Zima trzyma

Zima trzyma


Nikt już się tego nie spodziewał, że w tym roku będziemy mieli jeszcze prawdziwą zimę, ale jak to zwykle bywa natura splatała nam kolejnego figla.


U nas w Europie trzęsiemy się z zimna, a na Grenlandii gore. No może lekko przesadziłem, ale -10°C to jak na ten region świata prawie że upał.


Oczywiście ta niespodziewana roszada pogodowa przywołała natychmiast na plan klimatycznych szarlatanów wszelkiej maści, korzystających z okazji aby wmawiać ludziom bajeczkę o klimatycznym ociepleniu.

Mimo ich całkowitej ignorancji w temacie, nie brakuje im tupetu, aby wprowadzać w błąd społeczeństwo. Przychodzi im to dość łatwo, bo to już od lat jest kompletnie zdezorientowane ciągłą propagandą masowych mediów i tak już wytresowane, że łyka te głodne kawałki jak małpa kit.


Tymczasem jak zwykle, aby wytłumaczyć sobie te nagłe zmiany, nie trzeba sięgać wcale do takich bajeczek jak klimatyczne ocieplenie. Wystarczy po prostu spojrzeć trzeźwo na to, co się tak naprawdę dzieje poza czterema ścianami elitarnych gabinetów i biur.


Zacznijmy może od przytoczenia faktów.


Tegoroczna zima, globalnie patrząc, należy raczej do tych zimniejszych. Zarówno Ameryka Północna jak i Azja przeżywały okres silnych spadków temperatury jak i relatywnie obfitych opadów śniegu. Z tymi faktami każdy się już spotkał, ale propaganda masowych mediów zdołała już je zatrzeć w naszej pamięci, bombardując nas ciągle wiadomościami o klimatycznej katastrofie.

Czym było bardziej zimno, tym częściej musieliśmy wysłuchiwać tego propagandowego jazgotu. Tym gangsterom przychodziło to tym łatwiej, bo faktycznie w Europie zima była ciepła i nie wszystkim chciało się tam zawracać sobie głowę tym, że na Syberii mróz aż trzaska, a w Japonii 5 m śniegu.


Jednak ta komfortowa dla nas sytuacja nie trwała długo.

Wszystko zmieniło się z końcem stycznia. Nie tylko w troposferze, ale szczególnie w stratosferze doszło do gwałtownych przetasowań.


Trzeba bowiem wiedzieć to, że w okresie zimowym w stratosferze nad biegunem północnym tworzy się olbrzymi wir powietrzny.




W normalnej sytuacji jest on dość stabilny i charakteryzuje się temperaturami powierza do -80°C oraz prędkością wiatru do 80 m/s. Wir polarny w stratosferze ma również wpływ na kierunki wiatrów oraz temperaturę powietrza w troposferze.

Przy bardzo silnych prędkościach wiatru i przy niskich temperaturach powietrza w stratosferze, w Europie kształtuje się pogoda zdominowana przez silne wiatry znad Atlantyku, a tym samym o relatywnie wysokich temperaturach powietrza. W innych rejonach półkuli północnej oznacza to jednak siarczystą zimę.


W roku 1952 zauważono, że warunki w stratosferze nie są takie stabilne jak by się to wydawało i od czasu do czasu dochodzi tam do dramatycznych wprost zmian związanych z gwałtownym jej ociepleniem jak i z osłabieniem a nawet odwróceniem panujących w niej wiatrów.


Te zmiany pociągają za sobą rozbicie wiru polarnego na dwa lub więcej lokalnych wirów i prowadzą do tego, że masy zimnego powietrza kierowane są daleko na południe, a rejon bieguna ulega gwałtownemu ociepleniu.




Jak zwykle nauka nie ma pojęcia o przyczynach tego zjawiska , ale nie przeszkadza to lewakom w pieprzeni bzdur o klimatycznym ociepleniu.


Tymczasem, sprawa jest jak zwykle banalna.


Ocieplenie stratosfery jest rezultatem lokalnego zwiększenia częstotliwości oscylacji Tła Grawitacyjnego.


Przypadek tegorocznego załamania się wiru polarnego jest szczególnie łatwy do wytłumaczenia bo ściśle związany z zaćmieniem słonecznym w dniu 15.02.2018.


W podanym linku, do filmiku z symulacją wiru polarnego w roku 2009, ta zależność pomiędzy zaćmieniem słonecznym a zmiana cyrkulacji wiatru w stratosferze jest równie jednoznaczna. Wraz ze zbliżaniem się zaćmienia słonecznego w dniu 26.01.2009 widzimy stopniowe osłabienie wiru polarnego, co w efekcie doprowadziło do odwrócenia jego kierunku.


