O kraterze i mołdawitach. Część druga



Aby zrozumieć jak doszło do powstania struktury Nördlinger Ries nie można jej rozpatrywać w oderwaniu od innych obserwacji w tym rejonie, a te są niezmiernie ciekawe. Szwabska Jura obfituje bowiem w struktury które wprost zadziwiają swoim podobieństwem do Nördlinger Ries, pomijając jedynie ich wielkość. Są to tak zwane maary. Są to lejkowate „dziury w ziemi”, często wypełnione wodą, o kolistym, rzadziej eliptycznym kształcie i niekiedy nawet o bardzo dużych rozmiarach, powstałe w wyniku eksplozji freatomagmowej, czyli wybuchu pary wodnej powstałej w momencie wniknięcia gorącej magmy w obręb przesyconych wodą skal osadowych. W Niemczech najbardziej znanym rejonem występowania jest rejon Eifel, w którym to śladowa aktywność wulkaniczna występuje do dzisiaj. Ale chyba najbardziej znana jest „Kopalnia Messel” ze wspaniale zachowana eoceńska florą i fauną. Niewiele osób zapewne wie, że skamieniałości te zachowały się w osadach jeziora powstałego po takiej właśnie eksplozji pary wodnej.


Maary rejonu Eifel osiągają max. 1500x1200 m średnicy ale te ze Szwabskiej Jury, mimo że mniej znane, nie ustępują im wielkością i np.: Randecker Maar może się pochwalić średnicą 1200 m.


Ogólnie zostało naliczone ponad 350 takich Maarów z rejonu Szwabskiej Jury a ich wiek oszacowano na 16 do 17 mln lat. Zjawisku aktywności wulkanicznej tego rejonu nadano nazwę „Schwäbischer Vulkan”.


Dalej w kierunku północno-wschodnim występuje rejon zwany Jurą Frankońską. Również w tym rejonie znaleziono dowody trzeciorzędowej działalności wulkanicznej, przy czym najmłodsze jej ślady mają około 11 mln lat.


Jeśli teraz spojrzymy na mapę południowych Niemiec to zauważymy, że Nördlinger Ries znajduje się dokładnie w środku pomiędzy tymi dwoma regionami. Jego forma i wiek wskazują dokładnie że struktura ta jest niczym innym jak bardzo wielkim maarem.
Pomijając już wszystko inne, trzeba być po prostu pozbawionym wyobraźni aby mając tak wyraźnie dowody obecności maarów wokół Nordlinger Ries przypisać tej strukturze inne pochodzenie jak pochodzenie w wyniku eksplozywnego wulkanizmu. Przy czym Steinheimer Becken dowodzi ciągłości w rozkładzie wielkosci maarów w tym regionie.
Rzut oka na tego typu struktury w innych rejonach świata świadczy o tym że wielkość Nördlinger Ries jest wprawdzie wyjątkowa ale i współcześnie znajdziemy maary osiągające podobna skale wielkosci, przy czym wiele struktur wulkanicznych o porównywalnej wielkosci nie jest przypisywane eksplozjom freatomagmowym tylko i wyłącznie ze względu na przyjętą konwencje wśród wulkanologów.
O jednym z takich współczesnych olbrzymich maarów pisałem w jednej z moich poprzednich notek opisując mordercze jezioro Nyos.
Również dowody geologiczne w postaci produktów wybuchu zachowanych w rejonie Nördlinger Ries wskazują na to że teoria meteorytowa nie ma żadnych podstaw, co więcej wykluczają ją z cała pewnością.
Obecność naturalnego szkła w obrębie typowych skal o nazwie Suevity wskazuje raczej na to, że mamy tu do czynienia z typowym produktem piroklastycznych lawin.


Zarówno w strukturze jak i w składzie nie występują zasadnicze różnice pomiędzy oboma typami skal. Na zdjęciu 1 widzimy przykład skały powstałej na skutek piroklastycznej lawiny, 


a na zdjęciu 2 przykład suewitu z Nordlinger Ries. 



