Szary odcień śmierci





Moje ostrzeżenie o czekającej nas zwiększonej aktywności geofizycznej znalazło wczoraj tragiczne potwierdzenie. W czasie niespodziewanego wybuchu wulkanu Ontake w Japonii zginęło najprawdopodobniej kilkadziesiąt osób.


Był to najtragiczniejszy przypadek z serii wybuchów wulkanów w ostatnich czterech tygodniach, po tym jak ostrzegłem przed nadejściem tej fali aktywności geofizycznej.


Pozwolę sobie odejść trochę od tragicznych aspektów tych zdarzeń i zwrócić uwagę na to że wybuch wulkanu Ontake jest kolejnym przykładem tego jak beznadziejnie fałszywe są wyobrażenia nauki o procesach zachodzących we wnętrzu Ziemi. Ta patologiczna niezdolność naukowców do logicznego myślenia kosztuje ludzkość tysiące zabitych rocznie a czasami prowadzi do prawdziwej hekatomby wśród mieszkańców wielu rejonów Ziemi. Tylko dlatego że „naukowcy” nie potrafią wyjść poza zmurszałą fasadę własnych wyobrażeń.
Również w tym przypadku nauka zawiodła na całej linii. Mimo tysięcy stacji sejsmicznych i dokładnej obserwacji aktywności wulkanicznej, Japończykom nie udało się zapobiec tej katastrofie. Tylko z powodu wiary w durne idee paru stukniętych fizyków.
Jak funkcjonują wybuchy wulkanów opisałem już wielokrotnie, ostatnio choćby tutaj.
I z tego opisu wynika jasno, że tworzenie się zbiorników magmowych we wnętrzu Ziemi nie ma nic wspólnego z jakimś przenikaniem magmy z jej wnętrza ale jest procesem in situ.
Oznacza to że magma nie potrzebuje wcale czasu na zgromadzenie się w takim zbiorniku ale w sposób spontaniczny cześć materii skalnej może się stopić w pojedynczym akcie tworząc kilometry sześcienne stopionych skal.
Zrozumienie tego faktu przerasta jednak zdolności naszej, cierpiącej już od dziesięcioleci na zgrzybienie starcze, nauki.