Mechanizm jaki tu występuje polega na tym, że koniunkcja Ziemi i Księżyca prowadzi do interferencji modulacji TG powodowanych przez te ciała niebieskie, a tym samym do zwiększenia oscylacji części składowych atomów czyli do zwiększenia oscylacji podstawowych jednostek z których składa się przestrzeń.


W efekcie w górnej stratosferze dochodzi do zmiany warunków brzegowych atmosfery i do wytworzenia się molekuł gazów o innej częstotliwości oscylacji własnych. Interferencje pomiędzy rożnymi generacjami takich molekuł zapoczątkowują proces spontanicznego narastania tych oscylacji, co rejestrowane jest przez instrumenty badawcze jako gwałtowny wzrost temperatury w górnej stratosferze.


Ta strefa wzrostów temperatury ogarnia coraz to nowe obszary, przesuwając się w kierunku powierzchni Ziemi. Już po kilku dniach osiąga jej powierzchnię ogrzewając atmosferę w rejonie bieguna do ekstremalnie wysokich temperatur oraz rozbijając zalegające tam warstwy zimnego powietrza na dwa lub więcej pojedynczych ośrodków wysokiego ciśnienia.


Te nowe centra przesuwają się wskutek tego na południe, otwierając jednocześnie obszary pomiędzy nimi dla napływu ciepłego powietrza z południa.


W gruncie rzeczy banalna historia która można, jeśli się tego chce, łatwo przewidzieć.


Pozwala mi to już teraz na prognozę, że w najbliższych dwóch latach oczekuje nas to samo zjawisko.


W przyszłym roku szczególnie zimny będzie okres stycznia.


Można też przypuszczać, że najzimniejszy okres zimy w sezonie 2019/2020 zacznie się już w grudniu 2019 roku.

Co nowego w genetyce

Co nowego w genetyce



Genetyka jest tą dziedziną nauki która jako jedyna jest w stanie jednoznacznie udowodnić fałszywości obowiązujących wśród historyków przesądów.

Niestety wiedzą o tym również ci, którzy od dawna już fałszują naszą historię i nie ma co się dziwić, że genetyka stała się teraz głównym celem ich manipulacji.

Niestety oszustów nie brakuje również wśród genetyków i coraz częściej daje się zauważać w niej degeneracyjne tendencje.

Oczywiście nie wszędzie fałszerze historii Słowian mogą ingerować na czas i mimo ich wysiłków czasami pojawiają się artykuły w których prawda o naszej historii przebija się mimo ich matactw.

Zajmiemy się dzisiaj dwoma takimi przykładami, gdzie przez przypadek możemy się coś nowego dowiedzieć o naszej przeszłości.

Pierwszy artykuł dotyczy wprawdzie genetyki koni, ale rezultaty tych badań maja też wpływ na rozpoznanie wkładu Słowian do dorobku naszej cywilizacji.

Chodzi o pytanie gdzie nastąpiło udomowienia konia i jaka kultura jako pierwsza podjęła się tego zadania.
Tak zwana oficjalna nauka bredzi już od dawna, że domestykacja konia nastąpiła albo na Bliskim Wschodzie przez Semitów, albo w najgorszym razie dokonały tego jakieś bliżej nie sprecyzowane azjatyckie ludy.

Dlatego odkrycie, że tak zwana kultura Botai w Kazachstanie już przed 5000 tysiącami lat udomowiła konia pasowało do tych założeń jak ulał.


Niewinne wydawałoby się badania genetyczne, jakie przeprowadzono na szczątkach koni znalezionych w trakcie wykopalisk w Botai, okazały się jednak dla tzw. zwolenników wyższości cywilizacyjnej zachodu wysoce problematyczne.


Okazało się, że geny koni Botai, nie są reprezentowane w informacji genetycznej współczesnych jak i wymarłych już ras koni. Co więcej okazały się one być przodkami konia Przewalskiego, które to są zapewne ich zdziczałymi potomkami.

Oznacza to, że kampania fałszowania historii na zachodzie musi być jeszcze bardziej zintensyfikowana i nie wystarczy już tylko zwykłe ignorowanie odkryć z terenów Europy Środkowej, coraz wyraźniej związanych z kulturą Słowian, ale tak zwana współczesna „nauka” musi aktywnie przejść do fałszowania datowania archeologicznych odkryć jak i niszczenia dowodów tego, że to właśnie Słowianie udomowili konie, tak jak i zresztą prawie wszystkie inne zwierzęta domowe terenów Europy, poza nielicznymi wyjątkami.

Te rozpowszechniane w nauce fałszerstwa będą jednak spotykać się z coraz większym oporem światowej opinii, która ma już po dziurki w nosie tej zachodniej degrengolady.