Również dla niewprawnego oka obie skały wykazują daleko idące podobieństwo żeby nie powiedzieć identyczność. Również skały powstałe z piroklastycznych lawin maja domieszki naturalnych szkliw wynikające z tego że tworzyły się one przy temperaturach przewyższających 800°C.
Nieobecność skał wylewnych oraz nieznalezienie komina łączącego krater ze zbiornikiem magmy wynika z rozmiarów tego wybuchu. Pierwotnie skały podloza krystalicznego były przykryte 600 m warstwą skał osadowych zbudowanych z piaskowców margli i wapieni. W trakcie wybuchu w Nördlinger Ries skały zostały wyrzucone z głębokości do 1000 m. Siła wybuchu zmieliła je na pył, wskutek czego istnieje małe prawdopodobieństwo znalezienia okruchów które z cala pewnością możemy sklasyfikować jako skały wylewne

Nie znaczy to jednak że one nie istnieją. Jak dotychczas nie poświecono szukaniu komina wulkanicznego należytej uwagi. Jest to poważny błąd ponieważ znalezienie takiego komina może mieć również znaczenie ekonomiczne. Można przypuszczać że skały go budujące mogą należeć do klasy kimberlitów i zawierać diamenty.
Analizując geologie tego terenu trafimy też na inne obserwacje przeczące hipotezie meteorytowej.

Zakładając upadek meteorytu musimy przyjąć że w miejscu upadku musiały wystąpić olbrzymie temperatury sięgające najprawdopodobniej 20000°C. Mimo to wszędzie w obrębie struktury natrafimy na obecność niezmienionych termicznie skal węglanowych.
Każdy zapewne wie, że węglan wapnia ulega rozpadowi już od około 550°C i nie może istnieć powyżej 900°C. Oznacza to jednak, że w obrębie kaldery nie mogły się zachować nawet ślady niezmienionych termicznie skal. Tymczasem wszędzie znajdziemy wapienie jurajskie niekiedy  w formie kier o wielkosci do kilkuset metrów ale obrócone o 180° w stosunku do pierwotnego położenia, jak i drobniejszych okruchów bez śladów ich termicznego przeobrażenia.
Wrażliwość na temperaturę węglanu wapnia jest tak duża ze nie ma mowy o tym aby skały te mogły się zachować jeśli w miejscu wybuchu panowała taka temperatura jaka musiałaby wystąpić gdyby był to rzeczywiście upadek meteorytu.

Spójrzmy teraz na sprawę dowodu mineralogicznego w postaci Coezytu i Stiszowitu znalezionych jakoby przez Shoemakera i Chao.
Moim zdaniem to znalezisko było zwykłym oszustwem typowym zresztą dla współczesnej nauki.
Ponieważ w tym czasie nie zdawano sobie nawet sprawy z tego jakie różnorodne mechanizmy mogą wpłynąć na powstanie tych minerałów i że występują one w sposób naturalny w obrębie tak zwanych skal ultrametamorficznych.
Tylko dlatego opublikowanie o ich „odkryciu!” zostało uznane za ultymatywny dowód prawdziwości upadku meteorytu.
I te właśnie nieświadomość wykorzystali Shoemaker i Chao.
W ciągu ostatnich dziesięcioleci okazało się że ślady coezytu a zapewne i stiszowitu są powszechne w tak zwanych ultrametamorficznych skalach.


W czasach Shoemakera i Chao nie zdawano sobie jednak z tego sprawy że znalezienie tych minerałów nie jest tak naprawdę na powierzchni Ziemi możliwe. Minerały te nie są bowiem stabilne i przechodzą w przypadku spadku ciśnień w normalne formy krystaliczne kwarcu. Jeśli coezyt wykrystalizuje w obrębie innego minerału jak np. granatu czy tez rutylu to w warunkach panujących na powierzchni Ziemi musi on zmienić swój układ krystaliczny zwiększając jednocześnie swoja objętość. Powoduje to powstanie rys w otaczającym go minerale i to właśnie te rysy są pośrednim dowodem to że ten kwarc występował wcześniej w innej formie krystalicznej.
Oznacza to że w Nördlinger Ries nie można znaleźć tych minerałów bezpośrednio tak jak to twierdzili Shoemaker i Chao a jedynie ślady ich istnienia i to tylko i wyłącznie w obrębie skal metamorficznego podłoża.

