Rekord minusowych temperatur pobity?


Przynajmniej tak twierdzą Amerykanie. I jak wiemy z doświadczenia, na informacjach Amerykanów nie ma co polegać. Ot po prostu trochę Show jest dobre w biznesie, a współczesna nauka jest niczym innym jak jarmarczną odmianą Show businessu.

Spektakularne rekordy które fabrykują naukowcy, szczególnie ci z kręgów anglo-saskich, są podstawowym numerem dla uciechy gawiedzi.



Robienie z ludzi idiotów jest tym łatwiejsze że naukowcy nie potrafią nawet zdefiniować tego czym jest tak naprawdę temperatura, nie wspominając już o tym w jaki sposób ja obiektywnie zmierzyć.

Oczywiście ich wysiłki (jeśli w ogóle można w ich przypadku mówić o wysiłku) nie maja żadnych szans powodzenia, ponieważ dla temperatury nie istnieje absolutna skala pomiaru.



To co sugerują nam fizycy, pitoląc coś o zerze absolutnym, to oczywiście chore mrzonki. Absolutna skala temperatur nie istnieje. Dokładniej opisałem to w tym artykule.






Również zmiana metody pomiaru prowadzi do dramatycznego zafałszowania pomierzonych wyników.

Temperatury mierzone przy użyciu rożnych instrumentów są ze sobą nieporównywalne, szczególnie jeśli używa się tak dramatycznie rożnych systemów jak w przypadku obecnego rekordu.

Pomiary na stacji „Wostok“ dokonane były przy użyciu konwencjonalnych termometrów w stacji meteorologicznej a wiec ca. 2 metry nad powierzchnią ziemi. Obecny rekord został pomierzony pośrednio za pomocą satelity.

Zapomnijmy więc o rekordach i zastanówmy się dlaczego satelita "Landsat" pomierzył tak niską temperaturę właśnie w tym czasie.



W tym celu muszę jeszcze raz przypomnieć w jaki sposób dochodzi do tego, że molekuły materii wykazują jakąś temperaturę.



Temperatura jest odzwierciedleniem ruchu własnego molekuły. Inaczej mówiąc pojedyncze molekuły materii nie są czymś statycznym ale wykazują olbrzymią dynamikę oscylując i przemieszczając się w przestrzeni, przynajmniej te w formie gazowej. To co fizycy rozumieją przez temperaturę to zmiana tych własności na skutek stymulacji tych oscylacji na poziomie makro. Istnieje jednak dodatkowy mechanizm wprawiania w drgania molekuł wynikający z oscylacji budujących te molekuły atomów, a wiec że tak powiem w skali mikro. I oscylacje tego typu wynikają ze zmian własności przestrzeni. Innymi słowy są limitowane oscylacjami wszystkich podstawowych elementów budujących tę przestrzeń. Te oscylacyjne własności przestrzeni powodują zmiany w generacji przestrzeni przez pojedyncze jej jednostki a tym samym zmianę wielkosci atomów. Generacja przestrzeni przez atom jest też rodzajem oscylacji co oznacza, że ruch oscylacyjny atomu musi wpływać na zachowanie całej molekuły.



Spójrzmy jak to wygląda na przykładzie oscylacji molekuł wody.






Łatwo zauważyć że zmniejszenie oscylacji pojedynczych atomów musi prowadzić do zmniejszenia oscylacji samej molekuły. A to oznacza spadek jej temperatury.

Tego typu zmiany powinny prowadzić do olbrzymiego rozrzutu temperatur materii. Na szczęście dla nas natura funkcjonuje na takich zasadach, że zmiany pojedynczego parametru w systemie pociągają za sobą zmiany w wartościach wszystkich innych wielkosci fizycznych.

Oznacza to że zmniejszenie generacji przestrzeni przez pojedynczy atom (a tym samym wzrost częstotliwości oscylacji) musi prowadzić również do zmniejszenia wielkosci samej molekuły która staje się tym samym znowu bardziej podatna na oscylacje atomów. Proces ten wymaga jednak przejścia fazowego w molekule czyli nowej jej organizacji a to nie następuje natychmiast. Tak wiec przy nagłych zmianach charakteru oscylacji przestrzeni (Tła Grawitacyjnego) musi dochodzić do raptownych i krótkotrwałych zmian temperatury materii.