Niestety agentura w społeczeństwach słowiańskich trzyma się mocno i przeniknęła już do wszystkich newralgicznych elementów naszego życia.

Mam nadzieję, że jednak nie wszystko uda się utrzymać w tajemnicy i zachachmęcić coraz to bardziej wydumaną metodologią badań i od czasu do czasu znajdzie się jakiś gamoń, który nie zorientuje się w doniosłości tego co publikuje.

Kolejny artykuł który chciałbym zasygnalizować dotyczy badań genetycznych przedstawicieli kultury pucharów dzwonkowych.


Niezmiernie ważne w tym artykule jest to, że badania genetyczne przedstawicieli tej kultury wskazują jednoznacznie na to, że jej rozprzestrzenienie nie wiązało się z migracją tego ludu na tereny Europy Środkowej, ale jej przejęcie przez ludność tubylczą nastąpiło na drodze importu charakterystycznych dla tej kultury cech.

Ma to olbrzymie znaczenie dla interpretacji zmian kultur materialnych w dziejach Europy, ponieważ zaprzecza zdecydowanie propagowanym przez oficjalną naukę poglądom o wielokrotnej wymianie ludności na terenach Europy Środkowej i zastąpienia jej ludnością napływową.
Umacnia to jeszcze bardziej tezę, że Słowianie na terenie Europy są ludnością autochtoniczną żyjącą tu od „zawsze”.

O Słowianach w Ameryce na 1500 lat przed Kolumbem



Przed pięcioma laty napisałem artykuł o niezwykłym znalezisku w rejonie pustyni Atacama.


Wskazałem tam na niezwykłość zachodzących w rym rejonie zjawisk związanych z wahaniami wartości Tła Grawitacyjnego oraz na ekstremalnie silny wpływ tych zmian na procesy epigenetyczne i mutacje genomu ludzkiego.


Ostatnio trafiłem na kolejną ciekawostkę z tego rejonu świata.


Ta ciekawostka jest jeszcze o tyle dla nas Słowian interesująca, bo badania materiału genetycznego znalezionych tam szczątków ludzkich wykazało obecność haplogrup żeńskich „H1, H2 i U2E”, a więc typowych dla kobiet o pochodzeniu słowiańskim. Nie ogłoszono wyników badan haplogrup męskich, co wskazuje na prymitywną próbę ukrycia faktu, że mężczyźni kultury Paracas byli zapewne nosicielami haplogrupy R1a lub I2.

Wiek znalezisk pasuje doskonale do fazy wędrówek ludności słowiańskiej i podboju przez nią olbrzymich obszarów Azji i Bliskiego Wschodu na przełomie epok brązu i żelaza.

Nie jest wykluczone, że przyjmowany przez nas zasięg tych wędrówek nie odzwierciedla ich prawdziwych rozmiarom nawet w przybliżeniu i nasi przodkowie nie zakończyli ich na Indiach i Chinach, ale pojedyncze grupy podjęły podróże oceaniczne osiągając wybrzeże Peru.

Nastąpiło to w czasie w którym w tym rejonie doszło do gwałtownych spadków TG, a tym samym do zmian fałdowania się białek w trakcie procesów rozrodczych. W efekcie wystąpił u tych ludzi proces błyskawicznej ewolucji i zmian ich wyglądu i budowy ciała. 

W trakcie okresów niskich wartości TG organizmy żywe zwiększają swoją wielkość lub też na drodze epigenetycznej wielkość tych organów, które w trakcie ich życia były szczególnie aktywne. Najbardziej aktywnym organem ludzkim jest nasz mózg, i stąd w omawianej sytuacji musi dochodzić do szczególnego wzrostu mózgu, a więc i do wzrostu czaszek w których ten mózg się znajduje.


W cytowanym linku z filmem podany jest przykład pochowka kobiety z jej nie narodzonym dzieckiem.
Również to dziecko wykazuje cechy wydłużonej i silnie zwiększonej czaszki. To znalezisko przeczy jednak „naukowej” tezie, że takie powiększenie czaszek wywołane zostało sztucznie.

Mamy tu dowód na to, że ten proces był powszechny i występował wielokrotnie w historii ludzkości.

Pozwala to również inaczej spojrzeć na znaleziska podobnych czaszek na wyspie Malta, w Rosji i w wielu innych rejonach Ziemi. 

Pozwala nam również na zmianę naszego przekonania o odrębności gatunkowej Neandertalczyków. Taka odrębność nigdy nie istniała i Neandertalczycy są po prostu tylko morfologicznie inną formą człowieka.

Pozwala nam też na uświadomienie tego, jak zdegenerowana i obrzydliwie zakłamana jest współczesna nauka razem z jej przedstawicielami.