Innym z „dowodów” jest powiązanie wystąpienia tak zwanych mołdawitów z eksplozja w Nördlinger Ries pomimo że występują one nawet w odległości 450 km od jej centrum.
Oczywiście dla uwiarygodnienia teorii meteorytowej konieczne było znalezienie tektytów i tu mołdawity mogły przejąc ich rolę pomimo tego, że w wielu przypadkach ich wygląd zewnętrzny przeczył zdecydowanie tej genezie. 



Ale od czego tak zwana „metoda naukowa” czyli metoda naginania rzeczywistosci do teorii.
Jedynym argumentem wskazującym na powiązanie tych dwóch rzeczy jest badanie ich wieku które wykazały że mołdawity powstały mniej więcej w tym samym czasie co Nordlinger Ries. Oczywiście jak zwykle u naukowców te wyniki które odbiegały od założeń wylądowały w koszu, ale nawet jeśli przyjmiemy że wiek jest zbliżony istnieje zdecydowanie lepsza hipoteza tłumacząca pochodzenie mołdawitów niż hipoteza meteorytowa.
Jeśli analizuje się występowanie mołdawitów w Europie Środkowej to zauważymy że nie jest ono przypadkowe .



Mołdawity znaleziono najliczniej w Czechach, Austrii i Saksonii. Istnieją również wzmianki o znalezieniu ich w Sudetach.
Tak jak to widać na zdjęciu mołdawitu, sama już jego forma zaprzecza możliwości powiązania go z tektytami. Taki mołdawit nie mógł powstać z kropli zastygłej w powietrzu skały podłoża. Ale dla naszych wyćwiczonych w ignorowaniu oczywistych faktów naukowców nie stanowiło to żadnej przeszkody w tym aby powiązać je z upadkiem meteorytu.
Aby znaleźć rozwiązanie zagadki mołdawitów musimy poszukać czynnika łączącego w sposób logiczny i przyczynowy wszystkie obszary ich znalezienia.
Z powodu wyżej wymienionych argumentów możemy wykluczyć pochodzenie meteorytowe a więc musi istnieć jakiś proces i jakiś zespól specjalnych warunków tłumaczący w naturalny sposób ich występowanie.
Oczywiście to wytłumaczenie nie jest nawet trudne. Ono znajduje się na wyciągniecie reki dla każdego kto wysili się choć trochę aby powiązać fakty ze sobą.

Podstawowym czynnikiem łączącym znaleziska mołdawitów ze sobą jest to że występują one wspólnie ze złożami rezydualnego kaolinu w tym rejonie.



Kaolin powstaje w wyniku wietrzenia granitów w ciepłym i wilgotnym klimacie i taki właśnie panował w Europie w środkowym trzeciorzędzie czyli w tym samym czasie kiedy tworzyły się struktury wulkaniczne południowych Niemiec,
Nie wszystkie jednak minerały występujące w granitach są równie mało odporne na ten rodzaj wietrzenia co skalenie. Musiało więc to prowadzic do częściowego wzbogacenia złóż kaolinu w kwarc o bardzo dużej czystości. Kwarc ten więc wypełniał lokalne zagłębienia na powierzchni złoża kaolinu i był oczywiście wystawiony na działanie zjawisk atmosferycznych. Jak wiemy obszary o klimacie gorącym charakteryzują się częstym występowaniem burz a tym towarzysza zawsze wyładowania atmosferyczne. Pioruny uderzają więc często w ziemię w wyniku czego dochodzi do lokalnego stopienia podłoża w miejscu trafienia.


Z racji specyficznych własności kaolinu należącego do  najlepszych znanych izolatorów, rozprzestrzenianie się ładunku elektrycznego wyładowania atmosferycznego mogło się odbywać tylko po kryształach kwarców tam występujących. Stworzyło to doskonale warunki dla stopienia tych kryształów i wytworzenia mołdawitów. W wyniku erozji powierzchniowej mołdawity te uległy wtórnej sedymentacji w okolicach złoża pierwotnego a w wyniku abrazji powierzchniowej w wyniku transportu rzecznego przybrały kształt otoczaków łatwo mylonych z opływowym kształtem tektytów.

