Strony

Lista

Chimera z Arezzo

Chimera z Arezzo



Brązowa rzeźba chimery, mitycznego stworu łączącego w sobie cechy lwa, kozy i węża, należy do jednych z najbardziej znanych dzieł etruskich i do największych osiągnięć sztuki tego ludu.


Rzeźba ta nawiązuje do greckiej mitologii i interpretowana jest jako przykład wpływu kultury greckiej na Etrusków.

Poza jej walorami artystycznymi, jest ona dla nas interesująca ze względu na widoczny na niej etruski napis.



Napis ten jest oczywiście przez oficjalną naukę interpretowany w sposób całkowicie fałszywy i to mimo tego, że jest w gruncie rzeczy bardzo łatwy do odczytania (przynajmniej na pierwszy rzut oka).

Oczywiście warunkiem jest zaakceptowanie słowiańskiego pochodzenia Etrusków jak i tego, że posługiwali się oni słowiańską mową.

Napis jest jednak etruskim zwyczajem zaszyfrowany i wymaga najpierw prawidłowego odczytania zawartych w nim liter.
Wprawdzie większość z nich jest tu napisana jednoznacznie, ale w dwóch przypadkach występuje konieczność deszyfracji.



W pierwszym przypadku interpretacja jest łatwa. Mamy tu bowiem do czynienia z literą przypominającą greckie „N” 


w której jednak z łatwością rozpoznamy złożenie etruskich liter „I” oraz „L


W drugim przypadku sprawa jest zdecydowanie bardziej skomplikowana.


należy ona do pierwszego wyrazu w zdaniu czytanym od lewej strony na prawą .


Odczytujemy go po etrusku jako „LISZ” co przetłumaczymy na polski jako „LIS”. Odpowiednik znajdziemy np. w czeskim w słowie „LIŠka - lis

Problem jest jednak w tym, że użyta w tym wyrazie etruska litera „SZ” rożni się jednak zdecydowanie od swojej formy którą znamy już z wielu poprzednich tekstów.

Dla przypomnienia, jej prawidłowa forma wygląda następująco:

Musi to być dla nas sygnałem tego, że w tym przypadku mamy do czynienia ze złożeniem liter dla ich zaszyfrowania. Jeśli ligaturę tę rozłożymy na litery składowe to zdanie, przeczytane w odwrotnym kierunku (z prawej na lewą), da nam nowe znaczenie tego napisu.

To złożenie liter znajdziemy, jeśli odwrócimy omawiany znak o 180°.

Natychmiast widzimy, że składa się ona z liter „V” czyli łacińskiego „W” oraz z etruskiej litery „L”.

Po rozwiązaniu tych zagadek jesteśmy w stanie wydzielić w zdaniach poszczególne wyrazy oraz odczytać ich znaczenia.

W przypadku czytania napisu z lewej na prawą mamy do czynienia z następującymi wyrazami



Pierwszym to już omówione słowo „LISZ”. Następnie mamy przyimek „Z
oraz słowo „Milit”. To oznacza oczywiście starożytne miasto Milet.

Zdanie czytamy zatem jako:

LISZ Z MILIT

i tłumaczymy jako:

CHIMERA (LIS) Z MILETU

Możemy z tego wywnioskować, że Etruskowie nadawali swoim mitycznym stworom nazwy znane już im z codzienności.

Oczywiście użycie określenia „LIS” było też podyktowane koniecznością zaszyfrowania tekstu w dwie strony i autor użył określenia „LIS”, jako konieczny zamiennik słowa chimera, dla zaszyfrowania wiadomości, licząc na to, że czytelnik mimo to zinterpretuje je prawidłowo. Zresztą nie było to żadną sztuką, bo sama obecność tego napisu na figurze chimery była tu jednoznaczna.

Znacznie bardziej fascynująca jest wiadomość zapisana w zdaniu czytanym z prawej na lewą gdzie po rozdzieleni ligatury otrzymujemy zdanie



TI LIM CVLIL

Ti „ to częsty w językach południowych Słowian zaimek osobowy „Ty” lub „Cię” lub „Ciebie”.

Wszystko wskazuje na to, że słowo „LIM” jest imieniem własnym twórcy dzieła.

Słowo zaś „CVLIL” przeczytamy jako „SWLIL” i przetłumaczymy jako „odlał”.

W całym szeregu języków słowiańskich znajdziemy odpowiedniki tego słowa, jak np. w czeskim „vylil” czy też rosyjskim „излил”. Forma etruska łączy obie te formy wymowy wyrazu „wylał lub odlał” ze sobą, dając wyraz „SWLIL”.

