Schnąć na deszczu



Schnąć na deszczu

Ostatnio zwróciłem uwagę na to, że propagowana przeze mnie „Teoria Wszystkiego” dopuszcza możliwość mechanicznej regulacji częstotliwości fal elektromagnetycznych.


Zjawisko to może mieć bardzo ważne znaczenia praktyczne, co udowadniają nam organizmy żywe wykorzystując je powszechnie w swoich procesach metabolicznych.


Oczywiście można być tego pewnym, że te przykłady które podałem są tylko czubkiem góry lodowej i zastosowania tego zjawiska są o wiele bardziej powszechne. Wymaga to jednak większego nacisku na badania mechanicznych procesów w organizmach żywych w skali mikro.
Takie badania są oczywiście robione i to od dawna, ale ich interpretacje są kompletnie fałszywe i uniemożliwiają rozpoznanie i zrozumienie tego zjawiska.

W ogóle jeśli chodzi o zrozumienie otaczającej nas rzeczywistości to „nauka” w tym temacie zawiodła kompletnie i gdyby nie inżynierowie i ci z naukowców którzy kierują się tylko praktycznymi zastosowaniami danych eksperymentalnych, a teorie mają w …, to dalej siedzielibyśmy na „drzewach”.
Nawet jeśli już uda się naukowcom trafić, jak ślepej kurze ziarno, na coś interesującego, to interpretują to w sposób, że ręce opadają.

Ostatnio pojawiła się taka właśnie informacja.


Naukowcy z grupy kierowanej przez Satish Nune z Pacific Northwest National Laboratory (PNNL) w Richland zauważyli, w trakcie prac przy tworzeni mikroskopijnej wielkości pręcików z atomowego węgla, ciekawe zjawisko. Materiał zbudowany z takich pręcików tracił w wilgotnym środowisko na wadze, jeśli natomiast otoczenie stawało się suchsze to jego waga rosła.

Analizując ten materiał pod mikroskopem zauważyli oni interesujące zjawisko dla którego nie potrafili znaleźć wytłumaczenia. Otóż jeśli takie pręciki grupowały się w formie promieniście rozchodzącego się pęczka, to pomiędzy poszczególnymi pręcikami węgla zaczynała kondensować para wodna. Po jakimś czasie wytwarzała się kropla wody a „napięcie powierzchniowe” przyciągało te pręciki ku sobie, tak że menisk wklęsły zamieniał się w wypukły.

To co dalej następowało wprawiło tych naukowców w osłupienie. Nagle i niespodziewanie kropla ta znikała. W jednorazowym akcie pseudo-eksplozji, zamieniała się ona w parę wodną. Tak jak to widzimy na zamieszczonym rysunku.



Oczywiście nasi „naukowcy” nie mają pojęcia co tu biega i wymyślili sobie jakiś rodzaj kawitacji . Jak i dlaczego pozostanie na zawsze ich tajemnicą. W każdym razie wszyscy są zadowoleni i nikt nie próbuje nawet zadać pytania

DLACZEGO?

Tak jak i w innych działach fizyki wymyśla się jakąś nazwę i nie ma potrzeby dalszych uzasadnień. Fizyka składa się tak naprawdę w całości z tego typu „wyjaśnień rzeczywistości”.

Oczywiście również i w tym przypadku istnieje realne wytłumaczenie tego zjawiska i wynika ono bezpośrednio z przedstawionego przeze mnie mechanizmu zmiany częstotliwości promieniowania w ramach odpowiednio ukształtowanych nanostruktur.

Łatwo można zauważyć, że opisane w artykule pęczki węglowych pręcików przyjmują po wypełnieniu wodą taką formę jak postulowana przeze mnie stożkowata form zmieniająca częstotliwość światła. Powierzchnie graniczną takiego stożka tworzy w tym przypadku sama kropla wody a wpadające do tej kropli promieniowanie świetlne zmuszone jest do zmiany częstotliwości własnej w kierunku ultrafioletu. Przy zwiększającej się częstotliwości światła ulega ono jednak łatwiejszej absorpcji przez molekuły wody oraz interferencyjnym oddziaływaniom z oscylacjami samych pręcików nanowęglowych.

W początkowym okresie oscylacje tych pręcików są chaotyczne jednak szybko następuje ich synchronizacja co powoduje skokowy przyrost temperatury.