Tak więc widzimy, że żaden z tych dowodów podawanych dla uprawdopodobnienia hipotezy meteorytowej w przypadku Nördlinger Ries nie ostaje się szczegółowej krytyce ale wykazuje tak naprawdę jej całkowita fałszywość.
Jest to jeszcze jeden przykład tego, jak niektóre wpływowe kręgi współczesnej nauki propagują bzdury i to przy aplauzie olbrzymiej większości naukowców.

Oczywiście przykład Nördlinger Ries nie jest czymś odosobnionym ale pokazuje nam że musimy przemyśleć od nowa interpretację takich struktur na Ziemi jak i na innych ciałach niebieskich.
Nördlinger Ries pokazuje nam jednoznacznie że struktury tego typu nie maja nic wspólnego z upadkami meteorytów ale są wynikiem procesów w głębi tych ciał, zainicjowanych koniunkcjami ciał niebieskich. Oznacza to jednocześnie że musimy zrewidować dogłębnie nasze poglądy na temat morfologi ciał niebieskich i pogodzić się z tym że wygląd ich powierzchni nie kształtowały żadne spektakularne zderzenia z meteorytami ale procesy „geofizyczne“ w ich wnętrzu.
Oczywiście wiąże się to również ze zmianami całego naszego „światopoglądu“ dotyczącego procesów zachodzących na naszej Ziemi. Również w tak zdawałoby się odległych dziedzinach jak zrozumienie genezy tworzenia się złóż ropy naftowej, o czym napiszę w najbliższym czasie.

Sabat czarownic. Cześć czwarta



Czas więc już na wyjaśnienie dlaczego Keeling mógł przedstawić swoje pomiary sugerujące nieustanny i jednostajny wzrost ilości CO2 w atmosferze.

Oczywiście główne przyczyny omówiłem już w poprzednich notkach ale na nie nakładała się jeszcze dodatkowa, dominująca z racji położenia stacji pomiarowej Keelinga.

Badanie CO2 na Hawajach było już wielokrotnie krytykowane. Wynika to z tego, że ten archipelag ma pochodzenie wulkaniczne i należy do najbardziej aktywnych obszarów wulkanicznych na kuli ziemskiej. Z działalnością wulkaniczna związana jest oczywiście wzmożona emisja CO2 i tu wielu ekspertów widziało problem w zafałszowaniu rzeczywistych wartości CO2 w atmosferze.

Oczywiście ten niepokój był w pełni uzasadniony ale nie z powodu emisji CO2 przez wulkany (co jak wiemy z mojej poprzedniej notki nie ma żadnego wpływu na jego poziom w atmosferze) ale z powodów znacznie bardziej fundamentalnych, a mianowicie takich że wulkany są też produktem procesów synchronizacji oscylacji podstawowych jednostek przestrzeni pod wpływem koniunkcji ciał  niebieskich a szczególnie w wyniku wystąpienia zaćmień słonecznych (koniunkcja Ziemi i Księżyca) oraz związanych z tym lokalnych wzrostów poziomu Tła Grawitacyjnego.

O wpływie Tła Grawitacyjnego na zjawiska geofizyczne na Ziemi pisałem już wielokrotnie np. tutaj:


Opisany tam mechanizm funkcjonuje w ten sam sposób w każdym środowisku na Ziemi prowadząc jednak do rożnych form zewnętrznych. W lodzie prowadzi on do lokalnego stopienia się mas lodowych. W atmosferze do tworzenia się obszarów niżowych oraz zawirowań w atmosferze w formie cyklonów. W środowisku wodnym powoduje on powstanie szczególnie wielkich fal oraz tsunami, a we wnętrzu ziemi prowadzi on do powstania trzęsień ziemi oraz stopienia się skal i tworzenia się zbiorników magmy.

Nie inaczej jest też w przypadku Hawajów. Położenie tych wysp nie jest bowiem przypadkowe ale odpowiada temu miejscu na kuli ziemskiej gdzie szczególnie często dochodzi do całkowitych i obrączkowych zaćmień słonecznych.