Przymiarka do Armagedonu

Przymiarka do Armagedonu


Przed wielu laty napisałem krótki artykuł o konsekwencji wybuchu słonecznego skierowanego w kierunku naszej planety. Ten temat poruszałem wielokrotnie w powiązaniu z przeróżnymi zjawiskami geofizycznymi, ale wówczas skoncentrowałem się na aspekcie gwałtownych spadków ciśnienia atmosferycznego, co ma egzystencjalne znaczenie dla alpinistów wspinających się na bardzo wysokie góry.


O tym artykule prawie ze już zapomniałem i pewnie też zapomnieli o nim wszyscy jego ówcześni czytelnicy. Szczególnie, że teraz mamy okres minimalnej aktywności słonecznej i ten temat nie jest aktualnie na czasie.

Tak się jednak złożyło, że natrafiłem na bardzo interesujący artykuł o wyjątkowym zdarzeniu na Pacyfiku, które w roku 2012 po prostu umknęło mojej uwadze. Gdybym wtedy o tym usłyszał, od razu związałbym te dwie sprawy ze sobą. Teraz trwało trochę zanim sobie uświadomiłem, że przecież już o tym pisałem i to jeszcze zanim do tego wydarzenia doszło.

A więc po kolei:

Pasażerowie samolotu lecącego nad południowym Pacyfikiem w dniu 18.07.2012 nie wierzyli własnym oczom, pod nimi rozpościerała się wyspa i to nie jakaś byle jaka, ale tak wielka jak cała Belgia.

Załoga wezwanego do rozpoznania sytuacji nowozelandzkiego okrętu „HMNZS Canterbury" stwierdziła ze zdumieniem, że ta nieznana wyspa jest w rzeczywistości gigantycznym nagromadzeniem pumeksu pływającego po powierzchni oceanu. Natychmiast stolo się dla wszystkich jasne to, że pumeks ten jest rezultatem potężnego wybuchu jednego z licznych w tamtym regionie wulkanów.

Dalsze badania wykazały, że tym wulkanem był wulkan Havre, znajdujący się około 1000 km na północny wschód od Nowej Zelandii.


Teren ten stał się celem badań ekspedycji naukowej i wyniki tych badań ukazały się właśnie niedawno na łamach czasopisma „Science Advances”


Rezultatem były fascynujące zdjęcia komputerowe tego krateru.


Patrząc na to zdjęcie czujemy wprost jak kolosalny charakter miała ta eksplozja i że różniła się ona diametralnie od tego, do czego nas natura w przypadku wulkanów przyzwyczaiła. Podobne formy znajdziemy bardzo daleko, bo dopiero na innych planetach i księżycach naszego Systemu Słonecznego.

Na specyficzny charakter takich eksplozji zwracałem uwagę wielokrotnie np. tu:


oraz na to, że również na Ziemi ten rodzaj wulkanizmu stanowi realne zagrożenie.



W gruncie rzeczy mieliśmy tu do czynienia z identyczną sytuacją, którą opisałem w poniższym artykule,


z tym, że tym razem do przesycenia gazów doszło nie w wodzie jeziora, ale w powstałym wcześniej zbiorniku magmy.

Ten sam mechanizm jest również odpowiedzialny za wybuchy tak zwanych superwulkanów


i stanowi podstawowy instrument, który w przyszłości umożliwi przepowiadanie tego typu katastrof.



Wróćmy więc jeszcze raz do wulkanu Havre i spróbujmy prześledzić tok wydarzeń które doprowadziły do jego wybuchu.

Całe nieszczęście rozpoczęło się w dniu 11.07.2010 roku. W tym to właśnie dniu, tereny przyszłego wybuchu wulkanicznego znalazły się pod wpływem oddziaływania zaćmienia słonecznego.



To oddziaływanie było tym groźniejsze, bo objęło szczególnie intensywnie przypowierzchniowe części skorupy ziemskiej, właśnie te w których przejścia fazowe minerałów zachodzą ze szczególną łatwością i gdzie w ten sposób narodziła się nowa generacja minerałów o innych częstotliwościach oscylacji budujących je atomów niż minerały bezpośrednio sąsiadujące w półzastygłej z pozoru magmie.

W ten sposób rozpoczął się proces stopniowego samoistnego podgrzewania się skał, który w ciągu dwóch kolejnych lat doprowadził do powstania olbrzymiego zbiornika magmy pod tym już od tysiącleci zastygłym wulkanem.

Z racji specyficznego składu mineralogicznego, magma ta była niezwykle bogata w rozpuszczone w niej ciecze i gazy które znajdowały się w niej w stanie chwiejnej równowagi.

Wszystko gotowe było do normalnego wybuchu wulkanicznego, jaki znamy na tysiącach innych przykładów ale wtedy wydarzyło się coś niespodziewanego.

