Tło Grawitacyjne a wzrost organizmów

 Tekst ten opublikowałem po raz pierwszy 05.01.2012 roku.

Tło Grawitacyjne a wzrost organizmów

Teoria ewolucji polaryzuje nie od dziś. Jedni bronią jej do opadłego, inni czynią trzy razy znak krzyża jak tylko usłyszą to słowo.

Jest to bardzo niekorzystna sytuacja w którą dali się wpędzić zwolennicy ewolucji, ponieważ maniacy religijni zmusili ich do tego, żeby bronić jej jako całości, bez względu na prawdziwość lub ważność poszczególnych jej elementów.

W efekcie od czasu Darwina postępy w tej dziedzinie nie są takie na jakie pozwalają tak naprawdę nowe metody genetyczne i analityczne.

Naukowcy zajmujący się ewolucją wydają się przyjmować takie same dogmatyczne pozycje, jak ich religijni adwersarze, co w efekcie skierowało badania na ślepy tor.

Poniższy przykład bardzo ciekawego doświadczenia w sposób przykładowy ilustruje ten problem.


Jednocześnie otwiera ono drzwi do lepszego zrozumienia mechanizmów ewolucji, przez które jednak żaden z naukowców nie odważna się przestąpić.

Kluczowym elementem jest w tym przypadku zagadkowy przyrost wielkości bakterii w pierwszych dwóch latach eksperymentu. W następnych latach wzrost ten zostaje zahamowany, by od czwartego roku przejść w tendencję spadkową.


Twórcy tego eksperymentu próbowali to wyjaśnić ewolucyjnym przystosowaniem się bakterii do warunków laboratoryjnych. Jednocześnie trzeba podkreślić że pożywka na której hodowane są bakterie ma minimalną ilość substancji odżywczych. Tak więc przyczyna wzrostu nie może leżeć w polepszeniu warunków środowiskowych, bo te w porównaniu do stanu z przed eksperymentu uległy niewątpliwie pogorszeniu.

Jeśli więc początkowy wzrost wielkości bakterii był spowodowany lepszym ich przystosowaniem, to jak wytłumaczyć ich późniejsze zmniejszenie?

Przecież ewolucja powinna dalej działać w tym samym kierunku i jednostki lepiej przystosowane powinny wypierać z hodowli te o gorszym zestawie genów. Tymczasem na oko wygląda dokładnie na odwrót.

Oczywiście nie uszło to uwadze przeciwników ewolucji i doświadczenie to znalazło się w centrum kampanii wymierzonej przeciwko tym naukowcom, którzy sprzeciwiają się mieszaniu się religii do nauki. Sytuacja jest o tyle skomplikowana bo faktyczny podział między religią a nauką nigdy nie został do końca przeprowadzony i nauką często zajmują się osobnicy z rozdwojeniem jaźni. 
Szczególnie mocno jest to widoczne w fizyce, gdzie ton nadają religijni maniacy, w efekcie czego powstają tam takie poronione twory chorej wyobraźni jak teoria względności czy też mechanika kwantowa.

Zamiast jednak szukać rozwiązania problemu, ewolucjoniści uciekają się do przemilczania kontrowersji, a w dyskusji, rzeczowe argumenty zastępują retorycznymi trikami.

Takie podejście jest absolutnie fałszywe i nie sprzyja poparciu przez tak zwane szerokie społeczeństwo, tym bardziej że to ostatnie już i tak jest w większości pod kontrolą religijnych demagogów.

Otwarte przyznanie się do istnienia problemów ze zrozumieniem ewolucji, nie jest przecież równoznaczne z przyznaniem racji stronie przeciwnej, ale jest niezbędne aby przemyśleć te problemy od początku i znaleźć odpowiednie rozwiązanie.

Przedstawiona przeze mnie w poprzednich notkach teoria Tła Grawitacyjnego również i w przypadku doświadczenia Lenskiego otwiera możliwości rozwiązania tego problemu.

Kluczem do tego rozwiązania jest fakt, że szczepy bakterii wybrane do doświadczenia były poprzednio przez wiele lat przechowywane w stanie głębokiego zamrożenia.
Ten fakt został przez twórców eksperymentu kompletnie zignorowany, a przecież nie mogły ujść ich uwagi doniesienia, że z zarodków ludzkich przechowywanych w stanie zamrożenia rodzą się większe noworodki.


Wnioski nasuwają się same.

Przyczyna wzrostu wielkości komórek musi leżeć w fakcie ich wcześniejszego zamrożenia.

Żeby zrozumieć mechanizm który do tego doprowadził musimy trochę odbiec od tematu i zająć się sposobem syntezy białek w organizmie. Nie mam zamiaru przedstawić tego szczegółowo wychodząc z założenia, że każdy kogo to interesuje może sobie to sam doczytać w internecie.

Bardzo skrótowo mechanizm ten wygląda następująco. Budowa chemiczna białek które są syntetyzowane przez organizm jest zakodowana w DNA, oczywiście nie wyczerpuje to wszystkich możliwości, ale dokładna ich znajomość nie jest nam do zrozumienia tego problemu potrzebna.

W procesie biosyntezy białka, informacja zapisana w sekwencji DNA jest w procesie transkrypcji przepisywana na cząsteczki RNA, a powstałe w ten sposób cząsteczki RNA są następnie wykorzystywane przez rybosomy do syntezy białka w procesie translacji.

Na tym jednak historia się nie kończy. Wytworzone białko, aby wypełnić swoją funkcję w organizmie, musi przyjąć przedtem odpowiednią formę przestrzenną. Białka te są w większości bardzo dużymi cząsteczkami i mogą składać się z tysięcy aminokwasów.
Bardzo rzadko przyjmują one formę prostego łańcucha ale najczęściej są w sposób finezyjny splątane


Proces tego splątania natura nie zostawiła samemu sobie, ponieważ od niego zależy to czy białko spełni przewidzianą dla niego funkcję.

W przypadku wielu chorób, w tym nowotworowej, właśnie niewłaściwemu sfałdowaniu białek przypisuje się kluczową rolę.

O tym jak te białka zostaną sfałdowane decydują specjalne cząstki zwane chaperonami


Można je sobie wyobrazić jako matrycę do której zostaje przyłączone białko by po odciśnięciu przyjąć już na zawsze prawidłową formę.

Chaperony są wiec odpowiedzialne za to, jaką wielkość przyjmuje cząsteczka białka, a tym samym pośrednio, jaką wielkość końcową będzie miał dany organizm.

I tutaj wkracza na scenę moja teoria Tła Grawitacyjnego. Tak jak już to w moich wcześniejszych notkach udowodniłem, TG decyduje o wielkości poszczególnych atomów i ich masie, a co za tym idzie również o wielkości cząsteczek związków chemicznych i organicznych.