Średnio zdarza się to na Ziemi dla dowolnego punktu ca. od 1 do 2 razy na 100 lat. Taka jest też częstotliwość zaćmień słonecznych w Polsce. Inaczej na obszarach na których występują tak zwane „Hot Spots“ czyli na obszarach o wzmożonej aktywności wulkanicznej. Na tych obszarach częstotliwość zaćmień słonecznych jest wielokrotnie większa. Np. na Hawajach zdarza się to średnio 5-krotnie częściej niż w Polsce ale oczywiście i tam rozkład ten nie jest równomierny i wahania są dosyć znaczne. Wiek dwudziesty należał do wieków z niedoborem tych zaćmień ale np. : w wieku XVII było ich coś kolo 7 ze szczególnym nasileniem w latach 1660 – 1680 gdzie zdarzyło się ich aż trzy. 


W przyszłości podobne zagęszczenie wystąpi w latach 2300 – 2400 gdzie ich liczba przekroczy 10  z trzema w ostatnich dwóch dekadach.

Oczywiście takie ich nasilenie nie pozostaje bez wpływu na materię we wnętrzu Ziemi i tak jak to opisałem w notce o lodowcach musi dojść do stopienia skal we wnętrzu Ziemi oraz do wybuchów wulkanicznych.

Zanim to jednak nastąpi materia ziemska w obszarze przyszłej komory magmatycznej synchronizuje coraz bardziej swoje oscylacje. Prowadzi to oczywiście do lokalnego wzrostu Tła Grawitacyjnego oraz do lokalnych zmian parametrów fizycznych na Ziemi. Oczywiście nie może to pozostać bez wpływu na poziom zawartości poszczególnych gazów w atmosferze ziemskiej w tym rejonie. Czym bardziej rośnie stopień tej synchronizacji tym większej zmianie ulega poziom CO2 w powietrzu.

Nie inaczej przebiega ten proces obecnie. Również tym razem mamy do czynienia z postępującym procesem synchronizacji wakuoli przestrzeni budujących materię.

Początek badan Keelinga przypada na okres w którym aktywność wulkaniczna na Hawajach była minimalna.

W tabeli widzimy okresy aktywności wulkanicznej na Hawajach w czasach historycznych.



Widzimy też że aktywność ta nie jest równomierna ale wykazuje okresy szczególnej intensywności. Jeden z takich okresów zakończył się w roku 1950 a wiec na parę lat przed początkiem pomiarów Keelinga. Na skutek wcześniejszych wybuchów i wylewów magmy, synchronizacja materii we wnętrzu ziemi została przerwana i odpowiednio spadł też poziom GH na Hawajach. I tę tendencję widzimy też bardzo dobrze na następnym wykresie na którym zauważamy że proces ten zaznaczył się w spadku zawartości CO2 w atmosferze.


Od roku 1984, po ostatnim wielkim wybuchu Mauna Loa, aktywność wulkaniczna spadła co jednak nie powinno nas zmylić. W głębi ziemi rośnie kolejna komora magmowa osiągając w ostatnich latach olbrzymie rozmiary.

Wybuch tego wulkanu może nastąpić w każdej chwili. Czynnikiem wyzwalającym może być koniunkcja planet albo zaćmienie słoneczne.

Jeśli spojrzymy na nasza tabelę dokładniej to nie ujdzie naszej uwadze to że historyczne wybuchy były zawsze poprzedzone zaćmieniem słonecznym które zaszło krotko przed tym.
Np. wybuch w roku 1859 był poprzedzony wystąpieniem szeregu zaćmień słonecznych od roku 1850. 


Pierwszy wybuch nie spowodował całkowitego opróżnienia komory magmatycznej i okres aktywności przeciągnął się do roku 1873. Bezpośrednią przyczyna tego końcowego wybuchu w tym cyklu było zaćmienie słoneczne w dniu 06.06.1872.



Oczywiście nasuwa się teraz pytanie jak przedstawia się dzisiejsza sytuacja na Hawajach.



Nowy cykl tworzenia się magmy zapoczątkowany został w latach 30 ubiegłego wieku.








Wprawdzie w wyniku aktywności wulkanicznej i związanych z nią wybuchów w latach 50-tych i w roku 1984 nastąpiło częściowe opróżnienie komory magmowej to cykl ten nie uległ jeszcze zakończeniu i proces narastania magmy trwa dalej.