Tak więc zdanie

TI LIM SVLIL” przetłumaczymy po polsku jako

CIEBIE ODLAŁ LIM

To zdanie ma dla naszej wiedzy o Etruskach pierwszorzędne znaczenie . Po pierwsze, jest jedynym znanym (dotychczas) przykładem podpisania się pod własnym dziełem etruskiego artysty, a po drugie, jest to drugi przypadek w którym w ogóle poznajemy nazwisko etruskiego rzeźbiarza.

Pierwszym jest twórca Apolla z Wejów, .Wulka.


Doniosłość tego, co udało się nam właśnie odkryć, wyrasta jednak znacznie poza zwykłe rozszyfrowanie napisu.

Aby to zrozumieć musimy wgłębić się trochę bardziej w warunki powstania tej rzeźby i w związki Etrusków z Miletem. Spróbujmy więc zgromadzić fakty dotyczące Miletu i Chimery razem i powiązać z tym co udało się nam już wcześniej dowiedzieć o Słowianach z czasów epoki Brązu.

Zacznijmy od samego mitu o Chimerze.
Z treścią mitu możemy zapoznać się np. tutaj:


Oczywiście wersja polska jest skandalicznie skrócona i nie podaje nam większości istotnych w tym przypadku szczegółów. Dlatego radzę przeczytać to w wersji angielskiej, albo sięgnąć do innych źródeł.

Najważniejszą informacją jest to, że Chimera była mitycznym potworem żyjących w rejonie Karii, znajdującej się w południowo-zachodniej części Azji Mniejszej. Ten ziejący ogniem potwor terroryzował okoliczną ludność, zabijając ludzi i niszcząc ich dobytek.

Największym miastem Karii w czasach antycznych był właśnie Milet. Powiązanie Miletu z mitem o Chimerze dokumentowane jest też licznymi jej wizerunkami na monetach bitych w tym mieście.



Kolejną informacja jest to, że koniec tym nieszczęściom zadał antyczny heros o imieniu Bellerofont, zabijając Chimerę.


Imię to zaskakuje nas swoim brzmieniem i nie pasuje nam do tak typowego brzmienia innych greckich imion. Również wytłumaczenie tego imienia jakie wymyślili sobie Grecy nie przekonuje i jest wyraźną próbą włączenia go w obręb tego języka. Bardziej prawdopodobne jest to, że jest ono pozostałością jakichś starszych od greckich lokalnych mitów i nie nie ma nic wspólnego z późniejszym greckim. Podobnie jak to już znamy z innych „greckich” mitów.



Gdzie znajdziemy jednak źródła tego imienia?

Na ten ślad natrafimy wtedy, jeśli zajmiemy się opisem geograficznym tej krainy. Jedną z ważniejszych rzek przepływających przez Karię jest Dalaman Çayı, przynajmniej tak nazywają ją obecnie Turcy.


W starożytności nazywano ją jednak imieniem „INDUS”.

Takim samym imieniem jakie ma najważniejsza rzeka Indii.

Ostatnim elementem w tej łamigłówce jest to, że Milet jest miastem bardzo starym, istniejącym na długo przedtem zanim zdominowali ten region Grecy.

W epoce Brązu tereny te zamieszkiwało plemię LELEGÓW.


Starozytni Grecy zaliczali do tej grupy plemion również niektore plemiona Grecji wlasciwej. Najwazniejszymi przedstawicielami byli mieszkancy Lakonii znani nam bardziej pod mianem Spartanie.


Lud tej krainy zachował język słowiański do czasów prawie ze współczesnych. Również w czasach antycznych Spartanie mówili po słowiańsku. Najważniejszy dowód dostarcza nam wypowiedz najbardziej znanego przedstawiciela Spartan – Leonidasa.

Również Leonidas odpowiadając na poselstwo Persów użył oczywiście języka swoich przodków odpowiadając w mowie słowiańskiej.
Jego odpowiedź brzmiała „módlmy się do Laby”.



Molim to do dzisiaj znaczy u Serbów modlić się. Labą lub po naszemu Ladą nazywali Słowianie boginię wojny ale i też sprawiedliwości i prawa.
Mówiąc to Leonidas miał na myśli to, że wszystko jest w ręku Bogów i to Bóg(owie) rozstrzygnie po czyjej stronie jest racja.


Jeszcze bardziej zaskakujące jest to, że w zapiskach Hetytów plemię Lelegów nazywane jest imieniem „LULAHI”. Od razu możemy się domyśleć, że nazwa ta wywodzi się do słowiańskiego herosa LELE.


Tak więc mieszkańcy tej krainy uważali się zapewne za potomków tego herosa, którego czcili w swoich wierzeniach jako Boga i nazywali siebie samych „LELAHI” lub „LACHI”.


Byli oni potomkami tych Słowian którzy w trakcie inwazji „Ludów morza” na Egipt osiedlili się na terenach Azji Mniejszej.