Samo przejście z fazy ciekłej do gazowej ma więc w tym przypadku związek z wystąpieniem pozytywnych interferencji oscylacji nanopręcików i podgrzaniem wody pomiędzy nimi powyżej temperatury wrzenia. Ponieważ następuje to błyskawicznie, błyskawicznie też dochodzi do wyparowania wody pomiędzy pręcikami.

Oczywiście z kawitacją nie ma to nic wspólnego.


Wybrali się czajką za morze



Wybrali się czajką za morze

Nie tylko ubiór „Ludów Morza” jest dla nas interesującą wskazówką ich pochodzenia, ale również parę innych szczegółów widocznych na reliefach w świątyni Medinet Habu.



Najważniejsze znajdziemy na reliefach z bitwą morską i wizerunkach okrętów.
Różnią się one wyraźnie od kształtu okrętów egipskich i to przede wszystkim tym, że są one absolutnie symetryczne. Patrząc na ich zarys nie możemy odróżnić tego, gdzie znajdował się ich dziob a gdzie rufa.


Jest to bardzo ważny szczegół, ponieważ ten typ statku morskiego jest rzadkością.

Jedynymi którzy konsekwentnie stosowali taki typ budowy okrętów byli Słowianie.

Tego typu statki przetrwały aż do czasów prawie że współczesnych i najbardziej znanym przykładem są kozackie i serbskie czajki.


Na kolejnym rysunku widzimy konstrukcję z czasów w których stosowano armatę, ale mimo to w każdej chwili można było przenieść ster z rufy na dziob i dokonać zwrotu, zmieniając kierunek poruszania się o 180°.



To było właśnie główną zaletą tego typu łodzi i przyczyną przewagi nad innymi typami łodzi i okrętów w warunkach walki abordażem.

Charakterystyczne zakończenie dziobu i rufy tych statków nie było więc związane z elementami ozdobnymi, tak jak u Egipcjan, ale stanowiło konstrukcję mocowania steru. Oczywiście nie jest wykluczone, ze kształt tej konstrukcji nawiązywał do wyglądu ptasiego dzioba co podkreślano jeszcze odpowiednim zdobieniem.

Bardzo ciekawą analogię znajdziemy w postaci ceramicznej figurki wozu znalezionego w miejscowości Dupljaja w Serbii. Przednie kolo wozu jest zamocowane w ten sam sposób w jaki mocowano ster na czajkach Ludów Morza.


Wyjaśnia to dlaczego łodzie kozaków na Dnieprze i Serbów na Dunaju nazywano czajkami, ponieważ mocowanie steru miało kształt ptasiego dzioba.

Co ciekawe samo określenie przedniej części okrętu jako dziób jest również bardzo wymowne i z całą pewnością pochodzi z czasów kiedy ta nazwa oddawała realny wygląd łodzi.

Tak więc i w tym wypadku powiązania ze Słowianami są nie do przeoczenia.

Kolejnym elementem z reliefów są charakterystyczne pojazdy ciągnione przez woły na których poruszały się rodziny wojowników.


Ten typ wozu nie zmienił swojego wyglądu przez tysiąclecia i występował również na terenie Polski, co znalazło swoje odbicie w legendzie o Piaście.



Ostatnim argumentem jest wygląd mieczy stosowanych przez te plemiona.


Otóż rozprzestrzenienie znalezisk tej broni w Europie jest bardzo charakterystyczne i wskazuje na ich koncentrację w rejonie ujścia Łaby i na półwyspie Jutlandzkim


Dla porównania rozprzestrzenienie słowiańskiej haplogrupy R1a z mutacją Z284 w Europie. Wnioski nasuwają się same.



Najbardziej spektakularnego znaleziska takich mieczy dokonano w miejscowości Nebra razem z pierwszym kalendarzem astronomicznym w formie „Dysku z Nebry”.



Zastanawiające jest to, że „polscy” historycy ignorują te zależności kompletnie, posuwając się nawet do kłamstw na temat rozprzestrzenienia technik metalurgicznych w Europie i z uporem maniaka sugerując prymat bliskowschodniej „kolebki cywilizacyjnej”.