I tę właśnie zasadę możemy doskonale prześledzić na przykładzie tych pomiarów na Antarktydzie.

Spójrzmy dokładniej co na temat tych rekordowych temperatur pisano w internecie.






jak to już wyjaśniłem takie rekordowe temperatury mogą się zdążyć tylko w przypadku gwałtownych zmian poziomu Tła Grawitacyjnego w Układzie Słonecznym w stosunku do lokalnego jego  poziomu na Ziemi.

Dokładne zasady wyjaśnione są tutaj.






A więc aby znaleźć przyczyny tych rekordowych temperatur wystarczy tylko sprawdzić jaki poziom TG panował w czasie pomiaru. A ten był zależny od położenia planet w Układzie Słonecznym.

No i jak się tego mogliśmy spodziewać w dniu 10.08.2010 położenie planet było wyjątkowe.







Również z tego względu że jednocześnie też mieliśmy nów czyli koniunkcje Księżyca i Ziemi.



Sytuacja była więc następująca. Ziemia znalazła się w strefie w której panowały wysokie wartości TG ze względu na zgrupowanie się planet po jednej stronie Słońca. Jednocześnie doszło do dodatkowego podwyższenia TG ze względu na koniunkcję Ziemi i Księżyca. I jakby tego było jeszcze mało to dodatkowo Ziemia została trafiona bezpośrednio przez wybuch na Słońcu który miał miejsce trzy dni wcześniej a obłok plazmy osiągnął Ziemie właśnie 10.08.2010.






A więc w przestrzeni wokółziemskiej znalazły się olbrzymie ilości plazmy ze słońca obniżając dodatkowo możliwości generacji przestrzeni przez wakuole. Po prostu w tej samej objętości znalazło się o wiele więcej wakuol niż normalnie, utrudniając ekspansje sobie nawzajem . W efekcie doszło do drastycznego wzrostu częstotliwości oscylacji atomów materii na Ziemi w tym oczywiście i na Antarktydzie.

Przy niezmienionej wielkosci molekuł, a te nie miały czasu i możliwości na przejścia fazowe, musiało dojść do drastycznego spadku ich oscylacji, ponieważ mniejsze różnice w wielkościach atomów pomiędzy ich maksymalną i minimalną ekspansją zmniejszając ich wplyw na ruch samej molekuly. I to zostało zarejestrowane jako drastyczny spadek temperatury.



Oczywiście aż się prosi sprawdzić jaka sytuacja panowała przy innych rekordowych temperaturach na Antarktydzie.



Jaka więc była sytuacja w czasie gdy na stacji „Wostok“ padł rekord zimna?

Zauważymy że tym razem przyczyny były nieco inne.







Tym razem Ziemia znajdowała się przez dłuższy czas w obrębie zgrupowania planet po jednej stronie Słońca i przeszła cały szereg koniunkcji w tym rowniez z największymi planetami, Jowiszem i Saturnem. Musiało to doprowadzić do zmian fazowych w molekułach gazu i pary wodnej oraz oczywiście wody podającej w formie śniegu na Antarktydzie. Bardzo wysoki poziom TG w miesiącach poprzedzających ten rekord doprowadził do tego że wzrosły znacznie opady śniegu na Antarktydzie rowniez z tego wzgledu że punkt zamarzania wody uległ przesunięciu w gore skali temperatur. Sprzyjało to łatwiejszemu przejściu pary wodnej w stan stały a tym samym obfitym opadom śniegu. Tym samym Antarktyda pokryta była warstwa materii o wysokiej częstotliwości oscylacji własnych. Materia ta nie była wiec w stanie efektywnie pobudzać molekuły gazów z atmosfery do ruchu co już samo z siebie było przyczyną spadku temperatury. Kiedy jednak Ziemia wyszła ze zgrupowania planet i samotnie znalazła się po "drugiej stronie" Słońca w jej otoczeni doszło do gwałtownego zmniejszenia poziomu TG i tym samym zmniejszenia czynnika pobudzającego molekuły do ruchu. W efekcie doszło do drastycznego spadku temperatur i to nie tylko na powierzchni lodu ale nawet 2 m nad nim gdzie normalnie rzecz biorąc temperatury są zawsze wyższe (na Antarktydzie oczywiście).

Innym rekordem jest temperatura zanotowana bezpośrednio na biegunie południowym .Padł on w dniu 11.06.2012






i był spowodowany tranzytem Wenus co w powiązaniu z jednoczesna koniunkcja Marsa i Saturna doprowadziło do nagłego wzrostu TG na Ziemi.