Że ten proces jest tak dominujący o tym naukowcy nie chcą nic wiedzieć. 

Zabarykadowani w swoich bunkrach z wzorów matematycznych i rzekomych stałych fizycznych już od dawna nie odważają się wyściubić z niech nosa i zobaczyć, że rzeczywistość jest o wiele bardziej rozległa i urozmaicona, a ich prawa fizyczne to tylko ledwo rozpoznawalne ścieżki w tym nieskończonym krajobrazie natury.

Natura wie o TG już od dawna i organizmy żywe wykształciły już od samego początku życia na Ziemi mechanizmy stabilizujące syntezę białek a tym samym wielkość organizmu.

Jeśli częstotliwość oscylacji TG ulega powiększeniu, to zmniejsza tym samym objętość wakuoli w trakcie ich ekspansji. Ponieważ atomy pierwiastków chemicznych składają się z powiązanych ze sobą wakuol to zmniejsza się tym samy wielkość cząstek związków chemicznych i organicznych w trakcie ich tworzenia lub zmian fazowych.

W dłuższym okresie czasu doprowadziłoby to do drastycznego zmniejszenia się wielkości żywych organizmów.

Temu procesowi przeciwdziała typowa dla organizmów żywych własność replikacji białek. Już na poziomie DNA widzimy stabilizujący charakter tego mechanizmu. W przypadku podziału komórkowego nowo tworzone DNA musi się dostosować do struktury istniejącego już łańcucha DNA, co zapobiega zbyt gwałtownym zmianom jego wielkości.

Podobnie musi się dziać także przy replikacji chaperonow, gdzie nowa cząsteczka jest powielana na chaperonie już istniejącym.

Mechanizm ten nie jest jednak doskonały i kompensuje tylko częściowo te zmiany. 

W normalnych warunkach przy niewielkich zmianach TG, takich jakie występują np. w cyklu rocznym, wydaje się to być wystarczające. Inaczej mają się sprawy jeśli zmiany to przybierają gwałtowny charakter. Takie gwałtowne zmiany nie są wcale rzadkością i powtarzają się na Ziemi z dużą regularnością. Niekiedy przybierają one charakter katastrofalny i doprowadzają do drastycznych zmian klimatycznych, czy też masowego wymierania organizmów.

Również i w tym przypadku natura nie pozostaje bezbronna i wypracowała mechanizmy zapewniające, przynajmniej częściowo, stabilizację wielkości organizmów żywych.

Główną rolę w tym mechanizmie spełniają chaperony.

Jeśli TG gwałtownie rośnie to molekuły chaperony reagują dokładnie odwrotnie niż inne związki chemiczne czy też organiczne. Chaperony są w stanie w tej sytuacji rozluźnić swoja strukturę atomowa, a tym samym wielkość matrycy na której są fałdowane białka zmienia się tylko w niewielkim stopniu.

Co się dzieje jeśli ten mechanizm zawiedzie opowiem innym razem.

Oczywiście te dwa wymienione mechanizmy są ze sobą ściśle związane i nie zawsze działają w tym samym kierunku. W przypadku gwałtownych zmian TG mechanizm powielania chaperonów działa na zasadzie sprzężenia zwrotnego i zapobiega zbyt gwałtownym zmianom wielkości chaperonów i stabilizuje wielkość molekuł białek w trakcie procesów syntezy. Mechanizm ten nie jest jednak w stanie tych zmian zatrzymać czy tez odwrócić, jest jednak w stanie opóźnić je czasowo tak, że ich pełne wykształcenie następuje dopiero po dłuższym okresie czasu.

W wyżej wymienionym eksperymencie, zamrożenie szczepów bakterii na wiele lat spowodowało, że ciągłe procesy przystosowawcze i kompensacyjne związane ze zmianami TG uległy przerwaniu.

Ponowne rozmrożenie organizmu było wiec równoznaczne z gwałtowną zmiana TG.

W przeciągu tych paru lat w których bakterie były zamrożone zmiany TG zsumowały się do takiej wielkości, że chaperony zareagowały rozluźnieniem swojej struktury. Mechanizm powielania chaperonów na istniejącym pierwowzorze zapobiegł wprawdzie gwałtownym skokom, nie mógł jednak zapobiec temu aby w przeciągu następnych dwóch lat następował ciągły wzrost wielkości cząsteczek białek a tym samym wielkości bakterii. Zjawisku temu sprzyjał też fakt, że pomiędzy 1988 i 1990 wystąpił naturalny wzrost wartości TG.


Wraz z odwróceniem tendencji wzrostowej TG po roku 1991 doszło do wstrzymania, a następnie załamania wzrostu wielkości komórek bakterii i odwrócenia tego trendu.

Tak więc doświadczenie Lenskiego nie tylko że nie zaprzecza temu co napisałem w mojej notce „Karłowata przyszłość“ ale odwrotnie, jest doskonałym dowodem prawdziwości przedstawionego przeze mnie mechanizmu.

Znaczenie opisanego mechanizmu wykracza jednak znacznie poza opisany przypadek zmian wielkości komórek i umożliwia nam zrozumienie mechanizmów ewolucyjnych funkcjonujących poza poziomem zmian genetycznych.

Ewolucja to coś znacznie bardziej rozległego niż kumulacja mutacji genów. W rzeczywistości ewolucja to ciągły proces walki o zachowanie niezmienności funkcji i morfologii danego organizmu. Jej przeciwnikiem są wahania wartości TG które wymuszają na organizmach daleko idące zmiany nie tylko ich wielkości ale i budowy.

A co ze środowiskiem naturalnym?

To, jak się wydaje, wbrew temu co twierdzą ewolucjoniści, wpływa na ewolucję tylko w marginalny sposób.

Karłowata przyszłość

Ten artykuł opublikowałem po raz pierwszy 28.12.2011roku.

Jak to już to wielokrotnie wspominałem, wbrew temu co próbują nam wmówić tak zwani „naukowcy“, nie istnieje coś takiego jak niezmienność jednostek fizycznych, nie mówiąc o takich rzeczach jak stałe fizyczne.

http://krysztalowywszechswiat.blogspot.com/2015/10/o-przyczynach-niestabilnosci-masy.html 

Na przykładzie wzorca kilograma mogliśmy się przekonać, że ta niezmienność wynika tylko ze zmowy fizyków obstających chorobliwie przy tym założeniu, ponieważ w przeciwnym razie ich system złożony ze stałych fizycznych i matematycznego opisu natury ległby w gruzach.