W tym czasie również Słońce weszło w okres wzmożonej aktywności i raz za razem nasza gwiazda wstrząsana była gigantycznymi wybuchami. 

Jeden z najsilniejszych wystąpił w dniu 12.07.2012.



Wybuch ten był tym groźniejszy, bo skierowany w kierunku Ziemi i związana z nim anomalia Tła Grawitacyjnego osiągnęła Ziemie akurat w momencie w którym opisywany przez nas wulkan wystawiony był na ten front zmian.

Ta fala uderzeniowa anomalnych skoków TG doprowadziła natychmiast do katastrofy i w obrębie zbiornika magmy pod wulkanem Havre doszło do przesycenia rozpuszczonych w magmie gazów i cieczy.

Jak w butelce od szampana którym wstrząśniemy przed otwarciem, nastąpił prawie natychmiastowy wzrostu ciśnienia w zbiorniku magmy i zawarta w nim lawa uległa spienieniu. Po osiągnięciu wartości krytycznych ciśnienia doszło następnie do serii gigantycznych wybuchów, w rezultacie czego na powierzchnie oceanu wypłynęły kilometry sześcienne spienionych skał zwanych potocznie pumeksem.

Ten wybuch wulkanu nie był jedynym skutkiem tej katastrofalnej erupcji słonecznej. Spowodowała ona również równolegle niespodziewany wybuch nieczynnego od stu lat wulkanu Tongariro w Nowej Zelandii. Również i w tym przypadku mechanizm wybuchu był identyczny.

Najprawdopodobniej w tych dniach wystąpiły też dalsze katastrofy geofizyczne o których jeszcze nie wiem, a których przyczyną był ten niesamowicie silny wybuch na Słońcu.

Kto wie, może również alpiniści ucierpieli od tego wybuchu nie zdając sobie nawet sprawy co było prawdziwą przyczyną ich nieszczęść.


Uzupełnienie z dnia 22.02.2018


Omawiany przeze mnie w artykule powyżej przypadek aktywizacji procesów wulkanicznych w następstwie zaćmień słonecznych jest przykładem typowego mechanizmu ich powstania.

Oznacza to, że każde zaćmienie słoneczne może teoretycznie zapoczątkować proces podgrzania się warstw skalnych we wnętrzu Ziemi prowadzący w skrajnym przypadku do ich upłynnienia i wytworzenia komory magmowej.

Całe szczęście nie wszędzie istnieją odpowiednie warunki brzegowe do zapoczątkowania takiego procesu i tereny te ograniczają się głównie do tych obszarów, które znamy już z ich aktywności wulkanicznej. Tak więc, jeśli zaćmienie obejmie taki aktywny obszar, to prawdopodobieństwo zapoczątkowania tam procesu kreacji magmy jest niewspółmiernie większe.


Tym większe, im częściej takie zaćmienia nad danym obszarem występują.


Japonia znana jest nam z tego, że jest to kraj wulkaniczny. Do niedawna wydawało się, że ten wulkanizm przebiega tam w ramach mniej lub bardziej ograniczonych wybuchów.


Jednak od kilku lat rejon leżący u południowych wybrzeży wyspy Kiusiu stał się celem intensywnych badań naukowych. Zauważono bowiem, że aktywność wulkaniczna w tym rejonie gwałtownie rośnie. Najnowsze dane wskazują na to, że w przypadku kaldery Kikai mamy do czynienia z jednym z dziesięciu najgroźniejszych dla ludzkości tzw. superwulkanów.


W przeciwieństwie jednak do innych wulkanów, ten jest już gotowy do wybuchu.


Jego komora magmowa zawiera niewyobrażalną ilość 40 km³ magmy gotowej w każdym momencie do gigantycznej eksplozji.


Jej powstanie zostało zainicjowane stosunkowo niedawno, bo w roku 2009. Wtedy to doszło do zaćmienia słonecznego w dniu 22.07.2009, które objęło również obszar wulkanu Kikai.


Niestety na tym się nie skończyło i trzy lata później ten sam obszar objęło kolejne zaćmienie Słońca.


To powtórne zaćmienie spowodowało dalsze gwałtowne generowanie magmy i błyskawiczne powiększanie się komory magmowej.


Najprawdopodobniej komora magmowa dalej rośnie i wybuch wulkanu jest kwestią najbliższych miesięcy, najwyżej lat.


Istnieją trzy scenariusze przebiegu wypadków.


W pierwszym, najbardziej optymistycznym, nastąpi stopniowe obniżanie ciśnienia i temperatury zbiornika magmy, w efekcie stopniowego wypływu lawy i po upływie kilkunastu lat zagrożenie spadnie do zera.


Inny scenariusz to dalszy wzrost temperatury oraz dalsze powiększanie się zbiornika magmy, do momentu przetopienia się magmy na powierzchnię i jej wypływu w formie mniej lub bardziej silnego wybuchu wulkanicznego.