Oczywiście masy tak oziębionego powietrza nie powstały bezpośrednio na biegunie południowym ale przywędrowały tam z kilku dniowym opóźnieniem z terenów, na ktorych w tym roku zarejestrowano nowy rekord.



Reasumując możemy wiec stwierdzić że zmiany temperatur na Ziemi są w znacznym stopniu rezultatem zmian poziomu TG w Układzie Słonecznym w rezultacie zmian konfiguracji planet. I to właśnie te konfiguracje decydują o zmianach klimatycznych na Ziemi.

Cywilizacja oszustów




Przed dwoma laty opublikowałem na moim blogu ten oto artykuł:






W międzyczasie pojawiło się wiele nowych doniesień dotyczących badań ewolucji człowieka i dane te coraz bardziej potwierdzają podane przeze mnie mechanizmy tejże.



Szczególnie szybki postęp zanotowano w badaniach genetycznych, ponieważ opracowano coraz lepsze metody separacji materiału paleogenetycznego od zanieczyszczeń.

Jednocześnie postęp ten spowodował pojawienie się nowych pytań i wątpliwości dotyczących dotychczasowej wersji tej ewolucji.

Badania genetyczne sugerują nam bardzo duża różnorodność form ludzkich w przeszłości a co ciekawe również znaleziska ze stosunkowo niedawnej przeszłości, z epoki brązu, wskazują że tzw. Ötzi czyli mumia człowieka uwolniona przez lodowiec w Alpach nie był spokrewniony z żadną współczesną grupą ludzką z terenów Europy. Jak jednak jest to możliwe, na ten temat nauka milczy. Ostatnio pojawiło się doniesienie że w centralnej Azji znaleziono szczątki człowieka nie pasujące genetycznie ani do Homo sapiens ani do Homo neanderthalensis, które określono mianem „człowieka z Denisowej“.



Również najnowsze wyniki badań szczątków ludzkich z jaskini „Sima de los Huesos“ przyniosły kolejną sensację. Okazało się że te liczace 400000 lat kości zawierają materiał genetyczny zdatny do odczytania a otrzymane wyniki wskazują na pokrewieństwo genetyczne tych ludzi z „człowiekiem z Denisowej“, pomimo tego, że czasowo dzieli ich 360000 lat od siebie.






Badacze analizujący te stare kości stwierdzili ze zdumieniem, że wykazują one bardzo dużą kruchość i są wyjątkowo lekkie. Zdecydowanie za lekkie w stosunku do ich masywnej morfologii.



Proponuje sobie teraz przypomnieć to co pisałem w mojej notce na temat mechanizmu powstawania zmian genetycznych prowadzących do powstania u ludzi zdolności trawienia laktozy. O czym pisałem w tej notce:






Ten mechanizm jest kluczem do zrozumienia tych wszystkich wymienionych obserwacji na bazie jednolitej teorii.



Okazuje się mianowicie że metody genetyczne które używa się do sekwencjonowania fragmentów DNA nie są przydatne dla analizy skamieniałości. Tak jak to opisywałem w mojej wyżej wymienionej notce, istnieją w historii okresy w których wielkość atomów rożni się dramatycznie od tej współczesnej. Jeśli weźmiemy taki kopalny DNA i przeprowadzimy jego replikację to z konieczności musi tam dojść do zamiany nukleotydów w kopiach w stosunku do wzorca i otrzymujemy materiał o zafałszowanej ich kolejnością.

Oczywiście jak zwykle naukowcy nie maja o tym pojęcia a co gorsza nie mają też żadnego interesu w tym by dociekać prawdy. Ogłoszenie kłamstw o odkryciu nowego gatunku człowieka niesie z sobą o wiele większą szansę kariery i robienia kasy niż zrzędzenie coś o niedoskonałości metody naukowej.



Otrzymane wyniki muszą jednak zostać poddane rewizji ponieważ podobieństwo genomu "człowieka z Denisowej" i ludzi z jaskini „Sima de los Huesos“ wskazuje tylko na to że obie te formy człowieka żyły w czasach o szczególnie niskiej wartości Tła Grawitacyjnego co spowodowało szczególnie duży wzrost wielkosci atomów. Tak wiec DNA tych ludzi składało się z nukleotydów o takiej wielkosci że w trakcie ich replikacji pojedyncze nukleotydy zostały zastąpione innymi ale o podobnej wielkosci. A więc w obu grupach DNA pojawiły się te same przeinaczenia i błędy a tym samym powstały obraz rozłożenia nukleotydów w genomie sugeruje istnienia innego gatunku człowieka.