Gdyby to samooszukiwanie się fizyków dotyczyło tylko ich samych moglibyśmy to ignorować, tak jak każdy może spokojnie ignorować astrologów czy innego typu maniaków religijnych. Niestety tej bandzie głupków wydaje się, że zjedli wszystkie rozumy świata i tylko to co pasuje do ich paranoicznych wyobrażeń ma prawo zaistnienia w świadomości społeczeństwa.

Dlatego nikogo nie powinno dziwić zacięte zwalczanie przez tych szamanów każdej próby wyrwania się z tych kazamatów ciemnogrodu w jakich sterczy współczesna fizyka.

Podane przeze mnie wytłumaczenie zmian masy kilograma implikuje oczywiście nie tylko to że odważniki z rożnych krajów różnią się swoja masą. To jest jeszcze najmniejszy problem. 

http://krysztalowywszechswiat.blogspot.com/2015/10/amerykanie-blefuja-niemcy-sprawdzaja.html


Ta sytuacja implikuje przede wszystkim to, że w każdym wzorze fizycznym, w którym występuje jednostka masy, z konieczności pojawia się błąd wynikający z jej zmienności. Już na przykładzie Słońca błąd ten może przyjąć wielkość masy Ziemi, jeśli uwzględnimy tylko różnicę wynikającą z wagi polskiego wzorca.

Nieudane próby wyznaczenia dokładnej wielkości stałej grawitacji wskazują jednak na to, że błąd ten musi być jeszcze około 1000 razy większy.
Oczywiście istnieje pośredni sposób wyznaczenia tej zmienności.
Jeśli przyjmiemy, że masa kilograma zależna jest od wzajemnej odległości atomów w sieci krystalicznej, a ta z kolei zależna jest od wartości TG w momencie odlewu, to możemy porównać te odległości w kilku klonach kilograma odlanych w rożnym czasie i opisać te zależność w formie funkcji.

Na tej podstawie zauważymy, że czym gęściej upakowane są atomy, tym mniejsze przyrosty wagi wykazuje dany klon.

Ta zdawałoby się nieznaczna zmienność okazuje się, przy głębszym zastanowieniu, przyczyną całego szeregu zmian, z którymi jesteśmy codziennie konfrontowani,, a które fizyka kompletnie ignoruje, ponieważ nie pasują one do jej paranoicznego obrazu natury.

Jednak już krótkie zastanowienie powinno nam wskazać że taki sposób funkcjonowania natury będzie musiał zmienić nasze widzenie rzeczywistości w sposób zaiste dramatyczny.

Natura jest o wiele bardziej zmienna i to we wszystkich skalach jej egzystencji. Od poziomu atomu, do poziomu wszechświata, wszystko wykazuje zmienność i dynamizm, który wprawi nas w osłupienie, jeśli tylko zdecydujemy się zaakceptować prawdziwe mechanizmy jej funkcjonowania.

Wszystkie nasze wyobrażenia do jakich przyzwyczaiły nas nauki przyrodnicze możemy spokojnie wyrzucić do kosza. Nic ale najzupełniej nic nie funkcjonuje tak jak by to chcieli naukowcy.

Dotyczy to nie tylko fizyki, ale dotyka wszystkie dziedziny nauk przyrodniczych.
W ostatnich latach zadałem sobie trud analizy wpływu mojej teorii na funkcjonowanie wszechświata w rożnych aspektach jego bytu i stwierdziłem, że moja teoria pozwala nam wreszcie połączyć w rozsądny sposób obserwacje z rożnych dziedzin nauki w jeden spójny obraz.

Żeby odbiec trochę od fizyki proponuję mały wypad w kierunku biologii.
Również w tej dziedzinie nauki, stare i skamieniałe sposoby myślenia wymagają drastycznej odnowy.

Weźmy przykładowo tak zwaną zmienność osobniczą. Zmienność tę przypisujemy immanentnym cechom systemu biologicznego. Tymczasem cecha ta nie jest w pierwszym rzędzie zależna od wewnętrznego systemu biologicznego danego organizmu, ale jest przejawem zewnętrznej zmienności naszej rzeczywistości.

Organizmy żywe nie zachowują się pod tym względem inaczej, niż może się zachować wzorzec masy z ta różnicą, że organizmy żywe z racji ich osobniczej przemijalności produkują tak jakby ciągle swoje własne klony. W każdej kolejnej generacji klonów, atomy związane w molekułach tworzących te organizmy, wiążą się ze sobą stosownie do zewnętrznych warunków TG

A to, tak jak to już stwierdziliśmy przy okazji analizy zmienności klonów wzorca masy, wykazuje od około 150 lat tendencję wzrostu częstotliwości oscylacji podstawowych jednostek przestrzeni.

Oznacza to także, że jeśli materia przechodzi zmiany fazowe, a z taką zmianą fazową mamy do czynienia w trakcie rozwoju organizmu żywego, to tworzące ją atomy muszą zostać ze sobą ściślej związane. W uproszczeniu można by powiedzieć, że poszczególne związki organiczne zwiększają upakowanie atomów w jednostce objętości. Temu zwiększeniu upakowania atomów w nowo tworzonym związku nie towarzyszy jednak zwiększenie ich ciężaru, ponieważ to zjawisko związane jest ze zmniejszeniem stopnia swobody oscylacji atomów w sieci krystalicznej, a tym samym ze zmniejszeniem relatywnej masy tych molekuł.

Oznacza to, że na podstawie ciężaru właściwego danej substancji nie jesteśmy w stanie zauważyć tej zmiany.

Jeśli organizm żywy potraktujemy jako geometryczną konstrukcję zbudowaną z białkowych cegiełek , to zauważymy jednak, że poszczególne cegiełki w kolejnych generacjach organizmów stają się mniejsze.

Większe upakowanie atomów powoduje, że poszczególne molekuły białek wytwarzanych w kolejnych generacjach organizmów wykazują malejącą objętość.
Jeśli nasza hipoteza jest prawdziwa, to zmniejszaniu się objętości białek musi też towarzyszyć zmniejszanie się wielkości organizmów żywych.

To zjawisko było przez całe dziesięciolecia przez naukę ignorowane ale w ostatnich latach fakty były tak jednoznaczne, że informacje o zmniejszaniu się wielkości organizmów żywych trafiły również do prasy światowej.
Przykładem może być ten artykuł o zmniejszaniu się wielkości owiec:
czy tez ten o zmniejszaniu się wielkości ryb w rzekach Francji:

albo notatka w prasie niemieckiej

We wszystkich przypadkach autorzy dopatrują się, w efekcie karłowacenia organizmów, wpływu ocieplenia klimatu. Przy czym obserwowana tendencja zaznacza się nie tylko na tych przykładach, ale wydaje się obejmować wszystkie organizmy żywe nawet te w środowiskach nie zmienionych wpływami cywilizacji.