Scenariusz najbardziej prawdopodobny prowadzi nas niestety prosto do katastrofy. W tym scenariuszu, tak jak w artykule powyżej, dojdzie do takich wahań TG, że zawarte w magmie rozpuszczone w niej fluidy ulegną gwałtownemu przesyceni i ulatniając się, gazy i ciecze zwiększą w jednorazowym akcie ciśnienie w zbiorniku tak, że eksploduje on wyrzucając na powierzchnie Ziemi olbrzymia cześć znajdującej się w nim magmy.


Ten scenariusz oznacza dla ludzkości katastrofę.



Istnieją jednak możliwości przygotowania się na wybuch, ponieważ jego prawdopodobieństwo wzrasta w okresach koniunkcji Ziemi z innymi ciałami niebieskimi, w tym szczególnie w okresie zaćmień Słońca i Księżyca.

Również erupcje słoneczne są w stanie zainicjować taki wybuch, ale te całe szczęście przez najbliższe parę lat będą bardzo rzadkie.


Tak czy owak, w najbliższych paru latach rozstrzygnie się też jaki scenariusz zostanie urzeczywistniony.

Szwecja, Norwegia i Dania– zapomniane ojcowizny Słowian

Szwecja, Norwegia i Dania– zapomniane ojcowizny Słowian


W przypadku krajów skandynawskich ich historia była już fałszowana od czasów średniowiecza, do czego ze zrozumiałych względów najbardziej przyczynili się Niemcy, fałszując najstarsze dokumenty pisane dotyczące tych krajów.

Prawdziwa historia tych ziem uległa albo kompletnemu zafałszowaniu, albo została zastąpiona legendami potwierdzającymi prawa późniejszych zaborców, do tych ziem.

Z czasem i sami Skandynawowie włączyli się do tej gry,


fałszując własną historię gdzie się tylko dało. A tam gdzie było to niemożliwe, zastosowano najważniejszy instrument naukowy, czyli po prostu przemilcza się niewygodne dla obowiązującej doktryny fakty. Tak jak miało to miejsce w przypadku słowiańskiej krajki z Birki.


Wydobycie tych faktów na światło dzienne nie jest łatwe, ale też nie jest niemożliwością. Często leżą one jak na dłoni i aż dziw bierze, że nikt nie chce po te fakty sięgnąć.

Faktem jest to, że akurat tzw. „naukowcy” nie maja po temu żadnego interesu, bo ich cała egzystencja zależy od powielania po raz enty tych kłamstw, które akceptują ich mocodawcy i sponsorzy.

Niekiedy jednak przybiera to zaiście kuriozalne formy jak np. w przypadku nazw własnych Szwecji, Norwegii i Danii.

Dlaczego Szwecja tak się akurat nazywa, na ten temat napisano już całkiem niezłą ilość bzdur.

Dobrym wglądem w te wypociny jest np. artykuł w Wikipedii:


Właściwy artykuł o Szwecji, w polskiej Wikipedii, pomija tę sprawę po prostu milczeniem, mimo że wyjaśnienie etymologii nazwy należy do podstawowych pozycji w opisie danego hasła, przynajmniej w tych językach, w których autorzy nie dali się zeszmacić.

Świadczy to jeszcze raz dobitnie do jakiego stopnia środowisko „polskich” historyków zamieniło się w bandę sprzedawczyków i zdrajców.

No cóż sprawa jest zrozumiała, jeśli poszperać trochę za tym, jak tę Szwecję nazywają inne narody europejskie.

W tych językach, gdzie nikt nie będzie miał „głupich” skojarzeń, zachowała się jeszcze nazwa, która w jednoznaczny sposób pokazuje swój źródłosłów.

Tak na przykład w holenderskim, nazwa Szwecji to Zweden. 


Nie żadne Sverige ani insze Sueden ale po prostu Z Weden – Z Wędów, tak jak się pierwotnie sami Szwedzi określali, w trakcie wzajemnych kontaktów tych społeczności.

Narodom słowiańskim kościół katolicki tak już dobrał nazwę tego państwa, aby ich mieszkańcy nie mogli natychmiast rozpoznać swoich wzajemnych powiązań ze Skandynawami.

A w większości innych języków pozamieniano pojedyncze litery tak, że to znaczenie przestało być natychmiast rozpoznawalne. Do tego wymyślono jeszcze bajeczki o źródłosłowiu tej nazwy, na które dali się złapać nawet sami Szwedzi.

Oczywiście Szwecja nie jest żadnym wyjątkiem i także inne nazwy własne państw skandynawskich wskazują na ścisłe powiązania ze słowiańszczyzną.