W tym rozumieniu „Ötzi“ jest przykładem takiego samego procesu w niedalekiej przeszłości z tą różnicą że człowiek ten żył w czasach o znacznie wyższej wartości TG niż obecnie a tym samym o znacznie mniejszych atomach. Nie jest więc niespodzianką to że w trakcie replikacji materiału genetycznego obraz zafałszowań był całkiem inny od wspolczesnego, sugerując jego genetyczną wyjątkowość.



Paleogenetycy muszą się przygotować na dalsze niespodzianki tego typu. Ich całkowicie nieadekwatna do celów metoda replikacji DNA będzie prowadzić do coraz zabawniejszych wyników i nie zdziwię się jeśli wkrótce odkryci zostaną „ ludzie z Denisowej“ żyjący w niedalekiej przeszłości.



Po prostu trzeba tylko trafić na szczątki człowieka żyjącego przy takiej samej, niskiej wartości TG co ci ludzie i uzyska się taki sam wzór zafałszowań.



Nauka musi zaakceptować to, że jej metody badawcze nie są obiektywne i że obarczone są one olbrzymimi błędami z racji nieznajomości warunków fizycznych w okresie życia organizmów kopalnych.



Genetyka nie jest żadną „Wunderwaffe“ otwierającą nam drzwi do poznania naszej przeszłości. Bardziej przypomina ona „lustrzany gabinet“ w którym prawdę trudno jest jednoznacznie określić bo ta gra z nami w ciula.



Wracając do znalezisk z jaskini „Sima de los Huesos“ ta szczególna lekkość tych kości wynika z tego, że od momentu ich sedymentacji podlegały one rożnym procesom fosylizacji. W zmienionych wartościach TG musiało to prowadzić do dostosowania się wielkości atomów do nowych warunków, a to oznaczało znaczne zmniejszenie generowanej przez nie przestrzeni. Tym samym musiało to prowadzić do rozluźnienia struktury wewnętrznej atomów w molekułach przy jednoczesnym spadku masy. Te dwa procesy spowodowały to, ze kości te stały się niezwykle lekkie i porowate.



Proces taki występuje powszechnie na Ziemi i pisałem o nim już wielokrotnie np.: w tej notce o przyczynach zmian koloru gór lodowych. 






Jak widzimy w naturze występuje stosunkowo niewielka zmienność kształtujących ją mechanizmów a mimo to nieskończenie wielka zmienność form wynikłych z ich działania.

Zrozumienie tych mechanizmów jest kluczem do zrozumienia natury. Genetycy nie próbują nawet zrobić kroku w kierunku tego zrozumienia ograniczając się do prymitywnego i bezmyślnego powielania raz przyjętego schematu działania. Podejście takie nie tylko nie zbliża nas do prawdy ale odwrotnie próbuje nam kłamstwo przedstawić jako naukowa prawdę.

W ten sposób nauka przyczynia się w zdecydowany sposób to tego że nasza współczesna cywilizacja zasługuje na miano „cywilizacji oszustów“.

O kraterze i mołdawitach. Część druga



Aby zrozumieć jak doszło do powstania struktury Nördlinger Ries nie można jej rozpatrywać w oderwaniu od innych obserwacji w tym rejonie, a te są niezmiernie ciekawe. Szwabska Jura obfituje bowiem w struktury które wprost zadziwiają swoim podobieństwem do Nördlinger Ries, pomijając jedynie ich wielkość. Są to tak zwane maary. Są to lejkowate „dziury w ziemi”, często wypełnione wodą, o kolistym, rzadziej eliptycznym kształcie i niekiedy nawet o bardzo dużych rozmiarach, powstałe w wyniku eksplozji freatomagmowej, czyli wybuchu pary wodnej powstałej w momencie wniknięcia gorącej magmy w obręb przesyconych wodą skal osadowych. W Niemczech najbardziej znanym rejonem występowania jest rejon Eifel, w którym to śladowa aktywność wulkaniczna występuje do dzisiaj. Ale chyba najbardziej znana jest „Kopalnia Messel” ze wspaniale zachowana eoceńska florą i fauną. Niewiele osób zapewne wie, że skamieniałości te zachowały się w osadach jeziora powstałego po takiej właśnie eksplozji pary wodnej.