Ta interpretacja wydawałaby się do przyjęcia, gdyby nie ciekawy eksperyment który przeprowadzili Chuan Kai Ho, Steven C. Pennings, i Thomas H. Carefoot
Oryginalny artykuł można znaleźć pod tym linkiem

a streszczenie tutaj:

Nasuwa się pytanie czy proponowana bezpośrednia zależność pomiędzy wielkością organizmów, a zmianami klimatycznymi, daje się w aspekcie wyników pracy Chuan Kai Ho uzasadniona.

Moim zdaniem zmiany wielkości organizmów w ostatnich dziesięcioleciach są rezultatem wzrostu częstotliwości oscylacji TG.

W czasach w których TG rośnie, w trakcie przejść fazowych, ale także w trakcie reakcji chemicznych, atomy uczestniczące w tych reakcjach zostają ze sobą mocniej związane, inaczej mówiąc, ich wzajemna odległość jest mniejsza. To dotyczy w takim samym stopniu procesu syntezy białek czy też innych związków organicznych, a w związku z tym także RNA.

Łańcuchy cząsteczek kwasów nukleinowych, zwanych nukleotydami, zostają w takich warunkach ściślej związane i powstała cząsteczka jest odpowiednio mniejsza. Zadaniem RNA jest w pierwszym rzędzie synteza białek w organizmie, a w związku z tym wytwarzane białka będą objętościowo odpowiednio mniejsze, szczególnie że po ich syntezie ulegają one jeszcze dodatkowej przestrzennej modyfikacji. Ponieważ białka stanowią podstawowy budulec komórek organizmów, zmniejszenie wielkości cząstek białek musi spowodować odpowiednio zmniejszenie wielkości samych organizmów.

W czasach o mniejszej wartości TG tak jak np. w trakcie zlodowaceń plejstoceńskich organizmy żywe były większe, niezależnie od tego w jakiej strefie klimatycznej żyły, na co mamy odpowiednie dowody paleontologiczne.

To tłumaczy też , dlaczego wielkość organizmów tego samego gatunku rośnie wraz z szerokością geograficzna regionu w którym on żyją. I tutaj dopiero pojawia się wpływ temperatury. Temperatura jest w tym przypadku elementem wskazującym wielkość oscylacji atomów molekuł substancji organicznych a tym samym Tła Grawitacyjnego. Czym niższe TG tym niższa temperatura a tym samym tym słabsze oscylacje atomów wchodzących w skład tych cząsteczek.

To oznacza że będą one w trakcie syntezy substancji organicznych, a w szczególności białek, luźniej ze sobą związane, a co za tym idzie objętość cząsteczek substancji organicznych będzie odpowiednio większa.

Jeśli teraz użyjemy pokarmu roślinnego z polarnych rejonów kuli ziemskiej do karmienia zwierząt doświadczalnych, to odpowiednio większe cząsteczki białek z tego pożywienia będą przyswajane i wbudowane w komórki tego organizmu w trakcie jego wzrostu z takim skutkiem, że ten organizm osiągnie odpowiednio większą wielkość.

Konsekwencje tego mechanizmu są jednak o wiele większe i wykraczają daleko poza wytłumaczenie zmienności osobniczej gatunków. Naszym wytłumaczeniem wkraczamy daleko w teren teorii ewolucji, w tym też ewolucji człowieka.
Tematykę tę podejmę w którejś z moich następnych notek.

Jakie jest prawdziwe imię Boga

Jakie jest prawdziwe imię Boga


Ciekawa sprawa, że pomimo tego, że imię Boga Chrześcijan i Żydów jest nam znane z licznych zapisków, to tak naprawdę nie wiemy do dziś, jak było ono przez twórców tych religii wymawiane.

Istnieje wprawdzie cała masa rożnych interpretacji, ale już choćby ze względu na tę różnorodność możemy przyjąć, że żadna z nich nie jest prawidłowa.

Ten chaotyczny stan, w którym wierni modlą się do Boga nie wiedząc nawet jego imienia, nie powstał bez przyczyny. Wynika on z tego, że od tysiącleci zrobiono wszystko, aby tę sprawę zagmatwać i zatrzeć wszystkie ślady prowadzące do prawdziwego znaczenia imienia Boga.

Całe nieszczęście zaczęło się od tego, że religia pierwszych Żydów, którzy jak to udowodniłem byli Słowianami,


nie ograniczyła się tylko do tego narodu, ale z czasem stała się religią również ludów tubylczych należących do semickiej rodziny językowej.

Szczególnie tak zwana „Niewola Babilońska” stała się kluczowym momentem w którym słowiańskie korzenie religii żydowskiej doznały poważnego uszczerbku.

Wbrew temu co wypisują na ten temat tzw. "naukowcy", niewola ta nie zaczęła się wraz z podbiciem Jerozolimy przez Nabuchodonozora II w roku 597 przed naszą erą, ale już dwieście lat wcześniej, od czasów Sargona II, trwały deportacje ludności z terenów zamieszkałych przez Słowian do do Asyrii i Babilonu.

Tam wiara Słowian w najwyższego ich Boga rozprzestrzeniła się też wśród ludności semickiej tak bardzo, że już wkrótce stanowili oni większość wśród zwolenników tej religii w Babilonie i ich kultura wyparła lub zdeformowała poważnie słowiańskie dziedzictwo.

W ciągu prawie 200 lat tzw. „niewoli” zarówno religia jak i inne elementy kultury tej ludności uległy tak poważnej przemianie, że powracający z „niewoli” potomkowie uprowadzonych Słowian mogli już mówić językiem różniącym się znacznie od tego, który dalej używała ludność pozostawiana na terenach Palestyny.

Te różnice były tak znaczne, że doszło do poważnych konfliktów z tubylcami, przy czym obie strony zarzucały sobie łamanie „boskich praw” jak i odstępstwa od prawidłowej interpretacji wiary w Boga.

Ostatecznie zwyciężyła frakcja osadników babilońskich, bo nowi ich władcy, Persowie, traktowali ich jako 5 kolumnę przydatna do pacyfikacji Palestyny i trzymającą tubylców w ryzach.

Poszczególnym plemionom słowiańskim obstającym przy wierności do religii ich przodków i traktujących przybyszów z Babilonu jako nowych zaborców, tak jak np. Samarytanie czy Nabatejczycy, został nawet zabroniony dostęp do miejsca kultu w Jerozolimie.



