Kryształowy Wszechświat



Jednym z postulatów standardowego modelu budowy wszechświata jest jego jednorodność i izotropowość. Teza ta nie jest wynikiem przyjętego modelu, tylko rezultuje z obserwacji astronomicznych w trakcie których izotropowość wszechświata wydaje się być niezaprzeczalna. Z czego ta izotropowość wynika było jednak w przeszłości tematem zaciekłych kontrowersji. 

W rezultacie wykształcenia się wśród fizyków przekonania o posiadaniu przez nich monopolu na prawdę, również w debatach o budowie wszechświata nastąpiło katastrofalne spłaszczenie poziomu dyskusji i ograniczenie jej do koncepcji Wielkiego Wybuchu ewentualnie w formie wariantu „Wieloświatów”.

Przyjecie tych koncepcji już dawno spotykało się z ograniczeniami wynikającymi z ciągle nowych   obserwacji wszechświata i danymi które po pierwsze, zaprzeczały zasadzie izotropowości, z drugiej strony zaś podważały tezy o jego jednorodności, jako wyniku chaotyczności w rozkładzie materii. Zauważmy bowiem, że niezależnie od skali naszych obserwacji, materia nie wydaje się być wcale skłonna do poddania się wymogom entropii i każda jej obserwowalna forma zaprzecza tezie jakoby we wszechświecie dominował chaos.

Wprost przeciwnie, niezależnie od skali obserwacji obserwujemy skłonność materii do przyjmowania wysoce zorganizowanych form jej bytu. Jak wielkie możliwości tkwią w tej samoorganizacji o tym świadczy najlepiej nasza własna egzystencja, będącą jej szczytową formą.

Jeśli chodzi o struktury w wielkiej skali to samoorganizacja materii nie jest już tam taka oczywista, tym bardziej, że poza grawitacją nie była dotychczas znana żadna koncepcja pozwalająca na powstanie takich zorganizowanych form.
Mimo to astronomom nie uszło uwadze to, że również w tej skali rozkład materii nie jest przypadkowy i materia ta przenika cały obserwowalny wszechświat w formie sieci filamentów.

Zgodnie z przyjętym w fizyce modelem, filamenty te kształtowały się w wyniku działania grawitacji połączonego z ekspansją przestrzeni wszechświata.
Oznacza to jednak, że obserwowane formy tej materii są od siebie niezależne i niemożliwe jest to aby organizacja materii w jednym filamencie mogła wpływać na jej organizacje w innym, od niego bardzo odległym.
Czy tak naprawdę jest, na to pytanie nie potrafiono długo odpowiedzieć, do czasu aż grupa astrofizyków wokół Damiena Hutsemékers'a z uniwersytetu w Lüttich zajęła się badaniem polaryzacji światła kwazarów.
Co to są kwazary o tym napisałem tutaj:
już dawno zauważono że światło odległych kwazarów wydaje się mieć podoba orientację, tak jakby istniała jakaś zależność pomiędzy nimi. Oczywiście przyjęto że zależność ta nie mogła dotyczyć bezpośrednio samych kwazarów, bo i jak. A więc w grę wchodziły tylko zmiany tej polaryzacji na drodze do obserwatora na skutek np. przenikania światła przez obłoki gazowo-pyłowe.
Aby sprawdzić tę tezę naukowcy z Lüttich postanowili wyznaczyć polaryzacje światła grupy kwazarów która rozciągała się na przestrzeni miliardów lat świetlnych. Do tego celu użyto instrumentu FOS2 zamontowanego w teleskopie Very Large Telescope (VLT) Europejskiego Południowego Obserwatorium w Paranal Chile.
To co zaobserwowali burzy dotychczasowe wyobrażenia o budowie wszechświata dokumentnie.

Okazalo się mianowicie że osie „rotacji” tych kwazarów są ze sobą skoordynowane tak że światło z nich emitowane było skierowane w tym samym kierunku i to pomimo gigantycznych odleglosci pomiedzy nimi.