Wszystkie barwy czerni





Na dniach, aktualnie najambitniejszy europejski projekt satelitarny, zbliży się do punktu kulminacyjnego. Po starcie w dniu 02.03.2004 i pokonaniu 6 miliardów kilometrów sonda „Rosetta“, z lądownikiem „Philae“ na pokładzie, osiągnęła swój cel, kometę o nazwie Czuriumow-Gierasimienko. Najważniejsze jednak dopiero przed nami.
11.11.2014 planowane jest lądowanie aparatu „Philae” na powierzchni komety. Lądownik ma za zadanie pobrać próbki gruntu w celu ich przeanalizowania.
O sukcesie albo porażce programu może zadecydować już wybór miejsca lądowania sondy. Miejsce to musi spełniać szereg podstawowych kryteriów do których należą przede wszystkim nasłonecznienie, własności gruntu, obecność szczelin lub stromych uskoków w podłożu oraz wielkość i ilość leżących na powierzchni okruchów skalnych. Ważną rolę odgrywa też utrzymanie w miarę ciągłej komunikacji z sondą macierzystą.
Odpowiednie miejsca lądowania zostały wybrane (patrz zdjęcie) i ostatecznie wybór padł na wariant „J”.
Miejsce to jest stosunkowo płaskie i pozbawione na powierzchni większych głazów. Zapewnia również dostateczne naświetlenie Słońcem, tak więc pozostaje nam tylko czekać na pomyślne lądowanie.
Najważniejsze odkrycie jednak zostało przez tę misję kosmiczną już dokonane i to mimo tego że o tym odkryciu tak naprawdę niewiele się mówi. Kometa Czuriumow-Gierasimienko okazała się być jednym z najczarniejszych obiektów kosmicznych znanych nam w układzie słonecznym. Kometa ta jest ciemniejsza niż najciemniejszy odcień czerni. Tylko dzięki minimalnemu odbiciu promieni słonecznych od jej powierzchni w ogóle możliwe są jej zdjęcia. Zdjęcia te jednak pokazują kometę tylko i wyłącznie w zakresie odcieni czerni i szarości. Te zadziwiające własności tego ciała niebieskiego zdają się nie robić na fizykach żadnego wrażenia. Przynajmniej oficjalnie każdy trzyma mordę w kubeł.
Jest to piękny przykład tego jakie zasady moralne panują w tym środowisku. Zakłamanie i bezgraniczna arogancja w propagowaniu kłamstw jest tam przyjmowana jako największa zaleta charakteru „prawdziwego naukowca”.
Tymczasem ta obserwacja jest sprzeczna ze wszystkim co znane jest we współczesnej nauce. Zgodnie z panującą doktryną takie właściwości powierzchni tej komety nie da się wytłumaczyć przy pomocy żadnych obowiązujących w tej „nauce” praw.
Cóż więc powoduje to zjawisko? Dlaczego jej powierzchnia wydaje się być geologicznie tak młoda i dlaczego mimo widocznego gołym okiem jej zróżnicowania instrumenty tej ziemskiej sondy rejestrują jej powierzchnię jako jednolitą mozaikę rożnych odcieni czerni.?
Ażeby na to pytanie odpowiedzieć proponuję zapoznanie się z moimi notkami o podobnych zjawiskach obserwowanych na Marsie ale też i na Ziemi.
Rożnica polega tylko na tym, że opisane w notkach zjawisko przybiera na tej komecie ekstremalną formę. Ostatnie przejścia fazowe materii tej komety odbywały się w tak odmiennych od ziemskich warunkach fizycznych, że atomy jej materii reemitują światło w zakresie podczerwieni. Na jej powierzchni ziemskie instrumenty pomiarowe nastawione na obserwacje w zakresie światła widzialnego nie zaobserwują nic, bo materia ta nie emituje go w zakresie tych częstotliwości. Oczywiście nie znaczy to, że kometa ta nie posiada różnorodnych barw. Wprost przeciwnie, powierzchnia tej komety jest najprawdopodobniej pstrokato-kolorowa. Jednak żeby to zaobserwować trzeba by czułość kamery sondy Rosetta ustawić na całkiem inne zakresy częstotliwości.
Na zakończenie chciałbym jednak jeszcze zwrócić uwagę na sprawę która może się okazać śmiertelnym zagrożeniem dla tej misji.
Materia osadzona na powierzchni komety powstała z dala od Słońca w warunkach bardzo niskich wartości Tła Grawitacyjnego. Jej własności fizyczne są nieporównywalne do ziemskich, w tym oczywiście również temperatura przejść fazowych poszczególnych budujących ją substancji. Przejścia te odbywają się w całkiem innym zakresie temperatur i zapewne np. woda na tej komecie przechodzi w stan gazowy przy temperaturach w których na Ziemi azot występuje w fazie ciekłej a więc grubo poniżej zera. W zakresie temperatur panujących na Ziemi materia tej komety uległaby zapewne całkowitemu eksplozywnemu stopieniu. Oznacza to jednak że kiedy dochodzi do zbliżenia się do siebie materii o rożnych warunkach jej powstania, musi dochodzić też do zmian lokalnego TG.
Konkretnie oznacza to że materia komety w rejonie lądowania próbnika „Philae” będzie konfrontowana z materią o znacznie podwyższonej częstotliwości oscylacji własnych. Oznacza to dramatyczne zmiany własności materii komety ale i również próbnika. W skrajnym przypadku może to doprowadzić do błyskawicznych przejść fazowych i eksplozywnej emisji materii komety a tym samym do destrukcji próbnika. Nawet jeśli tego się uniknie to już po krótkim czasie również materia próbnika ulegnie przemianom i częstotliwość jej oscylacji spadnie dramatycznie. W efekcie zmieni się też emisja nadajnika sondy i zakres jego emisji przesunie się poza zakres odbioru odbiornika stacji bazowej.
Tak więc życząc sukcesu tej misji kosmicznej widzę jej powodzenie w czarnych barwach. No może nie całkiem. Kamery sondy „Rosetta” zarejestrują ku zdumieniu zbaraniałych fizyków, że okolice lądowania próbnika rozbłysną nagle wszystkimi kolorami tęczy i na całkowicie czarnej powierzchni komety powstanie błyszczący klejnot odsłaniając przed naszymi oczyma drugą, ukrytą barwę czerni.