Możliwe że właśnie w tym momencie doszło do odseparowania się babilońskich Żydów od reszty Bliskowschodnich Słowian, również w sferze pisma, które do tego momentu nie różniło się specjalnie od pisma Etrusków i Fenicjan.

Można z całą pewnością przyjąć, że pierwsze teksty religijne Słowian bliskowschodnich, które następnie stały się pierwowzorem Biblii, były spisane w alfabecie fenickim. Trzeba więc też przyjąć, że również w tym alfabecie zapisane było imię Boga Żydów (Słowian bliskowschodnich).

O ile w przypadku innego słownictwa wydaje się, że piszący nie mieli żadnego oporu w zmienianiu i modyfikacji poszczególnych liter i wyrazów i zastępowania ich określeniami semickimi, o tyle w przypadku imienia Boga taka zmiana była niemożliwa, bo równała się ona najwyższemu stopniu herezji.

Tak więc mimo wszystkich zmian imię Boga zapisywane było dalej tak, jak je wymawiali jego pierwsi wyznawcy Słowianie.

W tym miejscu pojawia się taki sam mechanizm, jaki znamy już z przypadków manipulacji językami Europy Zachodniej w czasach średniowiecza.

Aby umocnić własną władzę i zatrzeć ślady po poprzednikach nie trzeba wcale niszczyć wszystkich ich pozostałości. Wystarczy tylko zmienić znaczenie poszczególnych elementów języka, np. nadać poszczególnym znakom alfabetu inne znaczenie i już uzyskujemy brzmienie wyrazów które w niczym nie przypomina ich pierwotnej postaci.


Tę samą metodę zastosowali babilońscy Żydzi aby odseparować się od słowiańskich współbraci w Palestynie.

W jakim stopniu było to skuteczne to trudno jest ocenić, ale skuteczność takiego działania jest potencjalnie oszałamiająca, jak to widzimy na przykładzie współczesnej "nauki", która stosuje te same metody dla zachachmęcenia słowiańskiego pochodzenia starożytnych języków i kultur i z całą premedytacją fałszuje znaczenia poszczególnych liter alfabetu fenickiego, hebrajskiego, hetyckiego i tak dalej i tak podobnie.

Tak więc żeby odczytać prawdziwe imię Boga, jak i zrozumieć jego znaczenie, wystarczy tylko sięgnąć do alfabetu fenickiego i porównać najstarsze zapiski imienia Boga z poszczególnymi jego znakami oraz związanym z tymi znakami brzmieniem głosek.

Oczywiście musimy uwzględnić to, że obecne brzmienie poszczególnych znaków literowych tego alfabetu nie jest prawidłowe, ale zostało tak zmienione przez tzw. „naukowców” aby odczytywane brzmienie wyrazów było jak najbardziej bełkotliwe i w najmniejszym stopniu nie przypominało języków słowiańskich.

Na poniższym zdjęciu widzimy imię Boga zapisane w alfabecie Fenickim.



Na kolejnym to samo imię zapisane na zwojach z Qumran.



W obu zapisach pierwsza litera to charakterystyczna dla alfabetu fenickiego litera „J”


Kolejna litera

jest przez tzw „naukowców” interpretowana jako głoska „H”.

Ta interpretacja jest oczywiście wyssana z palca i to z wielu powodów.

Najważniejszym jest to, że w alfabecie fenickim występuje również druga litera o praktycznie tej samej wymowie.

ta druga wersja litery „H” jest identyczna z rozpoznanym już przez nas znaczeniem tego znaku w alfabecie etruskim. Z racji olbrzymiego podobieństwa, a w praktyce identyczności obu tych starosłowiańskich alfabetów, jest to jak najbardziej logiczne, że nie występowała najmniejsza konieczność podwójnego zapisu głoski „H”. Wszystkie wyjaśnienia w tej sprawie jakie przedstawiają językoznawcy są o dupę rozbić i służą tylko podłemu celowi oszukiwania społeczeństwa.

Jest po prostu wysoce nieprawdopodobne to, aby Fenicjanie użyli dla tej samej głoski dwa rożne znaki alfabetu.

Wprost przeciwnie, w starożytnych alfabetach obserwujemy zjawisko odwrotne, to znaczy piszący używają często tego samego znaku dla dwóch lub nawet trzech, podobnie do siebie brzmiących głosek.

Nawet Rzymianie, którzy obsesyjnie regulowali wszystkie aspekty funkcjonowania społeczeństwa, w przypadku alfabetu, pozwolili sobie na wyjątkową swobodę interpretacyjną, nie odróżniając w zapisie liter „U” od „W” oraz „I” od „J”.

To samo zjawisko zaobserwowaliśmy również wśród Etrusków, którzy wyjątkowo swobodnie interpretowali zapis liter, np. „Ż”, „SZ” oraz „Ź”. Głoski te były często zapisywane tym samym znakiem i to nawet w tym samym tekście.


To nasze przypuszczenie potwierdza jeszcze taki fakt, że omawiany znak występuje również w alfabecie etruskim i to nawet w identycznej formie.

Dlaczego miałyby się one różnić w wymowie od etruskiego, pozostanie na zawsze zapewne niezglebiona tajemnica „współczesnej nauki”.

Ten fakt wyjaśnia też przyczyny obłąkańczej tezy współczesnej „nauki”, że bliskowschodnie kultury nie zapisywały samogłosek, bo liczba znaków z jakich składały się ich alfabety była za mała dla zapisu wszystkich dźwięków mowy. Ta teza jest po prostu fałszywa. Ludy te używały jak najbardziej samogłoski tylko te zostały przez tych bęcwałów „językoznawców” przydzielone spółgłoskom.

Przyczyna tak oszczędnego używania znaków literowych wynikała z tego, że wiele spółgłosek wymawiamy prawie że identycznie i do tego słyszymy je również indywidualnie. Wymawiając np. głoskę „S” jeden słyszy ją rzeczywiście w tym brzmieniu, a inny jako „Z” lub „ Ź”. To zjawisko pogłębione jest również tym, że równocześnie istniały niezliczone indywidualne dialekty słowiańskie i stosowanie wąsko zdefiniowanych znaków alfabetu bardzo szybko prowadziłoby do sztucznych podziałów językowych, tak jak to miało miejsce w średniowiecznej Europie. Starożytni Słowianie podchodzili do pisma w sposób racjonalny i pragmatyczny i preferowali system w którym wszyscy czytający niezależnie od dialektu i indywidualnych preferencji mogli zrozumieć to samo znaczenie danego tekstu.

Oczywiście również i w tym omawianym przypadku, znaczenie tego znaku jest identyczne jak w etruskim i litera ta oznacza nasze „E”, a nie wydumane przez pseudonaukowców jakieś „H”.