Kiedy auorzy pracy porównali następnie polożenie kwazarow wzgledem skupisk materii we wszechswiecie to okazalo się że orientacja tych kwazarow odpowiara orientacji tych wielkich struktur i osie ich „rotacji” układają się równolegle do rozciągłości filamentów.
Prawdopodobieństwo przypadkowego ułożenia tych osi jest bardzo niewielka tym bardziej, że zaznacza się ona w odległościach większych niż  500 megaparseków.
Dlaczego tak się dzieje, na to pytanie autorzy artykułu nie znaleźli żadnego logicznego wytłumaczenia.
Oczywiście w ramach obowiązujących w fizyce paradygmatów ta odpowiedz nie jest też możliwa do znalezienia, bo fizyka opisuje wszechświat który jest wprawdzie matematycznie poprawny ale nieistniejący w naturze.
Inaczej jeśli przyjmiemy mój model ewolucji wszechświata. Ten wskazuje nam na to, że mechanizmy, według których zachodzą zjawiska we wszechświecie, podlegają tym samym regułom. I to co prowadzi na poziomie atomowym do budowy molekuł i łączenia się ich w formy krystaliczne, na poziomie całości wszechświata musi prowadzić do przybrania przez skupiska materii podobnie doskonalej krystalicznej formy.


Na skutek postępującego procesu generacji materii we wszechświecie, kosztem zmniejszania się jego wielkości, dochodzi do coraz większej generacji materii w istniejących już rejonach o jej największej gęstości. Tak więc tworzenie się filamentów nie jest procesem jakby rozrzedzania się materii w ciągle rosnącej objętości wszechświata, ale procesem dokładnie odwrotnym, czyli wzbogacania się w materie rejonów w których ta materia już się znajduje. Oczywiście oznacza to również, że generacja nowej materii powstaje w rejonach w których różnica częstotliwości oscylacji wysokoenergetycznych fotonów oraz oscylacji elementarnych jednostek przestrzeni jest największa. A te generowane są szczególnie często wzdłuż osi emitujących je kwazarów. Innymi słowy materia w formie „metali” tworzy się w kierunku prostopadłym do ich „obrotu” a w formie wodoru i helu w kierunku równoległym łącząc poszczególne galaktyki obłokiem gazowym w formie filamentu.

Ten prezes nie ogranicza się do skali galaktyk i ich związków ale daje się zauważyć również w systemach planetarnych. W tej skali jest to może nawet bardziej zrozumiałe i dlatego porozmawiamy sobie o tym w następnej notce.

Jak to było z tym lądowaniem na komecie naprawdę



Lądownik Philae zamilkł tak samo jak i środki masowego przekazu na ten temat. Niewątpliwie lądowanie na komecie było sukcesem ale mimo wszystko pozostaje jakiś niedosyt. Czy rzeczywiście musiała się ta misja tak szybko skończyć i czy zrobiono wszystko aby temu zapobiec?

Na to pytanie odpowiedz znają najlepiej odpowiedzialni za nią „naukowcy” ale my, postronni widzowie, musimy ostrożnie podchodzić do tego co nam jest przez nich serwowane.
Mam niedobre przeczucie, że ci ludzie próbują z siebie zrzucić za tę historię odpowiedzialność i w tym celu nie stronią też od manipulacji.
Co więcej, w trakcie tej misji zaszło o wiele więcej ważnych i niespodziewanych zdarzeń o których naukowcy milczą, a o których opinia publiczna ma prawo się dowiedzieć. W ogóle polityka informacyjna ESA przypomina tę z czasów stalinowskich a nie taką jaką można by oczekiwać od cywilizowanych ludzi. Konferencje prasowe są odwoływane bez uzasadnienia, zdjęcia dostają się do prasy dzięki przeciekom a te które udostępniane są oficjalnie nie maja żadnej wartości poznawczej.
Tak jak by ci „naukowcy” postawili sobie za cel nie rozwiązanie tajemnic tej komety ale ich utajnienie.

Co więc wiemy o tym lądowaniu?

Oficjalna wersja mówi że lądownik uderzył tak silnie w powierzchnię komety, że się od niej odbił jak piłka i to dwukrotnie zanim znieruchomiał gdzieś w nieznanym dotychczas miejscu. Pomijając już to że ta wersja nie zgadza się z innymi danymi z lądowania, o których pisałem w moim komentarzu tutaj:


to natrafimy w tych informacjach o lądowaniu na inne zagadkowe nieścisłości.

Jako dowód tej wersji wydarzeń podawane jest zdjęcie z godziny 15:35 przedstawiające jakoby miejsce lądowania Philae oraz lądownik zaraz po odbiciu się od komety oraz rzucany przez niego cień na jej powierzchnie 


Przeważnie nikt się nie zastanawia nad tym czy to co nam wciskają naukowcy to prawda. Jednak w tej sytuacji kiedy widać jak niemiłosiernie prawda jest przez nich manipulowana trzeba oczywiście podchodzić do tego co mówią z podejrzliwością.