Oba poprzednie paroksyzmy wulkaniczne były wywołane zaćmieniami słonecznymi w dniach  12.11.1947 oraz 31.07.1981. jednocześnie w latach 90 ubiegłego wieku doszło do szeregu zaćmień słonecznych gdzie komora magmowa nie miała jeszcze odpowiedniej ilości magmy aby zareagować wybuchem. Zamiast tego seria ta przyspieszyła proces topienia skal i dalszy wzrost tego zbiornika.

 
http://eclipse.gsfc.nasa.gov/SEatlas/SEatlas2/SEatlas1981.GIF
Ten rozwój wydarzeń zaznacza się też w odpowiednich zmianach wartości pomiarów CO2 w atmosferze w rejonie wulkanu Mauna Loa.



Oznacza to, że znajdujemy się w przededniu kolejnego paroksyzmu wulkanicznego którego początkiem może być kolejne zaćmienie słonca w tym rejonie.



Na takie zaćmienie słoneczne nie musimy długo czekać. Już bowiem za niespełna 3 lata mamy kolejne w dniu 09.03.2016 i to może być zapalnikiem tego procesu.



Nie jest też wykluczone że paroksyzm ten rozpocznie się wcześniej ponieważ w dniu 23.10.2014 dojdzie do częściowego zaćmienia Slonca na tym obszarze 



połączonego z koniunkcja Ziemi z Wenus i tym samym do dramatycznej zmiany Tła Grawitacyjnego na Ziemi.





Wybuch ten będzie jednym z największych w najnowszej historii wysp i będzie miał dramatyczny wpływ na życie ludzi na Hawajach.



Jeśli stacja badawcza Keelinga przetrwa ten wybuch to już po roku zarejestrowane zostaną tam olbrzymie spadki zawartości CO2 w powietrzu oczywiście pod warunkiem że USA dopuszczą do opublikowania tych wyników.



Znając te przekręty do jakich dochodzi w fizyce wątpię aby prawda została ujawniona.

Za tymi kłamstwami stoją bowiem największe koncerny na świecie i te nie dadzą sobie w kasze dmuchać.


Sabat czarownic. Cześć trzecia.

W poprzedniej mojej notce podałem wytłumaczenie przyczyn wzrostu CO2 w atmosferze. Oczywiście jest to wytłumaczenie generalnego trendu. Istnieją jednak również krótkookresowe zmiany ilości CO2 w atmosferze których wytłumaczenie nie jest możliwe w ramach doktryny „Klimatycznego Ocieplenia“ w tym rownież wytłumaczenie tego, dlaczego wzrost ten jest tak jednostajny na Hawajach. Tylko bowiem tam mamy do czynienia z tak jednoznaczną tendencją widoczną w powszechnie znanej krzywej Keelinga.
Tak jak wszystko w fizyce krzywa ta nie jest odzwierciedleniem realnego stanu ale jest pewnym matematycznym przybliżeniem opartym na statystyce. Pomiary CO2 nie są bowiem proste w interpretacji i rozrzut wyników jest olbrzymi. Już jednak w XIX wieku zauważono że wahania CO2 cechują się bardzo dużą regularnością układając się w łatwo zauważalne cykle. Szukając rozwiązania przyczyn tych wahań stosunkowo wcześnie przyjęto ich zależność od roślinności na Ziemi.

Wahania dobowe uznano więc za reakcję składu przyziemnych warstw atmosfery ziemskiej na fotosyntezę roślin i nikogo nie zdziwiło to że w dzień zawarość CO2 w powietrzu maleje a w nocy rośnie.

Ten cykl został więc w pełni zaakceptowany przez naukowców. To samo stało się też z cyklem rocznym.

Także tutaj nikt nigdy nie miał watpliwości co do przyczyn jego istnienia. Po prostu było to zgodne z regułami tak zwanej metody naukowej polegających na naginaniu rzeczywistości do teorii i ignorowaniu zjawisk do niej nie pasujących. Każdy gamoń widzi te niezgodności ale nikt nie odważy się przyznać że nie zgadza się to z ogólnie panującą doktryną. Oczywiście w przypadku owych cykli uzasadnienie tych wahań fotosyntezą roślin jest fałszywe. Twierdzenie że większość mas lądowych znajduje się na półkuli północnej a tym samym też większość szaty roślinnej nie jest prawdziwym argumentem, ponieważ roślinność lądowa stanowi tylko ułamek roślinności pobierającej CO2 z powietrza. Głównymi producentami biomasy są bowiem glony i z racji rozmieszczenia oceanów na kuli ziemskiej minimum CO2 należałoby się spodziewać w styczniu kiedy na półkuli południowej mamy lato. Jest jednak odwrotnie i co gorsza wahania te są tak regularne jakby nie istniała na Ziemi zmienność klimatyczna. Niezależnie od wahań pogodowych i związaną z tym efektywnością fotosyntezy, cykle te w poszczególnych latach są prawie że identyczne.