Kolejną literę widzimy na napisie fenickim w takiej formie.

Na napisie odczytanym ze zwoju z Qumran imię Boga zapisane jest tak:



a omawiana litera przyjmuje następującą formę:


Widzimy, że odpowiada ona w gruncie rzeczy etruskiemu „U”, ale tekst z Qumran nie bez przyczyny uzupełnia tę literę zawijasem przypominającym odwróconą o 90 stopni literę „W” lub ostre „S”. jest to sygnał dla czytającego aby wymawiając imię Boga nie popełnił błędu i wymówił je prawidłowo. Tak jak i u Rzymian, Fenicjanie używali dla głoski „W” i „U” tego samego znaku. To co w etruskim rozpoznaliśmy jako literę „U”, w alfabecie fenickim mogło równie dobrze oznaczać głoskę „W”. Zresztą to samo zjawisko występowało już w języku etruskim i przykłady takich tekstów rozszyfrowaliśmy już poprzednio.


Tak więc pisarz zwoju z Qumran zwraca czytającemu uwagę na to, że w tym przypadku mamy do czynienia z interpretacją tego znaku literowego jako litera „W”.

Dzięki temu jesteśmy już w stanie odczytać imię Boga jako „JEWE”.

Późniejsi manipulatorzy dodali tam literę H (zapewne jako element symbolizujący Boga” ale nie uwzględniany przy wymowie), a średniowieczni gamonie zrobili z tego imię „JAHWE”.

Co rzuca się nam natychmiast w oczy to to, że odczytane imię jest prawie że identyczne z etruskim imieniem ich najwyższego Boga „JOVEI”. To samo określenie przejęli też od nich Rzymianie, aby następnie w procesie separowania się od swoich słowiańskich korzeni, zamienić je na JUPITER.



Jednak nawet oni nie do końca odważyli się na całkowite świętokradztwo zostawiając, na wszelki wypadek, w dopełniaczu formę „JOVIS”.

Obowiązujące interpretacje znaczenia imion „JAHWE” jak i „”JOVIS” możemy sobie darować, bo to zwykły bełkot, ale zwróćmy natychmiast uwagę na to, że te imiona wywodziły się z języka słowiańskiego a więc tam musimy też szukać ich znaczenia.

Te poszukiwania prowadza nas prosto do początków mitologi słowiańskiej i do podziału na świat ludzi żywych, rzeczywistości i dnia, oraz na świat istot duchowych nocy i snów.

Każdy z tych światów był rządzony przez swojego boga.

Boga rządzącego tym co na JAWIE Słowianie etruscy nazwali „JOVEI” a słowiańscy Żydzi „JEWE”.

Ciekawe, że Słowianie z terenów greckich odrzucili koncepcje „Żywego Boga” i uznali świat nierealny jako ten w którym żyją Bogowie. Do świata nierealnego należał również czas nocy i snu i z tego właśnie ostatniego określenia, po dodaniu bezznaczeniowej końcówki „us”, powstało określenie ich Boga „Z(S)EUS”.

Jako ciekawostkę można tu nadmienić również to, że kapłani Zeusa nazywani byli przez Greków imieniem „Kureci”.


Czy nie jest to bezpośrednie potwierdzenie tezy o istnieniu uprzywilejowanego rodu „KURASI” do którego należeli również nasi Piastowie.



Ciekawe, że w świadomości historycznej Polaków, to najwyższe słowiańskie bóstwo zachowało się pod imieniem „JASSA”, na co zwrócił mi uwagę mój uważny czytelnik.

Oczywiście jest cała masa politycznych powodów dla których prawdziwa nazwa najwyższego słowiańskiego boga „JAWA” została zastąpiona określeniem „JASSA” nie przypominającym już w niczym imienia „JA(H)WE”.

Nie można jednak pominąć również całkiem prozaicznego wytłumaczenia.

Możliwe, że czasy pogromów zwolenników pierwotnego słowiańskiego kultu przez saksońską sektę chrześcijańską zwaną „Katolicyzmem” przeżyły również religijne zapiski w alfabecie starosłowiańskim, w którym imię Boga zapisane było graficznie tak samo jak na zwojach z Qumran.

Późniejszym czytelnikom mogła nie być znana prawidłowa interpretacja tych znaków i środkowej literze przypisali po prostu znaczenie podwójnego „S” lub też „SZ” nawiązując do znaczenia podobnego znaku w alfabecie fenickim i odczytali imię tego Boga jako JASSA. Ta fałszywa interpretacja była chętnie propagowana dalej, bo wykluczała na pierwszy rzut oka jakikolwiek związek z prawdziwym imieniem chrześcijańskiego Boga.

Dla kościoła katolickiego byłoby to śmiertelnym zagrożeniem, jeśli świadomość wtórności tej religii w stosunku do pierwotnej wiary Słowian, stałaby się powszechnie znaną wiedzą.

Jeszcze raz możemy się przekonać jak bardzo powiązane ze sobą są wszystkie kultury Europy i Bliskiego Wschodu i to już od najdawniejszych czasów. Jeszcze raz znaleźliśmy też dowody na to, że lepiszczem tego związku byli Słowianie.

Oczywiście najważniejszym wnioskiem jest ten, że możemy już teraz nazwać Boga Chrześcijan i Żydów Jego prawdziwym imieniem - „JAWA

Parę uwag o znaczeniu imion Jezus i Mahomet. Część druga

Parę uwag o znaczeniu imion Jezus i Mahomet. Część druga


Z imieniem Mahomet polska? Wikipedia wydaje się mieć jakieś dziwne problemy.

Jeśli już zdecydujemy się zajrzeć na stronę o Mahomecie, to zostaniemy tam skonfrontowani ze zdaniem:

pełne arabskie imię: Muhammad ibn Abd Allah ibn Abd al-Muttalib”

Nasze doświadczenia z informacjami z polskiej? Wikipedii nie są jednak, delikatnie mówiąc, najlepsze i dla pewności sprawdźmy lepiej co na ten temat piszą inni.

Okazuje się, że u Niemców wygląda to już całkiem inaczej i jego imię jest tam znacznie dłuższe.

Abū l-Qāsim Muhammad ibn ʿAbdallāh ibn ʿAbd al-Muttalib ibn Hāschim ibn ʿAbd Manāf al-Quraschī”

Co w takim razie jest w tym imieniu takiego niewygodnego, ze „polska” Wikipedia stara się je maksymalnie skrócić?

Odpowiedz jest oczywiście taka, że propagandziści odpowiedzialni za robienie Polakom gówna z mózgu nie chcą oczywiście „wywoływać wilka z lasu” i dostarczać im informacji, które mogłyby ich prowadzić do „głupich” skojarzeń.