Nawet Norwegia ma tak naprawdę słowiańską nazwę, co zapewne u większości wzbudzi zdziwienie, bo co jak co, ale Norwegowie to przecież prawie że synonim Wikingów i Germanów.

No cóż, to nasze przekonanie jest po prostu propagandowym wymysłem.

Również Norwegowie byli do niedawna prawdziwymi Słowianami i władali naszą mową.


Ich germanizacja, tak zresztą jak i Niemców, zaczęła się wraz z inwazją plemion anglo-saskich z Wysp Brytyjskich we wczesnym średniowieczu. Ale jeszcze zapewne do późnego średniowiecza moglibyśmy się z większością Norwegów bez tłumacza dogadać, tak jak to czynimy współcześnie z innymi Słowianami.

W przypadku nazwy własnej Norwegii, wytłumaczenie jej słowiańskich powiązań jest trochę bardziej skomplikowane, ale i tu przychodzi nam z pomocą to, że w językach pojedynczych państw europejskich zachowują się czasami określenia o bardzo starym rodowodzie, tak jak ma to i miejsce w przypadku Polski, której najstarsze określenie Lechia ostało się np. u Węgrów, Litwinów czy też Turków.

Nie inaczej ma się sprawa z Norwegią, tylko że tu jej najdawniejsze określenie znajdziemy tylko w jednym języku i to do tego już prawie że wymarłym, a mianowicie w szkockim. Szkoci nazywali Norwegię - Lochlainn.

Sami Szkoci zapewne nie wiedzą nawet dlaczego nazywają tak Norwegię, ale dla nas ta nazwa jest natychmiast rozpoznawalna, 

bo przecież nie sposób nie rozpoznać w niej określenia – Lechii lenno. 

Dla porównania, lenno w innym języku o powiązaniach skandynawskich, czyli estońskim to „lään“, co w wymowie jest identyczne.

To, że akurat Szkoci tę nazwę zachowali wynika z tego, że kontakty Szkotów z Norwegami (Słowianami) były bardzo intensywne i Szkoci nie mogli nie wiedzieć do kogo należał ten kraj w pradawnych czasach. Później kiedy szkocki język stracił na znaczeniu, nikomu nie zależało na tym, aby zacierać w nim ślady Lechii, tym bardziej że zapiski w tym języku znane są tylko wąskiej grupie tzw. „historyków”, a po nich nie można się spodziewać tego, że dobrowolnie wyjawią nam prawdę o historii Europy.

Norwegia zapewne już od czasów upadku Cesarstwa Rzymskiego była w ścisłym związku z państwem Wandali i Polan, zwanym przez "pomyłkę" królestwem Franków, zamiast prawidłowej nazwy - Lechia.





W poniższych linkach znajdziemy dużo ciekawostek o tych fascynujących czasach z punktu widzenia historii Brytanii, Szkocji, Walii i Kornwalii.



Aż się prosi aby przeanalizować tę historię pod względem możliwości zajęcia tych terenów przez naszych przodków i ukształtowaniu się tam systemu władzy, w którym Słowianie zajmowali najwyższe pozycje w hierarchii społecznej.

Dla przykładu weźmy postać „March ap Meirchiawn” znaną powszechniej pod imieniem Mark of Cornwal (tak na marginesie Kornwalia nazywana była wcześniej Kernow a więc nazwą o typowo słowiańskim pochodzeniu).

Z postacią tą związana jest Legenda o Tristanie i Izoldzie oraz menhira „Tristan Stone”.


Na tym kamiennym obelisku znajduje się napis o nieznanym znaczeniu.



Wprawdzie istnieje cała masa interpretacji tego napisu, pochodzącego najprawdopodobniej z 6 wieku naszej ery, ale żadna z tych interpretacji nie wygląda na prawdziwą, po prostu nie ma żadnego tematycznego związku z ludowym podaniem, że kamień ten upamiętnia legendę o Tristanie i Izoldzie.


Podaję tu link do strony niemieckiej, bo o dziwo znajdziemy tam powiązania ze słowiańskimi źródłami tej legendy w postaci imion ojca Tristana – Riwalin, jak i nazwy jego królestwa Lohnois czyli Lechii.
Oczywiście występuje tam znacznie więcej tych powiązań, ale o tym kiedy indziej.

Na stronie „polskiej” nie znajdziemy po tym najmniejszego śladu, co powinno dać czytelnikom do myślenia.

Na poniższej ilustracji zobaczymy najnowszą próbę rekonstrukcji tego napisu.