Uwaga wybuch na Słońcu




Tak jak to przewidziałem, od początku września aktywność słoneczna bardzo wzrosła. 


Jej chwilowy szczyt osiągnęła ona 9 i 10 września wysyłając w kierunku Ziemi dwie chmury plazmy powstałej w wyniku bardzo silnych wybuchów. Burze magnetyczna mamy więc jak w banku i to już jutro. Niestety nie da się przewidzieć czy spowodują one załamania sieci energetycznej i wyresetują co bardziej wrażliwe urządzenia elektroniczne. 


Co gorsza sama burza magnetyczna to jeszcze pestka.
O wiele groźniejsze będą efekty zwiazane z procesami geofizycznymi na Ziemi. Jeśli chmura plazmowa trafi Ziemie w momencie kiedy Islandia będzie na nią wystawiona, to dramatyczny wybuch wulkanu Bárdarbunga jest więcej niż pewny. Poza tym zaobserwujemy szereg fenomenów atmosferycznych łącznie z raptownym podniesieniem średniej temperatury na Ziemi i powstaniem nowych ośrodków niżowych a w efekcie komórek inicjalnych tajfunów i huraganów.
Najgorsze jest jednak przed nami. Dwa do trzech dni później Ziemię minie chmura materii stałej w formie meteorytów wyrzucona w tych wybuchach. Przy odrobinie pecha może się powtórzyć historia z Czelabińska.


Tak wiec następne dni będą całkiem ciekawe, aż za ciekawe jak na mój gust.

