przed dżumą.
Bałkany zasiedliła ponownie ludność miejscowa ale z terenów gdzie indoktrynacja bizantyjska nie sięgała i gdzie zachowała się kultura słowiańska w swojej pierwotnej postaci.


Dodatkowym problemem było to że epidemia ta nie była zjawiskiem jednorazowym, ale co kilkanaście, kilkadziesiąt lat przewalały się jej nowe fale przez Europę niszcząc to co jej mieszkańcom udało się odbudować przez te poprzednie lata.

I jest logiczne to, że te fale dżumy pustoszyły o wiele bardziej niszcząco tereny mniej zaludnione i słabiej rozwinięte bo tam już strata jednego doświadczonego rzemieślnika powodowała, że cały dorobek i doświadczenie wielu przeszłych pokoleń przepadało na zawsze.
W gęsto zaludnionych miastach Bizancjum straty absolutne były zapewne jeszcze większe ale w tej masie ludzi zawsze byli tacy co przeżyli, szczególnie że genotyp tych ludzi był przystosowany do kontaktu z takimi chorobami i śmiertelność była niższa niż wśród Słowian. Tak więc tam, powrót do stanu poprzedniego był łatwiejszy. Mimo to niesamowite straty ludzkie spowodowały że plany Justyniana spaliły na panewce. Na koniec nie miał on oni pieniędzy ani wojska które zdolne by było do dalszej wojny.
Cesarstwa Wschodnie zawdzięczało swoje przetrwanie tylko i wyłącznie temu, że jego przeciwnicy byli równie mocno osłabieni trwającą epidemią i niezdolni do akcji zaczepnych.

Przy okazji dżumy Justyniana zastanawia też niezgodność datowania faktycznego wystąpienia pierwszych zachorowań na tę chorobę a tym co jest propagowane przez tak zwaną „naukę” Oczywiste jest to, że zarówno „naukowcom” jak i kościołowi zależy na tym aby zataić prawdziwy przebieg wydarzeń związanych z upadkiem królestwa Wawelan jak i roli jaka w tym odegrał święty kościoła, cesarz Justynian.
Oczywiście dla kościoła jest nie po myśli to, że wyniesiony na ołtarze był zwykłym masowym mordercą i jednym z największych łotrów w historii.
Dlatego ignoruje się powszechnie to, że wybuch dżumy nastąpił już w roku 532 i że to ta choroba zadecydowała o przebiegu historii Europy. Ignorowanie przez historyków tej epidemii jest też spowodowane koniecznością obrony tezy o napływowym osadnictwie słowiańskim w Europie środkowej i na Bałkanach. Wyraźne załamanie cywilizacyjne w Bizancjum i Rzymie jest interpretowane, wbrew faktom, jako efekt wojen i podbojów. Takie samo załamanie na terenach rdzennie słowiańskich jest jednak interpretowane jako osadnictwo nowej, słowiańskiej grupy ludnościowej ze stepów wschodu i to wbrew jednoznacznym dowodom na ciągłość genetyczną mieszkańców tych terenów.

To są wyssane z palca bzdury i przestępcze fałszowanie faktów. „Naukowcy” są w tym przypadku wspólnikami w fałszowaniu historii i w rozprzestrzenianiu kłamstw w celach manipulowania opinią społeczeństwa.

Europa była wprawdzie już wcześniej w większości słowiańska, to jednak dopiero epidemia dżumy stworzyła warunki w których Słowianie mogli przejąć całkowitą władzę nad kontynentem. Wprawdzie epidemia ta uderzyła w nich najmocniej ale to oni najwcześniej otrząsnęli się z tego szoku i to oni pierwsi sięgnęli po władzę nad Europą. I faktycznie przez krótki okres dziejów pod koniec VI i na początku VII wieku Europa znalazła się w rękach Słowian, i to właśnie te lata zadecydowały o jej losie. Epidemia dżumy wyniosła Słowian wprawdzie do władzy ale stała się też ich przekleństwem i grabarzem ich wielkości. Niestety pamięć o tych latach świetności została Słowianom przez ich wrogów zrabowana. Ale o tym w następnym odcinku.

Translate

Szukaj na tym blogu