Dlatego postanowiłem sprawdzić.

W tym celu poszukałem zdjęcia z takiego samego ujęcia ale wykonanego 5 minut wcześniej.

Na pierwszy rzut oka rzeczywiście nie widzimy tam tego rzekomego miejsca lądowania ani smugi pyłu tym lądowaniem wznieconego.

Pozwoliłem sobie jednak w tym zdjęciu na zmianę jasności i kontrastu


i oto widzimy, że te struktury które uznano za miejsce lądowania próbnika wraz z wyrzuconym materiałem już tam zawsze istniały ich nagle pojawienie się wynikało po prostu ze zmiany pozycji komety względem Słońca oraz pojawienia się cienia ujawniającego płaskie struktury na jej powierzchni przy podaniu promieni słonecznych prawie że równoległych do powierzchni.

Czy naukowcy są więc tak ograniczeni aby na to samemu nie wpaść?
Raczej nie, przynajmniej nie w tym przypadku a więc ta manipulacja została przeprowadzona z premedytacja. W jakim celu jednak?

Ano w takim żeby ukryć prawdę o tym że lądowanie próbnika przebiegło zgodnie z planem. Jednak materiał w którym wylądował próbnik był tak mało zwięzły że nie spowodowało to wyzwolenia harpunów. Ta sytuacja jest widoczna na zdjęciu 1. Gdyby rzeczywiście próbnik uderzył tak silnie o kometę że musiałby się od niej odbić to po pierwsze harpuny na pewno zostałyby wystrzelone a po drugie nie udało by się go w miejscu lądowania zobaczyć. Podana szybkość próbnika po odbiciu 38 m/sek oraz upływ czasu pomiędzy lądowaniem 15:34 a zdjęciem 15:35 wykluczają całkowicie szanse jego obecności na tym zdjęciu. Jeśli więc przyjmiemy że ten obiekt tam widoczny to rzeczywiście próbnik to znaczy że znajduje się on jeszcze w miejscu lądowania na powierzchni  i że dopiero po upływie minut eksplozja materiału komety w jego otoczeniu wyrzuciła go ponownie w przestrzeń kosmiczna. Gdyby znajdował się on w przestrzeni na wysokości choćby kilkunastu metrów (co jest niemożliwe ze względu na upływ czasu) to plaski kat padania promieni nie pozwoliłby na powstanie jego cienia.
Tak wiec prawidłowy przebieg wydążeń był taki że lądownik wylądował tak miękko ze nie odpaliły harpuny. Przeszedł natychmiast w modus roboczy i dokonał pierwszych zdjęć i pomiarów. Przekaz tych danych był jednak zakłócony wahaniami częstotliwości nadawania sygnałów po czym niespodziewanie po kilku minutach został wyrzucony w przestrzeń kosmiczną. W rezultacie wprowadzono cenzurę informacyjną czekając na rozkazy od służb wywiadowczych i rządów Niemiec i Francji. Na odgórny rozkaz te dane zostały przed nami ukryte a ogłupiałej gawiedzi wciśnięto bajeczkę o pingpongowej sondzie.

Rosetta connection





Zgodnie z harmonogramem dzisiaj miało miejsce lądowanie próbnika Philae na powierzchni komety 67P/Czuriumow-Gierasimienko. Po pierwszej euforii związanej z udanym lądowaniem, wśród obserwatorów nastąpiła konsternacja. Zamiast obiecanych zdjęć powierzchni komety ESA wprowadziła blokadę informacyjną. W centrum prasowym czeski film, nikt nic nie wie. Najprawdopodobniej albo lądowanie nie było udane albo informacje przekazywane przez lądownik są tak zagadkowe że ESA potrzebuje czasu na uzyskanie zielonego światła od wladz politycznych na opublikowanie tych informacji. Jakiego typu mogą one być zwróciłem już uwagę przed miesiącami ostrzegając przed problemami przy lądowaniu.


Możliwe są trzy scenariusze:

1.Gwałtowna emisja materii z powierzchni komety w miejscu lądowania uniemożliwia robienie zdjęć komety.