O złudzeniu cząstek elementarnych

Na blogu Zajtenberga pojawiła się notka o fizyce kwantowej w której autor próbował przekonać czytelników że zamierza się krytycznie odnieść do postulatów tej hipotezy.
Oczywiscie była to mniej lub bardziej ściema i w rzeczywistości autorowi chodziło o propagowanie postulatów tej nieszczęsnej hipotezy której skutki zaciążyły na rozwoju naszej wiedzy o naturze w ciągu ostatnich 100 lat w sposób zaiste katastrofalny.
Oczywiscie nie da się ukryć tego, że fizykę kwantową utożsamiamy współcześnie z postępami w rozwoju techniki a przede wszystkim elektroniki ostatnich lat. Moim zdaniem znaczenie to jest dramatycznie przecenione i postęp ten jest bardziej wynikiem nieskończonej wprost ilości eksperymentów na zasadzie prób i błędów robionych przez całe dziesięciolecia przez setki tysięcy fizyków i inżynierów na całym świecie. Z racji dominacji kwantowców w fizyce, sukcesy te przypisano obowiązującej dogmie, nawet jeśli były wynikiem przypadku. Po drugie obecna nauka jest pod bezpośrednią kontrolą Amerykanów, a ci dbają już o to aby w nauce nie przebiły się żadne poglądy sprzeczne z tymi obowiązującymi w nauce amerykańskiej.
Również w Polsce to bałwochwalcze podziwianie zachodnich wypocin należy do normy. Po części jest to zrozumiale, bo bez lojalnego klepania pacierza fizyki kwantowej żaden naukowiec nie zostanie zaproszony do współpracy na zachodzie a to znaczy że pozostaje mu wegetacja na etacie za parę groszy bez szansy na karierę.
Z drugiej strony trzeba skonstatować ze zdumieniem do jakiego stopnia zanikły standardy moralne, skoro od lat nikt nie waży się powiedzieć nie i otwarcie skrytykować obowiązujące paradygmaty.
Przejdźmy jednak do meritum. W notce Zajtenberga chodziło o interpretację równania Schrödingera i o to że rozwiązania tego równania można traktować jako prawdopodobieństwa znalezienia elektronu na jego orbicie.
Oczywiscie zostało to okraszone porcją matematycznej nowomowy i sprzedane niemającym pojęcia o sprawie czytelnikom jako najświętsza prawda.
Tymczasem cały problem z Mechaniką Kwantową polega na tym że zajmuje się ona rzeczami które w naturze nie istnieją. Takimi chociażby jak elektrony w atomie.
Cały bardak w fizyce cząstek elementarnych wynika z tego że wymyślono sobie atomy które nie maja nic wspólnego z realiami. W naturze nie istnieją w atomach ani neutrony ani protony ani tym bardziej elektrony. Wszystkie te formy są sztucznie stworzonymi elementami powstałymi w rezultacie oddziaływania na atomy w sztucznym nie występującym w naturze środowisku urządzeń badawczych.
W naturze występuje jeden niepodzielny i podstawowy element którym jest podstawowa oscylująca jednostka przestrzeni – wakuola. Nasz wszechświat składa się ze zbiorowiska miriadów takich wakuoli. Większość z nich buduje otaczającą nas przestrzeń ale część z nich wiąże się ze sobą budując materie w tej przestrzeni.
Dokładniej opisałem to w tych moich notkach.
Jak widzimy podałem tam też przyczynę dla których w atomach nie mogą istnieć elektrony.
Co więc powoduje to ze fizycy uparli się na ich obecność?
Oczywiscie jest to wynikiem pomiarów które dokonują w swoich eksperymentach i tam w atomach udało im się pomierzyć ładunek elektryczny. Na to że ładunek i elektron to dwie rzeczy niekoniecznie ze sobą zwiazane fizycy jakoś nie wpadli. Stąd to ciągłe ględzenie o zasadzie nieoznaczoności, bo wszelkie próby przechwycenia tych mitycznych elektronów w atomie spełzły na niczym.
Badając atomy nie możemy tak naprawdę zarejestrować elektronów bo ich tam po prostu nie ma. Zamiast tego w miejscach w których dochodzi do efektów interferencyjnych pomiędzy oscylującymi wakuolami następuje generacja dodatkowej przestrzeni w stosunku do tej zajmowanej przez dany atom Prowadzi to do wytworzenia się, że tak powiem, lokalnego garba na powierzchni kulistej zajmowanej przez atom tak jak na rysunku

Ta dodatkowa przestrzeń musie wchodzić w interakcje ze wszystkimi sąsiadującymi wakuolami i to oddziaływanie obserwujemy jako ładunek elektryczny. Rozchodzenie się tak powstałego zaburzenia w przestrzeni ma charakter falowy i jest utożsamiane z falą elektromagnetyczną.
Oczywiscie tego typu garb powstający na powierzchni objętości zajmowanej przez atom może przybrać różną wielkość w zależności od stanu w jakim znajdują się wakuole atomu. Jeśli stan wzbudzenia takich wakuoli jest znaczny, to może dojść do tak dużej generacji przestrzeni w formie ładunku że jest on w stanie wyzwolić się ze związku z atomem i przejść do związku z otaczającą go elementarną jednostką przestrzeni i tak powstała cząstka jest znana pod nazwą elektronu.
O tym pisałem w tym artykule.
Jak w takim razie możemy interpretować mój model jeśli chodzi o jego znaczenie w budowie związków chemicznych?
Interpretacja jest bardzo prosta. Atomy tylko w formie zrównoważonej tworzą mniej lub bardziej kuliste formy. W stanach wzbudzonych przyjmują one formy nieregularne i na ich powierzchni tworzą się i zanikają wybrzuszenia i wklęsłości na skutek konstruktywnej i destruktywnej interferencji oscylacji budujących je wakuoli. W przypadku konstruktywnej interferencji mamy do czynienia z jonem ujemnym danego pierwiastka a w przypadku interferencji destruktywnej z jonem dodatnim. Atomy dążą do przyjęcia formy jak najbardziej symetrycznej, i mogą to uzyskać wskutek koordynacji oscylacji tworzących je wakuoli. Jeśli jest to niemożliwe ponieważ symetria ich jest niedoskonała, musi w nich dochodzić do tworzenia albo wypukłych albo wklęsłych form.
Jedną z możliwości osiagniecia tego celu jest związanie się z innym atomem o kompatybilnej formie. Takiej jak to widzimy na rysunku.