Oczywiście decydującymi dowodami są jednak same teksty inskrypcji w której Egipcjanie zanotowali nazwy, pod którymi plemiona Ludów Morza były im znane.
Pierwsze wzmianki znajdziemy na steli Merenptaha datowanej na rok 1208 p.n.e. Napis ten poświęcony jest opisowi zwycięstwa faraona Merenptaha nad agresorem atakującym zachodnią część delty Nilu.


Ze zrozumiałych względów polska wiki poświęca prawie cały artykuł spekulacjom na temat zapisania w tym tekście po raz pierwszy nazwy Izrael, a właściwy temat inskrypcji pomija kompletnym milczeniem.

W tej inskrypcji chodzi oczywiście w pierwszym rzędzie o wygraną Egipcjan w wojnie z......?

No właśnie z kim?

Już w tym momencie zaczynają się problemy, bo historycy zachodni i „polscy” uparli się aby interpretować nazwy własne plemion i postaci tak, by pasowało to do ich religijnych wyobrażeń, a te oczywiście nie przewidują czegoś takiego jak istnienie Słowian 3200 lat temu.
Już w pierwszych wyrazach tego tekstu zaczynają się przekłamania.
Początek tekst interpretowany jest jako zwrot: „ten który podbił Libię”

transkrypcję tych znaków zapiszemy jako (fch rbw)

Spółgłoski RBW (Egipcjanie nie odróżniali R od L) czytane są przez historyków jako Libu ewentualnie Lebu i słowo to miało oznaczać Libię, a więc sąsiadującą z Egiptem od zachodu część Afryki.

Taka interpretacja jest jednak fałszywa, ponieważ przeczy temu wygląd wojowników tego plemienia



ale doskonale pasuje do wyglądu Słowian zachodnich z rejonu Łaby.


Co pociąga za sobą inną interpretację zapisu w postaci słowa Laba i oznacza nazwę słowiańskiego plemienia które jako pierwsze podbiło wybrzeża Afryki i którego pierwotne siedziby znajdowały się nad rzeką Łabą. Jest to typowy dla Słowian sposób nazewnictwa i korzystania z nazw geograficznych dla określenia mieszkającego na danych terenach plemienia.

Taka interpretacja pasuje idealnie do poprzednio omówionych analiz i jest ich dalszym logicznym rozwinięciem.

Łabianie jako pierwsi spośród słowiańskich plemion uderzyli na południe przemieszczając się przez Alpy i Półwysep Apeniński do Afryki, i osiedlili się na  terytoriach późniejszej Kartaginy. Te tereny stały się bazą wypadową dla ich wypraw wojennych na tereny Egiptu.

Wyprawą opisaną na steli Merenptaha dowodził ich władca Meryey. Tak przynajmniej zinterpretowano napis o transkrypcji (M-r-y-yw-y). Meryey miał być synem Dedy (Dy-d).
Przypomnijmy sobie teraz co odkryłem analizując „grecki” mit o Ikarze.


Oczywiście autor inskrypcji nie rozumiał języka słowiańskiego i przypisał słowiańskiemu określeniu na ojca (deid) znaczenia imienia rodziciela władcy Łabian. Do tego tematu wrócimy zresztą w dalszej części naszych rozważań.

Również imię Meryey jest przez historyków przekręcone i brakujące samogłoski są inne. Jeśli wstawimy je w prawidłowej formie to otrzymamy imię Mirosław, które dla Egipcjan w tej formie było niewymawialne dlatego zapisali je jako (M-r-y-yw-y).

Dla tych którzy się teraz oburza tym, że przywołuję tu imiona słowiańskie w formie współczesnej mogę tylko odpowiedzieć w ten sposób, że podam tu przykład z innego krańca Ziemi, z przełomu er.

Chodzi o państwo Paratava w północnym Pakistanie i jego rządzącą dynastię.


Imiona tych władców to:
Yolamir (Jaromir)
Bagamir (Bogamir)
Hvaramir (Chwalimir)
Mirahvar (Mirowar)

a więc nie różniące się od współczesnych słowiańskich (polskich) imion.

Świadczy to o tym, ze Słowianie Europy Środkowej zachowali nie tylko ciągłość językową od czasów najdawniejszych, ale również swoją ciągłość kulturalną. Dlatego nie należy się temu dziwić temu, że odczytując inskrypcje Traków natrafiłem na słownictwo tak bardzo zbliżone do współczesnych języków słowiańskich. 



Oczywiście na temat kultury Paratava i jej władców nic w języku polskim nie znajdziemy.