Inne próby interpretacji tego napisu to:

CONOMOR & FILIUS CUM DOMINA CLUSILLA [Leland, 1542]

CIRVIVS HIC IACET / CVNOWORIS FILIVS [Camden, 1586]

CIRUSIUS HIC JACIT / CUNOWORI FILIUS [Lhwyd, 1700]

CIRVSIVS HIC IACIT / CVNOWORI FILIVS [Borlase, 1754]

CIRUSIUS HIC JACET / CUNOWORI FILIUS  [Lysons, 1814]

DRUSTAGNI HIC IACIT CVNOWORI FILIVS [Rhys, 1875]

CIRVSINIVSHICIACIT / CVNO{M}ORIFILIVS [Macalister, 1945]

[CIRV–V–NCIACIT] / CV[N]O[{M}]ORFILVS [Okasha, 1985]

{D}RVSTA/NVSHICIACIT / CVNO{M}ORIFILIVS [Thomas, 1994] 

Te interpretacje możemy sobie darować, ale spójrzmy za to na ten napis, interpretując go jako napis słowiański.
  
Oczywiście nie trzeba być nawet specjalnie spostrzegawczym, aby natychmiast dostrzec tu wyrazy o słowiańskim brzmieniu.

Aby nie przedłużać, bo już całkiem odeszliśmy od właściwego tematu, przedstawię od razu prawidłowy podział na poszczególne wyrazy oraz ich tłumaczenie na polski alfabet.



Zaznaczyć trzeba, że użyty w napisie alfabet należy do alfabetów starosłowiańskich ale już z elementami „cyrylicy” i to 200 lat przed Cyrylem

S IRU STA NUŻNI SIAS IT

CYNOW ORISZ I LIUŻ


W zasadzie, w tej formie tekst ten jest już zrozumiały dla Słowian.

Dla wyjaśnienia dodam ze słowo IRU wywodzi się ze skandynawskiego określenia żelaza. Podobne brzmienie ma też w angielskim „iron”.

STA” ma tu znaczenie „być”, „stać się”. Jest to jednocześnie doskonały wskaźnik mechanizmu tego, jak z języka słowiańskiego wykształcił się niemiecki czasownik „sein”, po polsku „być”.

NUŻNI” jest identyczne z rosyjskim „нужный” oznaczającym „konieczny” „nieodzowny”.

SIAS” ma swój odpowiednik również w rosyjskim w słowie „связь” oznaczającym „związek”

IT” to południowosłowiańskie „TEN lub TA”

CYNOW ORISZ” to oczywiście cynowy oręż, po polsku spiż. Z identycznym określeniem spotkaliśmy się już w innym tekście etruskim.


LIUŻ” to po chorwacku „skóra”

Tak więc tekst na tym kamieniu tłumaczymy na polski w formie:

Z ŻELAZA BYĆ MUSIAŁ ZWIĄZEK TEN, ZE SPIŻOWEGO ORĘŻA I SKÓRY


Oczywiście nasze tłumaczenie, w przeciwieństwie do tych oficjalnie przyjętych, ma nie tylko sens i rozsądną formę, ale przede wszystkim doskonale pasuje do lokalnych podań o związku tego kamienia z legendą o Tristanie i Izoldzie.

To tłumaczenie otwiera nam jednak kolejny fascynujący rozdział historii naszych przodków. A mianowicie ten o opanowaniu przez słowiańskie rody władzy nad terenami Wysp Brytyjskich i o słowiańskim pochodzeniu króla Artura i jego rycerzy „okrągłego stołu”.

Nie czas jednak teraz na rozwiniecie tego tematu i musimy wrócić do wyjaśnienia kolejnej nazwy państwa skandynawskiego.

Co do Danii to i tu rozpoznanie prawidłowego źródłosłowia tej nazwy nie jest dla nas trudne. Jedyne co potrzebujemy to spojrzeć na tę nazwę bez tych schematów myślenia do których przywykliśmy od dawna, oraz przypomnieć sobie z historii, jak przebieg miała ona na tym terenie, w tamtych czasach.

Otóż po upadku Rzymu teren półwyspu Jutlandzkiego stal się celem inwazji ludów z Wysp Brytyjskich, które wykorzystały słabość Imperium Słowian, wyludnionego po katastrofalnej epidemii dżumy i załamaniu władzy dynastii władców Wandali.



Saksończycy wywalczyli sobie prawo do osiedlenia się na terenie obecnej Danii w zamian za płacenie wiecznej daniny na rzecz Imperium Słowian. Na pamiątkę tego wydarzenia nazwano ludność saksońską „Denen” a zamieszkałe przez nich tereny Dania.

Jak na razie nie wyszliśmy w naszych rozważaniach poza samo określenie nazw tych państw, a czekają na nas jeszcze tysiące dalszych „żelaznych” dowodów, opowiadających historię tych państw w kompletnie zaskakujący dla nas sposób, którego nigdy byśmy się nie spodziewali.

Translate

Szukaj na tym blogu