W tym momencie dochodzi do ciągłej wymiany impulsów pomiędzy dwoma atomami o charakterze fali stojącej. Przejściowo w ciągu niezmiernie krótkiego czasu dany atom jest w stanie przyjąć formę idealną aby w następnym momencie przekazać ten impuls partnerowi i umożliwić mu to samo. Ten stan wzajemnego powiązania jest tym co odpowiada wiązaniu chemicznemu.
Podany przeze mnie przykład jest tylko drobnym zarysem tego jak prawidłowo należy interpretować zjawiska w naturze i będzie uzupełniony o dalsze przykłady w miarę zarysowujących się w tej hipotezie pytań.

Jak na paradzie





W moim artykule nie chodzi oczywiście o paradę naszych, jedynych w swoim rodzaju, sił zbrojnych ale o interesujące zjawisko pogodowe. Tym razem wprawdzie daleko od nas, ale za to bardzo spektakularne. Wzdłuż jednej linii, nanizane jak perełki na sznurku wędrują aktualnie Tajfuny po Oceanie Spokojnym ze wschodu na zachód.


Takiego nasilenia tajfunów nie obserwowano tam już od lat. i jest to co najmniej dziwne, że ich ilość ni z tego nie z owego tak raptownie wzrosła.

To zdziwienie nie będzie już tak wielkie jeśli zwrócimy uwagę na to jakie są przyczyny tej sytuacji.
W tym celu musimy się cofnąć do paru moich notek w których opisałem mechanizm powstawania plam słonecznych na Słońcu. Wbrew pierwszemu odruchowi, odrzucającemu jakikolwiek związek pomiędzy tymi dwoma zjawiskami, istnieje zdecydowane pokrewieństwo, a nawet identyczność, w mechanizmach ich powstania. W obu przypadkach za powstanie tych zjawisk odpowiedzialne są koniunkcje planet w tym oczywiście i koniunkcje z udziałem naszego Księżyca, czyli zaćmienia słoneczne. Mechanizm powstawania plam słonecznych opisany został przeze mnie tutaj.


I na takiej samej zasadzie przebiegają też zjawiska na Ziemi. W tym przypadku w głębinach oceanów dochodzi do wytworzenia się bąbli z wody której atomy zmniejszyły minimalnie swoja wielkość. Bąble te tworzą się na dużej głębokości, niekiedy nawet paru tysięcy metrów i atomy budujące tę wodę zwiększają, w trakcie koniunkcji planet z udziałem Ziemi, minimalnie swoja częstotliwość oscylacji a tym samym zmniejszają swoją masę dostosowując się do nagłego wzrostu Tła Grawitacyjnego. To zwiększenie częstotliwości oscylacji atomów ma wpływ na zachowanie molekuł wody, które są z tych atomów zbudowane, i oznacza minimalny spadek temperatury mas wodnych.

Wynika to z prostej zależności w której częstotliwość oscylacji atomów determinuje częstotliwość oscylacji molekuł, której miarą wielkości jest temperatura. Dla tych mas, jako całości, zjawiska te równoważą się na tyle, że nie dochodzi do gwałtownych przemieszczeń mas wodnych. Jednak do czasu. Taka chwiejna równowaga panuje dopóty, dopóki Tło Grawitacyjne jest w miarę stabilne. W przypadku jednak gwałtownych zmian następują znaczne ruchy takich bąbli wodnych, o wielokilometrowych średnicach, i to w kierunku zależnym od charakteru tych zmian. 