Cześć tych ludów powędrowała dalej w kierunku Indii, niosąc ze sobą zarówno język słowiański jak i nazywając napotykane po drodze rzeki i góry nazwami która znali ze swojej ojczyzny.
Tak więc i rzeka Indus otrzymała swoją nazwę na pamiątkę krainy z której pochodzili.

Jednym z dopływów Odry jest rzeka Ina zwana też Iną Leniwą.

Całkiem blisko od niej miała miejsce największa bitwa w Europie Środkowej, a może i największa w całym ówczesnym świecie, w której to ekspandujące państwo kultury łużyckiej złamało opór sojuszu plemion Słowian zachodnich, żyjących w pasie od Włoch po południową Skandynawię.


To właśnie wynik tej bitwy zapoczątkował wędrówki tych plemion na południe określane obecnie terminem „Inwazji Ludów Morza”.
Lenić się, spać lub drzemać to po czesku „DOZE” tak samo zresztą jak i w języku etruskim.


Tak więc Przybysze znad Odry nadawali w swojej nowej ojczyźnie napotkanym geograficznym elementom znane im określenia. I jedna z rzek otrzymała nazwę Ina Leniwa „Inados”, którą to nazwę ich potomkowie zanieśli aż do Indii.


Najważniejszą rzeczą było jednak to, że Słowianie zabrali ze sobą do Indii również swoje wierzenia i legendy z których najważniejszą była legenda o LELE i POLELE.
Ten ostatni już w Azji Mniejszej zatracił pierwotne brzmienie swojego imienia, przyjmując imię Balarama, zapewne pod wpływem intensywnych kontaktów z Egiptem.


Lachowie z Karii czcili Balaramę jako swojego wybawiciela od Chimery, ale dla Greków epoki klasycznej słowo to było niezrozumiałe, a więc nadali mu nowe znaczenie i brzmienie zamieniając Balaramę na Bellerefonta.
Sam mit o Chimerze żyje na na terenach z których pierwotnie pochodzili Lachowie do dziś, w formie naszej legendy o Smoku Wawelskim.


Etruskowie byli częścią tej słowiańskiej grupy językowej i utrzymywali ze swoimi pobratymcami z Azji Mniejszej, Półwyspu Bałkańskiego i Bliskiego Wschodu ścisłe kontakty, traktując podania Lachów z Karii za własne.

Jeszcze raz potwierdza się to, że zarówno Grecja jak i cały Bliski Wschód i Azja Mniejsza w epoce Brązu zostały skolonizowane przez Słowian. Ich ślady są wszędzie widoczne i tylko zmasowane zakłamywanie historii ze strony rządzących obecnie elit zapobiega temu, aby spojrzeć na tę epokę naszej historii od prawdziwej jej strony.

Wszystkie fakty leżą jak na dłoni. Jedynego co brakuje, to zdecydowania społeczeństw słowiańskich do odrzucenia „naukowych” kłamstw i do eliminacji ze swoich struktur obcej agentury trzymającej je w stanie duchowego i ekonomicznego zniewolenia.

Znaleziono skały z czasów początków istnienia Ziemi

Znaleziono skały z czasów początków istnienia Ziemi

Ostatnio mieliśmy okazję zapoznać się z ciekawą nowinką z zakresu geologii. Wiadomość ta przemknęła przez media bez specjalnego rozgłosu i to mimo tego, że jej znaczenie trudno jest wprost przecenić.

Zacznijmy od artykułu:



Opisuje on wynik badań chemizmu fragmentów głębinowych skał znalezionych w obrębie lawy wyrzuconej z wnętrza Ziemi w trakcie erupcji wulkanicznych na wyspach Hawajskich, na Islandii i na wyspach Samoa.

Omawiane skały mają, zgodnie z opisaną metodologią, 4,5 mld lat.

Jest to wiek wprost niewyobrażalny, bo według obowiązujących teorii powstały one już 60 mln lat po sformowaniu się Ziemi i od tamtej pory nie uległy żadnym dalszym znaczącym przeobrażeniom.

Opisane fragmenty skały zawierały minerały z grupy krzemianów w których wykryto obecność izotopu wolframu 182.
Ta obecność tego izotopu jest jednak bardzo problematyczna ponieważ, zgodnie z obowiązującym modelem budowy Ziemi, nie powinien on się w skalach wulkanicznych płyt oceanicznych w ogóle znajdować.

Jedyna możliwość jego powstania i uwiezienia w sieci krystalicznej tych krzemianów związania jest z rozpadem radioaktywnym Hafnu 182 w wyniku czego tworzy się wolfram 182.

Problem w tym, że Hafn 182 mógł egzystować na Ziemi tylko w ciągu pierwszych 60 mln lat jej istnienia ponieważ po takim właśnie okresie ulega on całkowitemu przeobrażeniu w izotop wolframu 182.