Taka polityka funkcjonuje w Polsce bardzo dobrze, bo obecne pokolenia Polaków dają się wodzić za nos, że aż przykro. Zamiast samemu nauczyć się wyciągać wnioski z tego, co mają przed własnymi oczyma, za bardzo dowierzają ludziom, których jedynym celem jest utrzymanie ich w niewiedzy i zniewolenie ich dusz.

W przypadku imienia Mahomet, nie tylko ono wskazuje na jego słowiańskie pochodzenie, co omówiliśmy już poprzednio,


ale również prawie wszystkie pozostałe jego imiona i przydomki powinny tak naprawdę być dla Polaków łatwe do zrozumienia.

Już pierwszy człon jego imienia musi budzić w nas poczucie tego, że skądś to znamy.

Abū l-Qāsim (ten pierwszy człon imienia został przez polska? Wikipedię całkowicie pominięty) czytamy go jako „Abu i Kaśim”. W arabskim oryginale "القاسم محم” sprawa jest jeszcze bardziej oczywista, ponieważ początek jego imienia tłumaczymy po prostu jako „Qasim Mohammed”.

Słowo „Kaśim” wzbudza w nas jednak skojarzenia. W języku polskim znajdziemy je w wyrazie „kazanie” lub w wyrazie „kaznodzieja”. Jeszcze lepiej jest to widoczne w innych językach słowiańskich gdzie słowo „сказать” po rosyjsku oznacza „powiedzieć” a po bośniacku „kažem” lub „kaćem” oznacza mówię.

Tak więc ten pierwszy człon imienia oznacza po prostu „Mówca (głosiciel) Mohammad”

Dalsze części jego imienia są jeszcze bardziej fascynujące i wystawiają nasze utrwalone od pradawna przekonania na ciężką próbę.

Kolejny element „ibn ʿAbdallāh” tłumaczony jest jako „syn Abdallaha”.
Polska? Wikipedia idzie jeszcze dalej w swoich oszukańczych praktykach i zapisuje to imię jako „ibn Abd Allah” aby zachachmęcić jego prawdziwe znaczenie jeszcze dokładniej.

W obu przypadkach mamy tu do czynienia z oszustwem, ponieważ jak tę część imienia powinniśmy zapisać, widzimy jednoznacznie w trzeciej jego części „Abd al-Muttalib”. Ta konstrukcja powtarza się następnie wielokrotnie w pozostałych częściach imienia i potwierdza tym samy jej prawidłowość.

Imię Abdallah, który jest obecnie bardzo popularne wśród muzułmanów, musi być w rzeczywistości zapisane więc następująco „Abd al Lah”.

Abd al” tłumaczymy jako „sługa”, tak więc wyrażenie „ibn ʿabdallāh”, lub jak to nam wmawia to „polska” Wikipedia „ibn Abd Allah”, oznacza po przetłumaczeniu „syn sługi Laha”.

Lach oznacza tu jeszcze inne określenie herosa Lele, które następnie stało się synonimem wszystkich wyznawców Lele i Polele, w tym i Polaków, dlatego i najstarsze nazwy naszego narodu to „Lachy” i „Polachy”.

Kolejny człon imienia to również mowa słowiańska. Określenie „Muttalib” oznacza już na pierwszy rzut oka „Kochający Matkę”

Dalsze imię to „Hāschim”, co jednoznacznie daje się rozpoznać jako „Hoży” czyli piękny, urodziwy.

Manāf” jest trudniejszy do zrozumienia ale może mieć np. coś wspólnego ze staropolską nazwą statku „nawa” a więc kolejny przodek Mahometa nazywany był „Żeglarzem”.

Oczywiście skoro wśród tych wymienionych bezpośrednich przodków Mahometa znaleźliśmy tyle słowiańskich znaczeń, to również wśród jego legendarnych praojców musiały znajdować się imiona o jednoznacznie słowiańskiej etymologi.

W tym celu spójrzmy na tę listę zamieszczoną w niemieckiej Wikipedii.


Oczywiście dla większości imion nie znajdziemy od razu słowiańskiego wzorca, ale jest wśród nich również takie, które zrozumiemy od razu - „Yaschdschub”.
Nie ma co do tego najmniejszych wątpliwości, że oznacza ono imię „Jastrząb”.

To imię jest dobrym przejściem dla wyjaśnienia ostatniego członu imienia Mahometa czyli „al-Quraschī”. To określenie znaczy po arabsku „z rodu Quraschī”.

Oczywiście widzimy i tutaj typową dla współczesnej propagandy metodę takiego doboru liter, aby graficzny wygląd danego wyrazu nie przypominał mowy słowiańskiej. Jest to powszechny chwyt stosowany w językach zachodnich, które próbują zataić swoje słowiańskie korzenie, jak np. we francuskim czy też niemieckim, ale jak widać, nie obcy też językowi arabskiemu.

Również i w omawianym przypadku powinniśmy to określenie zapisać tak, jak je słyszymy, czyli fonetycznie, a wtedy mamy już znajomy nam wyraz „Kurasi”.

Nasze źródła” informacji zrobiły jednak z Kurasi – Kurajszytów. Brzmi nieźle, szczególnie jeśli się chce zachachmęcić przed Polakami prawdziwe znaczenie tej nazwy.

Kurasie to do dzisiaj występujące w Polsce, szczególnie na Podkarpaciu, nazwisko.

Kuraś to starodawne określenie koguta.

Słowianie z terenów obecnej Polski, którzy na przełomie epoki brązu i żelaza zaczęli podbijać Bliski Wschód, ale również Europe Zachodnią, zachowali tam swoje najdawniejsze struktury plemienne, do których należały również rody. Szczególnie ważna rola przypadła rodowi „Kurasi” którzy to w wielu przypadkach objęli czołowe pozycje w tworzących się tam nowych strukturach państwowych i plemiennych.

Rzymianie natrafiając w swoich podbojach na plemiona słowiańskie tłumaczyli napotkane samookreślenia tych ludów na łacinę i z tego powstały takie określenia jak Galowie, Galia, i Galileja.

To ostatnie prowadzi nas znowu do Jezusa który określany był również przydomkiem „Galilejczyk”

Ta nazwa jest bardzo symptomatyczna, bo pozwala nam zrozumieć dlaczego określenia Galia, Galowie i Galicja są tak bardzo rozpowszechnione w świecie.

W słowie Galilejczyk rozpoznajemy od razu dwa osobne człony. Pierwszy pochodzi od łacińskiego określenia koguta „Gallus” a drugi, „Lejczyk”, to najwyraźniej zdrobniona forma imienia „Lele”.