Maary rejonu Eifel osiągają max. 1500x1200 m średnicy ale te ze Szwabskiej Jury, mimo że mniej znane, nie ustępują im wielkością i np.: Randecker Maar może się pochwalić średnicą 1200 m.


Ogólnie zostało naliczone ponad 350 takich Maarów z rejonu Szwabskiej Jury a ich wiek oszacowano na 16 do 17 mln lat. Zjawisku aktywności wulkanicznej tego rejonu nadano nazwę „Schwäbischer Vulkan”.


Dalej w kierunku północno-wschodnim występuje rejon zwany Jurą Frankońską. Również w tym rejonie znaleziono dowody trzeciorzędowej działalności wulkanicznej, przy czym najmłodsze jej ślady mają około 11 mln lat.


Jeśli teraz spojrzymy na mapę południowych Niemiec to zauważymy, że Nördlinger Ries znajduje się dokładnie w środku pomiędzy tymi dwoma regionami. Jego forma i wiek wskazują dokładnie że struktura ta jest niczym innym jak bardzo wielkim maarem.
Pomijając już wszystko inne, trzeba być po prostu pozbawionym wyobraźni aby mając tak wyraźnie dowody obecności maarów wokół Nordlinger Ries przypisać tej strukturze inne pochodzenie jak pochodzenie w wyniku eksplozywnego wulkanizmu. Przy czym Steinheimer Becken dowodzi ciągłości w rozkładzie wielkosci maarów w tym regionie.
Rzut oka na tego typu struktury w innych rejonach świata świadczy o tym że wielkość Nördlinger Ries jest wprawdzie wyjątkowa ale i współcześnie znajdziemy maary osiągające podobna skale wielkosci, przy czym wiele struktur wulkanicznych o porównywalnej wielkosci nie jest przypisywane eksplozjom freatomagmowym tylko i wyłącznie ze względu na przyjętą konwencje wśród wulkanologów.
O jednym z takich współczesnych olbrzymich maarów pisałem w jednej z moich poprzednich notek opisując mordercze jezioro Nyos.
Również dowody geologiczne w postaci produktów wybuchu zachowanych w rejonie Nördlinger Ries wskazują na to że teoria meteorytowa nie ma żadnych podstaw, co więcej wykluczają ją z cała pewnością.
Obecność naturalnego szkła w obrębie typowych skal o nazwie Suevity wskazuje raczej na to, że mamy tu do czynienia z typowym produktem piroklastycznych lawin.


Zarówno w strukturze jak i w składzie nie występują zasadnicze różnice pomiędzy oboma typami skal. Na zdjęciu 1 widzimy przykład skały powstałej na skutek piroklastycznej lawiny, 


a na zdjęciu 2 przykład suewitu z Nordlinger Ries. 



Również dla niewprawnego oka obie skały wykazują daleko idące podobieństwo żeby nie powiedzieć identyczność. Również skały powstałe z piroklastycznych lawin maja domieszki naturalnych szkliw wynikające z tego że tworzyły się one przy temperaturach przewyższających 800°C.
Nieobecność skał wylewnych oraz nieznalezienie komina łączącego krater ze zbiornikiem magmy wynika z rozmiarów tego wybuchu. Pierwotnie skały podloza krystalicznego były przykryte 600 m warstwą skał osadowych zbudowanych z piaskowców margli i wapieni. W trakcie wybuchu w Nördlinger Ries skały zostały wyrzucone z głębokości do 1000 m. Siła wybuchu zmieliła je na pył, wskutek czego istnieje małe prawdopodobieństwo znalezienia okruchów które z cala pewnością możemy sklasyfikować jako skały wylewne

Nie znaczy to jednak że one nie istnieją. Jak dotychczas nie poświecono szukaniu komina wulkanicznego należytej uwagi. Jest to poważny błąd ponieważ znalezienie takiego komina może mieć również znaczenie ekonomiczne. Można przypuszczać że skały go budujące mogą należeć do klasy kimberlitów i zawierać diamenty.
Analizując geologie tego terenu trafimy też na inne obserwacje przeczące hipotezie meteorytowej.