2. Zdjęcia komety pokazują otoczenie w kolorze.

3. Przesuniecie częstotliwości nadajnika uniemożliwia poprawną transmisję danych.

Potop



Wizja biblijnego potopu jest elementem kształtującym wyobraźnię każdego człowieka w sferze wpływów cywilizacji zachodnich. Jest czymś co mniej lub bardziej świadomie wpływa na myślenie każdego z nas.
Jest też synonimem atawistycznego strachu przed wszechogarniającą katastrofą.
Współcześnie traktujemy biblijny Potop jako mniej lub bardziej fikcyjne wydarzenie.

Co gorsza na skutek impotencji nauki w rozumieniu naszej rzeczywistości, świadomość aktualności zagrożenia „Potopem” zanikła. 

Co innego w przeszłości. Jeszcze przed paruset laty znaczne części wybrzeży Europy były ciągle zagrożone katastrofalnymi sztormami zalewającymi olbrzymie połacie terenu. Wiele tych powodzi pociągnęło za sobą olbrzymie spustoszenia tym dotkliwsze, że z zalanych terenów morze już nigdy nie ustąpiło.

Nasza współczesna cywilizacja zdołała poskromić to zagrożenie w znacznym stopniu tak że ludność wybrzeży żyje w złudnym przeświadczeniu bezpieczeństwa. Być może jest to jednak tylko czysty przypadek że te katastrofy w ostatnich czasach się nie powtórzyły.

Dlatego uważam za konieczne przypomnieć o tym, że to zagrożenie istnieje i do jakich  gigantycznych spustoszeń może ono doprowadzić. Jeszcze ważniejsze jest natomiast to aby poznać przyczyny tych zamierzchłych katastrof, bo tylko to daje możliwość przygotowania się na ich przyszłe nadejście. Nikt normalny nie ma chyba co do tego żadnych wątpliwości, że nasze bezpieczeństwo jest tylko złudne i następna katastrofa tuż przed nami.

Sięgnijmy więc do zapisków historycznych i przeanalizujmy te wydarzenia z punktu widzenia mojej teorii. Oczywiście nie chcę zanudzać analizą wszystkich takich zdarzeń i skoncentruję się na tych największych, ale spokojnie możemy założyć, że we wszystkich tych przypadkach ich mechanizm był identyczny z tym opisanym przeze mnie już w tym artykule.


Jedyna różnica polega na tym, że obszary wypiętrzane pod wpływem zaćmień słonecznych znajdują się w północnych rejonach Morza Północnego co powoduje zachwianie równowagi izostatycznej bloków skalnych w podłożu u wybrzeży Europy kontynentalnej i ich proporcjonalne obniżenie. 

Zalanie wybrzeża przez te wielkie sztormy jest tylko takim wyzwalaczem efektów które już dawno nastąpiły i przysłowiową kroplą przepełniającą czarę. Powodzie te zalewające ląd na wysokość nieraz i kilkunastu metrów obciążają taki teren milionami ton wody i powodują jego destabilizację i przyjecie nowego położenia równowagi. Tym razem poniżej powierzchni morza.
Przejdźmy więc do konkretów.

Oto lista wielkich zalewów połączonych z zatapianiem lądów na wybrzeżach Morza Północnego.


Dla przykładu spójrzmy jaka konfiguracja planet wystąpiła w trakcie powodzi w dniu 16 stycznia 1219 roku 


Pociągnęła ona za sobą śmierć około 100000 ludzi na wybrzeżu obecnej Holandii i Niemiec.
Powódź tę poprzedziła cała seria zaćmień słonecznych obejmujących również tereny Skandynawii i północnej części Morza Północnego. Decydującym było zapewne zaćmienie w dniu 24.07.1218 roku


szczególnie że rozkład planet w trakcie tego zaćmienia też należał do wyjątkowych.


Zgrupowanie wszystkich planet po jednej stronie Słońca i samotna pozycja Ziemi po drugiej, spowodowała dużą różnicę w poziomie Tła Grawitacyjnego dla Ziemi jako całości i jego lokalną wartością w rejonie zaćmienia, co pociągnęło za sobą również łatwość przejść fazowych minerałów we wnętrzu Ziemi. Warstwy skalne w północnym rejonie Morza Północnego i Skandynawii straciły przez to na wadze i zaczęły się izostatyczne wypiętrzać. Odpowiednio w rejonie wybrzeża Niemiec i Holandii zaznaczyła się tendencja odwrotna, która jednak nie od razu spowodowała zmiany wysokości tego terenu. Wczepione w siebie kompleksy skalne czekały tylko na impuls który je uwolni i pozwoli na znalezienie nowego poziomu równowagi. I ten impuls przyszedł w dniu 16.01.1219.