Tak więc Galilejczyk oznaczało nic innego jak „Kogut Lela”.

Musimy więc przyjąć, że to określenie objęło z czasem wszystkie plemiona wyznające kult Lele i Polele w Europie i na Bliskim Wschodzie, a następnie stało się bazą do nazewnictwa regionalnego.

Tak więc Jezus był również członkiem takiej wspólnoty, a tym samym jego pochodzenie mogło być tylko słowiańskie.

Zresztą w starożytności widzimy to również na wizerunkach Jezusa jak np. na tym fresku z katakumbów świętego Kaliksta w Rzymie z 3 wieku naszej ery, w których chowano pierwszych chrześcijan jak i ich biskupów.



Na rym fresku Jezus nosi na głowie czapkę identyczną z tą jaką używali słowiańscy Scyci.

Na innym wizerunku Jezusa z tych samych katakumb widzimy go w towarzystwie koguta.



Wśród Słowian kogut miał różnorakie symboliczne znaczenie, ale generalnie symbolizował odrodzenie i ochronę przed złem.

Z tej racji stal się również symbolem kultu Lele i Polele których starożytni Słowianie uważali za żywe wcielenie Boga w postaci ludzkiej, zesłanych na ziemię dla wyzwolenia jej mieszkańców od zła.

Tłumaczy to nam również dlaczego pierwsi władcy żydowscy, ale również większość innych władców na przestrzeni dziejów, odwoływała się do tej symboliki zagarniając dla siebie rolę wysłannika Boskiego na ziemi i uzurpując tym samym dla siebie Boskie pochodzenie.

Nie jest jednak wykluczone, że w istocie ród Kurasi panował w czasach antycznych od Arabii poprzez Polskę aż do Półwyspu Iberyjskiego.

Do tego rodu należeli więc nie tylko Jezus i Mahomet ale również Merowingowie, których pozostałością jest kogut jako symbol Francuzów.

Również nasi Piastowie od samego początku odwoływali się do tej symboliki co świadczyłoby o ich pochodzeniu z rodu Kurasi.

Przypomnę tutaj to, że na pierwszych monetach bitych przez Piastów widzimy postać koguta jako symbol władzy królewskiej.


Dopiero ukoronowanie się Chrobrego na Cesarza Rzymu stało się impulsem do zmiany tej symboliki i zastąpiło wizerunek koguta, cesarskim orłem.


Wracając do Mahometa, to oczywiście słowiańskie ślady związane z tą postacią są tak liczne, że aż trudno je tutaj wszystkie wymienić. Warto jednak wspomnieć o takiej ciekawostce, że Mahomet uciekając z Mekki znalazł schronienie wśród mieszkańców miasta Medyny. Tylko że to miasto, w dawnych czasach nosiło całkiem inna nazwę.

Nazywane było określeniem „Jasrib”, przynajmniej w takiej formie jest ono obecnie zapisywane.

Oczywiście i to określenie jest nam najwyraźniej znane. „Jas” odpowiada omawianemu już poprzednio starosłowiańskiemu określeniu na stojącą wodę, jezioro lub staw, natomiast „rib” odpowiada naszego określeniu „ryby”. Tak więc Medyna nazywana była pierwotnie „Rybne Jezioro”.

Takich toponimów o słowiańskim pochodzeniu było w przeszłości niezliczone ilości na Bliskim Wschodzie, ale w większości przypadków zostały one wyparte przez późniejsze arabskie nazwy, lub tak zdeformowane, że nie przypominają już w niczym swojego pierwowzoru.

Dla interesujących się arabistyką otwiera to wprost nieskończone pole do badan zródłosłowia języka arabskiego.

Pokazane tutaj zależności wskazują na to, że Chrześcijaństwo jest niczym innym jak zaadoptowanym słowiańskim kultem Lele i Polele. Chrześcijaństwo w przeciągu wieków nadało temu kultowi coraz bardziej orientalny wystrój, aby zatrzeć jego słowiańskie pochodzenie, ale mimo to jeszcze w późnym średniowieczu słowiańska symbolika była w tym kulcie powszechna.

Kościoły chrześcijańskie zwieńczone były figurami koguta nawiązującymi jednoznacznie do kultu Lele.
Również muzułmańskie meczety zdobione są symbolem półksiężyca, Tylko że ten półksiężyc to tak naprawdę jest niczym innym jak sierpem, słowiańskim symbolem Polele.

Chrześcijaństwo tym rożni się od dawnego kultu Lele, że odrzuciło powtarzalność aktu zejścia Boga na ziemię i jego samoofiary w celu zbawienia jej mieszkańców, a przyjęło, że jedyną prawdziwą i ostateczną ofiarą było ukrzyżowanie Jezusa Chrystusa (Czystego Dębu).

Powszechność kultu Lele oraz powtarzalność aktu samoofiary „Żywego Boga” każe nam jednak wątpić w historyczność postaci Jezusa Chrystusa. Jest on raczej uosobieniem całego zastępu ludzi, którzy dobrowolnie złożyli ofiarę swojego życia dla dobra wszystkich.

Taka interpretacja znajduje swoje potwierdzenie na drugim końcu Europy.

W Irlandii już od dawna znajdowano doskonale zachowane w torfie ciała rytualnie zabitych mężczyzn.


Charakterystyczne było to, ze ofiary te należały do osób uprzywilejowanych o bardzo wysokim statusie społecznym. Potwierdzone to było nie tylko bogactwem stroju takiej ofiary, ale również jej wyglądem zewnętrznym. Osoby te za życia nie wykonywały żadnej ciężkiej pracy ani nie uprawiały rzemiosła wojennego. Nawet ich paznokcie były tak wypielęgnowane jakby dopiero co wyszli od manicurzystki.

Panuje przekonanie ze w Irlandii panował zwyczaj rytualnego zabijania panujących władców po zakończeniu ich rządów.

W aspekcie tego co udało się nam wydedukować musimy te znaleziska zinterpretować jako pochowki posłańców Bożych Lela i Polela. Ich rola więc nie było rządzenie poddanymi, co raczej wykupienie ich grzechów ofiara własnego życia.

Tak prozaiczna sprawa jak wyjaśnienie znaczenia paru imion doprowadziła nas, ku naszemu zaskoczeniu, do wniosków które stoją w całkowitej sprzeczności z obowiązującą doktryną, ale za to tłumaczą dostępną nam wiedzę dotyczącą historia Europy i Bliskiego Wschodu w sposób całościowy i spójny, dając nam wizję Europy w której nasi słowiańscy przodkowie byli jej głównymi budowniczymi.


Translate

Szukaj na tym blogu