Zakładając upadek meteorytu musimy przyjąć że w miejscu upadku musiały wystąpić olbrzymie temperatury sięgające najprawdopodobniej 20000°C. Mimo to wszędzie w obrębie struktury natrafimy na obecność niezmienionych termicznie skal węglanowych.
Każdy zapewne wie, że węglan wapnia ulega rozpadowi już od około 550°C i nie może istnieć powyżej 900°C. Oznacza to jednak, że w obrębie kaldery nie mogły się zachować nawet ślady niezmienionych termicznie skal. Tymczasem wszędzie znajdziemy wapienie jurajskie niekiedy  w formie kier o wielkosci do kilkuset metrów ale obrócone o 180° w stosunku do pierwotnego położenia, jak i drobniejszych okruchów bez śladów ich termicznego przeobrażenia.
Wrażliwość na temperaturę węglanu wapnia jest tak duża ze nie ma mowy o tym aby skały te mogły się zachować jeśli w miejscu wybuchu panowała taka temperatura jaka musiałaby wystąpić gdyby był to rzeczywiście upadek meteorytu.

Spójrzmy teraz na sprawę dowodu mineralogicznego w postaci Coezytu i Stiszowitu znalezionych jakoby przez Shoemakera i Chao.
Moim zdaniem to znalezisko było zwykłym oszustwem typowym zresztą dla współczesnej nauki.
Ponieważ w tym czasie nie zdawano sobie nawet sprawy z tego jakie różnorodne mechanizmy mogą wpłynąć na powstanie tych minerałów i że występują one w sposób naturalny w obrębie tak zwanych skal ultrametamorficznych.
Tylko dlatego opublikowanie o ich „odkryciu!” zostało uznane za ultymatywny dowód prawdziwości upadku meteorytu.
I te właśnie nieświadomość wykorzystali Shoemaker i Chao.
W ciągu ostatnich dziesięcioleci okazało się że ślady coezytu a zapewne i stiszowitu są powszechne w tak zwanych ultrametamorficznych skalach.


W czasach Shoemakera i Chao nie zdawano sobie jednak z tego sprawy że znalezienie tych minerałów nie jest tak naprawdę na powierzchni Ziemi możliwe. Minerały te nie są bowiem stabilne i przechodzą w przypadku spadku ciśnień w normalne formy krystaliczne kwarcu. Jeśli coezyt wykrystalizuje w obrębie innego minerału jak np. granatu czy tez rutylu to w warunkach panujących na powierzchni Ziemi musi on zmienić swój układ krystaliczny zwiększając jednocześnie swoja objętość. Powoduje to powstanie rys w otaczającym go minerale i to właśnie te rysy są pośrednim dowodem to że ten kwarc występował wcześniej w innej formie krystalicznej.
Oznacza to że w Nördlinger Ries nie można znaleźć tych minerałów bezpośrednio tak jak to twierdzili Shoemaker i Chao a jedynie ślady ich istnienia i to tylko i wyłącznie w obrębie skal metamorficznego podłoża.

Innym z „dowodów” jest powiązanie wystąpienia tak zwanych mołdawitów z eksplozja w Nördlinger Ries pomimo że występują one nawet w odległości 450 km od jej centrum.
Oczywiście dla uwiarygodnienia teorii meteorytowej konieczne było znalezienie tektytów i tu mołdawity mogły przejąc ich rolę pomimo tego, że w wielu przypadkach ich wygląd zewnętrzny przeczył zdecydowanie tej genezie. 



Ale od czego tak zwana „metoda naukowa” czyli metoda naginania rzeczywistosci do teorii.
Jedynym argumentem wskazującym na powiązanie tych dwóch rzeczy jest badanie ich wieku które wykazały że mołdawity powstały mniej więcej w tym samym czasie co Nordlinger Ries. Oczywiście jak zwykle u naukowców te wyniki które odbiegały od założeń wylądowały w koszu, ale nawet jeśli przyjmiemy że wiek jest zbliżony istnieje zdecydowanie lepsza hipoteza tłumacząca pochodzenie mołdawitów niż hipoteza meteorytowa.
Jeśli analizuje się występowanie mołdawitów w Europie Środkowej to zauważymy że nie jest ono przypadkowe .