Oznacza to jednak, że zbadane krzemiany, a wraz z nimi również skały w których występują, muszą być starsze niż 4,5 mld lat.

Ale tu stoimy przed zasadniczym problemem. Dotychczas uważano płyty oceaniczne za produkt wielokrotnego recyklingu starszych oceanicznych skal i w związku z tym musiały być one już wielokrotnie przetapiane i mieszane na nowo.

Tymczasem wynik pomiarów jest jednoznaczny.

Znaleziono skały które od 4,5 mld lat nic o swoim nieuchronnym losie nie wiedziały i oparły się wszelkim próbom modernizacji i unowocześnienia. Co gorsza nie są one rzadkością i znaleziono je w wielu miejscach, co dowodzi że ich występowanie jest powszechne.

Oczywiście nasi pożal się Boże naukowcy znaleźli karkołomne wyjście z tej zagmatwanej sytuacji wymyślając sobie, że wulkany płyt oceanicznych zasilane są magmą z głębokości ponad 2900 km a więc z granicy postulowanego jądra Ziemi i to właśnie z tej głębokości zostają porwane fragmenty skał otaczających zbiornik magmy i wyniesione na jej powierzchnię.

Kto chce niech wierzy, ale trzeba być już ciężko poszkodowanym na umyśle, aby te bzdury przyjąć za dobrą monetę.

Oczywiście prawda jest taka, że wnętrze Ziemi jest w znacznej części niezmienione i poniżej 10 do 20 km występują skały stanowiące pierwotną materię z której powstała Ziemia, a więc są identyczne z materiałem współczesnych meteorytów i komet i odpowiadają tak zwanym meteorytom węglowym.



Przemiany skał ograniczają się tylko do bardzo cienkiej górnej ich części w której to, na skutek procesów o których już wielokrotnie pisałem, dochodzi do interferencyjnego ogrzania się i ich stopienia.




Omówione powyżej wulkaniczne wyspy nie są wcale związane z obszarami tzw. Hotspotów ale
są obszarami nad którymi dochodzi koncentracji częstotliwości zaćmień Słonecznych.

Hawaje mają np. od 3 do 5 razy większą częstotliwość wystąpienia tego zjawiska niż np. Polska i dlatego właśnie dochodzi tam do podgrzanie skał we wnętrzu Ziemi aż do ich upłynnienia, a tym samym do zjawisk wulkanicznych. Obserwowane przesuwanie się centrum tej aktywności, jak na przykład na Hawajach, nie wynika wcale z wędrówek jakichś wyimaginowanych płyt oceanicznych, ale jest prostą konsekwencją tego, że projekcja zaćmień słonecznych na powierzchni Ziemi ulega z czasem przesunięci, w miarę tego jak zmieniają się parametry orbity Ziemi.

Hawaje są najlepszym zresztą przykładem prawidłowości tej interpretacji ponieważ właśnie tam obserwujemy bardzo ciekawe zjawisko zmiany kierunku przesuwania się tej aktywności.



Przed około 65 mln lat doszło do dramatycznej zmiany kierunku tworzenia się wysp. Taka zmiana kierunku nie pasuje oczywiście do tzw. modelu tektoniki płyt. Jak zwykle nasi, pożal się Boże, „naukowcy” zmuszeni zostali do bezczelnych zmyśleń aby to uzasadnić i od tego czasu tak zwane Hotspoty zapitalają jak pokręcone po całej Ziemi razem z tymi wyimaginowanymi płytami. Wprawdzie matematycznie istnieje możliwość wyliczenia nakładania się tych wymyślonych kierunków ruchu tak, że można otrzymać widoczny dla każdego przebieg łańcucha tych wysp, ale oczywiście dalej nikt nie ma pojęcia jak takie zmiany można uzasadnić.



Nasi „genialni naukowcy” maja nas po prostu w dupie i nawet im się nie śni to, aby wysilić się na jakąś w miarę logiczną teorię uzasadniającą ich brednie.

Oczywiście, jak i we wszystkich innych przypadkach, za opisanymi problemami stoi nieudolność rozróżniania przez tzw „naukę” przyczyn od skutków.

Ziemia z racji powtarzającego się nieustanie zjawiska fikołkowania i zamiany położenia biegunów między sobą (tzw. przebiegunowania) jest narażona na niestabilność położenia jej osi względem płaszczyzny obrotów wokół Słońca.



Przed „65” milionami lat taki fikołek „nie wyszedł” tak jak trzeba i nagle zmieniło się nachylenie tej osi a tym samym drastycznie zmienił się klimat na Ziemi. Oczywiście zmienił się również tym samym sposób projekcji zaćmień słonecznych na powierzchni Ziemi i kierunek tworzenia się nowych wysp uległ zmianie.

Przy okazji wyginęły też dinozaury, ale to już całkiem inna para butów.