„Nasi” historycy bardzo dbają o to aby Polakom nie mieszać w głowie. Jeszcze wpadną na pomysł, że wcale nie są potomkami zniewolonych dzikusów. Za to są też sowicie opłacani przez ich zachodnioeuropejskich sponsorów (czytaj oficerów prowadzących) i mogą prowadzić „badania” i „wykopaliska” a to nad Morzem Śródziemnym a to w Egipcie pod warunkiem niszczenia wszystkich niewygodnych śladów, tak jak to zresztą czynią już od dziesięcioleci w Polsce.

Cdn.

Górale epoki brązu




Odczytanie przeze mnie inskrypcji trackich udowodniło ponad wszelką wątpliwość, że ten bałkański lud już co najmniej od 4000 lat posługiwał się słowiańską mową. Było to dla mnie olśnieniem. Nagle zdałem sobie sprawę z tego, że „historyczne prawdy” które wpajano mi w szkole, i w które święcie wierzyłem, nie mają żadnego oparcia w realnych faktach. Cały ten misterny obraz starożytności leżał w gruzach. Najgorsze było jednak to, że nie istniała też żadna alternatywa. Utrwalone przez wieki opinie o przebiegu zdarzeń historycznych cieszyły się powszechnym konsensem i już od dawna przestały się pojawiać w tym temacie znaki zapytania, a jeśli już to dotyczyły one tylko marginaliów.


Mało tego, dalsze pogłębianie tej tematyki sprowadziło mnie na trop prowadzący do konkluzji, że większość najbardziej znanych postaci starożytnej Grecji, jak Platon, Arystoteles nie mówiąc już o Aleksandrze Macedońskim, to Słowianie.



Czym bardziej wgłębiałem się w temat, tym bardziej wzrastały moje wątpliwości co do obowiązujących wśród historyków paradygmatów. Nawet tak zdawałoby się jednoznaczne „czysto greckie” elementy jak ich mity i podania po bliższej analizie okazywały się być częścią słowiańskiego etosu.


Również największe dzieło literackie kultury zachodniej „Iliada” jest w rzeczywistości eposem słowiańskim opisującym dzieje dramatycznych przemian kulturowych przy końcu epoki brązu.
Nie jest bowiem przypadkiem to, że imię Homer, a więc imię poety który przełożył ustne podania Słowian o walkach o Troję na grecki, jest łatwo rozpoznawalne jako imię słowiańskie z typową słowiańską końcówką imienia „mir”

Co więcej zarówno imię „Homir” jak i występowanie słowiańskich imion bohaterów Iliady (Priam) wskazuje na ich środkowoeuropejskie pochodzenie.

Wszystko wskazuje na to, że Iliada jest opisem podboju Grecji jak i Azji Mniejszej przez napływające z północy plemiona słowiańskie z terenów między Łabą i Dnieprem.

Możliwe że „Iliada” jest pierwszym przypadkiem tego, jak pismo jest w stanie zmienić widzenie przeszłości przez potomne pokolenia, ponieważ opisana przez Homira historia jest najprawdopodobniej czystym fałszerstwem, próbującym propagandowo zamienić klęskę Achajów (z którymi utożsamiali się starożytni Grecy) w ich wielkie zwycięstwo.

Ani to że jego imię jest słowiańskie, ani to że musiał on znać słowiański język, aby korzystać z nieprzebranego bogactwa słowiańskich podań,


nie zaprzecza temu, że starał się on propagować nową, na tamte czasy, wizję greckiej narodowości łączącej polis (pola) Półwyspu Bałkańskiego we wspólnym etosie. Po prostu był on, że tak powiem, przekonanym o swojej misji kolaborantem, nie różniącym się oni o jotę od współczesnych „polskich” polityków mających idee narodowe w nosie i kolaborujących z Brukselą i ludźmi których celem jest zniszczenie polskości (i generalnie słowiańskości) raz na zawsze.

W rzeczywistości w czasach opisanych przez Homira doszło nie tylko do upadku Troi ale też do jednoczesnego upadku kultury mykeńskiej, a więc do całkiem innego przebiegu wydarzeń niż podaje to epopeja Homira.

Ten okres dziejów jest w istocie niesamowicie interesujący i zakres zmian społecznych i kulturowych był ogromny.