W przypadku wzrostu TG wszystkie atomy wód oceanu reagują wzrostem częstotliwości oscylacji w stosunku do ich częstotliwości początkowych. Oczywiście czym wyższe częstotliwości początkowe, tym słabsza reakcja, tym samym, spadek masy atomów o niższej częstotliwości jest większy niż tych, w obrębie bąbli, o dużej częstotliwości. Oznacza to też że ciężar właściwy wody bąbla wzrasta w stosunku do otoczenia co powoduje ich przemieszczanie w kierunku dna oceanu i przy powierzchni oceanu tworzy się możliwość napływu ciepłych mas wodnych z otoczenia. 

Inaczej ma się sprawa wtedy kiedy TG raptownie spada a więc kiedy spada tez częstotliwość oscylacji materii ziemskiej. I w tym tez przypadku spadek ten odbija się silniej na materii o niższej częstotliwości co powoduje nie tylko zmiany temperatury ale też znaczny przyrost masy takich atomów. Również woda oceaniczna staje się przez to cięższa.
Oczywiście zjawisko nie ogranicza się tylko do oceanu ale występuje z takim samym natężeniem również w litosferze o czym pisałem tutaj:


W przypadku bąbli zjawisko to przebiega mniej intensywnie co powoduje że różnice w ciężarze właściwym tym mas wodnych rosną gwałtownie i bąble zimnej i lekkiej wody głębinowej zaczynają wędrować ku powierzchni oceanu.
I tego typu zjawisko wystąpiło właśnie teraz. Ziemia już od paru tygodni znajduje się w strefie Układu Słonecznego o niskich wartościach TG.



I pomijając okres na początku września 


należy się spodziewać dalszych jego spadków. Musiało to oczywiście wywołać reakcje takich bąbli w głębinach oceanicznych i spowodować ich wędrówkę na powierzchnie. I tak jak na Słońcu prowadzi to do powstania plam słonecznych tak na Ziemi musiało to spowodować powstanie rejonów w formie plam o wyraźnie zaniżonej temperaturze mas wodnych. I to zjawisko jest bardzo dobrze widoczne na najnowszych mapach NOAA podających anomalie temperatur wód oceanicznych na Ziemi.


Widzimy tam ze na Oceanie Spokojnym pojawiły się dwa rejony o animalnie niskich temperaturach. Jeden u wybrzeża A. Południowej w rejonie Peru



i drugi na wschód od Hawajów.



Nie można nie zauważyć niesamowitej wprost zbieżności między wyglądem tych rejonów a grupami plam słonecznych na Słońcu.



Obie formy składają się z sierpowato zagiętego łańcuszka plam z materią o niższej temperaturze niż otoczenie. Rożnica polega na tym że różnice temperatur z otoczeniem na Ziemi są za małe dla powstania zjawisk typu erupcji. Wystarczają jednak do tego aby wpłynąć na zmiany ruchów mas powietrza w atmosferze i przyczyniają się do powstanie centrów niskiego ciśnienia w rejonach tych anomalii. Centra te usamodzielniają się następnie, na skutek większej dynamiki atmosfery, i staja się zalążkiem niżów atmosferycznych przeradzających się w tajfuny w miarę wzrostu koordynacji oscylacji materii budującej taki niż i powstania lokalnego centrum TG. I w ten sposób anomalie te produkują tajfuny jeden po drugim.

Oczywiście Tajfuny takie przyczyniają się też do przyspieszenia cyrkulacji wody w oceanie i zwiększają wymieszanie wód o rożnym charakterze oscylacji własnych. W dalszym etapie musi to prowadzić do tego że masy wodne, coraz intensywniej wymieszane, tracą jednolitość oscylacji własnych i dochodzi do przyrostu chaotycznych ruchów molekuł co prowadzi do bezpośredniego wzrostu temperatury wód powierzchniowych oceanu, a to zjawisko z kolei jest nam znane jako efekt El Niño. Tym samym szanse na pojawienie się El Niño na koniec roku wzrosły dramatycznie.


Tak na marginesie, na zamieszczonej grafice NOAA z ostatnich dni widać, że tendencje w kierunku wzrostu anomalnych temperatur u wybrzeży A. Południowej zaznaczają się coraz bardziej i potwierdzają moją tezę, sprzed paru miesięcy, o czekającym nas kolejnym El Niño.

Translate

Szukaj na tym blogu