Oprócz tych dwóch cykli, uznawanych przez naukę, istnieje jeszcze jeden cykl którego obecność w pomiarach jest ewidentna a o którym nikt nie waży się mówić jakby on w ogóle nie istniał. Co ciekawe obserwowane w nim wahania nie dadzą się w żaden sposób związać z procesami fotosyntezy roślin a tym samym wskazuje on na bezsensowność interpretacji cyklu dobowego i rocznego.

Dla każdego normalnego człowieka kojarzy się on jednoznacznie z cyklem Księżyca.  
W istocie obserwujemy jednoznaczną zależność pomiędzy ilością pomierzonego CO2 a fazami Księżyca. 
Możemy się o tym przekonać na poniższej grafice.
Zależność jest tak wyraźna że nie podlega ona żadnej dyskusji, co więcej jeśli wpływ Księżyca jest tak silny to znaczy to również, że nie istnieje żaden wpływ fotosyntezy na zawartość CO2 w powietrzu. To spostrzeżenie jest w naszym przypadku o niewyobrażanej wprost ważności.

Pokazuje ono bowiem w sposób niepodważalny że:

roślinność ziemska nie ma żadnego wpływu na zawartość CO2 w atmosferze.

Jeśli zatem ta obserwacja pokazuje brak tego wpływu, gdzie roślinność zużywa miliony ton CO2 dziennie i przerabiane przez rośliny ilości CO2 są 15 krotnie większe niż jego produkcja przez ludzkość

to musimy zaakceptować to, że wplyw naszej cywilizacji na poziom CO2 w powietrzu jest zerowy.

Analiza badan w skali całej kuli ziemskiej wskazuje na pewne absolutnie niewytłumaczalne zależności, z punktu widzenia współczesnej fizyki. Okazuje się bowiem, że zawartość CO2, wbrew temu co byśmy oczekiwali, jest ściśle zależna od szerokości geograficznej na której znajduje się stacja pomiarowa i to w taki sposób, że zawartość CO2 w atmosferze przyjmuje najniższe wartości na biegunie południowym i rośnie w jednostajny sposób w kierunku bieguna północnego.

Wbrew naszemu instynktowi który karze się nam spodziewać sinusoidalnego rozkładu CO2, ten ma rozkład jednoznacznie liniowy

Ta obserwacja przywołuje oczywiście natychmiast w pamięci inną, taką mianowicie, że już od XIX wieku zauważono anomalny rozkład temperatur na kuli ziemskiej. Wbrew zdrowemu rozsądkowi, średnia temperatura półkuli południowej jest o ca. 2°C niższa niż półkuli północnej i to mimo tego, że znajduje się ona w okresie lata o wiele bliżej słońca i odpowiednio otrzymuje od niego o wiele więcej energii. Co więcej z racji powierzchniowej dominacji oceanów istnieją tam o wiele lepsze możliwości magazynowania tej energii a tym samym powinniśmy obserwować tam jednoznacznie wyższe temperatury niż na półkuli północnej.

Oczywiście oba te zjawiska są ze sobą powiązane i zależą od wartości Tła Grawitacyjnego.

Wytłumaczeniem są różnice w wartościach TG na półkuli północnej i południowej wynikające z położenia Ziemi na jej orbicie oraz intensywności przejść fazowych materii ziemskiej.
Fotosynteza jest głównym źródłem takich przejść fazowych dla CO2 i jest szczególnie intensywna w pełni okresu wegetacyjnego. Oczywiście sezon wegetacyjny dla półkuli południowej osiąga swoj maksimum w trakcie kiedy Ziemia jest w peryhelium a więc znajduje się najbliżej Słońca. Powoduje to wysokie wartości TG a więc w przypadku przejść fazowych powstają mniejsze objętościowo molekuły CO2 posiadające też odpowiednio mniejszą masę. Molekuły te z racji swojej mniejszej wielkosci są też mniej wrażliwe na oscylacje przestrzeni Tła Grawitacyjnego i wykazują tym samym niższą temperaturę. Szczególnie w okresie zimowym zaznacza się to bardzo mocno i temperatury w zimie dla półkuli południowej spadają niżej niż w trakcie zimy na półkuli północnej.