Przyczyny leżą w pojawieniu się w basenie Morza Śródziemnego ludów określanych terminem „Ludy Morza” oraz, powiązanego z tym, upadku wielu  ówczesnych mocarstw.

Jeśli chodzi o pochodzenie tych ludów to współczesna nauka jest w tym temacie kompletnie zagubiona i proponowane hipotezy widzą ich ojczyznę prawie że w każdym zakątku Ziemi od Hiszpanii przez Indie do Chin. W jednym są ci tzw. „naukowcy” jednak zgodni, że ludy te nie mogły mieć żadnych powiązań ze Słowianami.

Tymczasem fakty nie pozostawiają nam w tym względzie żadnej alternatywy i interpretację tych faktów pozwolę sobie tutaj przedstawić.

Zarówno chronologia wydarzeń jak i zakres zmian kulturowych wskazują, że najważniejsze zmiany zaszły na terenach z centrum obejmującym Półwysep Bałkański. To tam doszło do zaniku kultury mykeńskiej oraz innych kultur zachodniej części Azji Mniejszej. Jednak zasięg wpływów Ludów Morza był znacznie większy i sięgnął aż do Egiptu oraz Mezopotamii.

Charakterystyczne jest to, że wprawdzie „Ludy Morza” dokonały inwazji tych terenów ale nie udało się im ich całkowicie podporządkować. Za to inwazja innych terenów, pozbawionych silnych organizmów państwowych, zakończyła się pełnym sukcesem i ludy te podbiły tereny obecnej Palestyny, Izraela i Jordanii, Libii, Sardynię i zapewne południową Hiszpanię.

Szczególne znaczenie ma tu próba podbicia Egiptu przez te ludy, ponawiana zresztą wielokrotnie przy udziale coraz to nowych koalicji plemiennych. W przeciwieństwie do innych terenów, po tych walkach pozostały nam pisemne relacje w formie inskrypcji egipskich władców. Wprawdzie zapiski te są zwykłą propagandą i ich zgodność z faktami jest problematyczna, ale z tych właśnie zapisków oraz z towarzyszących im malowideł i reliefów możemy pozyskać cenne informacje, pozwalające nam na bliższą identyfikację tych ludów.

Jak dotychczas interpretacja tych zapisków podlegała ideologicznej cenzurze ułatwionej dodatkowo tym, że pismo egipskie (jak i zresztą inne pisma tamtej epoki) nie zapisywało samogłosek, występujących w poszczególnych słowach, ograniczając się tylko do spółgłosek. W zasadzie nie jest to dla czytającego wielki problem, jeśli wywodzi się on z danej kultury i dysponuje wiedzą o ówczesnych zdarzeniach, osobach i zjawiskach itd.

Również my jesteśmy w stanie prawidłowo odczytać współczesny tekst zapisany bez samogłosek na tej zasadzie, że nasz umysł jest w stanie te braki perfekcyjnie uzupełnić. Sam kiedyś sprawdziłem na sobie czy to potrafię i byłem totalnie zaskoczony automatyzmem rozumienia zapisu.

Niestety w przypadku tak dużej luki czasowej i przy brakach naszej wiedzy o wielu aspektach kultury egipskiej, zdani jesteśmy na domysły, co przy interpretacji nazw własnych Ludów Morza prowadzi to do błędów i niedokładności.

Dało to pole do popisu wszelkiego typu propagandystom i szarlatanom próbujących przemycić w formie odczytanych nazw tych ludów określone ideologiczne cele.
Co ciekawe propagandyści ci koncentrują się na interpretacji tekstów, unikając interpretacji reliefów i malowideł jak diabeł święconej wody.

Tak więc jedni widzieli ich jako Greków, inni jako przodków Rzymian czy Etrusków, jeszcze inni jako przodków „Germanów” (czytaj Niemców).

Tzw. „naukowcy” z krajów słowiańskich przytakują skwapliwie tym bredniom licząc na materialne korzyści w formie ochłapów z „pańskiego” stołu.

W ten sposób zdołano ugruntować wśród ludzi przekonanie, również w społeczeństwach słowiańskich, że tzw, „Ludy Morza” są powiązane z pewnością z przodkami narodów Europy Zachodniej, w najgorszym przypadku południowej.

Nic bardziej mylnego.