Następnym przykładem takiej powodzi jest powódź Łucji z roku 1287. Przynajmniej taka data została uznana za prawidłową. Są jednak i inne dane historyczne które wskazują na to, że w grę może wchodzić też inny okres czasu. Moja metoda pozwala nam na weryfikację tych informacji, wystarczy tylko sprawdzić kiedy miało miejsce zaćmienie słoneczne obejmujące północną część Morze Północnego lub Skandynawię, co ograniczy ten termin od „dołu” a następnie poszukać układu planet o szczególnie wysokich wartościach TG w podanym w zapiskach historycznych okresie roku.
W grę wchodziły następujące lata: 1277, 1280, 1282 i 1288 w dniach 15 do 17 grudnia. Jeśli teraz spojrzymy na rozkład zaćmień słonecznych w latach 1260 – 1280, to zauważymy że w roku 1279 miało miejsce zaćmienie które objęło tereny północnej części Morza Północnego.


To ono było odpowiedzialne za ten „potop”. Tak więc pozostaje nam sprawdzenie tego kiedy wystąpiła pasująca do teorii konstelacja planet i ta miała miejsce 16.12.1280 roku.


Tak więc data podawana w literaturze jest z pewnością fałszywa i prawidłowy czas wystąpienia tego „potopu” to od 15 do17.12.1280 roku.

Bardzo ciekawa sytuacja zaistniała na początku XVIII wieku. W tym czasie Europę nawiedziła cała seria zaćmień słonecznych obejmujących również Europę północną.


Szczególnie to w dniu 03.05.1715 nie oznaczało dla Europy północnej nic dobrego. Nastąpiło ono bowiem w momencie potrójnej koniunkcji planet i oznaczało dramatyczny wzrost wartości TG na Ziemi.

Na rezultaty nie trzeba było długo czekać i w ciągu następnych lat doszło do powodzi których rozmiary przeszły wszystko co znała ludzka pamięć. Najpierw doszło do tak zwanej powodzi Bożonarodzeniowej w dniu 24.12.1717 oraz rok później w dniu 25.02.1718. Swoje apogeum ta seria powodzi osiągnęła w roku 1720 w trakcie tak zwanej powodzi Noworocznej przy której znowu zapanowała sprzyjająca jej powstaniu konfiguracja planet.

Czy na podstawie tego co teraz poznaliśmy ktoś jeszcze może się łudzić że ta seria katastrof się skończyła? Wprost przeciwnie. Działalność ludzka oraz zapobieganie powodziom i zatapianiu lądu w ostatnich 2 stuleciach spowodowało wprost niewyobrażalny wzrost zagrożenia dla tych terenów. Wprawdzie zabezpieczenia te są doskonałe i zapobiegną nawet największym falom sztormów, ale nie pomogą w niczym kiedy równowaga izostatyczna mas skalnych podłoża zmieni się raptownie. To co rozkładało się na dziesięciolecia i powodowało stopniowe zatapianie lądów na wybrzeżu tym razem nastąpi w skumulowanej formie i setki kilometrów kwadratowych wybrzeża zapadną się głęboko pod powierzchnię Morza Północnego a wraz z nim miliony ludzi zamieszkujących te najbardziej zaludnione tereny Europy.

Pytanie więc nie brzmi czy dojdzie do takiej katastrofy ale kiedy?

I tu jest na to w stanie odpowiedzieć moja teoria. Katastrofa ta nastąpi najpóźniej w zimie roku 2061/62.


Przy odrobinie pecha może to już nastąpić znacznie wcześniej np. w roku 2048.


Najbliższe możliwe daty to lata 2024 i 2026 w których też dojdzie do niebezpiecznych zaćmień słonecznych.


Odpowiedni układ planet wystąpi np. w dniu 17.11.2024


w którym to Ziemia znajdzie się w zgrupowaniu planet wokół Jowisza i Saturna w trakcie ich wielokrotnej koniunkcji. Jeśli w tym czasie wystąpi odpowiednio silny sztorm na wybrzeżach Holandii i Niemiec to dobranoc.

I tym optymistycznym akcentem kończę na dzisiaj.

Translate

Szukaj na tym blogu