Tak więc widzimy że te dwie obserwacje, CO2 jak i temperatury, potwierdzają w pełni wyłączność TG jako źródła zmian parametrów fizycznych na Ziemi.

Tak na marginesie, zmiany dobowe CO2 nie są więc związane z fotosyntezą roślin ale wynikają z obrotu kuli ziemskiej w polu TG. W dzień powierzchnia Ziemi znajduje się minimalnie bliżej Słońca a tym samym wartość TG jest również minimalnie większa. Produkowane molekuły CO2 są więc zarówno mniejsze jak i lżejsze, co obserwujemy w spadku ilości CO2 w atmosferze. W nocy następuje przemieszanie warstw atmosferycznych i mierzone są molekuły które nie przeszły przejścia fazowego a więc molekuły z większą masą.
Wróćmy jeszcze raz do wahań CO2 związanych z cyklem księżycowym i spójrzmy jeszcze raz dokładniej na wyniki pomiarów CO2 dokonane w Taborze w Czechach w latach 1874-1875 i porównajmy je z cyklem faz Księżyca.

W większości przypadków mamy tu zgodność maksymalnych wartości CO2 cyklu miesięcznego z pełnią Księżyca ale oczywiście zauważymy też odstępstwa od tej zasady. Odstępstwa te nie podważają tej reguły ale wskazują jedynie na to, że istnieją w kosmosie procesy przewyższające swoją siłą, wplyw Księżyca na Ziemię.

Odstępstwo takie obserwujemy np. 20.04.1875 roku. Sprawdźmy więc jak wyglądała sytuacja w rozmieszczeniu planet w tym okresie.

Zauważymy że doszło do ścisłego zgrupowania się planet (biorąc Słońce za punkt odniesienia). Ziemia znalazła się w koniunkcji z Jowiszem o dodatkowo prawie wszystkie planety zgrupowały się po jednej stronie Słońca. Taki układ planet powoduje częste koniunkcje z udziałem Ziemi oraz generalną podwyżkę średniej wartości TG w tym czasie. Ten wzrost nakłada się na cykle wahań związanych z koniunkcjami Ziemi i Księżyca prowadząc do jego odwrócenia . Oznacza to że taki układ planet przewyższa wpływ Księżyca na Ziemię w zdecydowany sposób i prowadzi do dramatycznego zaburzenia w wysokości pomiarów CO2 w powietrzu.

Podobną sytuację mamy w dniu 18.06.1875 z tym że Ziemia znajduje się w koniunkcji z Marsem

Ciekawym przypadkiem niezgodności jest ta w trakcie pełni księżyca w dniu 17.08.1875.



W tym przypadku układ planet wzmocnił tendencję wzrostu zawartości CO2 w powietrzu. Wynikało to z opuszczenia strefy zgrupowania planet i wejścia Ziemi do obszaru o znacznej przewadze destruktywnych interferencji oscylacji podstawowych jednostek przestrzeni. Oznaczało to spadek TG oraz przyrost generacji przestrzeni przez atomy materii a tym samym ich masy.

Oznacza to jednak że wzajemne położenie planet w Układzie Słonecznym jest dominującym czynnikiem regulującym skład atmosfery ziemskiej.

Podsumowując dotychczasowe obserwacje musimy stwierdzić że ilość CO2 w atmosferze nie ma bezpośrednio nic wspólnego ze zużyciem tego gazu przez roślinność ani z jego produkcją przez człowieka a jest jedynie regulowana wymianą gazową z oceanem oraz zmianą fizycznych własności molekuł pod wpływem zmiany wielkosci TG.

Ponieważ rozpisałem się trochę za bardzo, o Hawajach pogadamy sobie w następnej notce.

Translate

Szukaj na tym blogu