Te same fakty można i trzeba zinterpretować jako inwazję słowiańskich plemion z terenów od Łaby po Don.

Zanim przejdziemy do analizy tekstów egipskich warto zatrzymać się przy reliefach które towarzyszą tym tekstom. Reliefy te są źródłem relatywnie mało zafałszowanych danych o tych ludach. Wprawdzie sztuka egipska była sztuką posługującą się kanonem i wizerunki ludzkich postaci były ściśle sformalizowane, ale możemy przyjąć, że przynajmniej najważniejsze cechy wyglądu Ludów Morza zostały na tych reliefach przedstawione realistycznie.
Przynajmniej niektórzy spośród egipskich rzeźbiarzy mieli bezpośredni kontakt z tymi ludźmi i ich wizerunki są bardziej szczegółowe. Znaczna ich część nie widziała zapewne ani jednego przedstawiciela tych plemion na własne oczy, co zaznacza się tym, że ich wizerunki są schematyczne i pozbawione szczegółów.

Tej pierwszej z wymienionych grup zawdzięczamy dane które posłużą nam do identyfikacji pochodzenia „Ludów Morza”.

I do takich elementów należą przykrycia głowy tych postaci.
Występują tam trzy rodzaje takich przykryć. Pierwszym jest rodzaj hełmu z przymocowanymi do tego hełmu rogami byków, tak jak znamy to z popularnych wizerunków Wikingów.
Inne postacie noszą rodzaj przepaski na włosach.
Trzeci typ wizerunków, zresztą najliczniejszy, przedstawia rodzaj czapy przypominającej indiański pióropusz. 



Tak jak w pierwszym przypadku nie mamy problemów aby kojarzyć to nakrycie głowy z późniejszymi formami takich hełmów które widzimy np. u Wikingów, to forma pióropusza, lub czegoś w tym kształcie, nie jest już tak powszechna.
Jest to tak specyficzna forma, że przypadkowe jej użycie jest mało prawdopodobne. Tak więc, jeśli znajdziemy współczesne odpowiedniki, to realne powiązania historyczne są bardzo prawdopodobne .

I te powiązania znajdziemy u naszych Górali.

Strój góralski zachował bardzo wiele cech archaicznych wskazujących na wielką wojowniczość ich przodków. Takie elementy jak ciupaga jest przykładem bardzo rozpowszechnionej broni wśród słowiańskich wojowników. Również pas bacowski jest zapewne pozostałością zbroi chroniącej tułów wojownika.
Taki pas zobaczymy też w wizerunkach wojowników na reliefach ze świątyni Medinet Habu. Co więcej wydaje się, że był on jeszcze bardziej rozbudowany, przy zachowaniu zasad budowy góralskiego pasa, i ochraniał tors wojownika i jego barki. Tak jak to widzimy na tym wizerunku.



Bardzo ciekawy z tego względu jest ubiór dawnych góralskich zbójników – Harnasi. Harnasie są zapewne reminiscencją istnienia wśród Górali kasty wojowników. Ich ubiór wyróżnia się szczególnym przykryciem głowy, które bez wątpienia jest identyczne z przykryciem głowy wojowników „Lodów Morza”. 



Nawet element zdobniczy przedstawiany na tych hełmach w formie trójkątnego wężyka ciągnącego się wokół czapy jest, wypisz wymaluj, identyczny z elementami zdobniczymi czapek Harnasi.


Na innym bardziej szczegółowym wizerunku jest jednoznacznie widoczne to, że wojownicy ci nosili brody oraz to, że włosy splatali w warkocze spływające im na ramiona.



Wypisz wymaluj jak na wizerunkach Harnasi żyjących 3500 lat później 



Oczywiście te podobieństwa nie ograniczają się tylko do przykryć głowy czy też fryzury. Również inne elementy stroju Ludów Morza przypominają nam nieodparcie strój góralski.
Spójrzmy na ten wizerunek członka społeczności Ludów Morza.



U niego zauważymy nawet że nosił on wąskie ozdobione wzorami spodnie i taki rodzaj płaszcza który do dziś można spotkać u Górali.



Czyżby więc istniała ciągłość historyczna pomiędzy Góralami a Ludami Morza i to w okresie 3000 lat? Czy znaczy to, że początki formowania się narodu  polskiego sięgają aż tak odległej przeszłości?

Cdn.

Translate

Szukaj na tym blogu