Mołdawity znaleziono najliczniej w Czechach, Austrii i Saksonii. Istnieją również wzmianki o znalezieniu ich w Sudetach.
Tak jak to widać na zdjęciu mołdawitu, sama już jego forma zaprzecza możliwości powiązania go z tektytami. Taki mołdawit nie mógł powstać z kropli zastygłej w powietrzu skały podłoża. Ale dla naszych wyćwiczonych w ignorowaniu oczywistych faktów naukowców nie stanowiło to żadnej przeszkody w tym aby powiązać je z upadkiem meteorytu.
Aby znaleźć rozwiązanie zagadki mołdawitów musimy poszukać czynnika łączącego w sposób logiczny i przyczynowy wszystkie obszary ich znalezienia.
Z powodu wyżej wymienionych argumentów możemy wykluczyć pochodzenie meteorytowe a więc musi istnieć jakiś proces i jakiś zespól specjalnych warunków tłumaczący w naturalny sposób ich występowanie.
Oczywiście to wytłumaczenie nie jest nawet trudne. Ono znajduje się na wyciągniecie reki dla każdego kto wysili się choć trochę aby powiązać fakty ze sobą.

Podstawowym czynnikiem łączącym znaleziska mołdawitów ze sobą jest to że występują one wspólnie ze złożami rezydualnego kaolinu w tym rejonie.



Kaolin powstaje w wyniku wietrzenia granitów w ciepłym i wilgotnym klimacie i taki właśnie panował w Europie w środkowym trzeciorzędzie czyli w tym samym czasie kiedy tworzyły się struktury wulkaniczne południowych Niemiec,
Nie wszystkie jednak minerały występujące w granitach są równie mało odporne na ten rodzaj wietrzenia co skalenie. Musiało więc to prowadzic do częściowego wzbogacenia złóż kaolinu w kwarc o bardzo dużej czystości. Kwarc ten więc wypełniał lokalne zagłębienia na powierzchni złoża kaolinu i był oczywiście wystawiony na działanie zjawisk atmosferycznych. Jak wiemy obszary o klimacie gorącym charakteryzują się częstym występowaniem burz a tym towarzysza zawsze wyładowania atmosferyczne. Pioruny uderzają więc często w ziemię w wyniku czego dochodzi do lokalnego stopienia podłoża w miejscu trafienia.


Z racji specyficznych własności kaolinu należącego do  najlepszych znanych izolatorów, rozprzestrzenianie się ładunku elektrycznego wyładowania atmosferycznego mogło się odbywać tylko po kryształach kwarców tam występujących. Stworzyło to doskonale warunki dla stopienia tych kryształów i wytworzenia mołdawitów. W wyniku erozji powierzchniowej mołdawity te uległy wtórnej sedymentacji w okolicach złoża pierwotnego a w wyniku abrazji powierzchniowej w wyniku transportu rzecznego przybrały kształt otoczaków łatwo mylonych z opływowym kształtem tektytów.

Tak więc widzimy, że żaden z tych dowodów podawanych dla uprawdopodobnienia hipotezy meteorytowej w przypadku Nördlinger Ries nie ostaje się szczegółowej krytyce ale wykazuje tak naprawdę jej całkowita fałszywość.
Jest to jeszcze jeden przykład tego, jak niektóre wpływowe kręgi współczesnej nauki propagują bzdury i to przy aplauzie olbrzymiej większości naukowców.

Oczywiście przykład Nördlinger Ries nie jest czymś odosobnionym ale pokazuje nam że musimy przemyśleć od nowa interpretację takich struktur na Ziemi jak i na innych ciałach niebieskich.
Nördlinger Ries pokazuje nam jednoznacznie że struktury tego typu nie maja nic wspólnego z upadkami meteorytów ale są wynikiem procesów w głębi tych ciał, zainicjowanych koniunkcjami ciał niebieskich. Oznacza to jednocześnie że musimy zrewidować dogłębnie nasze poglądy na temat morfologi ciał niebieskich i pogodzić się z tym że wygląd ich powierzchni nie kształtowały żadne spektakularne zderzenia z meteorytami ale procesy „geofizyczne“ w ich wnętrzu.
Oczywiście wiąże się to również ze zmianami całego naszego „światopoglądu“ dotyczącego procesów zachodzących na naszej Ziemi. Również w tak zdawałoby się odległych dziedzinach jak zrozumienie genezy tworzenia się złóż ropy naftowej, o czym napiszę w najbliższym czasie.

Translate

Szukaj na tym blogu